„Na nic mi udawany bogacz z Porsche tatusia. Kombajn, 5 hektarów pola i obora to coś, na co lecą babki z głową na karku”

zadowolona kobieta fot. iStock, pixdeluxe
„Danielowi ewidentnie sprawiały przyjemność zazdrosne spojrzenia kolegów i zachwyty wiejskich dziewczyn. Tym bardziej drażniło go, że akurat na mnie jego kosztowne akcesoria nie robiły większego wrażenia”.
/ 23.10.2023 09:15
zadowolona kobieta fot. iStock, pixdeluxe

Pochodzę z małej wsi pod Chełmem i zawsze marzyłam o tym, żeby żyć na poziomie. Moi rodzice nie radzili sobie źle, wcale nie było u nas żadnej biedy, chociaż w okolicy było jej pełno. Miałam ubrania, wycieczki i inne drobne przyjemności, a na wszelkie fanaberie dorabiałam sobie w sadach czy na polach, u rodziny lub sąsiadów.

Ceniłam sobie pracowitość

Wierzyłam, że ciężka praca potrafi doprowadzić każdego do godnego życia w wygodach. Nawet jeśli wymagała wielu poświęceń, to była tego warta. Nie lubiłam dróg na skróty, uważałam je za uwłaczające. Oczywiście, w moim domu i okolicy dużo mówiło się o „dobrym wydaniu się za mąż”. Wiedziałam, że to ważne, aby mąż był zaradny, pracowity, miał zaplecze finansowe i był w stanie utrzymać rodzinę.

Nigdy nie zamierzałam być tzw. utrzymanką, bo przecież ciężkiej pracy się nie bałam, ale zależało mi na tym, żeby znaleźć kogoś, kto się mną zaopiekuje, bo będzie prawdziwym facetem i, w razie potrzeby, wejdzie w buty „żywiciela i obrońcy rodziny”. Gdy skończyłam technikum, rodzice zaczęli podsuwać mi Daniela, syna lokalnej przetwórni owocowo–warzywnej.

Nie dało się ukryć, że należał do jednej z najbogatszych rodzin w okolicy. Ojciec Daniela sam od podstaw zbudował swoją firmę, która stale się rozrastała. Moi rodzice zachwycali się perspektywą życia, które mogłabym mieć, gdybym wżeniła się w taką rodzinę.

– Anielka, koniec z tą ciężką pracą, już się napracowałaś, jak na swój wiek – mówiła mi mama.

– My wiemy, że ty jesteś pracowita dziewczyna, ale nie chcemy dla ciebie takiego życia, jakie my mieliśmy. Na każdy grosz musieliśmy się naharować, czasem ponad siły. Nie chodzi o to, żeby się lenić, ale jesteś za mądra na tyranie w polu przez całe życie – radził tata.

Nie do końca ich rozumiałam. Miałam głęboko zakorzenione poczucie, że ciężka praca uszlachetnia i że dumę można poczuć tylko z przysłowiowego „wypruwania sobie żył”.

Daniel nieszczególnie mnie pociągał

Był bardzo przystojny, fakt. Potrafił też oczarować kobietę słodkimi słówkami i komplementami. Szczerze mówiąc, cała masa dziewczyn z naszej wsi uganiała się za nim jak za hollywoodzkim gwiazdorem. Lansował się na wiejskich drogach szpanerskim autem, na którego widok moje koleżanki piszczały jak nastolatki.

Na mnie zupełnie nie robiło to wrażenia, bo doskonale wiedziałam, że samochód ufundował mu tatuś na 18. urodziny. Jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy drogie auto uważają za potwierdzenie swojego statusu i stanu majątkowego. Ale o jakim statusie można mówić w przypadku synka bogatego tatusia? To ojciec ma status, ojciec ma pieniądze, nie on.

Danielowi ewidentnie sprawiały przyjemność zazdrosne spojrzenia kolegów i zachwyty wiejskich dziewczyn. Tym bardziej drażniło go, że akurat na mnie jego kosztowne akcesoria nie robiły większego wrażenia. Zauważyłam, że ewidentnie (ku zachwytowi moich rodziców) to ja wpadłam synkowi bogacza w oko.

– Anielka, chodź, przewiozę cię swoim Porsche. Takiej prędkości to jeszcze nie czułaś, mówię ci! – zachęcał, a ja wymawiałam się obowiązkami domowymi lub bólem głowy.

– Aniela, czyś ty na głowę upadła? Kupidyn puka ci do drzwi, książę z bajki sam o ciebie zabiega, a ty nie jesteś zainteresowana? Myślisz, że trafisz na kogoś lepszego niż on? – sarkały poirytowane koleżanki.

– Dokładnie tak myślę – śmiałam się. – Dziewczyny, przecież on niczego sam nie osiągnął!

– No i co z tego? – dziwiły się. – Kasę ma, wygodne życie oferuje, przystojniak jest, czego tu chcieć więcej? Co nas interesuje, skąd ma te pieniądze?

„No, mnie interesuje…”, myślałam sobie. Zwłaszcza że Daniel ewidentnie nie rwał się do roboty.

– To jakie masz plany na przyszłość? – zapytałam go kiedyś, gdy już zapraszał mnie na randkę tyle razy, że nie wypadało po raz kolejny odmówić.

– Eee… Jak to jakie? Przecież nie muszę nic robić. Dom mi starzy kupili, samochód mam. Trochę ojcu czasem doradzam w firmie, bo formalnie to jestem wicedyrektorem, ale tak naprawdę to nawet nie muszę tam jeździć, wypłatę i tak dostaję – zaśmiał się.

„Rany, co za typ”, myślałam poirytowana.

– I nie chcesz pracować? – dopytywałam.

– Pracować można, jak się musi. A jak nie trzeba, to po co? – odpowiedział, szczerząc zęby.

Wtedy zdecydowałam, że kolejnej randki na pewno nie będzie. Żeby być takim pozbawionym ambicji leniem i jeszcze się tym szczycić.

Rodzice się na mnie obrazili

– Anielka, jeszcze pożałujesz, że go odrzuciłaś, wspomnisz nasze słowa! – odgrażali się, ale ja byłam pewna, że się mylą.

Zwłaszcza że już wtedy zaczynałam spotykać się z Marcinem. Mieszkał kilka wsi dalej, więc większość moich sąsiadów, koleżanek i rodziców go nie znała. Od początku ujął mnie tym, z jaką chęcią włączył się w rodzinny biznes. Rodzice Marcina mieli swoje pola, z których sprzedawali ziarna.

Przekazywali je sobie od pokoleń i każdy kolejny dziedzic kontynuował rodzinną tradycję i wprowadzał do niej coś swojego. Zaimponowało mi to, że Marcin intensywnie pracuje nad unowocześnieniem systemów zbierania ziaren, inwestuje w nowe kombajny o większych możliwościach technicznych, stara się o dofinansowania unijne…

Im więcej wiedziałam o Marcinie, tym bardziej mi się podobał. Byłam coraz bardziej pewna, że to właśnie z kimś takim chciałabym spędzić resztę życia. Na moje szczęście, on chyba miał podobne odczucia.

– Anielka, mało jest takich dziewczyn, jak ty – powtarzał mi. – Wszystkie te panienki z okolicznych wsi to chciałyby żyć jak pączki w maśle i najlepiej w ogóle nie pracować, tylko wydawać pieniądze. A na ciebie wiem, że mógłbym liczyć. Że masz swoje pomysły, swoje chęci do roboty…

Byłam w siódmym niebie, gdy mówił mi takie rzeczy. Uderzał dokładnie w te wartości, które tak bardzo ceniłam. Rodzice nie byli jednak zbyt zachwyceni, gdy powiedziałam im, że jestem z Marcinem i myślimy powoli o ślubie.

– Ale jesteś pewna, córcia? Nie znamy tych ludzi za dobrze… – powątpiewała mama.

– A co jeśli oni cię chcą zagonić tam do roboty przy tej swojej roli? – niepokoił się tata.

– Ale ja jestem gotowa na robotę! To znacznie lepsze niż bycie tylko laleczką na pokaz w domu Daniela! Marcin jest pracowity, mądry, ma ambicje. Daniel to rozpuszczony synalek bogatego ojca, on nawet w życiu nie zaznał pracy, nie umie docenić tego, co ma, nie ma niczego w głowie – przekonywałam ich.

Spojrzeli na siebie, po czym głęboko westchnęli.

– No dobrze, przyprowadź go do domu, poznamy go – zaordynował w końcu ojciec.

Szybko zmienili zdanie

Marcin nie potrzebował dużo czasu, żeby dać do zrozumienia moim rodzicom, że jest wartościowym człowiekiem. Opowiadał im o hektarach swoich pól, które stale powiększa, a także o środkach, które inwestuje w rozwój roli. Mama i tata byli pod wrażeniem.

– Nie chodzi o to, żeby pracować ciężej, ale mądrzej. Ja się pracy nie boję, ale trzeba korzystać z dobrodziejstw technologii – uśmiechnął się mój ukochany, kończąc swój wywód.

Wiedziałam, że tym przekonał do siebie moją rodzinę ostatecznie. Mama i ojciec wiedzieli już, że mają do czynienia z poukładanym, odpowiedzialnym młodym człowiekiem. Może nawet zdali sobie sprawę z tego, że człowiek, który tak dba o rodzinną schedę, zadba też o żonę i przyszłe dzieci.

– To dobry chłopak, Anielka. Miałaś rację. Możliwe, że jesteś mądrzejsza niż my obydwoje z tatą. A tego Danielka to faktycznie nie ma co żałować. Już się podobno prowadza z córką tego Heńka zza sklepu, a wiemy, że ona ani do pracowitych, ani zbyt mądrych nie należy… Pusty chłopaczek, nie nadawałby się na zięcia – oznajmiła mi mama kilka dni później.

Po paru miesiącach od tego spotkania byliśmy już z Marcinem zaręczeni. Obecnie planujemy ślub. Co jakiś czas słyszę na wsi plotki, że „idzie księżniczka Anielka, co nie chciała złotego Danielka” i widzę kątem oka złośliwe spojrzenia.

Ludzie chyba naprawdę głęboko wierzą w to, że podjęłam złą decyzję, ale teraz już mnie to bawi, a nawet budzi moje politowanie. Wiem, że w tego typu sprawach zawsze należy się kierować własną intuicją i mądrością. A moje podpowiadają mi, że czeka mnie z Marcinem dostatnie, bezpieczne i szczęśliwe życie.

Czytaj także:
„Podsłuchałam w pociągu rozmowę o panu do towarzystwa. Byłam w szoku, bo okazało się, że dobrze znam tego amanta”
„Zdradziłam męża, żeby się na nim odegrać. Nie sądziłam, że ten jeden raz skończy się ciążą. Teraz mam za swoje”
„Mąż-despota jak walec rozjeżdżał moje poczucie wartości i czepiał się o wszystko. Ze strachu we wszystko wierzyłam”

Redakcja poleca

REKLAMA