Zadzwoniła do mnie tydzień temu, późnym wieczorem. Nie chciałam odbierać, bo za nią nie przepadam i nie miałam ochoty na pogaduchy, ale była tak namolna, że w końcu się poddałam. Uprzejmie zapytała, co u mnie słychać, a potem przeszła do rzeczy.
– Co robisz w święta?
– Siedzę w domu. A czemu pytasz?
– A bo tak sobie pomyślałam, że przyjadę do ciebie z Piotrusiem. Posiedzimy sobie na świeżym powietrzu, pogadamy – odparła.
– To nie wybierasz się z mężem do teściów? – zdziwiłam się.
– Tym razem nie. Pokłóciłam się z Markiem. Nieważne o co. W każdym razie nie zamierzam spędzać z nim świąt. No to jak? Możemy przyjechać?
– No nie wiem… Nie jestem przygotowana… – próbowałam się wykręcić, bo nie lubię mieszać się w czyjeś sprawy.
– A tam, na pewno coś ugotujesz. Rzadko u ciebie bywam, ale z tego, co pamiętam, świetnie ci to wychodzi. A więc? – naciskała.
– No dobrze… W takim razie zapraszam… – zgodziłam się.
– To jesteśmy umówione. Zobaczysz, będzie wspaniale – odparła uradowana.
Musiałam jakoś działać
Po rozmowie z Elizą usiadłam na kanapie i zatopiłam się w niewesołych myślach. Zupełnie inaczej planowałam spędzić święta. Chciałam poleżeć dłużej w łóżku, nadrobić zaległości w czytaniu, pójść do lasu z psami. Mieszkam za miastem już od dwóch lat, a nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na długim spacerze. Wiadomo, praca. Wyjeżdżam do Warszawy bladym świtem, wracam późnym wieczorem. Tak zmęczona, że marzę tylko o tym, by położyć się spać. I tak przez cały rok. Miałam nadzieję, że chociaż w święta będę miała czas tylko dla siebie, naprawdę odpocznę. A tu klops.
Trzeba będzie posprzątać w domu, przygotować dwa miejsca do spania, jechać na zakupy, stanąć przy garnkach. Dla siebie specjalnie bym się nie wysilała. Ot, mały garnuszek białego barszczu, kawałeczek szyneczki, kilka jajek. I tyle. Ale Eliza spodziewała się prawdziwego przyjęcia, takiego jakie zawsze urządza jej teściowa.
Zaraz będzie pytała, gdzie pieczeń wołowa, indyk w maladze, schab w galarecie, tatar… Tymczasem mój portfel świecił pustkami. Rachunki za ogrzewanie pożarły wszystkie oszczędności i jeszcze debet na karcie zrobiłam. Jeśli więc miałabym przyjąć ją po królewsku, musiałabym wziąć pożyczkę w banku. A nie lubię się zadłużać. Wiadomo, jak to jest. Dzisiaj masz pracę, a jutro lądujesz na zielonej trawce. I z czego wtedy spłacać?
Myślałam, jak uniknąć niechcianej wizyty
Pół biedy, gdyby Eliza była fajną, równą babką. Taką, z którą można pogadać od serca. Może wtedy łatwiej by mi było pogodzić się z tym, że chce spędzić u mnie święta. I wziąć tę cholerną pożyczkę. Ale ona ma siano w głowie. Pamiętam, jak tuż po przeprowadzce przyjechała do mnie w odwiedziny. Też z Piotrusiem. Chciała koniecznie zobaczyć, jak mieszkam.
Obleciała szybko dom i ogród, a potem zasiadła przed telewizorem i oglądała serial za serialem, zdziwiona, że nie chcę jej towarzyszyć. W trakcie obiadu też tylko o bohaterach tych tasiemców gadała. A jak usłyszała, że nie wiem, o kim mówi, spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym jej ojca i matkę zabiła. I jeszcze ten jej synalek.
Smarkacz miał już wtedy 10 lat i powinien wiedzieć, jak się zachować w gościach. A ten? Biegał po całym domu jak wściekły, wszędzie zaglądał, wszystkiego dotykał. I jeszcze psy drażnił. Ganiał za nimi z kijem, krzyczał. Biedaki ogony podkuliły i po kątach się pochowały, tak były przerażone. Mało mu nie przylałam. Próbowałam porozmawiać na temat jego zachowania z Elizą, ale nie odwróciła nawet głowy od telewizora. Mruknęła tylko, że to dziecko i nic złego nie robi… Aż się ze złości zatrzęsłam. Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy wreszcie pojechali do domu. I teraz znowu miałam ich znosić? I to przez całe dwa dni? Na samą myśl o tym, zrobiło mi się słabo.
– Muszę coś zrobić, żeby Eliza zrezygnowała z przyjazdu, bo inaczej zwariuję – pomyślałam. – Pytanie tylko co?
Dumałam nad tym kolejne dwie godziny. No i w końcu wymyśliłam. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Marka, męża kuzynki.
– Słyszałam, że się pokłóciłeś z Elizą – wypaliłam prosto z mostu. Po drugiej stronie słuchawki zapanowała na chwilę kompletna cisza.
– A skąd wiesz? Poskarżyła ci się? – odezwał się wreszcie.
– Nie. Ale chce przyjechać do mnie z Piotrusiem na święta. Więc się domyśliłam, że coś musi być nie tak – odparłam.
– Jak to, na święta? Przecież musimy jechać do mamy, jak zwykle. Inaczej będzie jej bardzo przykro, może nawet obrazi się na śmierć. Tak zawsze czeka na nasz przyjazd, tak się szykuje – przestraszył się nie na żarty.
Wiedziałam, muszę trafić w czuły punkt
– I właśnie dlatego dzwonię. Nie wiem, o co wam poszło i nie chcę wiedzieć. Ale powinieneś to jakoś odkręcić. Ja oczywiście chętnie ugoszczę twoją żonę i syna. Tylko że chyba nie chcesz denerwować mamy?
– Pewnie, że nie. Ale to Eliza zaczęła. I ona powinna mnie przeprosić – naburmuszył się.
– Mareczku, bądź mądrzejszy i pierwszy wyciągnij rękę na zgodę. Szczęście i dobry nastrój mamy są chyba ważniejsze niż twoja duma – podpuszczałam go. Milczał przez chwilę.
– Masz rację. Załatwię to – powiedział wreszcie.
– Świetnie. Tylko nie mów Elizie, że do ciebie dzwoniłam… Niech myśli, że ta zgoda to był twój pomysł.
– Oczywiście. Będę milczał jak grób. Też mi zależy, żeby nasza rozmowa została między nami – zapewnił gorąco.
– No to życzę ci powodzenia! – rzuciłam. Naprawdę mi zależało, żeby się pogodzili. Tylko wtedy była szansa, że Eliza odwoła wizytę. Ale minął dzień, potem drugi i trzeci, a kuzynka się nie odzywała. Zaczęłam już się martwić, że mój plan nie wypalił. I wtedy zadzwoniła.
– Nie wiem, jak ci to powiedzieć – zaczęła.
– O co chodzi?
– Pogodziłam się z Markiem. Kajał się, przepraszał… I w końcu mu wybaczyłam.
– Naprawdę? Bardzo się cieszę!
– No tak, ale w związku z tym, nie przyjedziemy do ciebie z Piotrusiem na święta. Wybieramy się wszyscy do teściowej. Nie gniewasz się?
– Absolutnie nie. Wielkanoc powinno się spędzać z najbliższymi.
– No to kamień spadł mi z serca – ucieszyła się. Gdy się rozłączyła, aż zatarłam ręce z radości. A jednak nadrobię zaległości w czytaniu i pójdę z psami na długi spacer do lasu. Uratowałam święta!
Czytaj także:
„Mój mąż 20 lat myślał, że Ela jest jego córką. Staraliśmy się o dziecko 3 lata, z kochankiem wystarczył jeden raz”
„Przez całe życie byłam >>tylko<< żoną. Gdy mąż zmarł, straciłam tożsamość. Dzieci były już dorosłe, więc nie miałam nic”
„Wyszłam za mąż z wyrachowania. Chciałam zapomnieć o miłości swojego życia, ale po 25 latach się spotkaliśmy”