„Wyszłam za mąż z wyrachowania. Chciałam zapomnieć o miłości swojego życia, ale po 25 latach się spotkaliśmy”

Kobieta, która wyszła za mąż z rozsądku fot. Adobe Stock
„Czekałam na swoją wielką miłość. I w końcu – doczekałam się. Tylko że to niestety nie był mój mąż”.
/ 31.12.2021 11:31
Kobieta, która wyszła za mąż z rozsądku fot. Adobe Stock

Już po wszystkim. Teraz tylko zmyć tusz. Niepewnie kręciłam się obok półki w łazience. Gdzie ten tonik, u licha? O cerę trzeba dbać. Wiadomo, lat sobie nie odejmę...A przecież teraz jest tyle programów w telewizji, jak się odmłodzić, jak schudnąć, różne. Oglądam, a jakże, co mam robić? Czasu mam teraz dużo. Za dużo.

Dzieci niedawno z domu wyfrunęły, człowiek ani się obejrzał. Córka studiuje w Berlinie. Dumna z niej jestem, nie powiem. Sąsiadki zazdroszczą, że i zaradna, i ładna taka, nie chwaląc się i jedno i drugie ma po mamie. Jej brat też, chociaż ma ledwie 18 lat, wie jak zarobić grosz, całe zeszłe wakacje z chłopakami przepracował na stacji benzynowej, wyjechał sobie potem, kawał świata zwiedził. Ot, jest radość dla matki, wiadomo. A dla żony? O tym to wolałabym nie myśleć. I teraz też, zagłuszyć wyrzuty sumienia – chociaż na szczęście wszystko się wyprostowało. Co za ulga!

Ale po kolei.

Dość późno wyszłam za mąż. Byłam taka, jak to się wtedy mówiło, „najładniejsza we wsi”, że niby przebieram w kawalerach jak w ulęgałkach. Inne dziewczyny zazdrościły mi powodzenia, bo jak była zabawa, to ja nawet 5 minut nie stałam. Ale nie spieszyło mi się, żeby założyć rodzinę. Bawiłam się, flirtowałam, czekałam na swoją wielką miłość. I w końcu – doczekałam się. Tylko że to niestety nie był mój późniejszy mąż.

To było w remizie, jak dziś pamiętam, wiosną, imieniny mojej ciotki. 23 lata temu. Ciotka lubiła się zabawić, więc imprezy wyprawiała huczne – nie to, co teraz, że się siedzi przy kawie i ciastkach. I mnie o dziwo tam zaproszono, choć zwykle młodzi ze starszymi się wtedy tak nie spoufalali. Nawet się nie nudziłam, tu kawału posłuchałam, tam zatańczyłam, i tak sobie chodziłam po całej remizie, aż dostrzegłam Jego. Od razu zwróciłam uwagę, że to nietutejszy. Cera opalona, ubranie też jakieś inne, miastowe, jak to się wtedy u nas mówiło, a i sposób rozmawiania, jak się miałam przekonać wkrótce, też nie z tej bajki.
– Hej, znasz go? Co to za dziwak? – zagadnęłam moją kuzynkę, która akurat przechodziła obok, a słynęła z tego, że o wszystkich wszystko wiedziała.
– Aa, tamten... – ledwie spojrzała w stronę nieznajomego – to ty taka łamaczka męskich serc, a nie wiesz? To Tomek, do dziadków przyjechał, nie pamiętasz? Chodziliśmy razem do szkoły...

Nie pamiętałam. Ale ta informacja wystarczyła. Miałam pretekst do podejścia.
– Witam, my się chyba nie znamy – zaczepiłam mężczyznę – a powinniśmy. Podobno chodziliśmy razem do szkoły. Jestem...
– Ja wiem, kim ty jesteś, Elusiu – wpadł mi w słowo nieznajomy – takich osób się nie zapomina, nawet jak miało się tylko 9 lat, gdy trzeba było je opuścić.

A potem uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że już wiedziałam... wpadłam jak śliwka w kompot.
Od tej pory byliśmy z Tomkiem nierozłączni.

Już na pierwszym spotkaniu opowiedział mi, czemu tak nagle musiał przerwać naukę w naszej wiosce – jego rodzice zdecydowali się na wyjazd do Paryża. Wiadomo, Paryż wtedy to była wielka szansa. I teraz nazwa tego miasta brzmi dla moich uszu egzotycznie, choć od tamtego czasu byłam w nim już trzykrotnie, za każdym razem niestety służbowo. Wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałam ją z ust ukochanego, brzmiała jak „Opowieść z tysiąca i jednej nocy”. Przywodziła na myśl dalekie tęsknoty, romantyczne obrazy, uwodzące zapachy. Brzmiała jak baśń. Oczami wyobraźni widziałam już siebie, jak spaceruję po ulicach Montremartre'u z Tomkiem za rękę, jak kupujemy bagietkę na śniadanie i jak zrywamy tulipany pod katedrą Notre Dame.

Miałam prawo do takich marzeń. Tomek nie ukrywał, że jest mną oczarowany i zakochany po uszy.
– Załatwię tylko kilka formalności i porwę cię do mojego królestwa – obiecywał nie kryjąc, że Polska to już nie jest jego kraj. Nie dyskutowałam z nim – wtedy poszłabym za nim wszędzie. Pewnie, dochodziły do mnie różne plotki: że jestem naiwna, że się nie szanuję, że to babiarz. Ale brałam je wtedy na karb zazdrości: czułam się przecież jak bohaterka filmowa. Której z moich wioskowych koleżanek dane było takie uczucie?

Wszystko układało się cudownie do tego strasznego dnia. Umówiłam się wtedy z Tomkiem na wieczorny spacer. On miał tylko wrócić z konsulatu w Warszawie, gdzie załatwiał swoje sprawy (nigdy nie pytałam, jakie – a może szkoda) i mieliśmy się spotkać. Ale tego wieczora czekałam, czekałam, a Tomek nie nadchodził. Po dwóch godzinach byłam prawie pewna: Tomek miał wypadek. Jak inaczej wytłumaczyć, że go nie ma przy mnie?

Roztrzęsiona pobiegłam na drugi koniec wsi, gdzie mieszkali jego dziadkowie – jedyna rodzina, jaką miał w Polsce. Myślałam, jak powiedzieć staruszkom o zaginięciu wnuka. W pewnej chwili drzwi się uchyliły, a ja zdążyłam tylko wykrzyczeć:
– Tomek – gdy jego babcia, stojąca po drugiej stronie, weszła mi w słowo:
– ...jest już w Paryżu, miałam do ciebie iść, dziecko, powiadomić, Teresa, znaczy jego matka, właśnie dzwoniła do sołtysa, ale tak mnie noga rozbolała...

Nic z tego nie rozumiałam. W Paryżu? Skąd nagle w Paryżu? Przecież to koniec świata. Mieliśmy iść zbierać kaczeńce. Miał być teraz tu obok, na spacerze...

Trzeba było wielu przepłakanych dni, żeby dotarło do mnie to, co się stało: Tomek mnie zostawił. Przekreślił wszystkie tajemne spotkania, obietnice, plany. Nikczemnie mnie oszukał, zdradził. Zniszczył wszystko, zrobił ze mnie pośmiewisko.

W zasadzie po tym, co się stało, nie miałam czego szukać na wsi. Jedyne wyjście, jakie widziała dla mnie moja rodzina, z czym trudno było mi się nie zgodzić, to wyjechać i czym prędzej wyjść za mąż:
– Przynajmniej raz jakiś pożytek będzie z tej twojej urody – powiedziała mi kiedyś szwagierka, a ja mogłam tylko smutno pokiwać głową.

Wyjechałam pod Kraków, gdzie akurat szukali specjalistki do zakładów przetwórstwa dżemów. Fabryka jak to fabryka, trzy babki nas tam pracowały, reszta to chłopy – tylko przebierać i wybierać. Chociaż nie szukałam specjalnie towarzystwa, po trzech miesiącach miałam narzeczonego. Andrzej był brygadzistą w naszym zakładzie. Niedźwiedziowaty, powolny, ale uczciwy i przyjemny w obyciu. Wielu szkół nie miał ani też wielkich perspektyw przed sobą, ale wiedziałam, że zapewni mi godne życie. Nie mówiłam mu o zawodzie miłosnym, jaki przeżyłam. A zresztą teraz, z perspektywy lat, tak sobie myślę, czy to w ogóle miałoby jakieś znaczenie dla niego. On też, jak mi się wtedy wydawało, szukał żony gospodarnej, porządnej, a nie porcelanowej lalki.

Na Boże Narodzenie przedstawiłam go rodzicom, na Wielkanoc wszyscy bawili się na naszym ślubie. Dwa lata później urodziła się Dominika, potem Patryk. Wszystko tak, jak być powinno.

Tylko w naszym małżeństwie nie wszystko się układało. Mąż kilka lat po ślubie zaczął zaglądać do kieliszka i sprowadzać towarzystwo. Nie były to wielkie afery i pewnie ludzie większe przeżywają tragedie, ale wystarczyło, żebym poczuła się w domu samotna i niepotrzebna, sprowadzona do roli kury domowej, co to ma siedzieć, grzędy pilnować i tyle. Pewnie gdyby nie dzieci, dawno bym odeszła, ale wychowano mnie w przekonaniu, że dzieci muszą mieć pełną rodzinę, więc zaciskałam zęby i tłumaczyłam sobie, że widać tak musi być. I marzyłam.

Nie pamiętam, kiedy zaczęłam obsesyjnie myśleć o Tomku – może wtedy, gdy na pierwszego wspólnego sylwestra dwa tygodnie wcześniej szyłam suknię, a Andrzej skwitował tylko:
– Ubierz się, co to, szlafrok jakiś? Chcesz, żeby mnie na języki wzięli?
Może wtedy, gdy leżałam chora po ciężkiej operacji, a Andrzej balował z kolegami w Zakopanem? A może wtedy, gdy dowiedziałam się, że zdradził mnie z koleżanką z pracy? Nie wiem, kiedy to się zaczęło, ale muszę przyznać, że przez większość lat, jakie spędziłam w swoim nieudanym małżeństwie, to przystojna twarz Tomka pozwalała mi przetrwać trudne chwile. Wyobrażałam sobie, co teraz może robić – świetnie znał języki obce, więc może jest dyplomatą? A może nauczycielem, wykłada na jakiejś wspaniałej francuskiej uczelni i wszyscy go podziwiają? Pewnie też ma żonę i dzieci, pewnie jest piękną kobietą, może to jakaś sławna aktorka? Może pisze do gazet?

Gdzieś w tym wszystkim podział się żal. Tak jakbym zapomniała, że to Tomek tak niegodziwie ze mną postąpił, tak jakbym zupełnie mu wybaczyła. Wyobrażałam sobie za to wiele razy, że się spotykamy przypadkiem na ulicy, że on, jak wtedy przystojny, ale przyprószony dostojną siwizną, odwraca się nagle, wysiadając z luksusowego samochodu i woła.
– Ależ to Elunia. Jakże mógłbym zapomnieć taką piękną kobietę – i wywozi mnie z mojego zwykłego życia do siebie, do Paryża, gdzie żyjemy jak w bajce długo i szczęśliwie.

Nie jestem taka naiwna, wiadomo, zdawałam sobie sprawę, snując te nierealne wizje, że pewnie żadna z nich się nigdy nie urzeczywistni, ale to nic szkodliwego, usprawiedliwiałam siebie. Obraz Tomka, który w każdej chwili może pojawić się w moim życiu, przekonywał mnie, żeby wziąć się za siebie, nie dać się życiu stłamsić, pokazać klasę.

To dla niego, a nie dla Andrzeja, ćwiczyłam codziennie, dwa razy w tygodniu biegałam na basen i kupowałam kosmetyki do mojej starzejącej się cery. To dzięki marzeniom o dawnym ukochanym dobiegając prawie pięćdziesiątki, byłam brana za starszą siostrę swojej córki. Oczywiście mój mąż nie miał pojęcia o adresacie tych zabiegów:
– Co się znowu tak stroisz, pewnie masz kochanka?! – szydził, widząc mnie jak zwykle przed lustrem z rana. – Co tobie się wydaje, że kim ty jesteś?!

Ale ja już miałam wówczas tarczę na te jego ataki – uśmiechałam się tylko tajemniczo i przywoływałam przed oczy obraz Tomka. Zawsze działało.

I pewnie tak by wszystko zostało w marzeniach, gdyby moja Dominisia nie wyjechała na studia do dalekiego Berlina. Bardzo brakowało mi jej, wiadomo, więc chętnie przyjęłam propozycję Patryka, że nauczy mnie obsługiwać Internet, żebym miałam z Dominiką częstszy kontakt. I tak się jakoś stało, że sieć, która miała służyć tylko do wymiany listów z pierworodną, stała się moją ulubioną rozrywką. Po pracy biegłam szybko do domu, bo tam przecież czekali wirtualni znajomi – z kraju i zagranicy. To im się zwierzałam, to z nimi konsultowałam swoje zdrowie, to im się żaliłam, gdy Andrzej był nie do zniesienia. I właśnie podczas jednej z takich pogaduszek pojawiła się myśl – skoro tyle rzeczy jest w sieci, to może dzięki niej uda mi się odnaleźć Tomka?

Drżącymi rękami wpisałam w wyszukiwarkę jego imię i nazwisko. Wyskoczyło kilkadziesiąt odnośników. I – już trzeci z nich prowadził do firmy prowadzonej w Paryżu przez Polaka, który wyemigrował prawie 30 lat temu. Bingo! Nie miałam nic do stracenia, postanowiłam więc napisać list:

„Drogi Tomaszu.
Być może mnie nie pamiętasz, być może nie pamiętasz nawet języka polskiego...".

Dalej pisałam o tym, jak kiedyś się spotykaliśmy, i że często zastanawiam się, co u niego. Może zechciałby zaspokoić moją ciekawość i skrobnąć kilka słów? Palce paliły mnie ogniem, kiedy wystukiwałam ten list. Nawet w nocy obudziłam się sprawdzić, czy przyszła już odpowiedź. Ale nie przyszła...

Na odpowiedź musiałam czekać aż 3 długie dni, podczas których zdążyłam milion razy pożałować, że w ogóle cokolwiek pisałam. Ale za to była to taka odpowiedź, na jaką liczyłam w niezliczonych snach o Tomku – że on nigdy by mnie nie zapomniał, że myślał o mnie cały ten czas, że to rodzice zmusili go wtedy do wyjazdu, że wiele razy mnie potem szukał... Nie chciałam zastanawiać się, co tu jest prawdą. Przecież to nie było teraz takie ważne. Nawiązaliśmy korespondencyjny, tak to chyba trzeba nazwać, romans. Pisaliśmy do siebie codziennie długie maile z relacjami, co robiliśmy – on wiedział, że moje małżeństwo to fikcja, ja wiedziałam, że on ożenił się dla pieniędzy, nie mają dzieci i męczy się w tym związku. Spotkanie było tylko kwestią czasu.
– Pod koniec kwietnia będę w Polsce podpisywał umowę – napisał w końcu. – Umówmy się na lotnisku.

Wstyd się przyznać, ale na to spotkanie szykowałam się jak nastolatka. Nawet sukienkę kupiłam nową, a co. Tego dnia wyjątkowo ironicznie patrzyłam na rzeczy Andrzeja: może wieczorem mnie tu już nie będzie, pomyślałam i sama się tych myśli przestraszyłam. Czy naprawdę tak niewiele potrzeba, by zostawić rodzinę?

Na lotnisku wydawało mi się, że z niecierpliwości przeskoczę przez barierkę. A potem, kiedy już zobaczyłam Tomka...

Tak bardzo się zmienił. W niczym nie przypominał uroczego, pewnego siebie młodego chłopaka. Teraz był to rozgoryczony, zmęczony życiem starszy pan o piskliwym głosie, znerwicowany, snobistyczny, dziwacznie jak na tę pogodę ubrany. Nudny.

Owszem, oczarowałam go, na coś przydały się moje codzienne ćwiczenia i nowa sukienka, ale co z tego? Co z tego, że tak bardzo świeciły mu się do mnie oczy, że proponował, żebym teraz, od razu, poszła z nim na kolację połączoną ze śniadaniem? Co z tego, że opowiadał przez pół godziny o mieszkaniu, za które czynsz jest dwa razy większy niż moja dwumiesięczna pensja? Co z tego, skoro dla mnie był już tylko śmiesznym, nadymającym się bez powodu pyszałkiem?! I najgorsze, że nawet tego nie widział.
– To co, następnym samolotem przylatujesz do Paryża? Mały romansik dobrze ci zrobi... – zażartował, a ja poczułam się po raz drugi oszukana i zraniona przez tego samego człowieka. Tylko że tym razem sama byłam sobie winna.

Tego dnia wróciłam bardzo późno do domu. Potrzebowałam czasu, żeby się poszwędać, pomyśleć, znaleźć sobie miejsce na świecie, poukładać wszystko od nowa. O dziwo, światło się jeszcze u nas paliło:
– Myślałem, że już nie wrócisz – powitał mnie od drzwi Andrzej. – Tylko zdziwiłem się, że nie wzięłaś rzeczy. Dzwoniłem już na pogotowie, szukają cię w całym mieście... muszę oddzwonić, powiedzieć, że jesteś cała i zdrowa...
– Zwariowałeś, dlaczego miałabym nie wrócić? Byłam u koleżanki, zasiedziałam się, szkoda mi było pieniędzy na taryfę, wracałam piechotą – wiedziałam, że zdradza mnie droga sukienka, buty na wysokich obcasach, których na co dzień nie noszę, ale przecież nie mogłam powiedzieć mu prawdy.

Zresztą, Andrzej jakby na tę prawdę nie czekał, bo mówił dalej:
– I co, wyjeżdżasz? Chcesz rozwodu? Dam ci go bez problemu, dzieci są już duże, przecież wiele razy chciałaś odejść, teraz masz w końcu do kogo... to bogaty gość, zasługujesz na coś lepszego niż jakiś tam robotnik z fabryki.

A potem dowiedziałam się wszystkiego. Tak, jakby w moim mężu pękła jakaś tama, jakby w obliczu tego, że mnie straci, zdecydował się opowiedzieć wszystko: o tym, że jeszcze zanim wzięliśmy ślub, „życzliwi” donieśli mu, skąd taki pośpiech i dlaczego taka śliczna panienka zdecydowała się związać właśnie z nim. O tym, jak ciągle czuł, że ja nie przestałam myśleć o Tomku, jak mnie śledził, jak wariacko podejrzewał mnie o zdradę i czuł się jak głupek, kiedy stwierdził, że jestem mu wierna. O tym, że dlatego zaczął pić i dlatego uwikłał się w jakiś głupi romans jak dzieciak.
– Ja cały czas wiedziałem, że popełniam błąd, żeniąc się z taką kobietą za dobrą dla mnie, za piękną, za mądrą – powiedział mi w pewnym momencie, a ja nie potrafiłam opanować łez. – Ale co mogę na to poradzić, skoro taką właśnie kobietę pokochałem? Teraz już wiem, że spotkałaś się z tym twoim Tomkiem, wiem, że chcesz z nim wyjechać, nie mam złudzeń, Elu, nie byłem dla ciebie najlepszym mężem, nie dziwię się, że chcesz mnie opuścić, mogę ci tylko życzyć szczęścia. Teraz dam ci spokój, pewnie chcesz się spakować i przygotować.

Bardzo długo zajęło mi wyjaśnianie Andrzejowi, jak bardzo się myli. A także tego, że tak naprawdę wcale nie jestem taka mądra, za jaką mnie uważa, bo przecież najważniejszego mężczyznę mojego życia cały czas miałam u swojego boku i... w ogóle tego nie widziałam. Na szczęście w porę przejrzałam na oczy – i to dzięki komu?

Nie porzuciłam dbania o siebie, ćwiczeń ani oglądania programów telewizyjnych o urodzie. Teraz naprawdę mam się komu podobać. Tym bardziej, że za miesiąc lecimy z Andrzejem w naszą spóźnioną podróż poślubną – w odwiedziny do Dominiki do Berlina. W końcu kiedy będziemy podróżować, jak nie teraz, gdy dzieci odchowaliśmy...?

A Tomek – pewnie coś napisał. Pewnie coś pięknego, romantycznego. Ale nie wiem i nie chcę wiedzieć co, bo już nie mam chęci na zaglądanie do sieci – i chyba prędko nie przyjdzie mi ochota...

Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”

Redakcja poleca

REKLAMA