„Marzyłem o dziecku, ale moja dziewczyna nie chciała tej ciąży. Szalałem z rozpaczy, bo wiedziałem, że nie mogę jej powstrzymać”

Moja dziewczyna nie chciała ciąży fot. Adobe Stock, Paolese
„– Może to i lepiej, synku... Jesteście tacy młodzi. Po co sobie marnować życie? – jęczała matka. – Jak śmiesz… Ja chciałem tego dziecka! – Zostaw go. Niech się umartwia, idiota. Dzieci mu się zachciało, choć wąsów nie zaczął dobrze golić… – usłyszałem jeszcze w tle głos ojca”.
/ 02.11.2022 17:15
Moja dziewczyna nie chciała ciąży fot. Adobe Stock, Paolese

– Jak to, w ciąży? – spytałem.

Dość głupkowato, muszę to przyznać.

– Mam ci jeszcze raz wytłumaczyć? Nie pamiętasz z biologii? Jesteś chyba wystarczająco duży, żeby ogarniać, jak to się dzieje.

Wanda wyciągnęła z plecaka strunową torebkę, a z niej test ciążowy z bardzo wyraźnymi dwiema kreskami w okienku.

Bardziej być w ciąży się nie da.

– Okej… Okej…

Wstałem i założywszy dłonie za plecy, przechadzałem się po pokoju. Trybiki w mojej głowie zaczęły wchodzić na wyższe obroty.

Mieliśmy po dwadzieścia cztery lata

Dopiero co obroniliśmy magisterki. Ja niby znalazłem pracę, ale na czas określony, a Wanda nadal szukała dla siebie miejsca. To nie była żadna stabilizacja i kiepska sytuacja na planowanie dziecka. Choć w tym przypadku na planowanie było tak jakby za późno. To już się działo.

Będzie dobrze, wszystko jakoś się ułoży. Ja mam pracę. Ty, póki co, zostaniesz w domu, damy radę, są w końcu świadczenia. Zamieszkamy tutaj, bo u mnie jest więcej miejsca, moi rodzice nam trochę pomogą. Twoja mama pewnie też, a potem, jak dziecko pójdzie do żłobka albo przedszkola, coś znajdziesz. Będzie dobrze, będzie dobrze – powtarzałem. – Kocham cię.

Przykucnąłem przy łóżku, na którym siedziała Wanda, i ująłem jej dłonie. Ucałowałem palce.

Czemu nic nie mówisz?

– Nie wiem… Staram się objąć umysłem to, co właśnie powiedziałeś.

Odetchnąłem głęboko.

– Zawsze mówiłaś, że nie chcesz ślubu, ale może weźmiemy choć cywilny, co? Żeby było nam łatwiej wychowywać dziecko… Boże, przepraszam, to powinno być bardziej romantyczne, powinienem mieć kwiaty, pierścionek, ale kręci mi się w głowie. Będę ojcem! Będziemy rodzicami! – roześmiałem się, ściskając jej ręce.

Umknęło mi, że Wanda siedzi sztywno, w milczeniu i tylko na mnie patrzy, nie odwzajemnia uśmiechu, uścisku, nie gada trzy po trzy jak ja.

– Zwariowałeś. Po prostu zwariowałeś.

Wstała nagle z łóżka, sprawiając, że poleciałem do tyłu.

– Słucham?

Siedząc na podłodze, obserwowałem, jak chodzi po pokoju, trzy kroki w jedną stronę, trzy w drugą, jak przeczesuje włosy nerwowym gestem.

– Słuchaj, właśnie, słuchaj, zamiast pleść, co ci ślina na język przyniesie! Jakimi rodzicami? Co ty opowiadasz? Jaki, do cholery, ślub? Jakie świadczenia? Nie zamierzam być jeszcze matką, nawet pięćset plus. Gdzie będziemy mieszkać? Tu? W twoim pokoju? Na jedenastu metrach? Z noworodkiem, a potem przedszkolakiem? Nie chcę wychodzić jeszcze za mąż. Nie zamierzam się tu wprowadzać, a przede wszystkim, nie zamierzam rodzić dziecka! Na pewno nie teraz. Nie bez pracy, bez doświadczenia i  bez poczucia, że jestem na to gotowa.

– Nie jesteś gotowa? Jak to? Przecież ciąża już jest…

– To odwracalne, głupku. Przyszłam cię poinformować o ciąży. I o tym, że zamierzam się jej pozbyć.

– Jak to?

– Powtarzasz się. Normalnie. Może… Może będę chciała, potrzebowała, żeby ktoś był wtedy przy mnie…

– Wanda! – przerwałem jej. – To jest nasze dziecko. Może nieplanowane, ale to nasze dziecko! Może nie jesteśmy w najlepszej sytuacji, ale też nie w najgorszej. Wychowamy je, będzie z nami szczęśliwe.

– Adam, nie śnij na jawie. Nie zamierzam być w ciąży dłużej, niż to konieczne. Nie zamierzam przechodzić przez poród. Nie chcę tego, rozumiesz? Nie teraz i nie wiem, czy kiedykolwiek… Nie chcę i już!

Patrzyłem się bez słowa na twarz, którą tak dobrze znałem. Na kobietę, którą kochałem, jak mi się wydawało, nad życie.

A teraz była jakaś obca. Całkowicie nieznana

Wypowiadała zimne, okrutne słowa, których nigdy bym się po niej nie spodziewał.

– Jak możesz… – jęknąłem.

Widzę, że nie powinnam była tu przychodzić – szepnęła.

Złapała swoją torebkę, kurtkę i wyszła, zostawiając mnie samego. Usłyszałem jeszcze „do widzenia” rzucone z przedpokoju w stronę dużego pokoju, w którym moi rodzice oglądali telewizję, i trzaśnięcie drzwi. Nie mogłem zasnąć. Rzucałem się na łóżku przez całą noc, próbując poukładać sobie w głowie sytuację. Wanda była w ciąży. A ja miałem być ojcem. Stało się. Jak mogła tak lekko mówić o pozbyciu się dziecka? Bez spytania mnie o zgodę, bez jakiejś refleksji. To, że nie chciała być w ciąży, bledło w porównaniu z tym, że w jej brzuchu rozwijało się nowe życie. Nasze dziecko! I ta istota miała prawo żyć, miała prawo poznać swojego ojca, miała prawo się śmiać i bawić, odkrywać świat i wyrosnąć na fajnego, dobrego człowieka. A ja miałem prawo się nim zajmować, obdarzać miłością i dbać o nie każdego dnia. Na litość boską, byłem jego ojcem! Chyba miałem coś do powiedzenia w tej sprawie? Czy byłem potrzebny tylko do potrzymania za rękę przy zabiegu?

Skończyłem dopiero dwadzieścia cztery lata. Moi znajomi zastanawiali się nad tym, jaki komputer kupić i gdzie w tym roku pojechać na all inclusive, a ja miałem zostać ojcem. Troszkę straszne, ale nagle uświadomiłem sobie, że tak, chcę tego, chcę wszystkiego, co się z tym wiąże, nawet jeśli będę musiał dawać sobie radę z rodzicielstwem w pojedynkę. Rano zadzwonię do Wandy, pomyślałem, niech tylko słońce wstanie. Nie odbierała.

Nie odbierała ode mnie połączeń!

Nie pamiętam takiej sytuacji, odkąd zaczęliśmy być razem, prawie dwa lata temu. Markotny, powlokłem się do kuchni na śniadanie. Ojciec zbierał się do pracy, mama zaczynała szykować obiad. Trochę narzekała na ból w kręgosłupie, który uniemożliwiał jej pracę poza domem i zrobił z niej rencistkę tuż po pięćdziesiątce.

– No, co jest Adaś? Co masz taką minę? Nie wyspałeś się?

Wanda jest w ciąży – wypaliłem, nawet się nie zastanawiając, jakie to może mieć konsekwencje.

Ojciec zamknął szufladę szafki z głośnym trzaskiem, a mama przełożyła nóż do lewej ręki i przeżegnała się.

– Nikt nie umarł, będę ojcem – zakpiłem, wkurzony. – Co to za reakcja?

– Jak to: w ciąży?

Widać owo „jak to” miałem po matce.

– Mamo, urodziłaś mnie, chyba wiesz, jak się zachodzi w ciążę. Nie planowaliśmy tego dziecka, ale się pojawiło.

– No… – zawahała się – skoro już jest…

– Ona go nie chce.

– To znaczy? – zapytał ojciec.

To znaczy, że chce usunąć ciążę.

Cisza, która zapadła, była naprawdę ciężka. I faktycznie, aż dzwoniła. Zza okna dobiegał szum ulicy, przejechała karetka na sygnale, ktoś zaśmiał się głośno. Rodzice popatrzyli po sobie. Mama przysiadła obok mnie.

– Ale co to znaczy? Chce od ciebie pieniędzy na zabieg?

– Nie, niczego ode mnie nie chce. Chce tylko, żebym przy tym był, bo może potrzebować pomocy czy duchowego wsparcia, nie wiem…

– Aha… No… Może to i najlepsze rozwiązanie – powiedziała cicho mama, gładząc ceratę leżącą na stole.

– Słucham? Najlepsze?

– Synku, jesteście tacy młodzi. Ledwie po studiach. Wanda nie ma pracy. Jak ty to sobie wyobrażasz? Gdzie byście mieszkali? Za co utrzymalibyście siebie i dziecko? To nie jest łatwe.

– Mamo! Przed chwilą się przeżegnałaś, a teraz stwierdzasz, że pozbycie się twojego wnuka, przypominam, jest okej, bo byłoby nam ciężko finansowo? Ludzie mają po stokroć gorszą sytuację i żyją, dają sobie radę, są szczęśliwi! Chcę tego, rozumiesz? Ja chcę tego dziecka!

– Hm… A masz pewność, że to w ogóle twoje dziecko? – mruknął ojciec.

– Tato! – krzyknąłem oburzony.

Przepadał za Wandą, mówił o niej „córunia”, gdy tego nie słyszała, a teraz rzucał takie oskarżenia…

– Jak możesz? Jesteśmy razem od dwóch lat, nawet się ze sobą nie kłócimy, nie mówiąc już o zdradach. Po prostu wpadliśmy. Owszem, nie planowaliśmy dziecka, ale stało się. Nie my pierwsi i nie ostatni.

– I nie wy pierwsi nie musicie marnować sobie życia, skoro jest inne rozwiązanie. Ja tam popieram Wandę.

Ojciec wstał od stołu i zaczął wkładać do kieszeni spodni to, co było mu potrzebne: klucze, telefon. Do kieszeni marynarki upchnął portfel.

– Najpierw pomyślcie o pracy, mieszkaniu, odłóżcie trochę pieniędzy, bo za 500 plus to możecie najwyżej pieluchy na tydzień ogarnąć, a nie wychowanie dziecka. Wrócę dziś później – rzucił na odchodne.

Zostaliśmy z matką sami w kuchni

Było tak cicho, że słyszałem tykanie zegara.

– Synku…

– Nie odzywaj się do mnie – żachnąłem się i opuściłem kuchnię.

Pozbierałem swoje rzeczy do kieszeni, wkładając je identycznym gestem jak ojciec przed chwilą, i wyszedłem do pracy. Nie mogłem się skupić na robocie. Ciągle próbowałem dodzwonić się do Wandy, ale nie odbierała. Dopiero po osiemnastej, kiedy skończyłem pracę, mogłem wybrać się do niej osobiście. Miałem nadzieję, że ją zastanę. Że pogadamy i uda mi się odwieść ją od planu, który sobie wymyśliła.

Wanda, otwórz. Wanda, proszę cię… – mówiłem, pukając, gdy nie otwierała na dźwięk dzwonka.

Po kilku minutach, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że nie odpuszczę, szczęknęły zamki i drzwi stanęły otworem.

– Wanda… – zacząłem, ale to nie była ona, tylko jakaś obca dziewczyna.

Znałem dość dobrze przyjaciółki i dalsze koleżanki Wandy. 

– Wanda prosi, żebyś dał jej spokój.

Kim jesteś? Co ona robi? – dopytywałem, zaglądając do środka ponad jej ramieniem, bo nie pozwoliła mi wejść.

Usłyszałem głos Wandy i spróbowałem przepchnąć się do środka.

– Odejdź – laska powstrzymała mnie niczym zawodowy bramkarz pracujący przed drzwiami wziętego klubu. – Wanda mnie teraz potrzebuje. Zadzwoni do ciebie, jak sytuacja się uspokoi.

– Jaka sytua… – zacząłem, ale dziewczyna zamknęła mi drzwi przed nosem.

Nagle do mnie dotarło.

Wanda! Wanda, nie rób tego, proszę!

Zadudniłem pięściami w drzwi.

– Wanda! Błagam!

Byłem przerażony

Przerażony tym, co tam się działo. Tym, że nie miałem na nic wpływu, że to było poza mną. A jednocześnie zdesperowany na tyle, że wyważyłbym drzwi albo połamał sobie kości, próbując dostać się do środka.

– Wanda, do cholery, nie rób tego, ostrzegam cię! Pożałujesz!

– Panie, czego się tak drzesz?

Po drugiej stronie korytarza zaskrzypiały zawiasy i rozległ się zdenerwowany głos, dochodzący ze szpary między drzwiami a framugą.

– Policję mam wezwać?

Przepraszam, ja tylko… – urwałem, nie wiedząc, co powiedzieć.

Bo co miałem powiedzieć? Proszę dzwonić po policję, chcę być ojcem – to miałem powiedzieć? Wywrzeszczeć, wypłakać? Sąsiad zatrzasnął się w swoim mieszkaniu i zostałem sam. Sam na klatce schodowej, pod zamkniętymi drzwiami, za którymi traciłem coś bezpowrotnie, nieodwracalnie. Niewiele miałem tam do roboty. Wiedziałem, że przegrałem walkę. Wiedziałem, że mógłbym siedzieć pod tymi drzwiami i trzy dni, a one i tak nie wpuściłyby mnie do środka. Nie uratowałbym mojego dziecka. Szedłem do domu, wlokąc się przez miasto na piechotę, noga za nogą, gubiąc drogę i klucząc, byle nie wracać do swojego pokoju, do matki i ojca. W końcu musiałem jednak wrócić, musiałem żyć dalej, następnego dnia iść do pracy.

Może to dobrze, synku… – jęczała matka, stojąc pod drzwiami zamkniętymi na głucho, tym razem przed nimi.

Założyłem słuchawki. Chciałem się odciąć od wszystkiego, od świata, argumentów rodziców, bólu, gorzkiego rozczarowania.

– Zostaw go. Niech się umartwia, idiota. Dzieci mu się zachciało, choć wąsów nie zaczął dobrze golić… – usłyszałem jeszcze, zanim w słuchawkach rozległ się głos elektrycznych gitar i perkusji.

Nie wytrzymałem, nie mogłem tam zostać. Nie mogłem też patrzeć na Wandę, nie po tym, co zrobiła. Choć ona udawała, że nic się takiego nie stało, i chyba myślała, że możemy dalej być razem. Wyprowadziłem się bardzo szybko, przyjmując pierwszą lepszą pracę niemal pięćset kilometrów od domu. Zignorowałem łzy matki i wściekłe pomruki ojca, że marnuję sobie życie przez durne sentymenty.

Nie obchodziło mnie to

Nie chciałem żyć w mieście, w którym straciłem fragment siebie. Co roku, w rocznicę dnia, kiedy stałem i waliłem pięściami w drzwi, a Wanda była głucha na moje błagania, idę na cmentarz i stawiam świece na grobach dzieci, na których nie ma świeżych kwiatów i zniczy. Nieważne, że to obce groby. Moje dziecko nie miało szansy nawet na to. Być może jestem egoistą. Być może to samolubne i podłe zmuszać ukochaną kobietę, by dziewięć miesięcy chodziła w ciąży, by przetrwała cały poród i połóg tylko po to, żeby potem oddała mi nowo narodzone dziecko i zniknęła z naszego życia, skoro nie chce z nami być. Ale może by zechciała? Kto wie?

Nigdy się nie dowiem, czy nasza historia mogłaby potoczyć się inaczej. Czy zostalibyśmy rodziną. Może całkiem szczęśliwą, radosną i pełną. Może jedynie dwuosobową, co nie oznacza, że gorszą. Może o wiele lepszą niż wszystkie te uśmiechnięte, kilkuosobowe rodzinki z gazet i telewizji. Nie wiem. Nigdy się nie przekonam, co by było, gdyby...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA