„Na myśl o urlopie z żoną cierpnie mi skóra. Znów spakuje połowę szafy, będzie mnie ciągać po knajpach i płoszyć ryby”

mąż, który ma jechać na urlop z żoną fot. iStock by Getty Images, PeopleImages
„Po co jej do cholery te wszystkie rzeczy? Przecież wakacje są po to, żeby oderwać się od miejskiej codzienności, zapomnieć o konwenansach i cieszyć się naturalnym prostym życiem na łonie natury. Zamiast krawata i marynarki – stare, wytarte dżinsy, luźna koszulka, trampki. Zamiast torby z laptopem – wędki i siatka na ryby”.
/ 07.05.2023 21:15
mąż, który ma jechać na urlop z żoną fot. iStock by Getty Images, PeopleImages

Niedługo wyjeżdżam z żoną na urlop. Jak zwykle, na Mazury. Cieszyłbym się z tego faktu jak dzieciak, bo jedziemy aż na dwa tygodnie, a ja uwielbiam tę krainę, gdyby nie pewien drobiazg: przez cały rok nie kłócimy się tak, jak w czasie wakacji.

Kiedyś, gdy zaczynaliśmy wspólnie wyjeżdżać, wyobrażałem sobie naiwnie, że wreszcie odpocznę, wyśpię się, porobię to, co naprawdę lubię. Bez pośpiechu, na luzie… Nikt mnie nie będzie do niczego zmuszał, poganiał, strofował. Spokój, cisza, woda, las i ukochana kobieta, która w milczeniu zachwyca się pięknem przyrody. Niestety, po kilku naszych wspólnych wyjazdach nad jeziora przekonałem się, że rzeczywistość mija się z moimi marzeniami o lata świetlne.

Nie rozumiem po co jej to wszystko

Horror zaczyna się już w domu, w trakcie pakowania. Na kilka dni przed wyjazdem moja małżonka każe mi wyciągnąć z pawlacza największe walizki i torby, a potem ładuje do nich chyba całą zawartość swojej szafy. Matko, ile przy tym bałaganu narobi! Mieszkanie wygląda jak po przejściu tornada. Patrząc na to, mam wrażenie, że się przeprowadzamy na stałe do innego miasta, a nie jedziemy na urlop.

Po co jej do cholery te wszystkie rzeczy? Przecież wakacje są po to, żeby oderwać się od miejskiej codzienności, zapomnieć o konwenansach i cieszyć się naturalnym prostym życiem na łonie natury. Zamiast krawata i marynarki – stare, wytarte dżinsy, luźna koszulka, trampki. Zamiast torby z laptopem – wędki i siatka na ryby.

Tymczasem ona zabiera ze sobą wszystkie najlepsze kreacje. I jeszcze przed wyjazdem do galerii handlowej potrafi pobiec, żeby kupić kilka nowych fatałaszków. Bo nie ma się w co ubrać… Wyobrażacie to sobie? Szafa pełna ciuchów a ona płacze, że nie ma co na siebie włożyć. Jak potem widzę wyciąg z karty kredytowej, to mi od razu siwych włosów przybywa.

No i te kosmetyki… Rozumiem, że można wziąć olejek do opalania i balsam na oparzenia słoneczne. To ma sens. Ale po co te wszystkie pudry, cienie, podkłady, szminki, lakiery, perfumy, suszarki, prostownice do włosów i tysiące innych dupereli, których zastosowania nawet nie znam? Kiedyś nawet ją zapytałem, dla kogo chce się tak stroić i malować. Bo komary i ryby w jeziorze raczej nie zauważą, że ma na sobie sukienkę z najnowszej kolekcji i tęczę na powiekach.

Ale się wtedy obraziła! Stwierdziła, że niczego nie rozumiem, że nawet na kempingu musi wyglądać ładnie i mieć pod ręką wszystko, czego normalnie potrzebuje. Bo inaczej źle się będzie czuła… Staram się już nie odzywać, bo nie chcę prowokować awantur. Ale gdy się pakuje, to mnie w środku ze złości aż ściska. Zauważyłem bowiem, że większości z tych rzeczy nawet na wierzch później nie wyciąga. Po co więc je w ogóle zabierać? Na wszelki wypadek? Przecież to głupota…

Jak można nie lubić wędkowania?

No dobra, walizy zapakowane i cudem upchnięte w bagażniku. Przyjeżdżamy na miejsce. Ja chciałbym odpocząć po podróży. Dzień, dwa po prostu się pobyczyć, pospać. A moja kochana żona? Tryska energią! Natychmiast gdzieś mnie ciągnie, chce zwiedzać okolice, wykąpać się w jeziorze, popływać kajakiem, a wieczorem iść na kolację do knajpy, albo potańczyć. Kiedy protestuję, mówię, że jestem zmęczony i mamy na to wszystko dwa tygodnie, dostaje szału.

Wymyśla mi od leniwych staruchów. Krzyczy, że tracę czas, bo przecież nie po to wyjeżdżamy na wakacje, wydajemy pieniądze, żeby leżeć całe dnie. A spać to sobie mogę w domu. Nakrywam głowę poduszką, staram się powstrzymać nerwy, ale zwykle wybucham. No i kłótnia gotowa!

Najśmieszniejsze jest jednak to, że drugiego albo trzeciego dnia sytuacja diametralnie się zmienia. Ja jestem wyspany i gotowy do czynu, a ona narzeka. Nic jej się już nie podoba, wszystko przeszkadza. Mówi, że ją głowa boli i ma – oczywiście przez mnie – wszystkiego dość, i już się zniechęciła. Nie chce też nigdzie ze mną chodzić. Zwłaszcza o świcie, na ryby. Bo wilgotno, zimno i komary gryzą. Jak można nie mieć ochoty na wędkowanie? Przecież to sama przyjemność!

Kiedyś to jeszcze ją namawiałem na te wyjścia. Myślałem, że zarazi się pasją. Ale po jednej wspólnej wyprawie mi przeszło. Co ja wtedy przeżyłem! Moja żona zamiast siedzieć cicho i patrzeć na spławik, cały czas gadała. Nagle przypomniały jej się wszystkie nasze problemy. I koniecznie chciała je ze mną omówić. Kiedy próbowałem jej tłumaczyć, że nie po to są wakacje, by dyskutować o poważnych sprawach, wpadła w złość. Zaczęła krzyczeć, że przez cały rok jesteśmy zabiegani, nie mamy kiedy pogadać…

Uspokoiła się dopiero, gdy inni wędkarze powiedzieli jej, że nad wodą się nie krzyczy. I dali do zrozumienia, że powinna sobie pójść, bo karasie i sielawki płoszy. Obraziła się na amen, ale przynajmniej miałem spokój…

Niedługo wyjeżdżamy na urlop. Już nawet drabinę z piwnicy przyniosłem, żeby się wdrapać na ten pawlacz. Jeszcze kilka dni i się zacznie. O Boże, jak ja przeżyję te dwa tygodnie?

Czytaj także:
„Wyjazd z synami to był horror. Od samego rana skakali mi po głowie, więc podrzuciłem ich opiekunce, żeby mieć spokój”
„Pojechałam na wspólne wakacje z rodziną męża i bardzo tego żałuję. Ze wstydu nie wiedziałam, gdzie mam oczy podziać...”
„Kumpel wykłócał się z żoną i mało nie popsuł nam wakacji. Musiałem wytłumaczyć temu kretynowi, jak postępować z kobietami”

Redakcja poleca

REKLAMA