W tym roku wybraliśmy się na wakacje tylko z przyjaciółmi Agatą i Piotrkiem. Nasze pociechy wysłaliśmy na kolonie, a sami postanowiliśmy zaszaleć w dobrym towarzystwie i przypomnieć sobie, jak to za dawnych bezdzietnych czasów bywało.
Wyjazd zaplanowaliśmy na piątą rano, bo podróż w upale jest męcząca, ale i tak wyruszyliśmy o ósmej. Powód: znajomi nie byli się w stanie na czas spakować. Wprawdzie podobno wszystko od godziny było przygotowane, czekało w przedpokoju na zniesienie na dół i na załadowanie do samochodu, ale kiedy Piotrek, mój zmiennik za kierownicą, zobaczył ilość bagaży swojej żony, odmówił współpracy. Oświadczył tonem nieznoszącym sprzeciwu, że jeśli Agata nie zredukuje liczby walizek i toreb co najmniej o połowę, to on nigdzie nie pojedzie.
Kiedy weszliśmy do ich mieszkania, właśnie byli w trakcie awantury. Ona krzyczała że wzięła tylko najpotrzebniejsze rzeczy, on, że nie będzie tego wszystkiego targał, nasz samochód nie jest z gumy, a przyczepki specjalnie dla niej wypożyczać nie będzie. Na koniec każde z nich trzasnęło drzwiami i zamknęło się w innym pokoju. Ona w sypialni, on w pokoju dzieciaków. Nasz wspólny wyjazd stanął zatem pod wielkim znakiem zapytania.
Nie wtrącaliśmy się z żoną w te krzyki, bo uznaliśmy, że to tylko pogorszy sprawę. Postanowiliśmy poczekać z pół godziny aż trochę ochłoną i ewentualnie wtedy rozpocząć negocjacje. Rozsiadłem się więc wygodnie w salonie, a Malwina poszła do kuchni zrobić nam kawę. Chwilę później popijaliśmy podwójne espresso z mleczkiem.
To było tylko pozorne zwycięstwo
– Ale idiota z tego Piotrka! Awanturować się o taki drobiazg jak liczba walizek… Dobrze kochanie, że ty już zmądrzałeś i nie urządzasz mi takich scen – powiedziała z uśmiechem.
Moja żona nie kłamie. Nie robię awantur z powodu ilości bagażu, który zamierza zabrać ze sobą na urlop. Kiedy już wreszcie się spakuje, bez słowa targam te wszystkie torby i torebeczki, i upycham je w samochodzie. Jeśli trzeba, nawet kosztem koła zapasowego lub swojego wiaderka na ryby. Nie dlatego, że jestem pantoflarzem, boję się Malwiny, nie mam własnego zdania, ale dlatego, że zmądrzałem.
Kiedyś byłem dokładnie taki sam, jak Piotrek. Dostawałem białej gorączki na widok urlopowego bagażu mojej żony. Wtedy jeździliśmy jeszcze z dwójką dzieci, więc miejsce w bagażniku rzeczywiście było bardzo potrzebne. Na ich zabawki, wiaderka, piłki, ciuchy…
Kiedy więc wynosiła do przedpokoju swoje walizy, skręcałem się ze złości. I pytałem z kpiną w głosie, po co jej tyle sukienek, butów, spodenek, kremów, lokówek, prostownic i innych dupereli, których zastosowania nie jestem do końca pewien. Przecież i tak większości z nich nawet nie wyjmie z torby. Tak jak mój przyjaciel stawiałem ultimatum i groziłem, że jeśli nie odłoży na miejsce przynajmniej połowy rzeczy, to zostaniemy w domu. Bo samochód się nie rozciągnie, a poza tym nie zamierzam tego wszystkiego dźwigać.
Malwina najpierw dostawała ataku szału, potem strzelała focha i zamykała się w łazience, a na koniec ulegała, bo byłem nieugięty i stanowczy, a poza tym nie miała jeszcze wtedy prawa jazdy i nie mogła sama zasiąść za kierownicą. Teoretycznie miałem więc powód do radości i dumy – postawiłem na swoim i utarłem żonie nosa.
Szybko zorientowałem się jednak, że za każdym razem były to tylko pozorne zwycięstwa, które na dłuższą metę kompletnie mi się nie opłacały. Zastanówcie się panowie, po co jedziecie na wakacje? Oczywiście po to, żeby odpocząć. A czego potrzebuje facet, by naprawdę odpocząć? Ciszy, ucieczki od codzienności, wesołych i pogodnych twarzy wokół. Jeśli więc jedzie z żoną, powinien zadbać o to, by była zadowolona i uśmiechnięta, a nie naburmuszona i gderliwa. A kiedy żona jest zadowolona i uśmiechnięta? Gdy na urlopie nie musi wykonywać domowych czynności, a przede wszystkim ma świadomość, że niezależnie od okoliczności i pogody będzie się miała w co ubrać i czym umalować.
Pamiętam, jak kilka lat temu, gdy zachowywałem się jeszcze jak Piotrek, pojechaliśmy z dziećmi nad morze. Chłopcy mieli wtedy 4 i 6 lat, więc o ciszy i spokoju nie mogło być mowy. Żona, z zemsty za to, że kazałem jej przed wyjazdem zredukować liczbę bagaży, kazała mi się zajmować nimi praktycznie przez całą dobę.
– Na co dzień tylko pracujesz, musisz nadrobić stracony czas. Chłopcy potrzebują ojca – mówiła ze złośliwym uśmieszkiem, a potem rozkładała leżak i wystawiała się do słońca.
Ciotka podsunęła mi świetny pomysł
I tak ganiałem z wywieszonym jęzorem między plażą, wesołym miasteczkiem, cukiernią z goframi i torem gokartowym, modląc się w duchu, żeby moi synowie jak najszybciej się zmęczyli. Niestety, padali dopiero wieczorem. Po dwóch dniach takiej gonitwy ledwie dowlokłem się do łóżka.
Trzeciego dnia stał się cud. Przy lodziarni spotkałem swoją… ciotkę. Przyjechała na wczasy w to samo miejsce, co my! Bardzo się ucieszyła ze spotkania, bo ostatni raz widzieliśmy się w święta. Postawiła chłopakom lody i wzięła mnie na spytki.
– Coś się stało, Michasiu? Bardzo źle wyglądasz – spojrzała na mnie ze współczuciem.
Nagle poczułem się tak bardzo zmęczony i skrzywdzony, że o wszystkim jej opowiedziałem. Od początku.
– Nie potrafisz postępować z kobietami – westchnęła. – Nie masz wyjścia, musisz teraz udobruchać Malwinę.
– Chętnie, ale jak? – jęknąłem.
– Zaproś ją wieczorem na romantyczną kolację, tańce – zaproponowała.
– A co z chłopcami?
– Ja z nimi posiedzę! Czego się nie robi dla bratanka! – uśmiechnęła się.
Żona bardzo się ucieszyła z mojego spotkania z ciotką, no i oczywiście wieczornego wyjścia. Była zachwycona!
– Cudowny pomysł, tak dawno nigdzie nie byliśmy razem… To miło, że chcesz mi sprawić przyjemność – powiedziała ciepło, po czym zamknęła się w łazience i zaczęła się szykować.
W myślach już podliczałem plusy, które zdobędę u niej tego wieczoru, gdy nagle nastąpiła katastrofa.
Wyłożyłem mu całą moją teorię
– Nigdzie nie idę! Zadzwoń do ciotki i powiedz, że nie ma po co przychodzić do chłopców! – wyrwał mnie z zamyślenia jej zdenerwowany głos.
– Ale dlaczego? – zdziwiłem się.
– Jak to dlaczego?! Nie mam się w co ubrać! I to przez ciebie! – wrzasnęła.
Okazało się, że w walizce, którą kazałem jej zostawić, była jej jedyna wyjściowa sukienka i buty… Nie muszę chyba mówić, co się potem działo…
No i tu chciałbym przejść do sedna sprawy i wytłumaczyć, dlaczego zmądrzałem. Zobaczcie panowie, gdybym wtedy potulnie zapakował do samochodu cały bagaż, który chciała wziąć ze sobą Malwina, nie byłoby zemsty, awantury i całego tego zamieszania, które zepsuło mi całe wakacje.
Dobrze więc wam radzę: zamiast w czasie pakowania wznosić wymownie w górę oczy i zadawać głupie pytanie w stylu: „Po cholerę ci pół szafy ciuchów? Więcej tego nie miałaś?”, weźcie głęboki oddech i zajmijcie się czymś przyjemnym. Niech żony pakują, co im się żywnie podoba! Im więcej rzeczy wezmą ze sobą, tym mniejsza szansa, że czegoś zapomną. A więc i mniejsze prawdopodobieństwo wybuchów złości, pretensji i gderania.
A co do Agaty i Piotra… Gdy wypiłem kawę, poszedłem do pokoju dzieciaków i wyłożyłem przyjacielowi całą swoją teorię od początku do końca. Popatrzył na mnie zaskoczony, podumał chwilę, a potem zniósł na dół cały bagaż żony. Bez jednego słowa sprzeciwu. Agata była wniebowzięta!
Czytaj także:
„Miałam jechać na babskie wakacje z koleżanką, ale mąż chce mi wcisnąć zgniłe jajo w postaci nastoletniego syna”
„Rozstanie z żoną uważałem za tymczasowe. Ot, poszaleję trochę i wrócę skruszony. Myślałem, że będzie na mnie czekać...”
„Planowałam urlop, ale teściowa popsuła mi plany. Każdy wie, że tegoroczne wakacje są na wagę złota”