Codziennie drżeliśmy o to, co będzie dalej, jak sobie poradzimy. Nie zarabialiśmy kokosów i utrata pracy przez jedno z nas oznaczała dużą dziurę w domowym budżecie, a co za tym idzie – utratę płynności finansowej. Co z kredytem za mieszkanie? Co z lekcjami pianina dla córki? I rysunku dla syna, który chciał zdawać na architekturę? Gdy któregoś dnia mój mąż wrócił z pracy przybity, pomyślałam: stało się, zwolnili go.
– Nie martw się, skarbie – przytuliłam go, a on mocno mnie objął. – Jakoś damy radę, znajdziesz coś innego.
– Nie muszę… – westchnął. – Hania, oni mnie nie zwolnili. Dali mi podwyżkę…
– No to dlaczego się nie cieszysz? – Roześmiałam się z ulgą. – Innych zwalniają, tobie dali podwyżkę, a ty masz muchy w nosie!
– Bo przenieśli mnie tymczasowo do Francji.
– Słucham?
Nie przesłyszałam się.
Chodziło o Francję, daleki, obcy kraj
Nikt inny w polskim oddziale firmy nie mówił po francusku tak dobrze, jak mój mąż. Dlatego szef wysyłał go tam na kilka miesięcy, kusząc obietnicą podwyżki.
– Skarbie… – głaskałam go po ramieniu. – To nie jest idealna sytuacja, ale zachowałeś pracę. Podwyżka zostanie, a kilka miesięcy szybko zleci i znowu będziemy razem. Są tanie bilety lotnicze, promocje, możemy przylecieć na jakiś weekend, no i będziemy do siebie dzwonić. To już nie te czasy, kiedy mąż jechał do Libii na kontrakt, a żonie i dzieciakom zostawały pocztówki raz na kilka tygodni, bo nie dało się zadzwonić albo połączenia były za drogie. Damy radę.
Naprawdę tak myślałam. Radek wyjechał, a ja zostałam z dzieciakami. To był pierwszy raz, kiedy rozstawaliśmy się na tak długo. Koleżanki żartowały, że powinnam korzystać z wolności słomianej wdowy, a ja prawie usychałam z tęsknoty. Oczywiście, miałam co robić. Przecież też pracowałam, a w domu czekała na mnie dwójka nastolatków, którymi – mimo ich demonstracyjnej samodzielności – musiałam się zająć.
Dzwoniliśmy do siebie codziennie
Wideorozmowy ze mną i dziećmi były stałym punktem dnia. Odmierzaliśmy godziny z tych trzech miesięcy, po których tata miał wrócić do domu. Obiecywałam mu ucztę pierogową, bo pierogi to było ulubione danie Radka. Kiedy dzieci nie było w pobliżu, obiecywaliśmy sobie też znacznie więcej… I czekaliśmy. W końcu trzy miesiące to nie wieczność. Tylko że kiedy już prawie gniotłam ciasto na pierogi, by powitać nimi ukochanego, powiedział, że musi zostać dłużej. Nieprzewidziane problemy, formalności się przedłużają… Miesiąc, najwyżej dwa… I znów kolejne dwa…
A potem pandemia uniemożliwiła swobodne przemieszczanie się. Poza tym, nie chciałam się tam pchać, zwłaszcza z dziećmi, żeby niepotrzebnie nie ryzykować. Nie widziałam męża ponad pół roku i kiedy usłyszałam o następnych trzech miesiącach rozłąki, wysłałam dzieciaki do mamy, a sama poszłam się upić do koleżanki. Zorganizowała małą imprezkę, raptem kilka osób, ale alkohol lał się strumieniami. Było coraz weselej i swobodniej.
Kiedy koło drugiej wychodziłam z jej mieszkania, Bartek, kolega Basi z pracy, zaproponował, że mnie odwiezie. Taksówką, bo jechaliśmy w jednym kierunku, a on uparł się, że bezpiecznie odtransportuje mnie do domu. I to zrobił. Osobiście, pod same drzwi, a nawet za próg. Rano obudziłam się obok całkiem obcego faceta, nie pamiętając zbyt wiele. Pozbyłam się go jak najszybciej; zresztą też miał nieszczególną minę, kiedy go obudziłam.
Siedziałam na kanapie w salonie z gigantycznym kacem i płakałam, choć od tego głowa bolała mnie jeszcze bardziej.
Boże, co ja najlepszego zrobiłam?
Jak mogłam! Alkohol mnie nie usprawiedliwiał, podły nastrój też nie. Obiecałam Radkowi, że będę na niego czekać, aż wróci do kraju, i znowu będziemy rodziną. I wszystko zepsułam! Boże, Boże… Nie wiedziałam, co robić. Milczeć? I tak niewiele pamiętałam, a miałam pewność, że sprawa była jednorazowa, więcej się nie powtórzy. Bartek też nie był wolny i nie chciał się wikłać w romans, zwłaszcza z mężatką. Z drugiej strony…
Bałam się, że jak nic nie powiem Radkowi, zjedzą mnie wyrzuty sumienia. Nigdy nie umiałam trzymać języka za zębami i nie znosiłam tajemnic. Chciałam się przyznać, przeprosić i błagać, by mi wybaczył. Miałam nadzieję, że zrozumie. Ale twarzą w twarz, nie w rozmowie na czacie. Sam coś wyczuł. Po tylu latach – mimo dzielącej nas odległości i braku bezpośredniego kontaktu – umiał wykrywać moje nastroje niczym najczulszy sejsmograf.
– Coś cię gryzie, kochanie… Powiesz mi, o co chodzi?
– Tęsknię za tobą – stchórzyłam. Z nerwów aż rozbolał mnie brzuch. – Chciałabym, żebyś tu już był.
– Jeszcze trochę… Mam nadzieję, że w przyszłym miesiącu już wrócę…
Już za miesiąc, wreszcie! Trzymałam się tego jak liny ratunkowej. Wtedy mu powiem. Kiedy będzie obok mnie, kiedy będą go mogła dotknąć, pogłaskać, przytulić, spojrzeć w oczy. A może jednak lepiej za pośrednictwem komputera? Będzie miał czas na przemyślenie, uspokojenie… Nigdy wcześniej nie zdradziłam męża, więc nie miałam pojęcia, jak się zachować w tej sytuacji. Nigdy nawet taki pomysł nie zrodził się w mojej głowie, nie miałam podobnych pokus.
A teraz, kiedy był daleko, kiedy nadszedł czas próby, zawiodłam jego i siebie. Bałam się, że mi nie wybaczy, że będzie miał słuszne pretensje, że jak się dowie, zranię go za bardzo, więc może lepiej nic nie mówić? Ale oszukiwanie go do końca życia też nie mieściło mi się w głowie. Byłam rozdarta i, co gorsza, byłam z moim grzechem i dylematem sama.
Nie miałam komu się zwierzyć
Przecież nie powiem matce, bo ona też się zacznie martwić i gryźć. Dobijało mnie to, niszczyło… Muszę mu powiedzieć. Natychmiast! Zanim znowu stracę odwagę. Zadzwoniłam, gdy tylko skończył pracę. Rozmawialiśmy o codziennych sprawach, a mnie ręce pociły się ze zdenerwowania. Pocierałam je o kolana, nie wiedząc, jak zacząć temat.
Czy istnieje jakiś dobry sposób, by powiedzieć o zdradzie? I nagle, w tle za moim mężem, coś mi mignęło. Właściwie ktoś. Dziewczyna. Wysoka, szczupła, ciemnowłosa. W samych stringach. Moja mina musiała coś zdradzić, bo Radek obejrzał się spłoszony, a gdy znowu na mnie spojrzał, był blady jak ściana. A więc nie tylko ja miałam brudny sekret…
– To nie tak, jak myślisz… To tylko… Przepraszam, ja… – bełkotał, próbując wyjaśnić tę żenującą nas oboje sytuację. – Przepraszam, zadzwonię później…
Zadzwonił. Okazało się, że Elise poznał na samym początku kontraktu i nadal są razem. To dla niej przedłużał swój pobyt we Francji. Ja się zadręczałam skokiem w bok po pijaku, a on mnie regularnie zdradzał. Elise nie była wstydliwą przygodą. Była codziennością, teraźniejszością i przyszłością. Ja odeszłam do lamusa.
– A co z nami? – spytałam gorzko, żeby się upewnić.
Nie odpowiedział. Nas już nie było
W naszym przypadku odległość okazała się zabójcza. Nie wzmocniła nas, nie upewniła w uczuciach, dowiodła jedynie, że mimo pozorów szczęścia fundamenty naszego małżeństwa były bardzo kruche, bo inaczej tak szybko by się nie zachwiały. Nawet przyjaciółmi nie mogliśmy się już nazywać, bo przyjaciele się nie oszukują.
Radek złożył pozew o rozwód. Nie wypierał się winy. Nie chciał się szarpać o widelce. Zostawił nam mieszkanie, które kiedyś i tak przejmą dzieci, nie kłócił się o alimenty. A ja, o ironio, cieszyłam się, że tak kulturalnie się rozwodzimy. Gdyby do tego wszystkiego doszła jeszcze szarpanina o pieniądze, chyba bym się załamała. Boże, jak mogłam nie zauważyć, że coś się dzieje? On od razu się połapał, że coś mnie gryzie. Może już mnie nie kochał, już mnie nie pragnął, ale wciąż czytał we mnie jak w otwartej księdze. Czy dlatego się znudził?
Starałam się trzymać fason przy dzieciach, żeby nie było im jeszcze trudniej. Źle zniosły nowinę, że tata już nie wróci. Tęskniły za nim i go przeklinały, kochały i nienawidziły zarazem. Mój zawód to jedno. W ich przypadku dochodził jeszcze nastoletni bunt i największa w ich życiu rewolucja. Rozpadła im się rodzina i zawalił cały świat. Zawiodły się. Strasznie się zawiodły na dorosłych, na rodzicach, na których chciały polegać zawsze i bezwzględnie.
Radek został w swojej ukochanej Francji u boku francuskiej ukochanej. To były jego dwie największe miłości, większe niż ja i dzieci. Bo o porzuceniu kraju nawet nie wspomnę. Młodość to jednak cudowna rzecz. Dzieciaki szybko się otrząsnęły, choć zadra w ich sercach pewnie zostanie na zawsze, a ja… Ja już nie jestem taka młoda i choć minął jakiś czas od rozwodu, nadal jestem rozgoryczona i rozżalona. Kilka lat temu stuknęła mi czterdziestka, a znowu jestem sama. To przygnębiające i smutne. Mam przy sobie dzieciaki, to dla nich rano otwieram oczy, to dla nich staram się uśmiechać. Ale nie będą przy mnie wiecznie. Czy znajdę jeszcze kogoś do kochania? Czy znajdę inny niż dzieci powód do radości, inny cel i sens życia niż rodzina? Będę musiała, prawda?
Czytaj także:
Po 20 latach wróciłam z zagranicy, żeby opiekować się mamą. Ona nie pamiętała nawet swojego imienia
Mąż mojej siostry to tyran. Wyrzucił córkę z domu, bo nastolatka w ciąży to plama na honorze notariusza
Mama zawsze wolała moją siostrę. Nawet gdy zaszła w ciążę w liceum, mama kłuła mnie w oczy tym, że już ma rodzinę