Z Markiem byliśmy zgodnym małżeństwem. Zazdrościły mi tego obie siostry i wszystkie koleżanki. Bo tak naprawdę nie mieliśmy za bardzo powodów do kłótni. Fakt, byliśmy kompletnie różni, ale dzięki temu nie wchodziliśmy sobie w drogę. Ja zajmowałam się domem i pracowałam zdalnie w obsłudze klienta, Marek prowadził dużą firmę w branży graficznej, więc każde z nas miało swój świat.
Rzadko się kłóciliśmy
Nie miałam problemu z praniem czy gotowaniem, pod warunkiem że Marek pamiętał o tym, żeby sprzątać po sobie i wstawiać naczynia do zmywarki. To ja robiłam zakupy, on z kolei załatwiał wszelkie sprawy urzędowe. Do znajomych zwykle chodziliśmy razem i nigdy jeszcze nie daliśmy się sprowokować do sprzeczki, mimo że wiele innych znajomych małżeństw wpadło w tę pułapkę.
Czasem byłam na Marka trochę zła, że więcej przesiaduje w firmie niż w domu. Kiedy natomiast wracał, zwykle siadał przed konsolą i grał albo wgapiał się w swoją bardzo cenną kolekcję figurek. Wiedziałam, że żaden argument do niego nie trafi, a jednak brakowało mi jego obecności – tej prawdziwej, zwłaszcza przed świętami.
– A nie mógłbyś na trochę odpuścić? – spytałam któregoś wieczora. Marek zarabiał w końcu spore pieniądze, a ja obiecałam go wspierać, jako że sama nie miałam wysokiej pensji. – Wiem, musisz siedzieć nad projektami, ale może chociaż teraz, przed świętami, posiedziałbyś trochę też w domu?
Mój mąż uśmiechnął się pobłażliwie – zupełnie jakby patrzył na marudne dziecko.
– Ula, cierpliwości – powiedział ze stoickim spokojem. – Zaraz będzie Boże Narodzenie, to pobędę tylko z tobą. Żadnych projektów, tylko rodzinna atmosfera. Tak?
– Czyli w tym roku zostajemy w domu? – spytałam, mając cichą nadzieję, że potwierdzi. Moi rodzice wybierali się do Egiptu, a do rodziców Marka nie bardzo chciałam wpadać.
Zawsze miał wymówkę
– No właśnie wczoraj dzwoniła mamusia. – Spojrzał na mnie przepraszająco, a ja już doskonale wiedziałam, co usłyszę. – Zaprosiła nas do siebie na Wigilię i pierwszy dzień świąt. No… sama rozumiesz chyba, że nie mogłem odmówić.
– No – mruknęłam z rezygnacją. – Zdecydowanie nie mogłeś.
Moja teściowa nie była wcale okropną stereotypową zołzą. Miałyśmy całkiem poprawne relacje, tylko jej towarzystwo w dużej dawce mocno męczyło. Wiedziałam, że zada mi milion pytań, a przy niektórych nawet nie poczeka za odpowiedzią.
– Ty jesteś taka fajna dziewczyna – powtarzała mi do znudzenia. – Jak to dobrze, że nasz Mareczek sobie ciebie znalazł. Tylko zupełnie nie rozumiem, czemu wy dzieci nie chcecie.
Wielokrotnie tłumaczyliśmy, że ani ja nie mam instynktu macierzyńskiego, ani Marek nie przepada za dziećmi. Zresztą chyba bym zwariowała, gdybym miała je niańczyć w pojedynkę całymi dniami.
I tak nie rozumiała
Do teściowej niestety nie trafiały żadne wyjaśnienia – przynajmniej nie na dłuższą metę.
– To ja bym ci przecież, Ulciu, pomogła – przekonywała z zapałem. – Co to za problem posiedzieć z wnukami? Tak by się dzieciaczki na pewno cieszyły…
– Nie nadaję się na matkę – mawiałam wtedy zwykle. – Poza tym dobrze nam z Markiem we dwójkę.
– No tak – rzucała ugodowym tonem, by zaraz dodać: – Wy, młodzi, teraz macie zupełnie inne priorytety niż my kiedyś. No dobrze, dobrze.
I trwała w tym zrozumieniu dla nas i naszego wyboru do kolejnego spotkania.
Nieszczególnie zachwycona, pojechałam więc z Markiem do jego rodzinnego domu. Jego tata przywitał się z nami oszczędnie i wrócił do kuchni, gdzie przygotowywał coś na kolację. Teściowa natomiast promieniała.
– Ty tak się ładnie uśmiechasz, Ula! – zawołała od progu. – A może ty w ciąży jesteś?
– Nie, mamuś – mruknął Marek. – Nie jest. I skończ już, proszę cię, ten temat.
Teściowa machnęła ręką i ku mojemu zdumieniu tymczasowo odpuściła.
Po prostu wyszedł
– No, ale chodźcie, chodźcie – rzuciła. – Nie będziecie tak przecież w przedpokoju stać!
Gdy tylko to powiedziała, rozdzwonił się telefon Marka. Ten przeprosił nas na chwilę i przeszedł do małego pokoju. Po chwili wrócił z zaciętą miną.
– Co się stało? – spytałam natychmiast.
– A, wiesz, coś się przesunęło w firmie z deadline’ami, klientowi bardzo zależy – rzucił pośpiesznie. – Muszę jechać.
– Teraz?! – Zdębiałam.
– No teraz, teraz – mamrotał.
– Ale… Wigilia… – zaczęłam, jednak teściowa uciszyła mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.
– Jak musi, to musi – stwierdziła stanowczo. – A ty się niczym nie przejmuj. Z nami posiedzisz.
Popatrzyłam na Marka ze zgrozą.
– Będę lada moment – zapewnił. – Za godzinę, maks dwie.
I zniknął. Nie pozostało mi nic innego, jak pomóc teściom w przygotowaniach do wieczerzy wigilijnej, a potem zasiąść z nimi do stołu. Minęły dwie godziny, a Marka nadal nie było.
– Ula, ty taka chudziutka jesteś – szczebiotała teściowa, gdy usiłowałam przełknąć swoją porcję karpia. – Jedz, jedz, dziecko. Ty w domu w ogóle coś jesz?
Zostawił mnie
Uśmiechałam się głupio, zapewniałam, że jem normalne, zdrowe posiłki i wcale nie trzeba się o mnie martwić.
– A myśleliście może nad wyprowadzką? – ciągnęła. – Bo to wasze mieszkanie takie malutkie… ciasno wam tam. A przecież trochę pieniędzy macie, może byście zmienili otoczenie, co? Przyda ci się! Odżyjesz trochę.
– Nie, mamo – odpowiadałam cierpliwie, choć w środku aż się we mnie gotowało. Obiecywałam sobie, że Marek wyciął mi taki numer po raz ostatni. – To jest bardzo dogodna lokalizacja. Marek ma blisko do pracy, ja nie muszę daleko jeździć na zakupy. Tak nam pasuje, naprawdę.
Kilka godzin i parę setek pytań później teściowa zawołała w zdumieniu:
– Oj, późno się zrobiło! Stefan, trzeba by się na Pasterkę zbierać!
Teść mruknął coś twierdząco i rzeczywiście zaczęli się szykować.
– A ty co tak siedzisz, Ulciu? – spytała teściowa. – Chodź z nami! Mareczek jak wróci, to przecież ma klucze!
Kiedy doszliśmy pod kościół, niedaleko wejścia jak gdyby nigdy nic, wśród tłumu innych ludzi, przechadzał się mój mąż.
– Gdzieś ty był?! – wycedziłam, ledwie tłumiąc w sobie rosnącą furię. – Ty widzisz, która jest godzina?
– Nie dramatyzuj, Ula – rzucił Marek lekceważąco, jakby nie widział, że cała się gotuję. – Mówiłem, że trzeba było pilnie projekt dopiąć. Nie zachowuj się jak dziecko.
Jeszcze mnie popamięta
„Jak dziecko, tak? – pomyślałam. – Ja mu dam dziecko! Jeszcze popamięta! I dwa razy się zastanowi, zanim znów powie coś równie głupiego!”.
Przez pół mszy obmyślałam zemstę, dzięki której to jego gwiazdkowe wyjście pójdzie mu w pięty. I mniej więcej w okolicy komunii byłam już pewna, że wymyśliłam plan idealny. Zobaczymy, kto tu jest dzieckiem.
Dzień po Świętach wstałam jak gdyby nigdy nic. Uśmiechnęłam się do Marka, nie dając po sobie poznać, jak bardzo wciąż jestem wściekła. Wyprawiłam go do pracy i kazałam się kompletnie niczym nie przejmować. Zadowolony z obrotu spraw, wyszedł, niczego się nie spodziewając.
Gdy tylko ucichł warkot silnika naszego samochodu, poszłam do salonu, zebrałam wszystkie gry i konsolę i popakowałam do toreb. Podzwoniłam w kilka miejsc, dzięki czemu dowiedziałam się, że pobliski dom dziecka chętnie przyjmie i konsolę, i gry. Z kolei ukochaną kolekcję figurek Marka miałam zamiar odnieść do domu kultury – panie stamtąd bardzo się cieszyły, gdy ktoś przynosił im takie rzeczy, wykorzystywały je potem na zajęciach.
Wychodząc z domu ze wszystkimi skarbami męża, zastanawiałam się, co będzie, gdy w Marku rzeczywiście odezwie się wewnętrzne dziecko. Cóż, konsolę pewnie kupi nową, ale większości z tych gier raczej już nie odzyska – a przecież biednym dzieciom nie zabierze. Może przynajmniej następnym razem dwa razy się zastanowi, nim zostawi mnie samą w Wigilię.
Ula, 35 lat
Czytaj także:
„W liceum byłam dręczona przez nauczycielkę chemii. Gdy spotkałam ją 30 lat później, zrozumiałam, dlaczego to robiła”
„Ledwo znałam narzeczonego i wyszłam za mąż. Matka mnie wyklęła, siostra dopytuje o ciążę, a prawda jest całkiem inna”
„Od 10 lat nie utrzymuję kontaktu z rodziną. Nie mogę wybaczyć siostrze tego, jak mnie upokorzyła”