„Na emeryturze zamiast z żoną, zamieszkałem z przyjacielem. Po co mi zrzędząca baba, gdy mogę mieć wieczne wakacje?”

Przyjaciele na emeryturze fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Co prawda sam musiałem sobie sprzątać i gotować, ale przynajmniej nikt nie ciosał mi kołków na głowie, nie zamęczał pretensjami i żądaniami. Mogłem robić, co chciałem, i kiedy chciałem. Nie czułem się samotny”.
/ 04.01.2023 20:30
Przyjaciele na emeryturze fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Większą część swojego dorosłego życia spędziłem w samotności. Co prawda miałem kiedyś żonę, ale to było dawno temu i nie trwało zbyt długo. Gdy po pięciu latach małżeństwa okazało się, że nie mogę dać Kryśce dziecka, po prostu odeszła do innego. Marzyła o dzieciach i nie zamierzała z tego marzenia rezygnować. Od tamtej pory nie myślałem, by ożenić się po raz drugi. Miewałem oczywiście przygody, ale gdy tylko kobieta wspominała coś o wspólnej przyszłości, uciekałem, gdzie pieprz rośnie. Podobało mi się samotne życie.

Owszem, sam musiałem sobie sprzątać i gotować, ale przynajmniej nikt nie ciosał mi kołków na głowie, nie zamęczał pretensjami i żądaniami. Mogłem robić, co chciałem, i kiedy chciałem. Nie czułem się samotny. Miałem pracę, którą bardzo lubiłem, i wielu znajomych, z którymi zawsze mogłem się spotkać lub gdzieś wyskoczyć. Byłem tak zajęty, że czasem żałowałem, że doba nie jest o kilka godzin dłuższa.

Mijały lata, przeszedłem na emeryturę

Grono moich przyjaciół skurczyło się prawie do zera. Jedni odeszli z tego świata, inni wyprowadzili się do domów opieki, jeszcze inni bawili wnuki… A ja nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić. Życie w pojedynkę nagle zaczęło mi doskwierać. Aby zabić czas, chodziłem na spacery, do biblioteki. Zapisałam się też na uniwersytet trzeciego wieku. I właśnie tam poznałem Stefana… Zabawnie to brzmi, prawda? Jakbym poznał kobietę swojego życia. Nie, Stefan to zwyczajny, stuprocentowy facet po sześćdziesiątce, łysiejący i z brzuszkiem. Zupełnie nie w moim typie.

To było na wykładzie o tym, jak radzić sobie z bezsennością. Jakaś pani doktor tłumaczyła zawzięcie, co robić, gdy człowiek przez całą noc przewraca się z boku na bok, a Stefan… spał jak dziecko. Skulił się na krześle i prawie do końca chrapał w najlepsze. Chwilami tak głośno, że zagłuszał słowa pani doktor. Wszystkich bardzo to rozbawiło. Mnie oczywiście też. Po wykładzie podszedłem do niego.

– Pan to chyba nie ma kłopotów z zasypianiem – zagadnąłem.

– Prawdę mówiąc, nie. W młodości spałem jak suseł i do dziś się to nie zmieniło. Wystarczy, że przyłożę głowę do poduszki, i już mnie nie ma.

– Po co więc panu ten wykład?

– A chciałem się trochę rozerwać, spotkać z ludźmi. Od dwóch lat jestem sam. Żona zmarła, dzieci rozjechały się po świecie, dawni znajomi mają własne sprawy. Nie mam do kogo gęby otworzyć. Boję się, że niedługo zacznę gadać do siebie…

– To tak jak ja – westchnąłem.

– Naprawdę? To może się poznamy. Jestem Stefan…

– Tadeusz – wyciągnąłem rękę.

Nie wiem czemu, ale czułem, że szybko się zaprzyjaźnimy.

Co 2 emerytury to nie jedna, fakt

Od tamtego dnia spotykaliśmy się regularnie. Nie tylko na uniwersytecie, ale także poza nim. Okazało się, że obaj lubimy czytać, grać w karty, łowić ryby. Wymienialiśmy się więc książkami, jeździliśmy z wędkami nad zalew, rozgrywaliśmy partyjki pokera. I wspieraliśmy się w trudnych chwilach. Kiedy Stefan zachorował, robiłem mu zakupy, gotowałem, biegałem do apteki, dotrzymywałem towarzystwa do późnego wieczora.

Gdy ja czułem się słabo, odwdzięczał mi się tym samym. Byłem szczęśliwy, że w jesieni życia znalazłem sobie tak wspaniałego kompana. To on wymyślił, żebyśmy zamieszkali razem. Dokładnie pamiętam okoliczności, w których mi to zaproponował. Siedzieliśmy wtedy u mnie w domu, popijaliśmy herbatę i oglądaliśmy „Wiadomości”. W pewnym momencie prezenter zaczął omawiać raport dotyczący cen różnych produktów i usług. Wynikało z niego, że w naszym kraju od długiego już czasu nic nie podrożało. I wszystkim żyje się szczęśliwie i dostatnio. Stefan aż podskoczył.

– Przecież to kompletna bzdura! Wszystko poszło w górę. Energia, czynsze, żywność. A emerytury jak były liche, tak są! Jak tak dalej pójdzie to ta zusowska jałmużna tylko na rachunki mi wystarczy. A gdzie jedzenie, leki, ubranie? Po śmietnikach mam na starość, do cholery, chodzić czy co? – zdenerwował się.

– Rozumiem twoją złość, bo mam ten sam problem. Wczoraj w aptece dobry kwadrans się zastanawiałem, czy wykupić bardzo drogie tabletki na prostatę, czy jednak zostawić pieniądze na chleb i coś do niego.

– I co wybrałeś?

– To drugie. Samym powietrzem się przecież nie najem. Tak, tak, pieskie jest życie samotnego staruszka. Jak się żyje we dwójkę, mimo wszystko jest troszkę łatwiej. Jedna emerytura idzie na rachunki, druga na resztę. No i wsparcie w razie choroby jest na miejscu – westchnąłem. Przyjaciel nagle się ożywił.

– A wiesz, może to i jest jakiś pomysł? – wypalił po chwili.

– Co?

– To mieszkanie we dwoje.

– Zamierzasz poszukać sobie nowej żony? Trzymasz się nieźle, więc chętnych wdów pewnie nie zabraknie – zachichotałem.

– Nie myślę o żadnych wdowach, tylko o nas. O mnie i o tobie.

– Mówisz poważnie? – wybałuszyłem na niego oczy.

– A dlaczego nie! Nigdzie nie jest przecież napisane, że dwóch starszych przyjaciół nie może mieszkać pod jednym dachem. Jak połączymy siły i nasze dochody, to jakoś zwiążemy koniec z końcem. A gdy wynajmiemy wolne mieszkanie, będzie nam się żyło całkiem przyzwoicie.

– No, nie wiem… Nie chcę się przeprowadzać… Tu niedaleko mam park i autobus bezpośrednio nad zalew – miałem wątpliwości.

– To ja zamieszkam u ciebie. To nawet lepsze rozwiązanie, bo za wynajem moich trzech pokoi dostaniemy więcej pieniędzy. Lokale w centrum są zawsze droższe. A więc jak?

– A mogę się jeszcze zastanowić? Jestem trochę zaskoczony…

– Jasne! Przecież nie wymagam, żebyś odpowiedział od razu. Ale moim zdaniem to naprawdę dobre rozwiązanie – uśmiechnął się.

Dobra, spróbować możemy, czemu nie

Nie ukrywam, myślenie zajęło mi trochę czasu. Lubiłem Stefana, ale obawiałem się, że gdy zamieszkamy razem, to wszystko się zmieni. On miał swoje przyzwyczajenia, ja też. Nie było gwarancji, że nagle nie skoczymy sobie do gardeł. Gdy więc po kilku dniach Stefan zapytał, czy już podjąłem decyzję, tylko przecząco pokręciłem głową.

– Widzę, że ciągle masz jakieś wątpliwości – stwierdził.

– Niestety…

– Chodzi o pieniądze? Ej, a może myślisz, że chcę cię oszukać albo okraść?

– Nic z tych rzeczy. Boję się, że jeśli znajdziemy się pod wspólnym dachem, to zaczniemy kłócić się o drobiazgi, wchodzić sobie w drogę. I nasza przyjaźń skończy się raz na zawsze. A tego nie chcę – przyznałem.

Zastanawiał się przez chwilę.

– W takim razie zamieszkajmy razem na próbę. Na przykład przez trzy miesiące. Jeśli zdołamy się porozumieć, to w porządku, będziemy dalej to ciągnąć. Jeżeli nie, rozstaniemy się bez żalu i gniewu. Pasuje ci?

– Pasuje! – uśmiechnąłem się i uścisnęliśmy sobie prawice.

Cieszyłem się, że uszanował moje uczucia i znalazł niegłupie wyjście z tej trudnej sytuacji.
Stefan wprowadził się do mnie dwa tygodnie później. Zamieszkał w wolnej sypialni. Wbrew moim obawom nie było między nami żadnych konfliktów. Wręcz przeciwnie, rozumieliśmy się bez słów. Gdy coś nam nie pasowało, siadaliśmy, gadaliśmy i znajdowaliśmy rozwiązanie. Po męsku, konkretnie, a nie jak kobiety z fochem na twarzy i łzami w oczach. Już w połowie okresu próbnego wynajęliśmy jego mieszkanie, bo funkcjonowaliśmy lepiej niż niejedno, stare i uznawane za zgodne, małżeństwo.

Tylko w jednej sprawie troszkę między nami zgrzytało. Chodziło o porządki. Żaden z nas nie lubił biegać ze ścierką i mopem. I każdy wymyślał coraz to nowe powody, by zwalić ten przykry obowiązek na drugiego. Stefan zasłaniał się bólem stawów i kłopotami z kręgosłupem, ja dusznościami i palpitacją serca.

W efekcie mieszkanie do najczystszych, delikatnie mówiąc, nie należało. Przybrudzone kafelki i szafki, wszędzie kurz, w rogach pajęczyny… Początkowo staraliśmy się udawać, że tego nie widzimy, no ale w końcu musieliśmy zmierzyć się z tym problemem. Zaczął, jak zwykle, Stefan.

– Kiedy dziś rano brałem książkę z półki, to aż mi się w nosie od kurzu zakręciło. Nie wiem jak tobie, ale mnie już bardzo przeszkadza ten bałagan – zagadnął któregoś wieczoru.

– Mnie też. Boję się, że jeszcze miesiąc, dwa i utoniemy w brudzie. Ale sprzątać nie zamierzam. Nie mam do tego zdrowia. Mówiłem ci to zresztą nieraz…

– No dobra, ale jak mieszkałeś sam, to jakoś sprzątałeś – uśmiechnął się z przekąsem.

Wzruszyłem ramionami.

– Bo nie miałem innego wyjścia. Ale teraz wolałbym, żebyś mnie zastąpił. Masz więcej siły ode mnie – odparowałem.

Ale ochoty zdecydowanie mniej – prychnął Stefan.

– No to po co ta dyskusja? – podniosłem głos.

– Bo musimy znaleźć wyjście. Tak dłużej żyć się nie da.

– Rozumiem, że już chodzi ci po głowie jakiś pomysł…

– Owszem. Zatrudnimy panią do pomocy. Niech na razie porządnie ogarnie ten bałagan, a potem przychodzi raz w tygodniu i pilnuje porządku. Obaj będziemy wtedy zadowoleni.

– Pomysł dobry, tyle że kosztowny. Co prawda są pieniądze z wynajmu twojego mieszkania, ale…
– zacząłem kręcić nosem, lecz Stefan natychmiast mi przerwał.

– Mój drogi, coś za coś. Albo dalej wdychamy kurz i przyklejamy się do szafek, albo żyjemy skromniej, ale w czystości. Jeśli o mnie chodzi wybieram tę druga opcję. A ty? – patrzył na mnie wyczekująco.

– Ja też. Wolę już nawet nie dojeść, niż nadal się męczyć – przyznałem.

– W takim razie postanowione. Teraz wystarczy tylko znaleźć porządną sprzątaczkę i kłopot z głowy – mój współlokator zatarł ręce.

– Jasne, tylko gdzie? Przez ogłoszenie? Nie wiadomo, kto się zgłosi. W kółko słyszy się o różnych oszustkach okradających emerytów. Nawet wczoraj o takiej czytałem w gazecie… Miała się opiekować babcią, a wyniosła wszystkie cenne rzeczy z mieszkania – studziłem jego entuzjazm.

– Nie martw się! Żadnych ogłoszeń nie będziemy dawać. Popytamy znajomych z uniwersytetu. Może ktoś poleci nam zaufaną osobę. Poczta pantoflowa jest w takich sprawach najpewniejsza – uspokoił mnie.

Będziemy jak niemieccy emeryci

Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Przed najbliższym wykładem rozpuściliśmy wici, że poszukujemy kogoś do sprzątania. Na odzew nie czekaliśmy długo. Okazało się, że jedna z naszych koleżanek studentek ma znajomą, która chętnie podejmie się tego zadania. Podobno to osoba dobra, uczciwa do bólu i sił jej nie brakuje, choć dawno przekroczyła sześćdziesiątkę.

– Będziecie zadowoleni, chłopcy – przekonywała nas znajoma.

Pani Halinka, bo tak ma na imię nasza pomoc domowa, rzeczywiście okazała się bardzo sympatyczną i pracowitą kobietą. Nawet nie narzekała na bałagan. Trochę obawialiśmy się, że będzie komentować, windować stawkę za godzinę, ale nie. Obrzuciła wszystkie pomieszczenia fachowym spojrzeniem, kilka razy westchnęła, a potem… kazała nam jechać na ryby. Bo nienawidzi, gdy ktoś przeszkadza jej w robocie i plącze się pod nogami.

– No, chyba że lubicie, gdy ktoś przestawia was z kąta w kąt. Jeśli tak, możecie zostać! – stwierdziła.

– Nie lubimy i już znikamy! – zakrzyknęliśmy zgodnym chórkiem a potem chwyciliśmy wędki i pojechaliśmy nad zalew.

Gdy wróciliśmy, mieszkanie lśniło czystością. Własnym oczom nie wierzyliśmy. Zapłaciliśmy pani Halince, a gdy poszła, zrobiliśmy sobie herbatę i wygodnie rozsiedliśmy się na kanapie w salonie.

– Życie emeryta wcale nie jest takie złe. Nie uważasz? – zapytał z uśmiechem Stefan.

– Owszem. Ale pod warunkiem, że ma się takie dobre pomysły jak ty – mrugnąłem do niego okiem.

Minęło półtora roku. Nadal mieszkam ze Stefanem i ciągle świetnie się dogadujemy. Pani Halinka też u nas pracuje. Już nie tylko sprząta, ale także od czasu do czasu gotuje i prasuje. Znacznie uszczupla to nasz comiesięczny budżet, ale i tak żyjemy w miarę wygodnie i spokojnie. Chociaż… Przyjaciel wpadł ostatnio na kolejny pomysł.

Chce sprzedać swoje mieszkanie i za część pieniędzy zafundować nam wycieczkę luksusowym statkiem po Morzu Śródziemnym. Żebyśmy poczuli się jak bogaci niemieccy emeryci. 

Czytaj także:
„Myślałem, że na emeryturze zdziadzieję, czułem się jak znoszony kapeć. Mój przyjaciel pokazał mi, że nie wszystko stracone”
„Na emeryturze zamiast egzotycznych wysp, oglądałam zalewającego się piwskiem męża. Stefan zrujnował moje marzenia”
„Moje życie legło w gruzach. Przeszłam na emeryturę i zostałam zupełnie sama. Nową miłość spotkałam w... piaskownicy?”

Redakcja poleca

REKLAMA