„Na emeryturze chciałam zobaczyć trochę świata. Zamiast tego widzę tylko męża gnijącego w fotelu”

zamyślona kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Wynajdywał tysiące powodów, byle tylko nie ruszyć się z miasta. Ból głowy, łamanie w kościach, chory kręgosłup. Gdy pracował, nigdy na nic się nie skarżył. A tu nagle setki chorób się na niego zwaliły. Po pewnym czasie miałam tego serdecznie dość”.
/ 12.11.2024 14:44
zamyślona kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61

Przez ponad 40 lat byliśmy zgodnym, ale bardzo zapracowanym małżeństwem. Miałam nadzieję, że gdy oboje przejdziemy na emeryturę, wreszcie będziemy podróżować. Wcześniej zawsze brakowało nam na to czasu i pieniędzy. Wiadomo, jak to jest, gdy się ma na utrzymaniu dwójkę dzieci…

Ich marzenia, potrzeby zawsze stawia się na pierwszym miejscu… Niespełna rok temu ten szczęśliwy dzień nastał. I co się okazało? Ja jestem aktywna, gotowa do wyjazdów. A mąż? Woli posiedzieć przed telewizorem lub co najwyżej pójść na ryby. Kiedy o tym pomyślę, to aż się wszystko we mnie w środku gotuje.

Przez całe dorosłe życie pracowałam w księgowości. Najpierw w państwowej firmie, na koniec w prywatnej. Nawet stanowiska głównej księgowej się dochrapałam. Mój mąż, Stefan, pracował w transporcie.

Głównie koordynował wyjazdy TIR-ów, załadunek i wyładunek, ale jak brakowało kierowców albo chciał dorobić, to sam siadał za kółkiem i ruszał w drogę. Czasem nie było go kilka, a czasem kilkanaście dni. Wszystko wtedy było na mojej głowie.

Nigdy nie narzekałam na swój los

Zawsze byłam energiczną, świetnie zorganizowaną kobietą i umiałam połączyć pracę zawodową z obowiązkami domowymi. W rachunkach wszystko się zgadzało, dzieci były zadbane, mieszkanie posprzątane, pies nakarmiony. Jednego, czego mi brakowało, to wolnego czasu. Często żałowałam, że doba nie jest o kilka godzin dłuższa.

Kiedy więc osiągnęłam odpowiedni wiek, natychmiast poszłam na emeryturę. Nikt mnie na nią na siłę nie wysyłał. Ba! Szef chciał, żebym popracowała jeszcze rok, czy dwa, ale ja marzyłam już o odpoczynku. Czułam też na plecach oddech młodszych i obawiałam się, że któregoś dnia okaże się, że nie jestem już w stanie dotrzymać im kroku.

Kilka miesięcy później Stefan poszedł w moje ślady. Co prawda trochę się bał, bo to zawsze mniej pieniędzy i zupełna zmiana w życiu. Ale szybko rozwiałam jego obawy.

– Kochanie, wreszcie będziemy mieli czas tylko dla siebie, zaczniemy spełniać nasze marzenia. Po tylu latach harówki naprawdę nam się to należy – przekonywałam go.

No i uległ. Zwłaszcza, że syn i córka zadeklarowali, że jak będziemy potrzebować pieniędzy, to nam pomogą. Zainwestowaliśmy kiedyś w ich wykształcenie, naukę języków… Opłaciło się. I Judyta, i Szymon mają dobrą pracę, świetnie zarabiają.

I choć od dawna nie mieszkają już z nami, założyli swoje rodziny, to nie zapominają o mamie i tacie. I jak tylko mogą, odwdzięczają nam się za to, że umożliwiliśmy im dobry start w życiu.

Dla mnie sprawa była jasna

Nigdy dokładnie nie rozmawiałam z mężem o tym, co będziemy robić na emeryturze. Dla mnie sprawa była jednak jasna – podróżować. Zawsze uwielbiałam oglądać programy podróżnicze. Nieraz, patrząc z zachwytem w ekran, zastanawiałam się, czy uda mi się zobaczyć to czy inne miejsce na żywo, a nie tylko w telewizji.

Przez te wszystkie lata rzadko wyjeżdżałam z Warszawy. Co najwyżej na urlop nad morze lub na Mazury, na działkę do znajomych. Stefan, co prawda, więcej zwiedził kraj i Europę, bo przecież jeździł TIR-ami, ale sam nieraz śmiał się, że jedyne, co udało mu się zobaczyć, to autostrady i okolice baz transportowych. A te, jak wiadomo, nie stoją w pobliżu atrakcyjnych turystycznie miejsc.

Przez pierwsze tygodnie emeryckiego życia byłam pełna nadziei. Oczami wyobraźni już widziałam, jak to poznajemy z mężem nowe, ciekawe miejsca. Nie chodziło mi nawet od razu o jakieś dalekie wyjazdy, ale o zwiedzanie regionu, a potem Polski.

Dowiedziałam  się, że przy dzielnicowym klubie seniora działa koło turystyczne. Natychmiast się zapisałam. Poznałam tam fantastycznych ludzi, w tym pana Edwarda. Mężczyznę prawie 75-letniego, ale wesołego, pełnego energii i zapału.

Facet naprawdę ma łeb na karku. Objeździł już pół świata i to za grosze. Ma nosa do wyszukiwania tanich połączeń, noclegów, zniżek dla seniorów. I chętnie pomaga organizować ciekawe wyprawy dla innych członków koła.

Ludzie mówili, że wystarczy rzucić pomysł, nawet najbardziej szalony, a on już wszystko zaplanuje. Po kilku spotkaniach byłam zachwycona. I oczywiście miałam nadzieję, że mąż podzieli mój zachwyt. I co? I srodze się zawiodłam.

Chciałam czegoś innego

Kilka dni po tym, jak Stefan przeszedł na emeryturę, zaciągnęłam go oczywiście na spotkanie koła turystycznego. Protestował, wzbraniał się, mówił, że woli sobie poleżeć, pooglądać telewizję i gnić cały dzień. Nie wiem jak, ale jakoś go namówiłam.

– Zobaczysz, będzie ciekawie, poznasz nowych ludzi. Na pewno ci się spodoba  – tłumaczyłam.

Rzeczywiście było ciekawie, bo akurat pan Edward namawiał wszystkich na wyjazd na Sycylię. Znalazł naprawdę świetną ofertę. Warunek był tylko jeden – trzeba było zdecydować się w ciągu dwóch dni. Wszyscy byli podekscytowani, tylko nie mój mąż. Siedział znudzony, z kwaśną miną.

– Eee, tam, na Sycylię? Tak daleko? I to tak na wariata, bez zastanowienia? Nie ma mowy. No i kto te upały tam wytrzyma. Chcesz, żebym zawału albo jakiegoś udaru dostał? – zapytał, gdy tylko wyszliśmy ze spotkania.

Byłam zdumiona jego reakcją.

– Ależ, kochanie, to wspaniała wyprawa. I do tego całkiem tania. Taka okazja może nam się już więcej nie trafić – przekonywałam go.

Nic nie pomogło. Stwierdził, że źle się czuje, że nie jest jeszcze gotowy na taki wyjazd. I że może następnym razem się zdecyduje… Skończyło się na tym, że wszyscy pojechali, tylko nie my. Byłam wściekła, ale jakoś to przeżyłam. Miałam nadzieję, że następnym razem faktycznie pojedziemy. Niestety…

Ciągle miał wymówki

Mijały kolejne tygodnie i nic się nie zmieniało. Stefan całe dnie spędzał przed telewizorem albo na rybach. Nie chciał chodzić na spotkania koła ani słyszeć o żadnych wycieczkach. I to nie tylko o tych zagranicznych, ale nawet po Polsce. Kraków – nie. Sandomierz – nie. Wyprawa do Kampinosu, dwa rzuty beretem od domu – też nie.

Wynajdywał tysiące powodów, byle tylko nie ruszyć się z miasta. Ból głowy, łamanie w kościach, chory kręgosłup. Gdy pracował, nigdy na nic się nie skarżył. A tu nagle setki chorób się na niego zwaliły. Po pewnym czasie miałam tego serdecznie dość.

– Co się z tobą dzieje? Zobacz, pan Edward jest dużo starszy od ciebie i tryska energią. A ty? Zachowujesz się jak ramol! – wytknęłam mu któregoś dnia, gdy po raz kolejny usłyszałam „nie”.

– Widać wyszłaś za mąż nie za tego faceta, co powinnaś – naburmuszył się.

A potem obrażony stwierdził, że wycieczki i spotkania w klubie są dla mnie ważniejsze niż on, że nie tak wyobrażał sobie nasze życie na emeryturze. Był przekonany, że będziemy spędzać czas spokojnie, nigdzie się nie śpiesząc. Jak na starszych ludzi przystało.

Byłam zła na męża

A ja nawet sekundy w miejscu usiedzieć nie potrafię. I bez przerwy coś wymyślam, nie pytając, czy on tego chce. Coś takiego! To ja mu proponuję zwiedzanie świata, a on woli leżeć. Nie mieściło mi się to w głowie!

– Jak myślisz, że będę siedziała z tobą w domu, to się grubo mylisz! Nie chcesz wyjeżdżać, trudno. W takim razie będę podróżować bez ciebie! Sam tego chciałeś! – odparowałam. Nie zamierzałam gnuśnieć obok niego na kanapie.

Pokłóciliśmy się i kłócimy się do dziś

Z dnia na dzień jest między nami coraz gorzej. On wścieka się nawet wtedy, kiedy wybieram się na zwykłą wycieczkę za miasto ze znajomymi z koła. Krzyczy, że znowu go zostawiam, a ja dostaję szału, gdy widzę, jak rozsiada się przed telewizorem i wytykam, że mu brzuszysko rośnie.

Żeby chociaż na te ryby chodził częściej. Zawsze to jakiś ruch na świeżym powietrzu. Ale on już zupełnie przyrósł do kanapy. Gdy tak na niego patrzę, zastanawiam się, jakim cudem udało nam się przeżyć szczęśliwie te 40 lat?

Ostatnio rozmawiałam z dziećmi. Martwią się napiętą sytuacją w naszym domu. I żądają, żebyśmy jakoś doszli do porozumienia, pogadali, poszukali kompromisu. Ciekawe jak? Jeśli mąż nie podniesie się z kanapy, to nie mamy o czym rozmawiać!

Beata, 65 lat

Czytaj także: „W niedziele mąż klęczał w kościele, a w poniedziałki biegł do kochanki. Nie chcę tak żyć, ale przysięgałam przed Bogiem”
„Mój facet uznał, że jestem niedoskonała i chciał mnie ulepszyć. Karmienie zieleniną to nic przy tym, co teraz wymyślił”
„Gdy usłyszałam o rozwodzie kuzynki, poszłam ją pocieszać. Nie sądziłam, że wyrzucenie męża z domu tak odmienia kobietę”

Redakcja poleca

REKLAMA