„Na emeryturze nudziłam się jak mops, więc znalazłam pasję. Mąż narzeka, ale nie chcę spędzić reszty życia pucując chałupę”

kobieta, która przeszła na emeryturę fot. Adobe Stock, Pormezz
„Nadmiar wolnego czasu wypełniałam sprzątaniem, wietrzeniem szaf, prasowaniem, segregowaniem wszystkiego i ciągłym odkurzaniem oraz myciem okien. Kiedy jedno pomieszczenie lśniło, zabierałam się za następne. I tak w kółko. Czułam się sfrustrowana nową sytuacją, łatwo się irytowałam, w efekcie często dochodziło do kłótni między mną a mężem”.
/ 24.03.2023 11:15
kobieta, która przeszła na emeryturę fot. Adobe Stock, Pormezz

O siódmej rano pełna energii szykuję się do wyjścia. W zasadzie nie muszę tego robić, ale z zadowoleniem powtarzam sobie motto stowarzyszenia, w którym jestem wolontariuszką: „Jeżeli możesz, to dlaczego nie pomóc?”. A jeszcze nie tak dawno gapiłabym się przez okno i rozczulała nad sobą i brakiem sensu w swoim życiu.

Pierwsze miesiące po przejściu na emeryturę były dla mnie naprawdę trudne. Czułam się tak, jakbym z dnia na dzień przestała być potrzebna, jakbym przekroczyła datę ważności. Przepracowałam ponad czterdzieści lat jako pielęgniarka, a tu nagle podziękowania, pożegnanie, uścisk ręki, bukiet kwiatów na otarcie łez i odtąd rób, kobieto, co chcesz. Tyle że ja nie miałam pojęcia, co zrobić z tą wolnością. Niby na nią czekałam, no bo wszyscy czekają na emeryturę i związane z nią wieczne wakacje, ale tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, co dla pracowitego człowieka oznacza brak zajęcia.

Na początku budziłam się bladym świtem, jak zwykle, i potrzebowałam chwili, by sobie przypomnieć, że już nie muszę wstawać tak wcześnie. Kładłam się z powrotem, ale nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok. Wreszcie wstawałam i zastanawiałam się niemal z paniką: „Co ja będę robić przez cały dzień?”.

Po miesiącu miałam serdecznie dosyć tej swojej „wymarzonej” emerytury. Pucując na błysk mieszkanie, niezadowolona mruczałam do siebie:

– Teraz odpoczniesz, też mi coś! Prędzej zwariuję od tej bezczynności.

Pomaganie ludziom było moim powołaniem

Mąż i dzieci w kółko mi powtarzali, że na emeryturze wreszcie sobie odpocznę, może znajdę jakieś relaksujące, niemęczące hobby, ale nie uprzedzili, że emerytura to przede wszystkim nuda i brak wyzwań. Praca zawodowa nie była dla mnie wyłącznie źródłem dochodów. Mimo trudów i stresów sprawiała mi autentyczną satysfakcję. Pomaganie ludziom było moim powołaniem. Już jako mała dziewczynka chwaliłam się wszystkim, że jak dorosnę, zostanę pielęgniarką. Uwielbiałam bawić się w szpital – bandażowałam misiom łapki, a lalkom robiłam zastrzyki. I nie wyrosłam z dziecięcego marzenia – po liceum bez wahania poszłam do szkoły pielęgniarskiej.

Minęło tyle lat, a mnie się wydaje, jakby mój pierwszy dyżur był raptem wczoraj. Dokładnie pamiętam, jaka byłam potwornie zdenerwowana. Ręce tak mi się trzęsły, że lekarz, któremu asystowałam, zapytał, czy nie potrzebuję czegoś na uspokojenie. Przeszłam długą i trudną drogę w zawodzie – od zdenerwowanej dziewczyny do pewnej siebie, kompetentnej siostry oddziałowej. A teraz jedyne, co mi zostało, to wspomnienia. Nikt już mnie nie nazywał siostrą Mariolą.

Nadmiar wolnego czasu wypełniałam sprzątaniem, wietrzeniem szaf, prasowaniem, segregowaniem wszystkiego i ciągłym odkurzaniem oraz myciem okien. Kiedy jedno pomieszczenie lśniło, zabierałam się za następne. I tak w kółko. To obsesyjne sprzątanie denerwowało mojego męża, który uważał, że przesadzam, bo dom to nie szpital, że miałam na emeryturze zwolnić tempo, wyluzować, poszukać sobie hobby, ale miał na myśli bardziej szydełkowanie niż latanie z mopem.

Szydełkowanie, też coś. Może jeszcze każe mi haftować? Tęskniłam za swoim oddziałem, za pacjentami, za koleżankami, za specyfiką zawodu pielęgniarki, w który wpisane są nerwowość, pośpiech, nieprzewidywalność, ratowanie zdrowia i życia, za byciem potrzebną, nawet za szpitalnymi plotkami. Robienie swetrów mi tego nie zastąpi.

Czułam się sfrustrowana nową sytuacją, łatwo się irytowałam, w efekcie często dochodziło do kłótni między mną a mężem, który akurat świetnie się odnalazł w roli emeryta. Łowił ryby i grał w szachy w klubie osiedlowym. Więcej do szczęścia nie potrzebował, poza zadowoloną żoną oczywiście. A ja? Może nie byłam już młódką, ale do staruszki siedzącej w bujanym fotelu też mi było daleko. Owszem, czasem tu i ówdzie coś mi strzykało, ale wciąż miałam w sobie dużo energii. Dlatego sprzątałam jak szalona. Z drugiej strony na samą myśl, że resztę życia spędzę, pucując mieszkanie, robiło mi się słabo.

Światełko w tunelu pojawiło się przypadkiem. Akurat wybierałam się do sklepu – po kolejną porcję środków czyszczących – gdy natknęłam się na sąsiadkę znaną mi z widzenia. Wracała ze spaceru ze swoim psem. Zaniepokoił mnie wygląd starszej pani. Była blada i oddychała z trudem.

– Dzień dobry! – przywitałam się głośno.

– Dzień dobry – wymamrotała i usiadła na ławce pod blokiem.

Czy coś się stało? Źle się pani czuje? – zapytałam.

– Nie, nie, wszystko dobrze, tylko się trochę zdyszałam. Maksio ma dzisiaj wyjątkowo szybkie tempo – popatrzyła czule na psa.

Jamnik, zdecydowanie przekarmiony i starszy od swojej właścicielki, licząc w psich latach, nie wyglądał na sprintera. Na swoich krótkich łapkach, szorując brzuchem po ziemi, raczej dreptał, niż biegał. Powód zadyszki i bladości musiał być inny.

Moja intuicja mnie nie zawiodła

– Hm… A może ma pani problemy z ciśnieniem?

– Od razu problemy... – staruszka wzruszyła ramionami. – Biorę tabletki i jest w porządku.

– Pamięta pani o nich codziennie?

– Pamiętam, pamiętam… – wymruczała.

A dziś pani zażyła? – drążyłam temat.

– No... nie, dzisiaj nie, bo skończyło mi się opakowanie, ale jak tylko listonosz przyniesie mi emeryturę, to od razu pójdę do apteki i wykupię recepty. A pani wszystkim sąsiadom tak matkuje? – zażartowała, bagatelizując sprawę swojego zdrowia.

Ale z gorszymi uparciuchami dawałam sobie radę. Sumienie nie dałoby mi spokoju, gdybym zostawiła ją samą na tej ławce. Postanowiłam, że posiedzę z nią chwilę, aż poczuje się lepiej.

– Zboczenie zawodowe. Jestem pielęgniarką, niedawno przeszłam na emeryturę, ale stare nawyki mi zostały – wyjaśniłam.

– Takich młodych teraz na emeryturę ślą? – zrobiła wielkie oczy. – W ogóle nie wygląda pani na emerytkę. Nie to co ja. Ja już od siedemnastu lat… – urwała w pół zdania i chwyciła się za serce.

Przeczucie, poparte doświadczeniem, mnie nie myliło: sąsiadka czuła się gorzej, niż sama chciała przyznać. Zadziałałam automatycznie. Ułatwiłam starszej pani oddychanie i zadzwoniłam pod numer alarmowy 112. Po kilkunastu minutach przyjechało pogotowie. Lekarz podejrzewał nawet zawał serca i zdecydował o zabraniu starszej pani do szpitala, ale ta za nic nie chciała się zgodzić. Bardziej niż o swoje zdrowie martwiła się o psa.

– Maksio… Co z nim będzie? – pytała i patrzyła na mnie błagalnie.

Dopiero kiedy obiecałam, że zajmę się jej pupilem, zgodziła się pojechać do szpitala. Gdy sanitariusze układali ją na noszach i pakowali do karetki, cały czas powtarzałam:

Proszę się nie martwić, zaopiekuję się nim.

Moje doświadczenie może się jeszcze przydać

Znów poczułam się potrzebna

Po powrocie z pracy mój mąż, wchodząc do kuchni, zauważył odkrywczo:

W przedpokoju jest pies.

– Tak, wiem.

– Z nudów przygarnęłaś zwierzaka?

– Z sąsiedzkiej empatii. Trochę u nas zostanie.

– Trochę, czyli ile?

– Póki jego właścicielka nie wyjdzie ze szpitala. Źle się poczuła, wezwałam pogotowie i obiecałam, że zajmę się jej psem.

– Aha – skomentował mój mąż, a po chwili uśmiechnął się i dodał: – Miała szczęście, że trafiła akurat na ciebie.

Pewnie tak. A ja z kolei po raz pierwszy, od kiedy przeszłam na emeryturę, poczułam się dumna z siebie. I uświadomiłam sobie, że wciąż mogę być przydatna, że mój „termin ważności” wcale nie minął. W końcu doświadczenie zawodowe, jakie posiadałam, było bezcenne.

Maksio okazał się spokojnym podopiecznym, niemniej z radością oddałam go w ręce jego stęsknionej pani. Szybko wyszła ze szpitala, bo dzięki Bogu to nie był zawał. W następnych tygodniach zawarłam bliższą znajomość z panią Marią. Wspólne rozmowy przy herbatce ziołowej dały mi dużo do myślenia, wskazały nowy cel. Kiedy w odwiedziny wpadł nasz najstarszy wnuk Tomek, poprosiłam, żeby pomógł mi wyszukać w internecie stowarzyszenia zajmujące się pomocą chorym ludziom. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam i umówiłam się na spotkanie z osobą organizującą pracę wolontariuszom.

Po pół roku nadal z zapałem pomagam podopiecznym fundacji jako pielęgniarka. Jasne, mój mąż czasem narzeka, że znowu więcej mnie nie ma w domu, niż jestem, że czasem sam musi sobie – hrabia jeden – obiad zrobić, ale w ogóle się tym nie przejmuję. Czuję się zadowolona ze swojego życia, a to przecież najważniejsze.

Czytaj także:
„Mąż na emeryturze zamienił się w lenia i kanapowca. Denerwuje mnie w nim wszystko, myślę o rozwodzie”
„Na emeryturze rodzina zaczęła mnie wykorzystywać. Mój dom był darmowym pensjonatem, a ja nianią dla wnuków”
„Mąż został dziadkiem w wieku 40 lat. Teraz wciąż jest młody i zamiast kisnąć z nudów na emeryturze, gra z wnukiem na kompie”

Redakcja poleca

REKLAMA