Zostaliśmy dziadkami bardzo wcześnie, nasz dwudziestoletni wtedy syn obdarzył nas wnukiem, ledwo oboje z mężem skończyliśmy 40 lat.
Pierwszego stycznia mój mąż poszedł na emeryturę. Czy raczej, jak to się określa w jego zawodzie: przeszedł w stan spoczynku i został pułkownikiem emerytowanym. A to już nie było to samo co wcześniej, przynajmniej dla niego. Karol w domu się nudził. Wstawał codziennie o piątej trzydzieści, szedł pobiegać godzinkę, a kiedy ja wstawałam o siódmej, czekało na mnie śniadanie i mąż, który dopiero co wyłonił się spod prysznica. Śniadanie czekało zwykle nieco dłużej…
W pierwszym miesiącu wysprzątał dokładnie całe mieszkanie. W drugim zaczął się czas wielkiej nudy. Owszem, miał jeszcze wykłady na akademii wojskowej, pisał też jakieś artykuły do gazet wojskowych, ale poza tym nudził się jak mops. Pięćdziesiąt pięć lat, pełnia sił, doskonałe zdrowie i wspaniała kondycja fizyczna – ktoś z takimi warunkami oszaleje bez czegoś do roboty. Na szczęście mieliśmy wnuka. Nie wymagał jakiejś stałej uwagi z naszej strony, ale to dzięki niemu mój mąż znalazł wreszcie dodatkowe zajęcie.
Bartek wpadł do nas kilka dni przed wyjazdem na wymianę uczniowską do Frankfurtu. Zapowiedział się wcześniej i zaznaczył, że ma interes do dziadka, nie do mnie, ale piętnastolatek zawsze zje dodatkowy obiad, zwłaszcza jeśli to będą kotlety schabowe wyprodukowane przez babcię. Przygotowałam górę schaboszczaków, którą wnuczek migiem spałaszował, po czym otarł usta i powiedział:
– Dziadek, ty się trochę znasz na wojsku, co nie?
Przestraszyłam się, że dziecię drażni śpiącego lwa, ale mój spokojny małżonek tylko uniósł brew.
– No, jasne, przecież byłeś w wojsku – odpowiedział sam sobie Bartuś.
Bystre dziecko.
– Drobiazg – rzucił niedbale Karol. – Raptem trzydzieści lat służby, więc nie wiem, czy można powiedzieć, że się znam… – i puścił do mnie oko.
– Już się ze mnie nie nabijaj – zreflektował się wnuczek. – Bo ja mam naprawdę ważną sprawę. Chciałbym, żebyś się zajął moim bohaterem…
– Kupiliście psa? – zdziwiłam się. – Dziwne imię…
– Nie, babciu. Nadal mam alergię na sierść. Chodzi o bohatera z gry. Komputerowej. No, o postać – wyjaśniał wnusio, a widząc nasze miny, dodał: – Chodźmy do jakiegoś kompa, to wszystko wytłumaczę naocznie, że tak powiem.
– Tylko nie zamęcz dziadka na śmierć – ostrzegłam. – Idźcie do gabinetu, deser wam już tam przyniosę.
Karol już nie był znudzony, lecz pełen energii
Kiedy pod wieczór Bartek od nas wychodził, to raczej on wyglądał na wymęczonego. Za to mój mąż był poważny, skupiony i jakiś taki podejrzanie zadowolony. W ręku trzymał plik zapisanych kartek.
– Widzę, że rozmowa z wnusiem była owocna – zagaiłam.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo. Tam jest tyle do zrobienia, że będę miał zajęcie przez miesiąc. Bartek chce tego swojego bohatera z powrotem, jak wróci z wymiany. A więc dzisiaj wczesna kolacja, a potem trochę pogram i zobaczę, jak mi pójdzie. Mam nadzieję, że niczego nie schrzanię, żeby się wnuk za mnie nie wstydził.
Następnego dnia był poniedziałek i o dziwo, nie obudził mnie jak zwykle zapach kawy, tylko nienawistny dźwięk budzika. Kiedy wstałam i wyszłam z sypialni, w gabinecie paliło się światło. Zajrzałam tam ostrożnie. Karol siedział przed laptopem i mamrotał coś do siebie, jednocześnie ruszając myszką komputerową.
– Śniadania dzisiaj nie będzie? – zainteresowałam się.
– Wstaw kawę, po bułki już byłem, ale nie biegałem, bo miałem inne zajęcia – odparł, nawet nie podnosząc na mnie wzroku. – Pięć minut mi daj, muszę tu coś skończyć.
Wycofałam się do kuchni, nasypałam kawy do filtra, nalałam wody i pstryknęłam guzikiem ekspresu. Dokładnie po pięciu minutach zjawił się w kuchni Karol, wymęczony, ale znowu jakoś tak podejrzanie zadowolony, wręcz radosny.
– Całą noc nie spałem – wymamrotał, wbijając zęby w kanapkę z szynką.
– A co robiłeś?
– Ekspiłem.
– O, matko! W domu?
– No, w tej grze. Ekspiłem, czyli zdobywałem punkty doświadczenia w walce. Bo bez tych punktów nie można rozwinąć postaci, a dokładniej podnieść jej poziomu zdolności bojowych. Z tego, co Bartek mówił, to jest bardzo ważne, ale on chyba zaniedbał nieco tę kwestię. Więc nadrobiłem trochę, chociaż jeszcze dużo przede mną – pokiwał głową.
– Aha, to fajnie. Idę do szpitala, bo chorzy beze mnie nie dostaną leków, a ty odeśpij i niczego już nie podnoś.
– Jedną noc mam odsypiać? – zdziwił się. – Na ćwiczeniach nieraz zdarzało mi się nie spać przez dwie noce z rzędu, nie licząc dwóch krótkich drzemek.
– Ale nie jesteś na ćwiczeniach – przypomniałam mu. – I masz swoje lata, żołnierzu.
Niech sobie inwestuje. To nie majątek...
Kilka dni później uznałam, że wszystko wróciło do normy. Karol biegał jak co rano, szykował śniadanie, ale przyznał się, że kiedy idę do pracy, on siada do gry.
– Lepsze to niż oglądanie w kółko wiadomości – skwitowałam.
Przytaknął mi ochoczo. I zapowiedział, że chciałby trochę zainwestować w grę, bo tam można kupić pakiety, które znacznie ułatwiają życie postaci, a Bartka nie było nigdy na to stać.
– A o jakich kwotach mowa? – spytałam ostrożnie.
– Na początek osiemnaście złotych, ale raz na tydzień przynajmniej.
– To nie majątek – oświadczyłam, a on znowu mi przytaknął.
Jednak następnego dnia wieczorem, kiedy już leżałam w łóżku z nowym romansem mojej ulubionej autorki, Karol wszedł do sypialni.
– Mamy wojnę – oświadczył krótko grobowym tonem. – Dzisiaj w nocy nie wychodzę z gabinetu.
– Ale z kim ta wojna? – zainteresowałam się i zmartwiłam. – Bo w szpitalu nic nie mówili… Ale w takim razie muszę być pod telefonem. Gdzie moja komórka?
Jak w grze za dobrze idzie, to wcale nie jest dobrze…
– Wojna jest z Rosjanami i z Francuzami – oznajmił Karol.
– Jednocześnie?! Rany boskie! Ale czemu z Francuzami? Z Moskalami to jeszcze rozumiem, ale… Zaraz… Mówisz o grze?
– Oczywiście. Przecież nie o realu. Ale to też poważna sprawa – dodał. – Muszę iść bronić swojego klanu. Dobrze, że ulepszyłem bohatera i wyszkoliłem nowe oddziały.
Rano przy śniadaniu Karol tryskał optymizmem.
– Wygraliśmy! Już było kiepsko, ale w akcie desperacji, co przyznaję ze skruchą, dokupiłem ekstrapakiet z najemnikami za trzydzieści siedem złotych, a potem przeprowadziliśmy atak z flanki dzięki portalowi i tak zaskoczyliśmy Francuzów, że wybiliśmy ich do nogi. Na ten widok Rosjanie się wycofali, ale my uderzyliśmy też na nich. Poszło gorzej, ale powiedzmy, że to był zwycięski remis – zaśmiał się.
– Nie rozumiem, co do mnie mówisz, z wyjątkiem tego, że wydałeś trzydzieści siedem złotych – odparłam ze spokojem. – Ale skoro to ci przynosi tyle radości, to… najwyżej będziemy jeść chleb z margaryną – zażartowałam.
– Nic się nie bój. Może to nie był jednorazowy zakup, ale moja emerytura wojskowa pozwala mi na takie bezeceństwa. Nie piję, nie palę, to sobie chociaż pogram.
– A graj sobie na zdrowie, generale – zaśmiałam się. – A teraz podaj swojej generałowej dżem.
Tydzień później mój mąż, w uznaniu zasług w kolejnej wojnie klanów, otrzymał stanowisko zwierzchnika, które dawało mu nowe uprawnienia. Wziął się zatem za przygotowywanie swojej komputerowej drużyny do kolejnej wojny, szkoląc nie tylko żołnierzy w grze, ale również ludzi w nią grających. Słowem się nie przyznał, że jest pułkownikiem na emeryturze, a oni ciągle myśleli, że to Bartek gra, i chwalili go na całego.
Gdy Bartek wrócił, był w szoku
Karol mianował się Ministrem Ataku i Obrony, zorganizował też Ministerstwo Gospodarki, które dostarczało jakieś tam materiały do czegoś tam potrzebne – nie wnikałam, bo średnio mnie to interesowało. Za to widziałam, jak Karol dosłownie z dnia na dzień staje się coraz bardziej szczęśliwy. I to mi wystarczało.
Kolejną wojnę jego plemię wygrało, pokonując nie tyko Rosjan i Francuzów, ale także Anglików i nawet Turków, którzy byli najsilniejszym graczem. A potem szef ich klanu został królem, a Karol dowódcą straży przybocznej czy jakoś tak.
A potem… potem Bartek wrócił z wymiany. Wpadł do nas jak bomba.
– Dziadek! Co ty narobiłeś?! – zawołał z rozpaczą w głosie.
– Co? Coś źle? – szczerze zaniepokoił się mój mąż.
– Wszystko źle! Ja teraz przecież sobie nie poradzę w tej grze, jak ty awansowałeś na takie stanowisko.
Klapnął na taboret i zaczął wsuwać jak maszyna kotlety mielone, których zawsze robię więcej, bo są dobre też na zimno.
– Widzę dwa rozwiązania – oznajmił mój mąż pułkownikowskim tonem. – Albo się podszkolisz, to znaczy ja cię podszkolę, albo… – westchnął teatralnie – pozwolisz mi dalej grać.
– No, chyba nie mam wyjścia… – kwaśno uśmiechnął się Bartek.
– Ale wiesz co? Ja sobie zrobię drugie konto i założę nowego bohatera. Przyjmiesz mnie do klanu jako swojego protegowanego, okej? I pomożesz mi rozkminić to wszystko tak, jak ty to zrobiłeś.
Mój mąż wyciągnął rękę.
– Umowa stoi, chłopie. Chodźmy do gabinetu. Jeszcze zrobimy z ciebie wzorowego żołnierza. Już moja w tym głowa.
Czytaj także:
„Zostałam babcią w wieku 40 lat. Córka chce, żebym zajmowała się wnukiem, ale ja nie chcę wracać do pieluch”
„Zostałam babcią w wieku 32 lat. Nie sądziłam, że córka powtórzy mój błąd i zajdzie w ciążę w wieku 16 lat”
„Zostaliśmy dziadkami, kiedy planowaliśmy drugie dziecko. Żona nie mogła znieść, że wszyscy traktowali ją jak babcię”