Kocham moją rodzinę, naprawdę. Płakałam ze szczęścia, kiedy rodziły mi się wnuki: najpierw wnuczka po stronie córki, a później bliźniaki, chłopiec i dziewczynka, po stronie syna. Dotychczas chętnie się nimi zajmowałam i często oferowałam wsparcie w opiece, gdy tylko trafił mi się nieco luźniejszy czas w pracy.
Bez zająknięcia brałam urlopy czy zwolnienia, gdy dzieci chorowały, a rodzice nie mogli się nimi zająć. Poświęcałam swoje wolne weekendy, żeby syn i córka mogli chociaż odrobinę odsapnąć od trudów rodzicielstwa. Problem pojawił się dopiero gdy moje dzieci zaczęły samodzielnie zarządzać moim wolnym czasem – bez pytania mnie o zdanie…
Na samym początku emerytury nie miałam jeszcze z tym problemu. To, że wnuki wpadały nieco częściej, było dla mnie zupełnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że nie byłam już ograniczona biurowym grafikiem i mogłam elastycznie rozplanowywać sobie czas. Ale już po pierwszych dwóch miesiącach zorientowałam się, że spędzam z wnukami praktycznie każdy dzień – jak nie z jednymi, to z drugimi. A na swój wypoczynek i obowiązki praktycznie nie mam czasu…
Postanowiłam porozmawiać z dziećmi
– Kochani, wiecie, że zawsze jestem dostępna, żeby wam pomóc z maluchami, ale ja już nie mam takiej energii, jak kiedyś… – zaczęłam któregoś dnia nieśmiało.
– Mamo, co ty gadasz, po tobie w ogóle nie widać lat! – zaczął mnie komplementować syn.
– Może i nie widać, ale ja je jednak czuję – uśmiechnęłam się. – Poza tym, emeryturę mam po to, żeby też trochę odpocząć, wyspać się.
– Aj tam, wyśpisz się w trumnie! – zachichotała córka.
Poczułam się nieco zirytowana tą uwagą: dzieci zdawały się w ogóle nie słuchać (albo nie słyszeć) moich potrzeb. A przecież opieka nad tak małymi dziećmi też nie należała do łatwych! Wnuczka, od strony Kasi, miała zaledwie półtora roku, a bliźniaki po sześć miesięcy. Nie każda kobieta w moim wieku dałaby sobie radę z takimi maluchami, a ja jednak nigdy nie narzekałam. Czy prośba o odrobinę czasu dla siebie to zbyt dużo?
– Słuchajcie, cieszę się, że mogę wam pomóc, ale muszę to powiedzieć jasno: dzieciaki nie mogą być u mnie codziennie. Potrzebuję przynajmniej dwóch dni w tygodniu na swoje sprawy – oznajmiłam w końcu.
Syn i córka spojrzeli po sobie.
– Ale jakie sprawy? – zdziwił się Jan.
„Nic ci do tego, smarkaczu!”, pomyślałam ze złością.
– A nie mam prawa do swoich spraw? Do zwykłego odpoczynku? Do wizyty na działce, żeby skopać ogródek? – zapytałam retorycznie coraz bardziej zirytowana.
– A, no tak, tak, oczywiście… – mruknęła Kaśka, choć nie wyglądała na zadowoloną.
Problem właściwie się nasilił
Od czasu tamtej rozmowy, dzieci przestały podrzucać mi maluchy z byle powodu kilka razy w tygodniu. Zaczęli jednak… planować całe turnusy w moim domu!
– Mamo, daję znać z wyprzedzeniem… Czy mogę u ciebie zostawić Tosię na tydzień w kwietniu? Mamy wtedy z Tomkiem bardzo intensywny czas w pracy, oddajemy projekty – zapytała któregoś razu Kasia.
– Tak, nie ma problemu – odparłam zgodnie z prawdą.
Jednak już wkrótce potem zadzwonił Jan, który… nawet nie zapytał mnie o zdanie, a oznajmił, że „wprowadzi” do mnie bliźniaki na całe trzy tygodnie w maju!
– Chcemy z Karoliną wyjechać na porządny urlop bez dzieci – wyjaśnił.
Zgodziłam się, chociaż już drżałam na myśl o samodzielnej opiece nad niemowlakami przez prawie miesiąc. „Miała być działka, relaks i chodzenie do kina, a są pieluchy, nieprzespane noce i krzyki”, myślałam markotnie.
Chociaż córka i syn przez pewien czas nie torpedowali mnie częstymi wizytami wnuków, wkrótce wrócili do starych nawyków. A to jeden maluch był chory i nie mógł iść do żłobka, a to oni sami byli chorzy i nie chcieli zarazić dzieci… W praktyce byłam pełnoetatową (i darmową!) nianią, a potem jeszcze oddawali mi wnuki na całe tygodnie, żeby zaraz po swoim powrocie z wakacji znowu zostawiać je u mnie na kilka godzin dziennie. Po roku takiej harówy miałam dosyć.
Pogorszyło mi się zdrowie, zaczęły boleć mnie ramiona i kręgosłup, pewnie od wiecznego noszenia kilkukilogramowych dzieciaków na rękach. Na przestrzeni całego tygodnia trafiał mi się z reguły zaledwie jeden „wolny” dzień, podczas którego mogłam się wyspać i wypocząć, ale zwykle byłam tak zmęczona, że nie miałam siły na nic poza leżeniem w łóżku. Żadna działka, żadne książki, żadne spotkania z koleżankami.
„To tak ma wyglądać reszta mojej wymarzonej emerytury?”, myślałam zrozpaczona.
Koleżanki przywołały mnie do porządku
Gdy w końcu któregoś dnia znalazłam czas i energię na spotkanie z dawnymi znajomymi z pracy, wyglądałam jak widmo. Byłam blada, miałam sińce pod oczami, długie odrosty na włosach.
– Janeczka, co się stało?! Miałaś wypoczywać, a wyglądasz, jakbyś sama ratowała świat! – zareagowała troskliwie na mój widok Basia, koleżanka z działu w moim dawnym biurze.
– Ech, widzisz, babciowanie chyba wyssało ze mnie wszystkie siły…
– Ooo nie, i ciebie dopadły te harpie? To samo ma moja siostra! Jej dzieciom się wydaje, że emerytura to jakieś przyzwolenie na zamianę babci w darmową, całodobową opiekunkę! – oburzyła się.
– No cóż, u mnie jest podobnie… – mruknęłam zawstydzona. – Bliźniaki nie mają jeszcze roku, a ostatnio zostałam z nimi na trzy tygodnie sama. Mówię ci, myślałam, że rozpłaczę się ze zmęczenia.
– Co ty wygadujesz?! Zostawili ci kilkumiesięczne niemowlaki na trzy tygodnie? Bez żadnej pomocy? I co wtedy robili? – Basia aż poczerwieniała na twarzy.
– Pojechali na wakacje na całe trzy tygodnie… Potrzebowali wypocząć od dzieci – odparłam, spodziewając się wybuchu.
– No nie! To się w głowie nie mieści! Babcia to pomoc w awaryjnych sytuacjach, towarzyszka na wakacje, a nie kobyła, którą można zajeżdżać, bo „ma tyle czasu” i „nie ma niczego lepszego do roboty” – oburzyła się Basia. – Już ja sobie chyba przedzwonię do tego Jaśka i Kaśki!
Roześmiałam się szczerze i mocno przytuliłam koleżankę. Właśnie takiego wsparcia potrzebowałam.
– Spotkamy się za dwa tygodnie, okej? Masz w tym czasie ani razu nie zajmować się wnukami! Jeśli złamiesz mój zakaz, zobaczę to po twoim wyglądzie, więc nie próbuj żadnych numerów! Masz wyglądać na wypoczętą i radosną – zaordynowała mi.
Postawiłam się dzieciom
Rozmowa z Basią w końcu uświadomiła mi, jak wiele na siebie wzięłam i jak bardzo nie wyznaczałam granic swoim dzieciom. Gdy więc zaczęłam odmawiać opieki nad wnukami, zachowywali się jak rozpieszczeni egoiści – jakby moja całodobowa dostępność była jakimś świętym prawem, które im przysługuje!
– Ale jak to nie możesz zostać z Tosią? – zapytała mnie poirytowana córka, stojąc w moim progu z wnuczką, którą trzymała za rączkę. – Przecież ja już powiedziałam w pracy, że będę, nie mogę teraz wziąć urlopu!
– A zadzwoniłaś do mnie wcześniej? Zapytałaś? Nie, oznajmiłaś tylko, że będziecie za pół godziny – odparłam twardo.
– Mamo, ja mam ważne rzeczy! A co ty masz do roboty? Wszystko, co możesz załatwić dziś, będziesz mogła równie dobrze zrobić jutro – ofukała mnie Kaśka, ale pozostałam nieugięta.
Efekt? Córka wypadła z mojego przedsionka jak burza – oczywiście obrażona.
– Mamo, mam delegację, a Karolina wyjeżdża na wieczór panieński, ale ustawiliśmy to tak, żeby było w jednym terminie i było ci wygodniej, okej? – zadzwonił do mnie syn następnego dnia.
– Och, jak miło z waszej strony – odparłam z przekąsem. – Ale niestety nie jestem w tym tygodniu dostępna.
– Ale jak to? Przecież już potwierdziliśmy, że będziemy… – odparł zakłopotany Jan.
– Szkoda, że wcześniej nie potwierdziliście czy macie z kim zostawić dzieci, bo założyliście, że przecież matka zawsze się zgodzi i dopasuje, co? – zaatakowałam. – Wyjeżdżam, mój drogi, nie będzie mnie w mieście.
– A to nie mogłaś wcześniej zapytać, czy nie psuje nam to żadnych planów? – zapytał Jan, a jego ton stawał się coraz bardziej niegrzeczny.
– Mogłabym powiedzieć ci to samo, synu. Do widzenia – odpowiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Na razie dzieci się do mnie nie odzywają. Z jednej strony, jest mi przykro, ale z drugiej… Już dawno nie byłam tak wypoczęta!
Czytaj także:
„Rozpieszczam synową, bo syn nie potrafi o nią zadbać. Marzę o tym, żeby zostawiła tego chłystka i wpadła w moje ramiona”
„Siostra była ostatnia do pomocy przy chorej mamie, ale jak przyszło do spadku, to pierwsza wyciąga łapska”
„Aga zerwała zaręczyny tuż przed ślubem. Zazdrosny narzeczony nie mógł się z tym pogodzić i doprowadził do tragedii”