„Na emeryturze miałam szaleć, jakby jutra miało nie być. Chciałam wyjść do ludzi, a wylądowałam w pieluchach”

Babcia z wnuczką fot. iStock by GettyImages, middelveld
„Tak długo czekałam na tę emeryturę! Czytanie książek, wyjazdy do sanatorium, pielenie grządek na działce… Mój kalendarz uginał się pod ciężarem przyjemnych planów, które odkładałam całymi latami. Kto by pomyślał, że w rzeczywistości emerytura będzie jeszcze bardziej pracowita niż etat”.
/ 21.01.2024 08:30
Babcia z wnuczką fot. iStock by GettyImages, middelveld

Kocham moją rodzinę, naprawdę. Płakałam ze szczęścia, kiedy rodziły mi się wnuki: najpierw wnuczka po stronie córki, a później bliźniaki, chłopiec i dziewczynka, po stronie syna. Dotychczas chętnie się nimi zajmowałam i często oferowałam wsparcie w opiece, gdy tylko trafił mi się nieco luźniejszy czas w pracy.

Bez zająknięcia brałam urlopy czy zwolnienia, gdy dzieci chorowały, a rodzice nie mogli się nimi zająć. Poświęcałam swoje wolne weekendy, żeby syn i córka mogli chociaż odrobinę odsapnąć od trudów rodzicielstwa. Problem pojawił się dopiero gdy moje dzieci zaczęły samodzielnie zarządzać moim wolnym czasem – bez pytania mnie o zdanie…

Na samym początku emerytury nie miałam jeszcze z tym problemu. To, że wnuki wpadały nieco częściej, było dla mnie zupełnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że nie byłam już ograniczona biurowym grafikiem i mogłam elastycznie rozplanowywać sobie czas. Ale już po pierwszych dwóch miesiącach zorientowałam się, że spędzam z wnukami praktycznie każdy dzień – jak nie z jednymi, to z drugimi. A na swój wypoczynek i obowiązki praktycznie nie mam czasu…

Postanowiłam porozmawiać z dziećmi

– Kochani, wiecie, że zawsze jestem dostępna, żeby wam pomóc z maluchami, ale ja już nie mam takiej energii, jak kiedyś… – zaczęłam któregoś dnia nieśmiało.

– Mamo, co ty gadasz, po tobie w ogóle nie widać lat! – zaczął mnie komplementować syn.

– Może i nie widać, ale ja je jednak czuję – uśmiechnęłam się. – Poza tym, emeryturę mam po to, żeby też trochę odpocząć, wyspać się.

– Aj tam, wyśpisz się w trumnie! – zachichotała córka.

Poczułam się nieco zirytowana tą uwagą: dzieci zdawały się w ogóle nie słuchać (albo nie słyszeć) moich potrzeb. A przecież opieka nad tak małymi dziećmi też nie należała do łatwych! Wnuczka, od strony Kasi, miała zaledwie półtora roku, a bliźniaki po sześć miesięcy. Nie każda kobieta w moim wieku dałaby sobie radę z takimi maluchami, a ja jednak nigdy nie narzekałam. Czy prośba o odrobinę czasu dla siebie to zbyt dużo?

– Słuchajcie, cieszę się, że mogę wam pomóc, ale muszę to powiedzieć jasno: dzieciaki nie mogą być u mnie codziennie. Potrzebuję przynajmniej dwóch dni w tygodniu na swoje sprawy – oznajmiłam w końcu.

Syn i córka spojrzeli po sobie.

– Ale jakie sprawy? – zdziwił się Jan.

„Nic ci do tego, smarkaczu!”, pomyślałam ze złością.

– A nie mam prawa do swoich spraw? Do zwykłego odpoczynku? Do wizyty na działce, żeby skopać ogródek? – zapytałam retorycznie coraz bardziej zirytowana.

– A, no tak, tak, oczywiście… – mruknęła Kaśka, choć nie wyglądała na zadowoloną.

Problem właściwie się nasilił

Od czasu tamtej rozmowy, dzieci przestały podrzucać mi maluchy z byle powodu kilka razy w tygodniu. Zaczęli jednak… planować całe turnusy w moim domu!

– Mamo, daję znać z wyprzedzeniem… Czy mogę u ciebie zostawić Tosię na tydzień w kwietniu? Mamy wtedy z Tomkiem bardzo intensywny czas w pracy, oddajemy projekty – zapytała któregoś razu Kasia.

– Tak, nie ma problemu – odparłam zgodnie z prawdą.

Jednak już wkrótce potem zadzwonił Jan, który… nawet nie zapytał mnie o zdanie, a oznajmił, że „wprowadzi” do mnie bliźniaki na całe trzy tygodnie w maju!

– Chcemy z Karoliną wyjechać na porządny urlop bez dzieci – wyjaśnił.

Zgodziłam się, chociaż już drżałam na myśl o samodzielnej opiece nad niemowlakami przez prawie miesiąc. „Miała być działka, relaks i chodzenie do kina, a są pieluchy, nieprzespane noce i krzyki”, myślałam markotnie.

Chociaż córka i syn przez pewien czas nie torpedowali mnie częstymi wizytami wnuków, wkrótce wrócili do starych nawyków. A to jeden maluch był chory i nie mógł iść do żłobka, a to oni sami byli chorzy i nie chcieli zarazić dzieci… W praktyce byłam pełnoetatową (i darmową!) nianią, a potem jeszcze oddawali mi wnuki na całe tygodnie, żeby zaraz po swoim powrocie z wakacji znowu zostawiać je u mnie na kilka godzin dziennie. Po roku takiej harówy miałam dosyć.

Pogorszyło mi się zdrowie, zaczęły boleć mnie ramiona i kręgosłup, pewnie od wiecznego noszenia kilkukilogramowych dzieciaków na rękach. Na przestrzeni całego tygodnia trafiał mi się z reguły zaledwie jeden „wolny” dzień, podczas którego mogłam się wyspać i wypocząć, ale zwykle byłam tak zmęczona, że nie miałam siły na nic poza leżeniem w łóżku. Żadna działka, żadne książki, żadne spotkania z koleżankami.

„To tak ma wyglądać reszta mojej wymarzonej emerytury?”, myślałam zrozpaczona.

Koleżanki przywołały mnie do porządku

Gdy w końcu któregoś dnia znalazłam czas i energię na spotkanie z dawnymi znajomymi z pracy, wyglądałam jak widmo. Byłam blada, miałam sińce pod oczami, długie odrosty na włosach.

– Janeczka, co się stało?! Miałaś wypoczywać, a wyglądasz, jakbyś sama ratowała świat! – zareagowała troskliwie na mój widok Basia, koleżanka z działu w moim dawnym biurze.

– Ech, widzisz, babciowanie chyba wyssało ze mnie wszystkie siły…

– Ooo nie, i ciebie dopadły te harpie? To samo ma moja siostra! Jej dzieciom się wydaje, że emerytura to jakieś przyzwolenie na zamianę babci w darmową, całodobową opiekunkę! – oburzyła się.

– No cóż, u mnie jest podobnie… – mruknęłam zawstydzona. – Bliźniaki nie mają jeszcze roku, a ostatnio zostałam z nimi na trzy tygodnie sama. Mówię ci, myślałam, że rozpłaczę się ze zmęczenia.

– Co ty wygadujesz?! Zostawili ci kilkumiesięczne niemowlaki na trzy tygodnie? Bez żadnej pomocy? I co wtedy robili? – Basia aż poczerwieniała na twarzy.

– Pojechali na wakacje na całe trzy tygodnie… Potrzebowali wypocząć od dzieci – odparłam, spodziewając się wybuchu.

– No nie! To się w głowie nie mieści! Babcia to pomoc w awaryjnych sytuacjach, towarzyszka na wakacje, a nie kobyła, którą można zajeżdżać, bo „ma tyle czasu” i „nie ma niczego lepszego do roboty” – oburzyła się Basia. – Już ja sobie chyba przedzwonię do tego Jaśka i Kaśki!

Roześmiałam się szczerze i mocno przytuliłam koleżankę. Właśnie takiego wsparcia potrzebowałam.

– Spotkamy się za dwa tygodnie, okej? Masz w tym czasie ani razu nie zajmować się wnukami! Jeśli złamiesz mój zakaz, zobaczę to po twoim wyglądzie, więc nie próbuj żadnych numerów! Masz wyglądać na wypoczętą i radosną – zaordynowała mi.

Postawiłam się dzieciom

Rozmowa z Basią w końcu uświadomiła mi, jak wiele na siebie wzięłam i jak bardzo nie wyznaczałam granic swoim dzieciom. Gdy więc zaczęłam odmawiać opieki nad wnukami, zachowywali się jak rozpieszczeni egoiści – jakby moja całodobowa dostępność była jakimś świętym prawem, które im przysługuje!

– Ale jak to nie możesz zostać z Tosią? – zapytała mnie poirytowana córka, stojąc w moim progu z wnuczką, którą trzymała za rączkę. – Przecież ja już powiedziałam w pracy, że będę, nie mogę teraz wziąć urlopu!

– A zadzwoniłaś do mnie wcześniej? Zapytałaś? Nie, oznajmiłaś tylko, że będziecie za pół godziny – odparłam twardo.

– Mamo, ja mam ważne rzeczy! A co ty masz do roboty? Wszystko, co możesz załatwić dziś, będziesz mogła równie dobrze zrobić jutro – ofukała mnie Kaśka, ale pozostałam nieugięta.

Efekt? Córka wypadła z mojego przedsionka jak burza – oczywiście obrażona.

– Mamo, mam delegację, a Karolina wyjeżdża na wieczór panieński, ale ustawiliśmy to tak, żeby było w jednym terminie i było ci wygodniej, okej? – zadzwonił do mnie syn następnego dnia.

– Och, jak miło z waszej strony – odparłam z przekąsem. – Ale niestety nie jestem w tym tygodniu dostępna.

– Ale jak to? Przecież już potwierdziliśmy, że będziemy… – odparł zakłopotany Jan.

– Szkoda, że wcześniej nie potwierdziliście czy macie z kim zostawić dzieci, bo założyliście, że przecież matka zawsze się zgodzi i dopasuje, co? – zaatakowałam. – Wyjeżdżam, mój drogi, nie będzie mnie w mieście.

– A to nie mogłaś wcześniej zapytać, czy nie psuje nam to żadnych planów? – zapytał Jan, a jego ton stawał się coraz bardziej niegrzeczny.

– Mogłabym powiedzieć ci to samo, synu. Do widzenia – odpowiedziałam i odłożyłam słuchawkę.

Na razie dzieci się do mnie nie odzywają. Z jednej strony, jest mi przykro, ale z drugiej… Już dawno nie byłam tak wypoczęta!

Czytaj także:
„Rozpieszczam synową, bo syn nie potrafi o nią zadbać. Marzę o tym, żeby zostawiła tego chłystka i wpadła w moje ramiona”
„Siostra była ostatnia do pomocy przy chorej mamie, ale jak przyszło do spadku, to pierwsza wyciąga łapska”
„Aga zerwała zaręczyny tuż przed ślubem. Zazdrosny narzeczony nie mógł się z tym pogodzić i doprowadził do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA