„Na emeryturze czułem się jak znoszony kapeć. Dzięki wizycie w sanatorium rozruszałem nie tylko kości”

Dojrzały mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Portra Images
„Od lat planowałem tę emeryturę. Miałem w końcu zacząć żyć: mieć czas na podróże, na książki, na granie w szachy z kolegami, spanie do dziewiątej i grzebanie w swoim starym, kolekcjonerskim samochodzie”.
/ 15.01.2024 13:18
Dojrzały mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Portra Images

Dzień, w którym ogłosiłem w pracy swoją emeryturę był dla mnie prawie tak samo ekscytujący jak dzień mojego ślubu.

„Zbyt długo harowałem i oddawałem lata swojego życia tej firmie. Czas skorzystać z tego, co udało mi się ciężko wypracować. Przecież po to mi to wszystko było: żeby móc zwolnić na emeryturze”, myślałem z satysfakcją.

Myślę, że mój szef już od pewnego czasu spodziewał się tej decyzji. Chodził wokół mnie na paluszkach, żeby tylko nie sprowokować tematu emerytury, która już od dłuższego czasu mi się należała. Ale ja nadal nie odchodziłem. Wiedziałem, że jestem w tej firmie cenny i nie chcą mnie tracić, zwłaszcza po tym jak praktycznie w całości poświęciłem im ostatnią dekadę swojego życia.

To było po śmierci mojej żony. Musiałem rzucić się w wir pracy, bo inaczej bym zwariował lub pogrążył się w dołku, z którego nie byłoby już wyjścia. Tak mijały mi kolejne miesiące, a potem lata... Ból w końcu zelżał, pieniądze na koncie urosły, a ja zorientowałem się, że czas już zacząć żyć. „Masz sześćdziesiąt siedem lat, stary. To czas na odpoczynek!”, nakazałem sobie któregoś dnia. A następnego dnia poinformowałem szefa, że wkrótce odejdę z pracy.

Miałem tyle pomysłów!

– Jerzy, to wspaniale, w końcu będziemy mieli czas, żeby się odwiedzać! Ty przyjedziesz do mnie w góry, a ja do ciebie do Warszawy. Nie wiem, od ilu lat się na to umawiamy. Nawet jeszcze nie widziałeś mojego nowego domu... – wyrzuciła mi siostra, gdy rozmawiałem z nią przez telefon, ale wiedziałem, że radość bierze u niej górę.

– No pewnie, że tak. Będę miał teraz czas na wszystko. Kasy zgromadziłem niezłą sumę, więc nic mnie nie powstrzyma! – zaśmiałem się.

I faktycznie, już pierwszego dnia po odejściu z pracy zabrałem się za realizację wszystkich swoich odkładanych latami planów. Kolejne trzy dni spędziłem wyłącznie na czytaniu książek i oglądaniu filmów. Potem wybrałem się do centrum, żeby spokojnie, bez biegu, pospacerować po mieście, poobserwować ludzi. W końcu miałem czas, żeby usiąść z gazetą w kawiarni i nie patrzeć na zegarek. Chłonąłem spokój i zupełny brak pośpiechu, które towarzyszyły mi przez cały dzień.

Jakieś dwa tygodnie później faktycznie wsiadłem w samochód i pojechałem do siostry. Basia kupiła niedawno piękną, stylową chatę w Bukowinie Tatrzańskiej, która (zgodnie z jej wcześniejszymi zapowiedziami) faktycznie wyglądała, jakby została wyjęta z baśniowego obrazka. W górach postanowiłem zostać aż na dwa tygodnie. Chodziłem po tatrzańskich szlakach, zwiedzałem okoliczne miasteczka, po raz pierwszy od kilkunastu lat odwiedziłem Zakopane i przeszedłem się Krupówkami...

Życie na emeryturze było wspaniałe. Do czasu...

Gdy wróciłem do domu, zabrałem się za nadrabianie zaległości towarzyskich wśród dawnych znajomych. Odkopałem kilka kontaktów, umówiłem się na kilka kolacji... Później wykonałem w domu wszystkie drobne naprawy, które odkładałem na wieczne „jutro”.

Zająłem się też remontem swojego klasycznego auta, w którym udało mi się zrobić znacznie więcej niż przez ostatnie kilka lat. Tak upłynęło mi około pół roku. I nagle któregoś dnia uświadomiłem sobie, że zwyczajnie... się nudzę! Nie miałem już praktycznie niczego do roboty. Lista się skończyła. Zrobiłem wszystko, co zaplanowałem sobie, że zrobię na emeryturze i to w zaledwie kilka miesięcy. „A przede mną przecież jeszcze reszta życia!”, pomyślałem z przerażeniem.

Przez następne kilka tygodni snułem się po domu jak duch. A to przysiadałem na kanapie, żeby coś obejrzeć, a to zaglądałem do gazety, a to marnowałem czas przeglądając internet... Czułem się jak pozbawiony kolorów stary balon, z którego dawno już uszło powietrze. „Naprawdę nic fajnego już mnie nie czeka? Tylko takie wegetowanie?”, rozmyślałem melancholijnie. I wtedy natrafiłem w sieci na reklamę wczasów sanatoryjnych.

– Nie no, aż tak źle to chyba jeszcze ze mną nie jest... – mruknąłem do siebie pod nosem.

Okazało się, że nie miałem pojęcia, jak dziś wyglądają sanatoryjne rozrywki. A z niewiedzy wyprowadził mnie dobry kolega.

Sanatoria są jak kolonie dla starszych ludzi

– Sanatorium? Jedź i się nie zastanawiaj! – wykrzyknął ochoczo mój kolega Roman, gdy powiedziałem mu o napotkanej w sieci reklamie.

– No co ty, naprawdę? A to nie jest jakaś straszna nuda w podrzędnym ośrodku? Granie w bingo ze starszymi paniami, które przyjechały leczyć swoje zwyrodnienia stawów? – zapytałem z rezerwą.

– A skąd! Sanatoria to raj, zwłaszcza dla wolnych i cały czas pełnych życia facetów, takich jak ty! – odpowiedział Roman.

– Co ty wygadujesz?

– Jurek, przysięgam ci. Ja to nie jeżdżę, bo Marylka by mnie prześwięciła chyba, ale moi koledzy, którzy albo się rozwiedli, albo już pochowali żony, bardzo to zachwalają. Tam jest cała masa kobiet w naszym wieku, którym też marzy się, żeby przeżyć w życiu jeszcze jakąś przygodę. Samotne, miłe i... liczne! – zarechotał kolega.

Jakoś ciężko było mi w to wszystko uwierzyć, ale... postanowiłem, że spróbuję. „A co mam do stracenia? Mój kalendarz na najbliższe miesiące świeci pustkami”, pomyślałem. Chociaż właściwie nie miałem szczególnych problemów ze zdrowiem, zapisałem się na turnus w jednym z bardziej popularnych ośrodków zdrojowych i pojechałem.

Co tam się działo!

Szczerze mówiąc, obstawiałem, że zachwyty Romana będą mocno przesadzone, a i w opowieściach jego kolegów wyczuwałem sporo przechwałek. Nie mogłem się bardziej mylić! Nie pamiętałem już kiedy ostatnio czułem się tak młodo. Chyba za czasów studenckich, kiedy z żoną nie mogliśmy oderwać od siebie rąk!

Choć z początku byłem nieco nieśmiały, samotne panie (naprawdę bardzo atrakcyjne i miłe!) szybko przejęły inicjatywę i zaczęły okazywać mi zainteresowanie. Nie chcę brzmieć nieskromnie, ale przez cały turnus nie ograniczyłem się do jednej ani nawet dwóch partnerek... I wszystkie były wspaniałe. One rano wychodziły z mojego pokoju zadowolone i roześmiane, a ja znowu przypomniałem sobie, czym jest bliskość kobiety i jak doskonale jest znowu czuć się stuprocentowym mężczyzną.

– Ależ masz werwę! – pochwaliła mnie Dorota, jedna z moich sanatoryjnych „partnerek”.

– No cóż, bardzo dawno nie byłem z żadną kobietą. Może to przez tę długą abstynencję? Wiesz, straciłem żonę już dziesięć lat temu. I od tego czasu nawet nie umówiłem się na żadną randkę. Zupełnie zaniedbałem ten aspekt życia... – wyznałem szczerze.

– Och, rozumiem. Ja też straciłam męża kilka lat temu. Długo to przeżywałam, potem rzuciłem się w opiekę nad wnukami i dziećmi... Aż w końcu koleżanka zaproponowała mi, żebym wybrała się do sanatorium i na nowo odkryła młodość – zaśmiała się perliście Dorota.

– Cóż, u mnie było podobnie – uśmiechnąłem się.

Spotkaliśmy się później jeszcze dwa razy. Gdy tydzień później wyjeżdżałem z sanatorium, czułem się lekko, radośnie i rześko.

Roman wypytywał mnie o gorące plotki

Już dwa dni po moim powrocie zaczął do mnie wydzwaniać Roman.

– No i co, jak było? – wypytywał mnie, a ja mogłem przysiąc, że widzę wypieki na jego twarzy przez słuchawkę telefoniczną.

– Naprawdę świetnie – odparłem spokojnie.

– Och, no nie każ mi dłużej czekać! Zaszalałeś trochę? Było tak, jak opowiadali mi koledzy? Kobiety, wino i śpiew?

Zaśmiałem się głośno.

– No, można tak powiedzieć – zachichotałem. – Chociaż nie piliśmy wina, bo byliśmy na leczniczej diecie i właściwie nie śpiewaliśmy.

– A więc były kobiety! I to w liczbie mnogiej? Naprawdę? Taki z ciebie Casanova?

– Nie będę zdradzał szczegółów. Mogę ci tylko podziękować, że mnie tam wysłałeś. Uchroniłeś mnie przed sflaczałym żywotem na własnym fotelu – odpowiedziałem.

– No nie, naprawdę niczego mi nie powiesz? Nie bądź taki! – upierał się Roman, a ja znowu się roześmiałem.

Faktycznie, miałem wobec kolegi dług wdzięczności. Uchyliłem mu więc nieco rąbka tajemnicy... Ale tylko trochę. A na koniec zapowiedziałem, że to na pewno nie był mój ostatni wyjazd do sanatorium.

Czytaj także:
„Mój mąż ma tyle wspólnego z romantykiem, co weganin z golonką, ale teraz mnie zaskoczył. Czułam, że ma coś na sumieniu”
„Wymodliłam sobie układ idealny. Przed ołtarzem przysięgałam mężowi, a w zakrystii spotykam się z kochankiem”
„Lubię romansować ze stażystami. Uczę ich czegoś więcej niż tajników firmy. Taka praca z misją”

 

Redakcja poleca

REKLAMA