„Na emeryturze chciałam pomóc synowej w opiece nad dzieckiem. Usłyszałam, że jestem natrętna i mam być babcią od święta”

rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„– A ja myślę, że twoja natarczywa matka po prostu się nudzi! Nie ma męża, przyjaciół, własnego życia, odkąd jej ukochany syn opuścił dom. Jeżeli nadal ma syndrom pustego gniazda, powinna sobie załatwić psa albo znaleźć faceta!”.
/ 16.12.2023 22:00
rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Gdy mój syn, oznajmił, że w końcu się zakochał, poczułam radość i niepokój jednocześnie. Kogo wybrał tym razem? Dopiero co zmieniał dziewczyny jak rękawiczki i nie poświęcał żadnej z nich tyle czasu,  a teraz snuł wielkie plany. Sytuacja zrobiła się poważna. Tym bardziej, że dotychczas mieliśmy tylko siebie.

Mąż zmarł kilka lat temu

Przez całe życie zmagał się z kłopotami sercowymi, które ostatecznie doprowadziły do zawału. Spędziłam wiele tygodni, rozpaczając po jego stracie. Zdecydowaliśmy się na małżeństwo, będąc jeszcze młodymi, co odbiega od dzisiejszych standardów, kiedy wszyscy czekają na odpowiedni moment, który nie wiadomo kiedy nadejdzie i czy w ogóle. Byliśmy szczęśliwi, choć wtedy pojęcie szczęścia było czymś innym, niż jest dla teraźniejszych nowożeńców. Dla nas szczęście to harmonia, spokój i zdrowa rodzina. 

Znów poczułam, że łzy zbierają mi się w oczach, ponieważ mój Tadeusz nie będzie miał okazji spotkać wybranki naszego syna, nie zatańczy na jego ślubie, nie będzie mógł się cieszyć z wnuków... To jest smutna rzeczywistość wdowy. Radość przeplata się z bólem w sercu, gdyż nie ma możliwości podzielić tego szczęścia z osobą, która jest nam najbliższa.

Zrobiła na mnie dobre wrażenie

Zaprosiłam syna z dziewczyną na niedzielny obiad. Przybyli elegancko ubrani, trzymając się za dłonie. Mimo początkowych obaw muszę przyznać, że Kinga zrobiła na mnie dobre wrażenie. Była wysoka, proporcjonalnej budowy, bez nadmiaru makijażu, po prostu naturalnie atrakcyjna, szczególnie kiedy się uśmiechała. Wręczyła mi samodzielnie upieczone czekoladowe ciasto z gruszkami. 

Po głównym daniu, czyli pysznej pieczeni nałożyliśmy sobie ciasto upieczone przez Kingę oraz szarlotkę, którą uwielbia mój syn. Przyjemna pogawędka potwierdziła moje wcześniejsze, pozytywne odczucia. Kinga wykazywała się imponującą wiedzą o świecie. Rozpoznawała artystów, których prace zdobiły moje mieszkanie, a także potrafiła o nich ciekawie opowiadać. Zajmowała ważne stanowisko w przedszkolu, darzyła dzieci sympatią i pragnęła przekazywać im swoją wiedzę. Skoro tak bardzo lubi towarzystwo dzieci, to zapewne niedługo zostanę babcią – pomyślałam. Lecz znowu, na myśl o tym, że moje potencjalne wnuki nie będą miały szansy poznać dziadka Tadzia, nadzieja pokryła się cieniem smutku. Ach...

– Cieszę się, że mogłam cię poznać, Kinga – powiedziałam szczerze na zakończenie naszego spotkania.

Cieszyłam się ich szczęściem

Związek młodej pary rozwijał się dynamicznie i niebawem na dłoni ukochanej mojego syna znalazł się pierścionek zaręczynowy. Miłosz ciężko pracował, aby kupić najpiękniejszy. Szkoda jedynie, że nie zechciał przyjąć pierścionka, który dostałam od jego ojca.

– Gratulacje, moi drodzy. Jestem tak szczęśliwa! – objęłam ich oboje. – Nie moglibyście dać mi większego powodu do radości. Oczywiście, postaram się dopełnić wasze szczęście i podzielić się pieniędzmi, które udało mi się zebrać na ślub jedynego syna...

– Mamusiu! – westchnął bez zwłoki Miłosz. – Chcemy samodzielnie...

Synu, przyjmij mój prezent. Twój ojciec i ja oszczędzaliśmy te pieniądze i jestem przekonana, że byłby w siódmym niebie, widząc, jak je wydajecie. Nie zamierzam wam dyktować, na co je wydać. Sami zdecydujcie, czy na ślub, czy na miesiąc miodowy. Może zainwestujecie w nowy samochód lub mieszkanie. Po prostu przyjmijcie te środki. Kingo... ty, jeśli tylko chcesz, możesz zacząć mówić do mnie „mamo”.

– Rzeczywiście... – Kinga zerknęła na Miłosza, jak gdyby oczekując od niego wsparcia. – Przepraszam, jeżeli to zabrzmi nieodpowiednio, ale... czułabym się nieswojo. Jestem zdania, że matkę ma się jedną...

– Aha, rozumiem – poczułam smutek. Zwracanie się do teściowej "mamo" wydawało mi się sympatyczną konwencją, ale nie będę nikogo do tego zmuszać. – W takim razie, mów do mnie po imieniu, w porządku?  

Szanowałam ich decyzje

Nie planowałam ingerować w przygotowania do ceremonii zaślubin czy przyjęcia weselnego. To miał być ich moment, ich uroczystość, jednak regularnie przypominałam, że jeżeli czegoś im brakuje, powinni mówić bez obaw, bo z radością im pomogę. Jako wdowa na emeryturze  miałam wiele czasu, który mogłabym spożytkować na ich korzyść. Jednak oni nieustannie uprzejmie odmawiali i mówili, że pragną zająć się wszystkim osobiście, a rodziców zaprosić jako gości.

Szanuję to, bo jestem świadoma jak szkodliwa potrafi być teściowa – starsza pani, która stale ingeruje, zawsze ma lepsze rozwiązania i nieustannie narzuca swoje mądre porady. Taką teściową miałam, a mimo że nie żyje już od dawna, doskonale pamiętam konflikty, które z nią prowadziłam. Nie pragnęłam być taka jak ona w żadnym wypadku. Mogłam tylko wspierać dzieci, ale skoro nie wyrażały na to zgody... to było ich decyzja. W dodatku okazało się, że wiedzą, co czynią. Ceremonia zaślubin była przepiękna, emocjonalna, impreza weselna elegancka, z klasą, a na pewno nieformalna. Świetnie się bawiłam i czułam dumę jako matka pana młodego.

Synowa mnie krytykowała

Moje szczęście osiągnęło apogeum, kiedy po upływie roku Kinga zaszła w ciążę. Zawsze, gdy miałyśmy okazję do spotkania, podkreślałam, że jestem do jej dyspozycji na wszelkie pytania czy potrzeby – wystarczy, że da mi o tym znać. Niemniej, niechcący dowiedziałam się o kilka szczegółów za dużo...

– Zofio, musisz wiedzieć, że teraz to wszystko wygląda nieco inaczej, niż za twoich czasów... – usłyszałam pewnego dnia.

Inaczej mówiąc, dała do zrozumienia, że moja wiedza o ciąży, połogu i trosce o niemowlę jest nieaktualna. Przecież udało mi się urodzić i wychować Miłosza. Wydaje mi się, że nie poszło mi z tym najgorzej, skoro zdecydowała się za niego wyjść za mąż, prawda? Ale nie miałam zamiaru wdawać się w kłótnię.

– Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli poczujesz się gorzej, mogę zaoferować pomoc w zakupach czy sprzątaniu – rzekłam.

– Dziękuję, ale nie. W razie potrzeby jest przecież Miłosz. Już dawno minęły czasy, kiedy to mężczyzna po pracy leżał na kanapie, czytając gazetę... Domem zarządza się we dwoje, a nie tak, że kobieta haruje na dwóch etatach, bo panu nie przystoi zrobić prania – dodała.

– Pewnie... – kiwnęłam głową, starając się ukryć swoje oburzenie, które wywołał jej szyderczo–dydaktyczny ton.

Zdaję sobie sprawę, że kobiety w ciąży bywają kapryśne, ale Kinga nie tylko mnie krytykowała, lecz w pewnym sensie także mojego męża i nasze małżeństwo. Czułam się niechciana, nieważna, ignorowana, zbędna... Jakbym była starym, niewygodnym meblem.

Wreszcie zostałam babcią

Kiedy przyszedł na świat Staś, również okazałam się być niepotrzebna. Nie chcieli mnie ani do pomocy z wnukiem, ani do nauczenia Kingi czegokolwiek. Były kursy dla przyszłych rodziców, położne środowiskowe, doradcy laktacyjni, długi urlop macierzyński i internet. Mądrość poprzednich pokoleń, zwykle nieoceniona, została podważona, przynajmniej w oczach Kingi. Miałam nadzieję, że kiedy wróci do pracy po urlopie macierzyńskim, będę mogła zająć się Stasiem, zanim chłopiec zacznie chodzić do przedszkola. Miałam przecież mnóstwo czasu na emeryturze.

– To jest niemożliwe – przerwała Kinga, zanim skończyłam przedstawiać swoją sugestię. – Zapiszemy go do żłobka, niech zdobywa doświadczenie, zarówno społeczne, jak i edukacyjne.

– Czy nie obawiasz się, że zacznie chorować? Nieustanne zwolnienia lekarskie... pracodawcy nie są tego zwolennikami. A poza tym, po co narażać dziecko na dodatkowe choroby... – próbowałam ją przekonać.

Kinga niezbyt subtelnie przewróciła oczami.

– Tak zdecydowaliśmy, Zofio. Niech mały się hartuje

Zabolały mnie jej słowa

Pożegnałam się i opuściłam pomieszczenie, zanim, broń Boże, zaczęłaby dyskutować na temat jakichś imprez poświęconych ospie. Nie byłabym w stanie tego znieść i pokazałabym jej, czym jest naprawdę złośliwa i wredna teściowa. Niestety, musiałam wrócić, ponieważ w natłoku emocji zapomniałam o mojej torebce.

– Twoja mama jest nie do wytrzymania! – usłyszałam zirytowany głos Kingi dochodzący z salonu. – Nie mam już pomysłu, jak do niej przemówić, aby dała nam w końcu spokój.

– Kinga, przecież mama ma dobre intencje...

– Rozumiem, że to twoja matka, że ją kochasz, ale nieustannie wtrąca się w naszą codzienność. Przede wszystkim w moją codzienność! Chce finansować i planować nasze wesele, zamierza sprzątać w naszym domu, a może nawet, co gorsza, zacznie zaglądać do szaf. Chce też spędzać czas ze Stasiem na spacerach, pełnić rolę jego niani. Nie będziemy wychowywać dziecka według jej wyobrażeń!

– Nie przesadzaj. Udziela swojego wsparcia, ponieważ troszczy się o nas, czy tego nie dostrzegasz? Wszystko, co robi, to pyta, sugeruje, nie narzuca niczego...

– Ja to widzę zupełnie inaczej.

– To jest właśnie sposób działania rodziny, która wspiera się nawzajem. Twoja mama jest całkowicie inna. Odwiedza nas raz na pół roku na herbatę i to wszystko. Nigdy nie wykazała zainteresowania Stasiem. Kiedyś może pożałujesz, że tak lekceważysz wsparcie mojej mamy...

– Nie próbuj mnie straszyć. Nie, że gardzę, ale mam już dość tego narzucania się. Jeżeli będę potrzebować pomocy, to o nią poproszę! Jeżeli nie proszę, oznacza, że nie chcę. Czy to tak trudno Zofii pojąć?

– Chcieć a potrzebować to dwie różne kwestie. Może myśli, że jesteś skrępowana, że jesteś zbyt dumna... – zasugerował Miłosz.

– A ja myślę, że twoja natarczywa matka po prostu się nudzi! Nie ma męża, przyjaciół, własnego życia, odkąd jej ukochany syn opuścił dom. Jeżeli nadal ma syndrom pustego gniazda, powinna sobie załatwić psa albo znaleźć faceta! Swojego!

Chciałam dobrze

Opuszczając to miejsce, trzasnęły za mną delikatnie drzwi. Nie wiem, czy zauważyli moje odejście. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, nie było próby wyjaśnienia, czy uspokajania... Czy byłam natrętna? Nudna? Niezrozumiała? Doszłam do wniosku, że tam, gdzie nie jesteś zapraszany, jesteś wypędzany. Łzy pojawiły się na mojej twarzy dopiero gdy wróciłam do domu i zamknęłam drzwi swojego pustego mieszkania.

Czemu Kinga powiedziała to wszystko? Czy była sfrustrowana, czy naprawdę tak o mnie myślała? Przecież nigdy nie narzuciłam im swojej woli. Nigdy nie próbowałam narzucać swojego punktu widzenia czy podejścia do czegokolwiek. Oferowałam wsparcie, aby im pomóc, nie z braku własnych zajęć. Czy naprawdę chce, bym odwiedzała ich i Stasia tylko od święta, tak jak robi to jej matka?

Koncepcja Grażyny na temat roli babci diametralnie różniła się od mojej. W jej oczach wnuki były jedynie dodatkiem do dorosłego życia. Moim marzeniem było być babcią, która jest obecna, zainteresowana, pomocna i rozpieszczająca. Taką, która buduje wspólne wspomnienia ze swoimi wnukami.

Stanowisko Kingi było bolesne, ale skoro takie słowa padły, a ja je usłyszałam, zdecydowałam się odpuścić. Będę ich rzadziej odwiedzać ich. Cóż, pozostałe moje lata upłyną inaczej, niż planowałam. Bez wnuka i dzieci, ale za to w towarzystwie znajomych i przyjaciół.

Zajmę się swoim życiem

Mam zamiar regularnie odwiedzać sanatorium, zapiszę się do jakiegoś programu dla osób starszych. Oprócz tego planuję regularne spacery... Ale bez psa, ponieważ nigdy go nie miałam i martwiłabym się, że mogę mieć problemy z opieką nad nim. Jednak po powrocie do domu, może na mnie czekać kot, który będzie się widać, ocierając się o moje nogi, zwinie się w kłębek na moich kolanach, kiedy oglądałabym telewizję, a może nawet będzie mi mruczał do ucha kołysankę.

Zdania wypowiedziane przez moją synową zapadły mi w pamięć na całe życie. Były niesprawiedliwe, bolesne i okrutne. Nie życzyłam jej niczego złego. To przecież kobieta, której miłość ofiarował mój syn, a także matka mojego wnuka. Wciąż ją darzę sympatią. Kingę, którą spotkałam owej wiosennej niedzieli, która uśmiechała się promiennie i przyniosła mi czekoladowe ciasto z gruszkami. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego stała się wobec mnie tak nieugięta.

Po kilki miesiącach Kinga powróciła do swojej codziennej pracy, wierząc, że kolejne dni potoczą się zgodnie z jej planem i harmonogramem. Jednakże spotkała ją niespodziewana sytuacja. Gdy Staś rozpoczął swoją przygodę ze żłobkiem, zaczęły pojawiać się problemy zdrowotne, a babcia jednak okazała się potrzebna. Cóż...

Czytaj także: „Płomień naszej małżeńskiej miłości już dawno wygasł. Byliśmy dla siebie obojętni. Opamiętałem się, gdy żona zachorowała”
„Mąż ma pretensje, że wieczorem nie padam na kolana i się z nim nie modlę. Wolę obejrzeć serial, niż klepać zdrowaśki”
„Po 25 latach małżeństwa mąż znalazł sobie młodszą i odszedł. Za chwilę zrobił jej dziecko, a ja poczułam się staro"

Redakcja poleca

REKLAMA