„Przecież Karolek to taki dobry człowiek, tyle przeszedł” – tak zareagowała moja matka, kiedy przy okazji jakiejś rozmowy wymsknęło mi się, że nasze małżeństwo dopadł poważny kryzys. Ręce mi opadły, bo jak mam jej wytłumaczyć, że mieszkam pod jednym dachem z religijnym fanatykiem, skoro ona widzi w nim bogobojnego, skromnego człowieka. Jest wspaniały, bo nie pije i nie podnosi na mnie ręki.
Byliśmy naprawdę szczęśliwi
Karola poznałam na studiach. Od razu się w nim zakochałam. Ujął mnie poczuciem humoru, uczynnością i życiową zaradnością. Dokładnie o takim mężczyźnie marzyłam. Zapałaliśmy do siebie płomienną miłością, która szybko zaprowadziła nas przed ołtarz. Rok później przywitaliśmy na świecie Jasia. Synek jeszcze bardziej scalił nasz związek.
Byłam dosłownie w siódmym niebie. Uważałam się za szczęściarę – zwłaszcza gdy wysłuchiwałam smutnych opowieści moich koleżanek o tym, jak narodziny dzieci prawie rozwaliły ich małżeństwa. To prawda, że przybyło obowiązków, ale dawaliśmy sobie świetnie radę. Poza tym Jaś był naprawdę spokojnym i niezwykle pogodnym maluchem. Zarwane noce nie zdarzały się zbyt często, a ja miałam w Karolu ogromne wsparcie.
Miałam nadzieję, że sielanka będzie trwać wiecznie, lecz zapomniałam o pewnej prostej zasadzie: w życiu nie zawsze jest przyjemnie, bywają też i trudne momenty. Nigdy jednak nie sądziłam, że zamienią się one w istny koszmar i sprawią, że ja i Karol oddalimy się od siebie.
Choroba wszystko zmieniła
Kiedy Karol zachorował, wszystko wywróciło się do góry nogami
Ten dzień będę pamiętać do grobowej deski. Karol wrócił z pracy późnym wieczorem. Uprzedzał, że będzie musiał zostać dłużej w biurze, więc się nie zamartwiałam.
– Wiesz, skarbie, nie najlepiej się czuję – powiedział, kiedy usiadł z kubkiem herbaty na kanapie.
– Przeziębiłeś się czy co? – mąż sporadycznie narzekał na zdrowie, w związku z czym się zaniepokoiłam.
– Nie, to nie to – odparł przygnębiony. – Jest mi dziwnie, nie potrafię tego opisać.
– Koniecznie umów się do lekarza – chwyciłam go za rękę. – To na pewno nic groźnego.
Karol umówił się na wizytę i zrobił zlecone badania. Ich wyniki nie spodobały się lekarzowi, więc skierował go na dalszą diagnostykę. Wtedy padło to straszliwe słowo: rak. W pierwszej chwili pomyślałam, że to kiepski żart.
– Zaszła koszmarna pomyłka, to przecież niemożliwe – płakałam.
Oboje byliśmy załamani. Wyrzucałam sobie, że zamiast wspierać ukochanego męża, ryczałam całymi dniami. Szczęście w nieszczęściu, że choroba była we wczesnym stadium i nie pojawiły się przerzuty. Rokowania dawały szansę nawet na całkowite wyleczenie.
– To będzie długi proces, więc muszą państwo uzbroić się w cierpliwość – poinformował lekarz.
Nasze życie zmieniło się nie do poznania. Wizyty w szpitalach, chemia, leki – teraz to stało się naszą codziennością. Karol mocno schudł i stracił włosy. Uspokajano nas jednak, że na tym etapie jest to niestety normalne. Nie mam bladego pojęcia, jak w ogóle funkcjonowałam w tamtym okresie. Ogarniałam pracę i dom, zajmowałam się dzieckiem i mężem, raptem wszystko spadło na moje barki. Gdyby nie pomoc matki, to chyba nie dałabym sobie rady.
Męczyły mnie też potworne wyrzuty sumienia, bo byłam zła, że o mnie nikt się nie martwi. Nikogo nie interesowało, w jakim stanie psychicznym się znajduję. W centrum znajdował się Karol i jego choroba. Czułam się podle – niczym wstrętna egoistka pozbawiona serca. Tymczasem byłam nieludzko zmęczona i wykończona tą sytuacją.
Pokonał raka
Po wielu ciągnących się w nieskończoność tygodniach leczenia, mąż zaczął powoli wracać do zdrowia. Pogodziliśmy się z tym, że regularne kontrole lekarskie staną się normą, a Karol będzie musiał bardzo dbać o siebie. Krok po kroczku włączał się ponownie do rodzinnego życia, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że zajmie to trochę czasu, a choroba będzie kładła się cieniem na naszym małżeństwie.
Nie pozostawało jednak nic innego, jak się z tym pogodzić. Dziękowałam opatrzności za to, że mój mąż żyje – nie chciałam w ogóle myśleć o tym, co by się stało, gdybym go straciła. Niemniej tak właśnie się stało – tylko w inny sposób.
Czytałam rozmaite historie ludzi, którzy wygrali z ciężką chorobą. Niektórzy się niespodziewanie nawracali i stawali głęboko wierzącymi osobami. Karol również doszedł do wniosku, że to Bóg go uzdrowił, bo bez wątpienia ma wobec niego jakieś wielkie plany. Na pierwszy rzut oka nie widziałam w tym niczego niestosownego – ja też się po cichu modliłam o to, żeby nie było żadnych nawrotów. Jednakże religijność mojego małżonka nieustannie przybierała na sile, aż stała się czymś trudnym do zniesienia.
Tłumaczyłam sobie, że mu to przejdzie. Czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie, kiedy któregoś razu zacięłam się nożem podczas krojenia warzyw.
– Jezus Maria, co za dziadostwo! – syknęłam pod nosem, lecz słowa te doleciały do uszu Karola.
– Nie powinnaś wzywać imienia pana Boga nadaremnie – natychmiast mnie skarcił, a ja nie wierzyłam własnym uszom.
Doszło do nieprzyjemnej wymiany zdań, po której nie odzywał się do mnie przez dwa dni. Potem było coraz gorzej. Miał pretensje o to, że wieczorami wolę oglądać seriale, zamiast zmawiać wspólnie z nim pacierz.
– Same głupoty w tej telewizji, lepiej byś się pomodliła – upominał mnie jak krnąbrnego dzieciaka.
Wzruszałam jedynie ramionami, ponieważ dyskusje z nim kompletnie mijały się z celem. Do kościoła chodził prawie codziennie, a co gorsza, zaczął w to wciągać syna. Jaś nie do końca rozumiał, co właściwie się dzieje – któregoś dnia zapytał, co się stało tacie i dlaczego tak się zachowuje. Rozłożyłam bezradnie ręce, gdyż autentycznie nie wiedziałam, co mu mam powiedzieć.
Kościół był najważniejszy
Karol zaczął aktywnie udzielać się na rzecz kościelnej społeczności – obchodziło go to bardziej, niż domowe sprawy. Wisienką na torcie było odkrycie, że przelewa sporo pieniędzy na kościół – ukrywany przede mną fakt wyszedł na jaw przez przypadek.
– Do reszty oszalałeś – utrzymanie nerwów na wodzy stanowiło nie lada wyzwanie.
Nie zamierzałam jednak dłużej tolerować tego cyrku. Mieliśmy ważniejsze wydatki. Odmawiałam sobie wielu rzeczy i szukałam oszczędności, gdzie się dało, a on miał to gdzieś. Kiedy mówiłam matce i koleżankom o tym, co dzieje się w moim domu, patrzyły na mnie jak na wariatkę – jakbym zmyślała te historie i celowo pragnęła oczerniać Karola.
W mig pojęłam, że w zaistniałych okolicznościach mogę liczyć wyłącznie na siebie. Przymierzam się do poważnej rozmowy z mężem. Jeśli Karol się nie opamięta i nie zmieni swojego postępowania, to nie widzę wspólnej przyszłości w różowych barwach.
Czytaj także:
„Wszyscy mówili, że mój mąż to kobieciarz, łajdak i zdrajca. Dopiero po ślubie wyszło szydło z worka”
„Narzeczona syna jest wojującą weganką. Musiałam kupić specjalny majonez, by zaszczyciła nas obecnością na Wigilii”
„Moja siostra zniknęła 26 lat temu. Miejscowi plotkowali, że jej mąż miał w tym udział, bo szybko znalazł zastępstwo”