To było trzydzieści lat temu. Dzień taki jak dzisiaj, słoneczny, ale trochę chłodny. Rodzice wyjechali do rodziny, bo zachorowała babcia, a dom zostawili pod moją opieką. Cóż, ufali mi, w końcu byłam już prawie dorosła, zresztą nigdy nie sprawiałam im specjalnych problemów. Żebym nie czuła się samotna, pozwolili mi zaprosić na kilka dni przyjaciółkę, Jagodę.
Miała być 18-tka jakiej nie przeżył nikt
I właśnie tego pamiętnego dnia, ja i Jagoda, pochylone nad kubkami gorącej kawy, planowałyśmy moje osiemnaste urodziny. To miał być niezapomniany, mój pierwszy prawdziwy bal. Wprawdzie wszystko było już dopięte na ostatni guzik, ale jak to zwykle bywa u dziewczyn, pozostała kwestia stroju, makijażu, fryzury i różnych drobnostek. Wcześniej zaprosiłyśmy swoich chłopaków, kilka koleżanek z osobami towarzyszącymi i kogoś bez pary. W sumie siedemnaście osób.
Na „salę balową” wybrałyśmy największy pokój. Żeby było wygodnie i przestronnie, chłopcy dzień wcześniej pomogli wynieść kanapę i fotele do drugiego pokoju. Koleżanki ustroiły pokój balonikami i wstążkami z karbowanej bibuły. Uzgodniliśmy, co kto przyniesie do jedzenia, do picia. Pozostało już tylko skompletować garderobę i czekać na wieczór i przybycie gości.
– Marzenko – w pewnej chwili spytała Jagoda. – Rodzice pozwolili ci zrobić prywatkę w domu?
– Chyba żartujesz! – zaśmiałam się. – W życiu by się nie zgodzili. Wiesz, jak moja mama trzęsie się nad parkietem, nad meblami i nad tymi swoimi figurkami z porcelany. A o chłopakach i alkoholu to mogłabym zapomnieć. Nie wiem, jak długo jeszcze mają zamiar trzymać mnie na uwięzi. Z wielkimi oporami pozwalają mi spotykać się z Wojtkiem i to tylko w domu.
Jagoda wzruszyła ramionami.
– Eeee, to ja mam lepiej. Moja mama to by mnie już wydała za mąż, żeby mieć spokój, ale mi się nie spieszy. Chcę najpierw zrobić maturę, zdać na studia i trochę użyć życia, zanim się zaobrączkuję .
– Jak ja ci zazdroszczę – westchnęłam. A po chwili dodałam: – Tylko wiesz, Jagoda, po balu musimy wszystko doprowadzić do idealnego porządku, żeby starzy nic nie poznali. Wracają dopiero za dwa dni, na pewno zdążymy.
– Nie ma sprawy – odparła moja przyjaciółka. – Pomogę ci i będzie dobrze. A teraz wyciągaj te mamine kreacje, musimy włożyć na siebie coś wystrzałowego.
Moja mama prowadziła niewielki zakład krawiecki dla pań. W jej pracowni wisiało kilka już gotowych sukienek, a i w swojej garderobie miała mnóstwo kiecek, więc miałyśmy w czym wybierać. Zapuściłyśmy żurawia do pracowni. Jagoda zatrzymała wzrok na małej czarnej z aksamitu. Krzyk ówczesnej mody. Przymierzyła i aż zapiszczała z zachwytu.
– Marzenko – chwyciła mnie za ręce. – Mogłabym? Tak mi w niej ładnie, proszę, nie daj się prosić. Skrzywiłam się, ale jak mogłam odmówić swojej najlepszej przyjaciółce.
– Dobra, bierz, tylko musisz uważać, żeby nie poplamić. A wiesz, że ja też mam coś na oku.
Mówiąc to, wyjęłam z pokrowca śliczną mini z błękitnej tafty. Przymierzyłam i dech mi zaparło.
– Jasny gwint, ale kiecka! Wojtek klęknie z wrażenia – byłam pewna. Kręciłyśmy się przed lustrem, jakbyśmy już były na balu. W eleganckich sukniach czułyśmy się dorosłe, piękne i powabne. Wszystko inne przestało mieć znaczenie – rodzice, meble, zakazy...
Rzuciłam się do matczynej komody. Wyciągnęłam kasetkę z biżuterią i zaczęłyśmy przymierzać przeróżne ozdoby. Jagoda wybrała sznur pereł, a ja, złoty naszyjnik z turkusami. Jeszcze pierścionki, klipsy i już byłyśmy szczęśliwe. Potem fryzura, makijaż i świat należy do nas!
Było idealnie! Do czasu...
Przed osiemnastą zaczęły schodzić się koleżanki. W mgnieniu oka stół zapełniły sałatki, wędliny, ogórki, owoce, ciasta i inne smakołyki. Koledzy przynieśli alkohole. Doznałam szoku, gdy zobaczyłam baterię butelek na komodzie. Szampany, wina, wódka, piwo...
– Wojtuś – zwróciłam się do swojego chłopaka. – Chyba tego trochę za dużo, jak myślisz? Nie chcę, żeby tu było pijaństwo.
– Spokojna głowa, Marzenko – odpowiedział, tuląc mnie do siebie. – Zobaczysz, jak będzie fajnie. Będę czuwał nad wszystkim, zaufaj mi.
Punktualnie o dwudziestej, gdy już wszystko było gotowe, zaczęliśmy bal! Zapaliliśmy świece, goście złożyli mi życzenia, wręczyli upominki i zabawa zaczęła się rozkręcać. Włączyliśmy magnetofon, polało się wino i zapanowała swobodna atmosfera. Około dwudziestej drugiej doszło jeszcze dwóch obcych chłopaków, których nie znałam.
– To moi kuzyni – przedstawił ich chłopak jednej z koleżanek.
– W porządku – odparł Wojtek i od razu nalał im solidną porcję do szklanki.
Przed północą czułam już szum w głowie. Nie był to mój pierwszy alkohol, ale nigdy przedtem nie piłam tak dużo. Przestałam kontrolować co, kto i gdzie robi. Wojtek cały czas uspokajał, że panuje nad wszystkim. Miałam ochotę już zakończyć imprezę, ale Wojtek oponował, mówiąc.
– Popatrz, jak wszyscy fajnie się bawią, jeszcze godzinka, dwie i sobie pójdziemy.
Nagle ktoś wpadł na pomysł, aby dla uatrakcyjnienia imprezy, rozpalić w starym, stojącym w rogu salonu piecu kaflowym, żeby mieć złudzenie kominka. Ojciec zimą czasem w nim palił, więc nie widziałam przeszkody, żeby i tym razem tego nie zrobić. Wojtek z kolegami uwinęli się szybko, przynieśli drewno z komórki, ja napchałam do paleniska starych gazet i już po chwili wszyscy siedzieliśmy na podłodze, sącząc wino i wpatrując się w tańczący ogień w piecu.
Zabawa trwała aż do świtu. Były śpiewy, tańce, opowiadanie kawałów, gry towarzyskie... W sumie było bardzo fajnie, chociaż parę osób się upiło. Kiedy wyszli ostatni goście, ja już ledwo trzymałam się na nogach, Jagoda podobnie. Zamknęłyśmy drzwi, ściągnęłyśmy sukienki i padłyśmy na łóżko.
Kiedy otworzyłam oczy, było już południe. Pierwsze, co ścięło mnie z nóg, to widok leżących na podłodze sukienek. Mała czarna wyglądała jak ścierka, upaćkana sałatką, z dziurą od papierosa. Na błękitnej widniały ślady czerwonego wina.
– Co my teraz zrobimy? – jęknęłam. Jagoda siedziała z twarzą zakrytą rękami. Widać było, że przesadziła z alkoholem. Bała się podnieść z łóżka. Nagle obie zesztywniałyśmy. Z holu doszedł nas donośny głos mojego ojca.
– Ku..a! Co tu się działo!!! – takich słów u ojca w życiu nie słyszałam.
Miał zawał, ledwo go odratowali
Zerwałam się na równe nogi.
– Mamo, tato – podbiegłam do rodziców, próbując coś tłumaczyć. – Ja to posprzątam, przepraszam...
– Milcz! – wrzasnął ojciec. – Mówiłem matce, że trzeba wracać, bo na pewno zaprosisz kumpli na osiemnastkę. I miałem rację, ale matka w ciebie wierzyła, ufała ci, a ty burdel z domu zrobiłaś! W tym samym czasie matka przybiegła z salonu z oczami wybałuszonymi, machając rękoma, jakby ją coś wystraszyło.
– Jezus Maria! Boże! Nasze pieniądze, nasze pieniądze! – wykrzykiwała. Ojciec pobiegł do kaflowego pieca.
– Niech to szlag! – krzyknął i runął na ziemię. To był zawał. Lekarze ledwo go odratowali.
Gdy po dwóch tygodniach wrócił ze szpitala, to już nie był ten sam człowiek. Przybyło mu zmarszczek i siwych włosów. Otóż, rodzice wyjeżdżając, wszystkie pieniądze, jakie mieli, schowali do pieca. Ludzie wtedy nie ufali bankom.
Palenisko kaflowego pieca, który był raczej ozdobą salonu, a nie urządzeniem do ogrzewania domu, uznali za najbezpieczniejszą skrytkę przed złodziejami. Ja o tym nie wiedziałam. Ile spłonęło pieniędzy, też mi nie powiedzieli. Jedynie matka w złości wykrzyczała, że to był dorobek ich życia. Takie to były moje pamiętne osiemnaste urodziny. Weszłam w dorosłość z wielkim hukiem i o mało co, mój ojciec nie przypłacił tego życiem.
Czytaj także:
„Musiałem zatrudnić się poniżej moich kwalifikacji. Żona powiedziała mi, że nie będzie utrzymywać darmozjada”
„Zrezygnowałam ze swoich marzeń, by pomóc spełnić wnukom ich własne. I wiecie co? Nie żałuję”
„Przez 30 lat myślałam, że zostawił mnie, bo wylądowałam na wózku. Wszystko ukartowała moja wyrachowana matka”