Po śmierci rodziców miałam tylko brata. Krystian, dwa lata starszy ode mnie, zawsze się mną opiekował. Rówieśnicy śmiali się ze mnie, że nie mam żadnych przyjaciół, a tylko wiecznie plączę się za nim. Mi to wtedy odpowiadało. Jakoś nie potrafiłam się dogadywać z koleżankami. Nie bawiło mnie wieczne obgadywanie innych za plecami, wyśmiewanie czyichś słabości, mówienie o ciuchach i chłopakach. A skoro już o chłopakach mowa… W większości wydawali mi się strasznie niedojrzali. Wręcz dziecinni. Poza Marcelem.
Straciłam najbliższą mi osobę
On był rok starszy. Nie łaził po imprezach, nie urywał się z lekcji i lubił poezję. Żeby było śmieszniej, trenował też judo. Zakochałam się w nim bez pamięci, zanim zorientowałam się na dobre, co się dzieje. Przez prawie rok chodziliśmy ze sobą, a moje wspomnienia z tamtego czasu wciąż są tymi najpiękniejszymi, jakie kiedykolwiek miałam. Niestety, później on musiał wyjechać, ja poszłam na studia i kontakt się urwał. Został mi więc tylko Krystian. Jego wsparcie mi wystarczało. Miałam dobrą pracę, przytulne, choć niewielkie mieszkanie i brata. Najlepszego na świecie.
Niestety, tydzień po moich trzydziestych drugich urodzinach okazało się, że Krystian jest ciężko chory – ma raka. Wiedział o tym, ale nie chciał mnie martwić. Przyznał się dopiero, gdy został mu niecały miesiąc. Choć liczyłam na jakiś cud, nowotwór nie zniknął, a on odszedł, pozostawiając dziurę w moim sercu. Teraz mogłam go odwiedzać wyłącznie na cmentarzu. I rzeczywiście bywałam tam przynajmniej raz w tygodniu.
Na cmentarzu potrafiłam spędzić godzinę, czasem nawet trochę więcej czasu. Lubiłam opowiadać Krystianowi o tym, co dzieje się w moim życiu, wspominać, że za nim tęsknię i że mi go autentycznie brakuje. Tego dnia też wybrałam się do brata, ale… coś dziwnego wisiało w powietrzu. Coś, co budziło we mnie pozytywne przeczucia, których jednak nie potrafiłam wyjaśnić.
Sprawił, że zmiękły mi kolana
Na grób dotarłam tak jak zwykle. Posiedziałam tam dłuższą chwilę, a potem ruszyłam alejkami z powrotem, lekko zamyślona. To pewnie dlatego nie do końca kontrolowałam to, co dzieje się wokół i w końcu na kogoś wpadłam.
– Eliza?
Zamrugałam i podniosłam głowę, słysząc znajomy głos. Ten, którego nie byłam w stanie za nic zapomnieć.
– Marcel? – wykrztusiłam.
Spojrzeliśmy sobie w oczy i wtedy czas jakby stanął w miejscu. To nie był odpowiedni moment. Wiedziałam, że nie powinnam myśleć o nim w ten sposób, zwłaszcza tu, na cmentarzu, a jednak przyłapałam się na tym, że analizuję, jak bardzo się zmienił od naszego ostatniego spotkania. Zadawałam sobie pytanie, czy ma kogoś. Czy miałabym u niego jakieś szanse. Był taki przystojny. Taki gorący…
Odchrząknął.
– Co za spotkanie! – uśmiechnął się.
Przyglądałam się nie tylko jego wciąż młodej, atrakcyjnej twarzy, ale i szerokim ramionom, mocnej sylwetce. Pewnie dalej ćwiczył. Albo pracował jako jakiś instruktor czy coś.
– Tak, rzeczywiście – rzuciłam niepewnie.
– Byłem na grobie mamy – przyznał. – Zmarła w zeszłym roku. A ty… kogo odwiedzasz?
Przez dłuższą chwilę nie potrafiłam się odezwać.
– Przyszłam do Krystiana – wykrztusiłam wreszcie.
Marcel wytrzeszczył oczy.
– Krystiana? Przecież on by miał teraz… czekaj… – urwał, pewnie zaczynając szacować. – … trzydzieści sześć lat, nie?
Pokiwałam głową.
– Kurczę, Elizka, co się stało? – w jego oczach dostrzegłam troskę.
Opowiedziałam mu o wszystkim, a on wyglądał na szczerze przejętego. Tyle tylko, że śpieszył się do pracy, więc wymieniliśmy się tylko numerami, a on obiecał zadzwonić. Nie mogłam przecież go zatrzymywać. Przyznać się z miejsca, jak mocno wciąż na mnie działa. Musiałam po prostu się uspokoić i wrócić do domu.
Myślałam o nim bez przerwy
Choć nakazywałam sobie rozsądek, moje myśli i tak cały czas uciekały do Marcela. Wspominałam go w pracy, w domu, podczas samotnych spacerów i w trakcie zakupów. Nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego tak mocno na mnie wpłynął tym przypadkowym spotkaniem, a jednak poruszył jakąś czułą strunę, która za nic nie chciała odpuścić.
Przyznam, że nie tak sobie wyobrażałam naszą rozmowę. Nie spodziewałam się zupełnie, że wpadniemy na siebie akurat na cmentarzu. To było… jakieś dziwne. Tak, jakbym podświadomie uważała, że jest w tym coś nieprzyzwoitego. Bo zamiast myśleć o Krystianie, wspominać go, ja wciąż pozostawałam przy Marcelu. Marzyłam o nim. O jego ciele, pięknych, piwnych oczach…
Złapałam się nawet na tym, że co rusz sprawdzam telefon w nadziei, że znajdę tam SMS-a od niego. Bo choć obiecał, że zadzwoni, komórka wciąż milczała. Zaczynałam nawet podejrzewać, że może zapomniał. Że nie przywiązywał do tego spotkania takiej wagi, jak ja. W sumie, pewnie zachowywałam się jak wariatka.
Spotkałam byłego po niemal piętnastu latach i wydawało mi się, że to coś znaczy. Że może ten związek da się jakoś odratować, odkopać z przeszłości. A Marcel mógł mieć przecież żonę, dzieci – nawet nie zdążył mi o tym powiedzieć. A może wcale nie chciał? Tego nie wiedziałam.
Ta kolacja tchnęła we mnie nadzieję
Kiedy praktycznie przestałam się już łudzić, że Marcel się odezwie, zadzwonił telefon. Był wieczór, siedziałam wtedy przed telewizorem i oglądałam jakiś film.
– Cześć, Elizka – odezwał się Marcel, gdy tylko odebrałam. – Przepraszam, że dzwonię dopiero dzisiaj, ale miałem naprawdę szalony tydzień…
– Nic nie szkodzi – stwierdziłam od razu. Moje serce natychmiast zaczęło bić szybciej. – Co tam słychać?
– No właśnie mam teraz trochę wolnego i pomyślałem sobie, że może chciałabyś ze mną pójść na kolację. Na przykład w piątek?
Nie powiem – zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się, że naprawdę będzie chciał mnie znów zobaczyć. Wiadomo, mówi się takie rzeczy z grzeczności, żeby nie wyjść na odludka czy gbura, ale nie każdy przecież dotrzymuje słowa. Tylko jak miałam traktować takie spotkanie? Jak przyjacielską rozmowę czy może randkę?
– Jasne – zgodziłam się bez względu na to, co uważał Marcel. – Może być piątek.
Ustaliliśmy godzinę i się pożegnaliśmy. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo się niecierpliwiłam i jaka byłam podekscytowana. W nocy z czwartku na piątek nie mogłam w ogóle zasnąć, a rano przeżywałam, że nie mam w co się ubrać. Znów poczułam się jak zakochana małolata, choć pewnie nie miałam powodu.
Trochę się bałam, że Marcel się z tego wyplącze. Że zadzwoni na chwilę przed spotkaniem, że nie przyjedzie albo w ogóle mnie nie poinformuje i będę siedzieć sama w restauracji, aż w końcu nie uznam, że wygłupiłam już dostatecznie. Na szczęście nie zamierzał oszukiwać i pojawił się na miejscu. Choć bardzo się obawiałam, że się wygłupię, on sprawiał wrażenie zachwyconego. Jak przyznał, nie miał ani żony, ani dzieci – jakoś tak się nie złożyło, zupełnie jak u mnie. Atmosfera była tak miła, że już po kolacji oboje zaczęliśmy myśleć o kolejnym spotkaniu.
Z tego musi być coś więcej
Z Marcelem spotykamy się już od trzech miesięcy. Z początku to były głównie wyjścia do restauracji czy kawiarni, teraz coraz częściej wybieramy się do kina, na długie i całkiem romantyczne spacery czy weekendowe wyjazdy w różne urocze miejsca.
Cieszę się, że po tylu latach się odnaleźliśmy i oboje coś do siebie czujemy. Właściwie on został już u mnie parę razy na noc, ale wciąż jeszcze oficjalnie nie jesteśmy razem. Mam jednak nadzieję, że to wkrótce się zmieni. Zwłaszcza że przecież nic nie stoi na przeszkodzie.
Wciąż nie wierzę, że połączyło nas to spotkanie na cmentarzu. Marcel przyznał mi się niedawno, że i on właśnie tam po raz pierwszy zapragnął się do mnie zbliżyć. Czy to już było pożądanie, które wybuchło z obu stron? Być może. Tak czy inaczej, cieszę się, że tak się to potoczyło, bo moim życiu znów jest teraz ktoś ważny.
Eliza, 34 lata
Czytaj także:
„Chciałam rzucić pracę na etacie i zarabiać w Internecie. Chłopak kpił, że się wygłupiam, lecz nie wiedział jednego”
„Wspierałam przyjaciółkę w szukaniu faceta. Nie sądziłam, że wskoczy do łóżka mojemu synowi i złapie go na dziecko”
„Odkładaliśmy pieniądze na dom, ale mój mąż bujał w obłokach. Któregoś dnia odkryłam, co zrobił za moimi plecami