„Na 50. urodziny spodziewałem się samych nudnych prezentów. Na szczęście rodzina się postarała i wydała na mnie niezłą sumkę”

Dostałem piękny prezent na urodziny fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„– Nie rób takiej kwaśnej miny – ganiła mnie żona z uśmiechem. – Przecież dostaniesz mnóstwo prezentów. – Skarpety, flaszki i perfumy. Też mi atrakcje! – mruknąłem. – Janek, nie bądź niewdzięczny! Poza tym może ktoś cię zaskoczy… – powiedziała. Jasne. Facet w moim wieku to musi się więcej narobić z organizacją imprezy, a korzyści z tego marne”.
/ 29.07.2022 08:30
Dostałem piękny prezent na urodziny fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Pięćdziesiąte urodziny to nic przyjemnego. Tak mi się przynajmniej wydawało, gdy zbliżał się dzień imprezy. Małżonka postanowiła, że urządzimy duże przyjęcie. Uznała, że trzeba uczcić tak ważne dla mnie wydarzenie. Od połowy tygodnia zagoniła mnie więc do roboty. Jeździłem na zakupy, sprzątałem i pomagałem w kuchni. Nie dość więc, że zbliżała się data mojego wejścia w kolejną dekadę, to jeszcze musiałem okupić ją robotą przy garach.

Coś okropnego!

– Nie rób takiej kwaśnej miny – ganiła mnie żona z uśmiechem. – Przecież dostaniesz mnóstwo prezentów.

Skarpety, flaszki i perfumy. Też mi atrakcje! – mruknąłem.

– Janek, nie bądź niewdzięczny! Poza tym może ktoś cię zaskoczy…

Zrobiła dziwną minę. Coś wiedziała! Chyba planowali jakąś większą niespodziankę. Po cichu na to liczyłem. Może kupili coś do motoru? Alina wiedziała, że ten stary grat to moja największa pasja. Że ciągle go naprawiam i gdy tylko mam trochę pieniędzy, coś sobie do niego dokupuję. Pojawiła się więc nadzieja, że zgadała się z gośćmi, i na coś się złożyli. Może te ekstra sakwy, które jej ostatnio pokazywałem w internecie?

„Nie będzie tak źle” – pomyślałem, tarkując piąty już chyba kilogram żółtego sera.

Przyjęcie miało być naprawdę duże. Zaplanowaliśmy je w ogródku, bo mieszkamy w domu z dużą działką. Zaprosiliśmy ponad dwadzieścia osób, ale najbardziej cieszyłem się na przyjazd syna. Minęły już trzy lata, odkąd skończył studia i wyjechał do pracy, do Warszawy. Bardzo za nim tęskniłem.

Ależ dawno nie widziałem syna!

On jedyny z całej rodziny rozumiał moją pasję do motocykli. Sam ją w nim zaszczepiłem. Od małego uczyłem go jeździć i pokazywałem, jak działają, jak trzeba je naprawiać. I te wspólnie spędzone chwile bardzo nas ze sobą zbliżyły. Nawet teraz, gdy był już dorosły, świetnie się ze sobą dogadywaliśmy. A tak dawno go nie widziałem…

W końcu mieliśmy się zobaczyć. Trzeba było tylko przygotować imprezę. Tarkować, obierać, szatkować, myć, wycierać i odcedzać skończyłem na kilka godzin przed przyjściem gości. Mnóstwo czasu nam to wszystko zajęło. Gdy brałem kąpiel, nie czułem ani rąk, ani nóg. Byłem wykończony.

– Janek, wychodź z wanny! – krzyknęła żona. – Trzeba grilla rozpalać!

– Już, zaraz! – odkrzyknąłem.

– Żadne tam zaraz. Samą mnie tu ze wszystkim zostawiłeś. Wyłaź.

No ładnie. Miałem się czuć jak król, a ciągle służyłem za pomoc kuchenną. Przez te trzydzieści lat naszego małżeństwa zdążyłem się jednak przyzwyczaić, że zawsze jest więcej roboty niż frajdy, i trzeba nauczyć się czerpać z tego satysfakcję.

„Stary, masz już pięćdziesiątkę na karku. Najważniejsze, żebyś umiał cieszyć się z małych przyjemności” – pomyślałem i ciężko westchnąłem.

Kurczę, ta pięćdziesiątka naprawdę mnie przygnębiała. Wziąłem się w garść. Wygramoliłem z wanny, wytarłem, ubrałem i poszedłem do ogrodu czynić powinności gospodarza. Ani się obejrzałem, a zaczęli się schodzić pierwsi goście. Wszyscy byli wobec mnie bardzo serdeczni i dopisywały im humory. Żartowali, pytali, jak się czuję, i poklepywali mnie po plecach z żartobliwą troską. Powoli nastrój robił się coraz bardziej urodzinowy. A gdy zobaczyłem na ganku syna, to już całkiem się rozchmurzyłem.

– Tatku! – Michał rozłożył ręce. – Jak się czujesz? Zwłaszcza teraz, gdy tak blisko ci do setki!?

– Bardzo dobrze. Na przykład ciągle jeszcze pamiętam, jak wyglądasz w pieluszce! – odgryzłem się.

– No i humor ci nie stępiał. Bardzo się cieszę, że jesteś w dobrej formie.

– Mówisz, jakbyśmy się nie widzieli latami – zauważyłem.

– No, wiesz, ostatni raz byłem w domu trzy miesiące temu. Mogłeś się posunąć w tym czasie.

– Ja ci dam „posunąć”! Naprawdę, przez trzy miesiące nie przyjeżdżałeś? Wstydziłbyś się…

Michał zaczął się tłumaczyć, ale nie było potrzeby. Rozumiałem go bardzo dobrze. Był ambitny i gdy tylko skończył szkołę, znalazł sobie dobrą pracę. Płacili mu jak trzeba, ale też wymagali zupełnej dyspozycyjności. Musiał pracować weekendami i zostawać po godzinach.

To tam, w Warszawie zorganizował sobie życie

Miał przyjaciół, znajomych, dziewczynę. Musiałbym być szalony, żeby domagać się jego odwiedzin co tydzień. Impreza się rozkręcała. Zacząłem wydawać mięso z grilla, otworzyliśmy pierwsze piwa, wina i mocniejsze alkohole. Właśnie wtedy przyszedł czas na prezenty. Wszystko, czym zostałem obdarowany, leżało na małym ogrodowym stoliku. Taką już ze znajomymi mamy tradycję, że w połowie przyjęcia jubilat otwiera podarunki. Zabrałem się za ich rozpakowywanie, choć już wiedziałem, że wymarzonych sakw nie dostanę. Pakunki były niewielkich rozmiarów. Znalazłem w nich perfumy, książki, płyty, butelki z alkoholem, a nawet zegarek od brata.

Pełno było też prezentów śmiesznych, które miały mi tę pięćdziesiątkę oswoić. Termofor, ciepłe skarpety, kocyk na kolana. Ktoś nawet przyniósł tupecik. Przyznaję, że śmiechu było co niemiara. I ja też bawiłem się świetnie, zapomniawszy o swoich smutkach. Ale to, co nastąpiło potem, już całkiem mnie rozłożyło. Sprawiło, że naprawdę poczułem się jak bohater wydarzenia. Jak król tej imprezy. A wszystko za sprawą syna. Gdy tak śmialiśmy się z kolejnego zabawnego podarunku, nagle rozległ się ryk silnika. Wszyscy zamarli, bo czuć było, że ryczy potężna maszyna.

Popatrzyłem na żonę, a ona uśmiechnęła się jak ktoś, kto wie, co się zaraz stanie. Wtedy hałas się nasilił i przed ogrodową bramę zajechał syn. A to na czym siedział, po prostu było wspaniałe. Wielkie, czarne, turystyczne suzuki z sakwami! Motor, o którym marzyłem od dziecka, a na który nigdy nie było mnie stać. Na który zawsze było mi szkoda naszych oszczędności.

Michał zeskoczył z siedziska

– I co, podoba ci się? – zapytał.

– Czy mi się podoba? Jest przepiękny! Czemu nic nie mówiłeś, że chcesz sobie kupić? – zdziwiłem się.

– Sobie?! – zdziwił się. – Tato, nie wygłupiaj się. Przecież on jest dla ciebie!

Wtedy do mnie dotarło. Chętnie opisałbym, jak się czułem, ale za prosty ze mnie chłop, żeby znaleźć odpowiednie słowa. To było wstrząsające. Nie cieszyłem się tak chyba nawet za dzieciaka z pierwszego roweru.

– Ale, Michu, przecież to kosztowało majątek! Czyś ty zwariował!?

– Nie przejmuj się. W połowie sam go sfinansowałeś, bo mama się dołożyła. Poza tym jest używany. Ale tylko dwuletni i w świetnym stanie! – odparł, a ja spojrzałem na małżonkę.

Na jej twarzy malował się triumf. Może i motor nie był nowy, ale i tak o dekadę młodszy od mojego grata. Nigdy nie miałem takiego cacka.

– Dajże spokój, synu. Tyle kasy…

– O mnie się nie martw. Jak nie będę miał na chleb, to mi pożyczysz – uśmiechnął się, a potem powiedział coś, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej niż ten motocykl: – Pamiętasz, jak kupiłeś mi pierwszą motorynkę? Zaraz, jak poszedłem do technikum. Myślałeś, że nie wiem, ale mama mi wszystko powiedziała. No i wiem, że wydałeś wtedy na motorynkę pieniądze, za które chciałeś wymienić swój motor na lepszy model. Zostałeś przy starym, żeby zrobić mi frajdę.

– I ty to zapamiętałeś, Michu?

– Tak. Obiecałem sobie wtedy, że jak tylko będę miał pieniądze, sprawię ci taką samą radość. No i chyba się udało, bo widzę, że płaczesz… – zaśmiał się. – No, weźże się, chłopie, opanuj, ludzie patrzą.

Rzeczywiście – wszyscy patrzyli, a ja nie mogłem się opanować. Próbowałem, ale nie wychodziło. W końcu żona wymyśliła, żeby posadzić mnie na to suzuki. No i wtedy się trochę ogarnąłem. Jakoś wytrwałem do końca imprezy bez łzawienia. Do dziś, gdy wspomnę to wyznanie syna, znów kręci mi się łza w oku. Motor jest wspaniały, ale to te kilka słów Michała spowodowało, że były to najlepsze urodziny w moim życiu.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA