Życie zaczęłam po pięćdziesiątce, bo żal mi było traconego czasu. Wreszcie postanowiłam żyć po swojemu i na własnych warunkach.
Nikt mnie nie rozumiał
„Ty chyba do reszty oszalałaś!” – tak zareagowała moja przyjaciółka, kiedy wyznałam jej, że zamierzam się rozwieść i układać swoje puzzle od nowa. Jej zdaniem wszystko wyolbrzymiam, bo Tomek to przecież dobry chłop. A że czasami za dużo wypije, to przecież niczego złego w tym nie ma. Grunt, że nie bije, na boki nie chodzi i daje kasę na dom.
– Powinnaś się dobrze zastanowić – wymądrzała się Baśka – bo zostaniesz sama jak palec.
– Wiesz chyba, że bez faceta to ciężko – wtórowała jej Edyta.
Złotych rad udzielanych przez przyjaciółki miałam serdecznie dość. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że najchętniej zamknęłyby mnie w ciemnej komórce i trzymały w niej dotąd, dopóki ich zdaniem głupie myśli nie wywietrzałyby mi z głowy. Tak panicznie bały się zostać same, że w swoich małżeństwach znosiły różne upokorzenia. Wcale nie były szczęśliwe, ale hołdowały zasadzie, że jaki by mąż nie był, to trzeba się cieszyć, że w ogóle jest.
Niczym mantrę powtarzały, że w naszym wieku to nie ma już co liczyć na coś fajnego, bo jesteśmy za stare, żeby ktoś nas chciał. Zupełnie, jakby wartość kobiety definiowały jej metryka oraz mężczyzna u boku. To prawda, że we współczesnym świecie panoszy się kult młodości i nienagannie prezentujących się ciał. Czy to jednak oznacza, że mając 50 wiosen na karku i parę nadprogramowych kilogramów, nagle stałam się niewidzialna i pozbawiona praw do odczuwania jakiejkolwiek radości?
Wcale tak nie uważam. Wydaje mi się, że to właśnie teraz jest najlepszy moment na to, aby dokonać zmian i zacząć czerpać satysfakcję z tego, co los przynosi. Nie chcę przeobrazić się w zgorzkniałego babsztyla, który tylko narzeka i użala się nad sobą, a przy tym usługuje mężusiowi, bo tak wypada.
Tomek nigdy nie wylewał za kołnierz, ale kiedyś przynajmniej dbał o siebie i okazywał mi miłość
Byliśmy ze sobą pół życia
Ja i Tomek parą zostaliśmy jeszcze w ogólniaku. Na studiach wzięliśmy ślub – małżeństwem jesteśmy od 27 lat. Jak by nie patrzeć, to kawał czasu. Zaliczyliśmy niejedną wspólną imprezę, ale przychodzi taki moment, że wypada dorosnąć. Kiedy zaszłam w ciążę, zmieniło się moje postrzeganie świata. Miałam już inne priorytety. Postawiłam na rodzinę. Tomek natomiast pozostał radosnym chłopcem, który lubił się nieźle zabawić. Jeśli była okazja do wypicia, to z niej korzystał.
Nie mam pojęcia, jak to robił, ale wszystko sprawnie godził z pracą i domowymi obowiązkami, więc nie miałam powodów, żeby się czepiać. Owszem, przeszkadzało mi, że zbyt często sięga po kieliszek, ale z drugiej strony był dla mnie taki kochany. Prawie codziennie dostawałam od niego bukiet kwiatów, a „kocham cię” nieustannie padało z jego ust. Powtarzał, że powinien mnie nosić na rękach, bo jestem cudowną żoną i matką.
Przymykałam zatem oczy na jego pijackie wybryki – zwłaszcza że nikomu krzywdy nie robił. Jak wrócił do domu nawalony, to po prostu szedł spać. Rano wstawał, ogarniał się i zasuwał do roboty. Pieniędzy na dom nie żałował – zarabiał naprawdę nieźle. Myślałam sobie, że najwidoczniej musi się jeszcze wyszumieć oraz że za jakiś czas mu to przejdzie.
I tak oto przeżyliśmy razem prawie 3 dekady – u Tomka niezmienne pozostało jedynie zamiłowanie do alkoholu, przez które tracił kolejne prace. Obecnie znowu jest zatrudniony, ale Bóg raczy wiedzieć, na jak długo. Kwiaty i czułe słówka skończyły się dawno temu. Przestał o siebie dbać, nie wspominając o pielęgnowaniu naszego związku. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatnio usłyszałam od niego coś miłego i czułego. Interesuje go wyłącznie to, aby po powrocie z pracy zjeść podany pod nos obiad i zalec z piwskiem na kanapie.
Kiedy na to patrzę, serce mi pęka. Gdzie podział się człowiek, w którym jako młodziutka dziewczyna zakochałam się do szaleństwa? Rozumiem, że czas płynie, a ludzie nie pozostają tacy sami, ale bez przesady. Próby rozmów spełzały na niczym.
– Czy tobie jeszcze na mnie zależy? – dopytywałam.
– Oj Ewka, a ty znowu się czepiasz – odpowiadał niezmienne w ten sam sposób.
W końcu się poddałam i zrezygnowałam. Skoro Tomek wolał gnić przed telewizorem i poić się alkoholem, to proszę bardzo – jego wybór. Coraz częściej zastanawiałam się nad odejściem, ale jakoś brakowało mi odwagi. Dopadały mnie czarne myśli, że sobie nie poradzę, a on by nawet nie zauważył mojego zniknięcia.
Czara goryczy przelała się któregoś wieczoru, kiedy przyszedł do domu podpity i bardzo brzydko mnie nazwał. Uczynił to po raz pierwszy i zarazem ostatni, ponieważ ani mi się śniło pozwalać mu na takie rzeczy. Miarka się najzwyczajniej w świecie przebrała – nie chciałam już tkwić w małżeństwie, które istniało de facto tylko na papierze i było żałosną farsą.
Prezent na 50. urodziny
Przyjaciółki i znajomi pukali się w czoła, gdy złożyłam pozew o rozwód i wyprowadziłam się od Tomka. Uznałam, że dopóki nie sprzedamy wspólnego mieszkania i nie podzielimy się pieniędzmi, nie zamierzam funkcjonować z nim pod jednym dachem. Wynajęłam przytulną kawalerkę – będzie mnie stać na podobną, gdy otrzymam swoją należność, wystarczyło jedynie uzbroić się w cierpliwość.
– Wrócisz szybciej, niż ci się wydaje – odgrażał się Tomek.
Nic takiego nie nastąpiło. W sądzie był potulny jak baranek, a rozwód dostaliśmy już na pierwszej rozprawie. Mieliśmy dorosłe dziecko i byliśmy dogadani co do podziału majątku, więc sędzina nie widziała powodu, dla którego miałyby się odbywać kolejne sprawy. Gdy wreszcie wprowadziłam się do moich i tylko moich czterech ścian, poczułam niewymowną ulgę – jakby tona gruzu spadła mi z serca.
– I co ty biedna teraz poczniesz… – Baśka i Edyta załamywały ręce, a mnie się nie chciało ich słuchać, co poskutkowało ograniczeniem kontaktów.
Doszłam do wniosku, że nie potrzebuję wokół siebie ludzi, którzy zamiast dawać wsparcie, ciągną w dół. Tak się rozochociłam, że poszłam za ciosem. W biurze cisnęłam wypowiedzeniem, co wywołało szok. Nienawidziłam tej pracy i męczyłam się w niej okrutnie. Dostałam przyzwoitą odprawę. Początkowo planowałam wpłacić ją na lokatę, lecz doszłam do wniosku, że raz się żyje. Spełniłam jedno z największych marzeń, jakim były wakacje w Egipcie.
Od dziecka pragnęłam zobaczyć piramidy oraz rafy koralowe. Teraz wreszcie mogło się to ziścić. Wielokrotnie namawiałam Tomka na taki wyjazd, ale on kręcił nosem i zostawaliśmy w domu. Na wakacje jeździliśmy przez pierwszych 5-6 lat małżeństwa, a potem Tomek miał ciekawsze zajęcia – czyli picie.
Egipt mnie oczarował. Wcale nie miałam chęci wracać do Polski. W każdym razie byłam jak nowo narodzona. Spotkałam się nawet z Baśką i Edytą, które zaniemówiły z wrażenia na mój widok. Zamiast załamanej, rozżalonej osoby zobaczyły pewną siebie kobietę. Miałam nową fryzurę i zaczęłam się inaczej ubierać. Porozciągane swetry i długie spódnice w ponurych kolorach wylądowały w koszu na śmieci. Niedawno zapisałam się na kurs wizażu.
Nabrałam wiatru w żagle i ani myślałam się zatrzymać. Na wycieczce poznałam przystojnego Andrzeja, ale na razie nie traktuję poważnie naszej znajomości. Czerpię radość z odkrywania siebie, a jak się to potoczy, czas pokaże.
Czytaj także:
„Rodzina męża zaprosiła nas na ferie. Zamiast relaksu gospodarze zafundowali nam obóz pracy”
„Syn zaginął 20 lat temu, a ja nie traciłam nadziei, że się znajdzie. Pękło mi serce, gdy znów go zobaczyłam”
„Chcieliśmy z mężem pofiglować, ale niemowlak i wścibska teściowa skutecznie to uniemożliwiali. Na szczęście miałam plan”