„Myśleli, że są cwani i nikt ich nie złapie. Kiedy kradzieże przerodziły się w morderstwo, sprawa nabrała rozpędu”

Kradzieże w mrówkowcu fot. Adobe Stock
Wyglądało to na robotę fachowców, zbrodnia niemal doskonała. Długo nie mogliśmy ich rozpracować. Aż do momentu, gdy pewnego dnia coś poszło nie tak...
/ 27.01.2021 11:51
Kradzieże w mrówkowcu fot. Adobe Stock

Narada u samego komendanta nie wróżyła nic dobrego. Fakt, że zaproszono także funkcjonariuszy z kilku dzielnic oznaczał grubą sprawę.
– Panowie! – zaczął niezbyt fortunnie „Wielki” (tak po cichu nazywaliśmy szefa ze względu na jego niezbyt okazałą posturę, za to powszechnie znane duże ambicje). Kiepski początek, bo na sali było kilka wysokich rangą pań.
– O przepraszam, panie i panowie – poprawił się komendant. – Ostatnio w mieście odnotowaliśmy sporo włamań do mieszkań. Wszystkich dokonano pod nieobecność lokatorów, chyba na szczęście… Ponadto złodzieje biorą wyłącznie drobne, ale cenne fanty. Pieniądze, biżuterię, telefony, aparaty fotograficzne i laptopy. Rzeczy, które można zmieścić w niewielkiej, nierzucającej się w oczy torbie. Takie fanty łatwo sprzedać. W kilku przypadkach udało się od poszkodowanych uzyskać numery fabryczne laptopów i aparatów fotograficznych. Dokładnie sprawdziliśmy giełdy elektroniczne, komisy, paserów i nic… Kamień w wodę.
– Ale trzymamy rękę na pulsie – odezwał się jeden z oficerów z tak zwanej sypialni miasta. – One muszą w końcu wypłynąć, niemożliwe, by sprawcy ukryli fanty, muszą je spieniężyć, po to je przecież kradną.
– Wygląda na to, – odezwał się Rysiek, policjant chyba z największym doświadczeniem wśród obecnych – że sprawcami wszystkich włamów jest ta sama grupa.

To bardzo dziwne, bo przecież miasto jest podzielone. Trudno uwierzyć, aby ferajna z prawej strony rzeki wpuściła na swój teren obcych.
– Sprawdzaliście to? – spytał komendant. Odpowiedziała mu ponura cisza. – No dzieciaki, tak nie będziemy grać. Co to jest, k..wa, przedszkole, zabawa w chowanego?! Sprawa ciągnie się już miesiąc, a wy podstawowych czynności nie wykonaliście? A podania o awanse i nagrody przysyłacie? Dość tego!! Sprawę nadzoruję osobiście! Komisarzu Wolski! – „Wielki” zwrócił się do mnie – od tej chwili jesteś dowódcą grupy. Z każdej dzielnicy masz jednego asa do pomocy, Rysiek jest twoim zastępcą. Za trzy godziny chcę mieć na biurku raport, kto za co odpowiada i plan działania. Żegnam państwa! – trzasnął drzwiami.
– Tośmy umoczyli – szepnąłem do Ryśka.
– Co nieco – mruknął. – Ale wiesz, Kazek, nie takie rzeczy po pijanemu, ze szwagrem… Damy radę!

Tego nie mogła zrobić jedna osoba…

Pojechaliśmy z Ryśkiem do północnej dzielnicy, do sypialni miasta. Był tam mrówkowiec – 10 pięter, 6 klatek schodowych, ponad 300 mieszkań. W tym bloku jednego dnia obrobiono sześć lokali, wszystkie o tej samej porze, między godziną 13 a 14. Dziwne było to, że owe lokale mieściły się w różnych częściach budynku.

Włamania nie dokonała jedna osoba. Było ich co najmniej kilka. Musieli się nieźle nabiegać. Sprawdziliśmy to z Ryśkiem. Włamanie do lokalu nr 249 na dziewiątym piętrze w piątej klatce musiało trwać 20 minut. Sprawca wszedł do budynku, nikomu nie rzucając się w oczy, na przykład udając listonosza – ci z prywatnych firm nie mają mundurów, to ułatwia sprawę – wjechał na dziewiąte piętro, otworzył drzwi, splądrował lokal i spokojnie, przez nikogo nie niepokojony, wyszedł.

Kolejny włam był w trzeciej klatce. Niebudzący podejrzeń spacerek zajmuje około trzech minut, wjazd na piąte piętro, włamanie, przeszukanie lokalu i powrót – to znowu około 20 minut… Musiało być co najmniej trzech sprawców.

– Wiadomo co było na taśmach monitoringu? – Rysiek zwrócił uwagę na wszechobecne kamery. Wisiały, gdzie tylko się dało, naokoło domu, na klatkach schodowych i na piętrach, a nawet w śmietniku.
– Dżentelmeni, którzy oglądali zapisy, twierdzą, że nic z nich nie wynika! – odpowiedziałem.
– Co oni chrzanią?! Jak to możliwe, tyle kamer i nic, żadnych podejrzanych typków, nikogo, kogo można rozpoznać, żadnych wniosków?!! – Rysiek był na serio wkurzony. – Kto to oglądał? Co za pierdoły tu pracują? Zadzwonił do miejscowej komendy. – Za godzinę chcę mieć wszystkie taśmy z mrówkowca – rozkazał surowym tonem. – Wszystkie!

Zapowiadała się upojna noc przed ekranem telewizora. Zaopatrzyliśmy się w zapas kawy, kanapek i papierosów. Po trzech godzinach mieliśmy dosyć. Otworzyłem okno, by wypuścić dym. Na taśmach rzeczywiście nic nie było. Potwierdziły się jedynie nasze przypuszczenia – sprawców było trzech lub czterech.

Kamera na dziewiątym piętrze zarejestrowała, jak około godziny trzynastej wysiada z windy facet z niewielką torbą. Żadnych cech charakterystycznych ani znaków, po których można by go zidentyfikować. Po piętnastu minutach wyszedł, wsiadł do windy i zjechał na parter.

Kamery zewnętrzne zarejestrowały, jak przed trzynastą ten gość wchodzi do klatki schodowej oraz jak osiemnaście minut później wychodzi z budynku. To musiał być sprawca, ale był nie do rozpoznania. Obraz z kamery przy klatce trzeciej zarejestrował „naszego” gościa wchodzącego do budynku o trzynastej dwadzieścia dwie. Został także zarejestrowany, gdy półtorej minuty później wychodził z windy na piątym piętrze oraz gdy po dziewiętnastu minutach wychodził z budynku.

Analiza pozostałych zapisów potwierdziła ów mechanizm. Każdy miał do obrobienia dwa mieszkania, po 20 minut na lokal. Pojawiali się w budynku w różnych odstępach czasu, udawali listonoszy, hydraulików, jeden sprawiał wrażenie, jakby szedł na spotkanie biznesowe. Musieli wcześniej obserwować budynek. Poznać zwyczaje lokatorów. Musieliśmy jeszcze raz przepytać mieszkańców. Może ktoś coś zauważył? 

To już nie są przelewki – to morderstwo!

Kim byli sprytni złodzieje? To pytanie nie dawało mi spokoju. Włamania były doskonale przygotowane, wszystko precyzyjnie wyliczone i wykonane. Żadnych głupot, żadnej fanfaronady, fanty gdzieś ukryte, bo wiadomo, że po fantach łatwo dotrzeć do sprawców. Po prostu fachowcy.

Ale przecież my znamy wszystkich fachowców, no dobra, prawie wszystkich. Czyżby w mieście pojawili się nowi, nikomu nieznani włamywacze?
Zauważyłeś, że na zamkach nie było żadnych śladów włamania – Rysiek myślał o tym samym co ja. – Otwierane były fachowo, specjalnie dorobionym narzędziem. Nowi i już tacy fachowcy… Gdzie się tego nauczyli?! W więzieniu? Pracowali w warsztatach? A może nauczyli ich rodzice, może to potomkowie starej wiary?

Mozolna praca wywiadowców znów nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Żaden z miastowych złodziei-włamywaczy nie wykształcił następców. Król włamu, stary Łobuda, ma, owszem, trzech synów: jeden pracuje w Irlandii, pozostali siedzą. Portosiński wykształcił syna na inżyniera, który pracuje gdzieś na Śląsku. Córka zaś jest dentystką, ale w innym mieście. Podobnie w pozostałych, liczących się w branży rodzinach. 

Rano przyszła dramatyczna wiadomość: podczas włamania w osiedlu zbudowanym na dawnych terenach przemysłowych zamordowano sześćdziesięcioletnią kobietę, cierpiącą na SM.

Pojechaliśmy na miejsce. Kamery zarejestrowały podobne sceny, co przy innych włamach. Nic, na czym moglibyśmy się oprzeć. Państwo K. mieszkali w tym domu od początku, czyli od sześciu lat. Wraz z nimi mieszkała chora siostra pani domu.

Mieszkanie było duże, miało 150 metrów, więc nie wchodzili sobie w drogę. Chora miała wózek akumulatorowy, mogła poruszać się po całym mieszkaniu. Posiłki i herbatę miała przygotowane. Siostra i szwagier wracali około szesnastej, i do wieczora zajmowali się chorą.

Musiała go zaskoczyć, gdy plądrował komodę! – stwierdził Rysiek, oglądając ciało kobiety leżącej w salonie. Obok stała rozbebeszona, stara komoda. Bogaty dom, większość mebli z desy – antyki po fachowej renowacji. – Od czego zginęła?! – zapytał lekarza pochylającego się nad zwłokami.
– Sądzę, że najpierw był silny cios pięścią w głowę, a potem dwa celne ciosy śrubokrętem w okolicę serca.
– Jakieś ślady, wdepnął w coś, może ubrudził buty krwią? – spytałem Mietka, szefa techników.
– Na razie nic, ale mamy do przejrzenia jeszcze kilka pomieszczeń – odpowiedział.

Wróciliśmy do komendy. To już nie przelewki, sprawa nabrała innego wymiaru. Niestety pojawili się też dziennikarze. Dzielnie walczył z nimi rzecznik prasowy. Wziąłem akta i zacząłem je przeglądać od początku. Zawsze tak robiłem, gdy czułem, że jestem w ślepej uliczce, i prawie zawsze okazywało się, że coś przeoczyłem, jakiś drobiazg pozornie bez znaczenia.

Przeczytałem raporty wywiadowców, spisy skradzionych przedmiotów – niektóre precjoza to prawdziwe rarytasy. Obliczyłem, że włamywacze skradli ponad 1 300 000 złotych w gotówce, w różnej walucie.
– Niezły utarg, co Rysiu!?
– Jaki utarg?! – wyraźnie wyrwałem kumpla z głębokich rozmyślań.
– Nachapali się na milion trzysta, kapujesz? Tyle kasy zgarnęli i jeszcze fanty.
– Teraz rozumiem, dlaczego fanty ukryli – stwierdził Rysiek. – Mają gotówkę, towar może poczekać. Sprawa przycichnie i powoli będą puszczać bransoletki, pierścionki, biżuterię itp. A te telefony, aparaty fotograficzne to drobiazg, można sprzedać w Czechach czy w Niemczech, niemal bez ryzyka.
– No, pewnie masz rację – mruknąłem.

Przeglądałem właśnie opis monitoringu mrówkowca. Sprzęt zakładała i technicznie go obsługuje firma z siedzibą w mieście oddalonym o 100 km. To doskonały kontrakt – ponad 300 000 złotych za montaż i sprzęt oraz comiesięczna faktura na pięć tysięcy plus VAT za serwis.

Sięgnąłem po kolejne akta. Monitoring w dawnej przemysłowej dzielnicy to także robota tych samych speców. Byłem dziwnie pewien, że pozostałe budynki, w których dokonano włamań, były także pod ich „czułą” opieką. Miałem rację! Podzieliłem się odkryciem z Ryśkiem.
– No to ich mamy – powiedział. Jeśli to nie facet od monitoringu, to kto? Krótki telefon do komendy w tym mieście, by objęli dyskretną opieką firmę i jej właściciela. Tak, by nikt się nie zorientował, by nie zatarli śladów. Będziemy tam o ósmej rano.

Wojciech Mruczkowski, właściciel firmy, ma 45 lat. Od prawie 20 prowadzi tę działalność, nie ma żadnych zatargów z prawem, nawet mandaty płaci w terminie, zresztą dużo ich nie ma, raptem trzy w ciągu czterech lat.

Żona nauczycielka jednego z miejskich liceów, dwoje dzieci w wieku szkolnym. Po prostu wzorowy obywatel, człowiek kryształ. Te informacje zbiły nas z tropu.
– Ile osób pan zatrudnia? – spytałem, nie bardzo wiedząc, w jakim kierunku poprowadzić rozmowę, bo gołym okiem widać, że facet jest niewinny, ale czułem, że doprowadzi nas do rozwiązania sprawy.
– Mam trzech pracowników stałych, zatrudnionych na etatach, opłacam za nich składki ZUS. Gdy trafi się większa robota, to zatrudniam dodatkowych ludzi na zlecenie.
– Często tak się dzieje?
– Dla mnie zbyt rzadko – uśmiechnął się lekko. – Ale nie narzekam, jak dotąd idzie nam nieźle. 

– Ilu ludzi zatrudniał pan, zakładając monitoring w mrówkowcu?
– To było piękne zlecenie, duży budynek, kilkadziesiąt kamer, kilometry przewodów. Tak, wtedy musiałem zatrudnić dodatkowo siedmiu ludzi. Część „wypożyczyłem” od zaprzyjaźnionej konkurencji, a trzech wziąłem z pośredniaka. Znali się na robocie, bo ich sprawdzaliśmy – wyjaśniał.
– W jaki sposób pańska firma znalazła tak duże zlecenie?
– Kiedyś zakładałem kamery na działce u faceta, który, jak się okazało, zajmował się zarządzaniem nieruchomościami. Był zadowolony z usługi, poprosił, bym złożył ofertę, więc złożyłem. Miałem od nich jeszcze kilka dobrych zleceń.

Mało nie spadłem z krzesła… Administracja budynku, że też wcześniej na to nie wpadłem. Przecież wszystkie domy, gdzie były włamania, administrowane były przez firmę „Nasz dom”. Wystarczyło porozmawiać z jej właścicielem! Zostawiliśmy Mruczkowskiego kolegom z tamtejszego komisariatu.

Adam Rocki to zadowolony z siebie, dobrze ubrany mężczyzna. Nieruchomościami zajmuje się od dziesięciu lat. Wcześniej był urzędnikiem. Widać było, że umie rozmawiać z ludźmi i potrafi przekonać ich do swoich racji. Firma dobrze prosperuje. Pan Rocki raz w tygodniu ma dyżur dla mieszkańców w każdym z administrowanych budynków.

– W zarządzanych przez pana domach dokonano serii włamań, w jednym zamordowano kobietę – zagaiłem rozmowę.
– No właśnie – zaczął dość butnym tonem. – Już dawno chciałem interweniować w komendzie, przecież włamania się powtarzają, moi lokatorzy ponoszą straty, a złodzieje na wolności, to skandal, żeby śledztwo trwało tak długo! Przecież wszędzie jest monitoring, kamery musiały nagrać włamywaczy. Wydaliśmy grube tysiące, by zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom.
– Proszę mi powiedzieć, gdzie są przechowywane nagrania?
– To wszystko nagrywa się na komputer, na twardy dysk – odpowiedział już spokojniej.
– Gdzie znajduje się ten komputer?
– Oczywiście w pokoju administratora, tam gdzie mam dyżury – Rocki wykazał lekkie zdenerwowanie.
– Kto ma dostęp do tego pomieszczenia?
– Klucze mam ja, a zapasowe są u dozorcy – niemal zupełnie stracił spokój. – Ale co pan insynuuje, o co pan mnie podejrzewa? – zapytał. – Po co te pytania, ja protestuję, ja mam nieposzlakowaną opinię – zupełnie puściły mu nerwy.
– Czy poza panem, ktoś może korzystać z tego pomieszczenia?
– Oczywiście, członkowie zarządu wspólnoty. Jest specjalny zeszyt, w którym odnotowuje się, kto brał klucze, i kiedy oddał.
– Jak długo przechowujecie nagrania z monitoringu, kto ma do nich dostęp?!
– Kamery pracują na okrągło. Gdy dysk się zapełni, niejako automatycznie kasowane są najstarsze nagrania, mniej więcej sprzed miesiąca. W ten sposób jest miejsce na nowe – wyjaśniał już niezwykle łagodnym tonem. – Dostęp do komputera mam ja i członkowie zarządu.
– Czyli każdy, kto chce – stwierdziłem.
– Panie komisarzu, to są starsze osoby, niezbyt obeznane z komputerem… – nie rozumiał o czym mówię, szkoda było czasu na dyskusję, zakończyliśmy rozmowę.

Ledwie wyszedł administrator, wpadł Rysiek.
Czy ty wiesz, że nasz pan Rocki ma syna, a tenże uchodzi za znakomitego hakera?!! – zakomunikował radośnie. Mamy wreszcie rozwiązanie. Teraz już się nam nie wywiną!

Młody Rocki nieco przypominał swego eleganckiego ojca, choć brak mu było prawdziwej elegancji. Lubił markowe ciuchy. Był tak pewny siebie, że postanowiłem przywalić z „obu luf”, bez żadnych podchodów.
Słuchaj, jestem zmęczony, daję ci szansę. Odpowiesz na pytania, to się z tego wywiniesz. Jeśli nie, to grozi ci 25 lat za zabójstwo, kilka za włamania, w dobrym układzie nawet dożywocie. No to jak będzie?
– Ale o co chodzi? – spytał, i sprawiał wrażenie, że kompletnie nie rozumie, o czym mowa. Więc dołożyłem.
– Wiemy, że to ty kopiowałeś nagrania z monitoringu, wiemy, że to ty obserwowałeś zwyczaje lokatorów i dyskretnie zbierałeś informacje o ich majątku, ty wymyśliłeś idealny plan i ty zorganizowałeś kolegów do włamu… Mam mówić dalej?
– Nie – odrzekł zrezygnowany.

Powiedział wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. Pomysł opierał się na dostępie do monitoringu. Młody Rocki doskonale orientował się, że nagrania to kopalnia wiedzy o zwyczajach lokatorów. Szybko wpadł na to, że monitoring wcale nie poprawia bezpieczeństwa, a kamera nie zapobiegnie włamaniu czy napadowi, choć lokatorom wydaje się, że tak jest.

Wiedział, że kamery precyzyjnie rejestrują, kto i kiedy wychodzi do pracy, kiedy wraca, czy wraca sam, trzeźwy czy nie, kogo przyjmuje w domu itd. Kilka godzin oglądania – i o sąsiadach wszystko wiadomo. Sądził, że zaplanował zbrodnię doskonałą. Namówił dwóch kolesiów, jeden był ślusarzem, wyuczył resztę, jak radzić sobie z zamkami.

Pierwsze włamania przekonały ich, że są świetni. Szło jak po maśle. Aż do tragicznego włamu w przemysłowej dzielnicy… To była robota tego od zamków. Nie spodziewał się, że ktoś będzie w domu. Na nagraniach zawsze widzieli tylko dwie osoby. Zaskoczyła go, zabił ze strachu…

W ciągu 24 godzin wszyscy członkowie grupy byli za kratkami, sprawa wylądowała u prokuratora. Gdy wieczorem wróciłem do domu, na tablicy ogłoszeń wisiała informacja: „Przepraszamy za utrudnienia spowodowane montażem monitoringu…”. Zakląłem szpetnie i głośno.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”

Redakcja poleca

REKLAMA