„Myślę, że mąż się mnie wstydzi z powodu mojej tuszy. Nigdzie mnie nie zabiera, chodzi kilka kroków przede mną”

Mąż wstydzi się mojej tuszy fot. Adobe Stock, SianStock
Mąż był chudy jak przecinek, a ja przeciwnie. Widziałam, że ludzie się z nas śmieją. Mnie mają za obżartucha, mimo, że moją nadwagę spowodowała choroba, a jego za biednego, zagłodzonego i wymęczonego przez żonę biedaka. A on sam podsycał te plotki!
/ 17.02.2022 07:20
Mąż wstydzi się mojej tuszy fot. Adobe Stock, SianStock

Piętnaście lat temu byłam szczupła, ale potem zachorowałam.

Robiłam zakupy na osiedlowym targu, gdy zagadnęła mnie pani Roma, handlująca mięsem.

– Pani mąż, pani Helu, jest coraz szczuplejszy. Wczoraj jak się schylił, to aż się bałam, że się złamie! – pokiwała głową.

– Szczupły jak przecinek! – skomentowałam. – Zawsze taki był.

Pani Roma podała kilogram żeberek i otaksowała mnie z góry na dół.

– Niech pani nie myśli, że go głodzę. Je dwa razy więcej ode mnie, a wcale tego po nim nie widać – dodałam.

Zdaje się, że pani Roma nie uwierzyła. Jeszcze kilka handlarek wymieniło znaczące spojrzenia.

– Ponoć go pani do roboty goni – wtrąciła jedna z nich.

– Skoro mu tak źle, to dlaczego nie znalazł sobie innej? – obróciłam wszystko w żart i zabrałam się do domu.

Miałam dość tych uszczypliwości. Gdy tylko minęłam próg mieszkania, mąż zaczął wyliczać, ile już zrobił: rozwiesił na balkonie pranie, odkurzył, wymienił kotce żwirek w kuwecie. Dodał, że jest bardzo zmęczony, ale mimo to zaraz wybiera się na działkę.

– Może odpoczniesz, wypijesz ze mną kawę, a dopiero potem pójdziesz? – zaproponowałam.

– Trawę muszę skosić – zaczął wkładać buty. – Ty wiesz, jak już urosła? Przyniosę złotych renet na szarlotkę.

Przepuściłam go w przedpokoju.

– A pewnie, że upiekę szarlotkę. Może wreszcie zaokrąglisz się tu i tam! – zażartowałam.

– Aleś ty dowcipna, Helu – skrzywił się.

Miałam już dość jego mrukliwego tonu. Co to, zażartować już nie można? I wygarnęłam, co mi leżało na wątrobie:

– Zygmunt, coś ty naopowiadał handlarkom na targu? Że cię gonię do roboty?

– Ja nic nie mówiłem! – zmieszał się i zabrzęczał kluczami.

– Wrócisz, to porozmawiamy – usiłowałam zachować spokój.

Mój mąż jest z natury gadułą

Wystarczy wysłać go na osiedlowy targ po natkę pietruszki, a wróci po godzinie, bo „musi sobie pogadać”. Papla o byle czym, bez umiaru. Wysyłam go, bo jest sprawniejszy ode mnie. Wysoki, szczupły, waży tylko 68 kilo. Jestem niższa od niego o 30 centymetrów i cięższa o 23 kilogramy.

Marek zawsze był szczupły. Ile by nie zjadł, nigdy nie przybierze na wadze. Ja do 40. roku życia także byłam szczupła. Miło spojrzeć na fotografie z dawnych lat, gdy oboje byliśmy piękni i młodzi. Ale po czterdziestce zachorowałam na cukrzycę i zaczęłam tyć…

Znacznie przybrałam na wadze, a mąż zachował szczupłą sylwetkę. Ta ogromna dysproporcja w budowie ciała najbardziej uwidacznia się, gdy idziemy gdzieś razem. Ostatnio niestety coraz rzadziej…

Nawet do kościoła chodzimy oddzielnie. Ja na 6.00, a mąż na 7.30. Było mi smutno, że tak nagle zabrał się i poszedł. Zajęłam się gotowaniem żeberek z kapustą, by nie myśleć o przykrościach, jakie mnie spotkały na targu. Układałam sobie w głowie, co powiem mężowi, gdy wróci: „Ty cholerny gaduło, latasz na targ, paplasz byle co handlarkom, a one się potem z ciebie śmieją”. Złość na męża mi przeszła, gdy wrócił z bukietem czerwonych azalii. Dorodne działkowe kwiaty włożyłam do wazonu i postawiłam na stole.

– Umyj się i odcedź ziemniaki – powiedziałam.

Mąż ma więcej siły niż ja. Pewne domowe prace wykonuje sam, bo mu łatwiej. Ja źle się z moją tuszą czuję. Jeszcze 15 lat temu byłam smukłą kobietą. Wtedy chodziliśmy razem nie tylko do kościoła…

– Straszne, co choroba wyprawia z człowiekiem – westchnęłam, gdy usiadł przy stole.

Spojrzał pytająco:

– Co, źle się czujesz?

– A kto by się czuł dobrze, dźwigając przed sobą taką szafę? – zażartowałam.

Do diabetologa chodzę regularnie co dwa miesiące. Dzięki lekom cukier mam pod kontrolą. Codziennie przed śniadaniem mierzę jego poziom glukometrem.

– Może powinnaś pójść do lekarza? – zagadnął, wbijając widelec w mięciutkie żeberka.

– Chyba z tobą, bo ponoć strasznie źle wyglądasz. Tak mówiły twoje ulubione panie na targu – zaśmiałam się.

Mruknął coś pod nosem i napełnił usta żeberkami z kapustą.

– Powiedz, czy ty się mnie wstydzisz? – zapytałam po chwili.

Zaprzeczył ruchem głowy, bo gorące kartofle w ustach powodowały, że nie mógł odpowiedzieć. A ja mówiłam dalej:

– Nigdzie ze mną nie chodzisz...

– A na imieniny do twojej siostry i mojego brata to z kim idziesz? Ze świętym Walentym? – podniósł głos.

– Tak, dwa razy do roku… – wyliczyłam. – Ty lecisz pięć kroków przede mną, a ja ledwo nadążam.

Myślałam, że nadąsa się, ale mój mąż o dziwo uśmiechnął się, wstał, podszedł do mnie i pocałował w prawą dłoń.

– Helcia, mięso mięciutkie i kruche. Jesteś cudowną kuchareczką.

– Tylko kuchareczką?

– Nie przejmuj się głupim gadaniem… Plotkary każdego wezmą na języki.

– Naprawdę mam się nie przejmować? – zapytałam z przekorą.

Mąż wyjaśnił, że bierze na siebie większość domowych prac, by mnie oszczędzić. Wie, że po prostu nie dałabym rady. Chodzi na targ, bo dla niego to szybki spacer, a dla mnie cała wyprawa. Pokiwałam głową. Było w tym wiele racji. Pomyślałam, co ze mną będzie, gdy jego zabraknie.

Nagle okazał się jedyny i niezastąpiony

Nie oponował, gdy zabrałam go do lekarza. Po wykonaniu badań doktor uspokoił mnie:

– Pan Zygmunt jest zdrowy. Ma bardzo szybką przemianę materii, dzięki czemu nie odkłada mu się tkanka tłuszczowa. Tylko pozazdrościć.

W drodze powrotnej od lekarza poprosiłam go, abyśmy wstąpili na targ. Pani Roma i jej koleżanki przecierały oczy ze zdumienia, widząc nas razem.

– Wybiorę dla siebie trochę warzyw, a dla męża proszę dwa kilogramy słoniny na smalec z cebulką.

– O! Chce go pani podtuczyć? – uśmiechnęła się pani Roma.

– Oczywiście! Musi nabrać krzepy, bo wkrótce wystartuje w biegu z żoną na plecach! I to przełajowym! – dodałam i jak gdyby nic wybierałam dalej warzywa.

Handlarki wybuchnęły śmiechem. Wołały, że on za chudy, że nie da rady!

– Dobre jedzenie i trening zrobią z niego mistrza! – spojrzałam w bladą twarz męża i dodałam: – Nie martw się, ja tylko żartowałam, i mam nadzieję, że ty też, gdy żaliłeś się tutaj paniom na swoją żonę…

Zygmunt poczerwieniał, a panie zbaraniały! Już nigdy nie słyszałam od nich docinków na temat jego mikrej postury.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA