„Ukochany porzucił mnie, choć błagałam na kolanach, by został. Płaszczyłam się przed nim nawet na... cmentarzu"

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Yura Yarema
„– Nie bój się, nie zabiorę ci zbyt wiele czasu – próbowałam uśmiechnąć się delikatnie. – Domyślasz się, po co tu jestem? Nie? Przecież musiałeś wiedzieć, że nie będę mogła spokojnie żyć z tym, co mi zrobiłeś! Jak mogłeś? Zniszczyłeś nas! Mnie i siebie. Zdradziłeś! A przecież mieliśmy być razem na zawsze! – słowa płynęły szybko, pewnie, stanowczo".
/ 31.10.2022 20:30
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Yura Yarema

Sama wśród czterech ścian, z pilotem w ręku przerzucałam kanały, tępo patrząc w ekran telewizora. Wpadałam w otchłań kolejnej bezsennej nocy. Papieros tlił się w kryształowej popielniczce. Na podłodze stała zimna niedopita kawa. Wylałam bezkresne morze niepotrzebnych łez.

Ocean nienawiści zatapiał mi ciało i umysł

Fale goryczy wypalały wnętrze. Nosiłam to w sobie już bardzo długo. Za długo. Musiałam jak najszybciej coś z tym zrobić. Postanowiłam działać. Podnieść się i walczyć. W przeciwnym razie zwiędnę, zgasnę, umrę.

Wiedziałam, że on musi tam być. Wystarczy, że pójdę, a na pewno go zastanę. W tym samym miejscu co zwykle. W naszym miejscu. Znałam je aż za dobrze. Kiedyś nawet lubiłam, potem mi zobojętniało, a teraz… Szczerze tego miejsca nienawidziłam. Ale decyzja zapadła. Pójdę do niego i tym razem powiem całą prawdę. Wyrzucę ją z siebie. Chociaż sama myśl, że go tam zastanę, sprawiała mi ból, wzniecała we mnie szał.

Chowałam w sobie te uczucia. Walczyłam z nimi. Próbowałam zapomnieć. Starałam się to sobie jakoś wytłumaczyć. Szukałam usprawiedliwienia. Dla niego. Dla mnie. Może mogłabym mu przebaczyć? Dławiłam krzyk i tłumiłam ból, lecz to powracało każdego dnia. Z promieniami słońca wpełzało do mojego wypełnionego łzami świata. Deszczem wlewało smutek do delikatnej kobiecej świadomości. „Jak mógł mi to zrobić? Dlaczego? Po co? Nie!”. Kolejny krzyk, a potem bezkresna śmiertelna cisza. Pustka.

„Nie, tym razem nie pojadę tam samochodem. Nie mam na to ochoty. I brak mi sił” – myślałam. Mój organizm potrzebował ruchu, spaceru, zastrzyku energii. Chciałam dotknąć wiatru, poczuć w płucach świeże powietrze. Musiałam zebrać się w sobie, by wreszcie powiedzieć mu to, z czym zwlekałam tyle czasu.

Który to już właściwie miesiąc? Szósty? Początek siódmego? Jak mogłam tak długo nosić to w sobie? Ale teraz już koniec. Nie dam rady! Nie wytrzymam kolejnego tygodnia, dnia, ani nawet godziny! Jestem zmęczona. Nie mogę się dłużej oszukiwać. On zresztą też powinien poznać prawdę.

Wiedziałam, że się mnie nie spodziewa. Znał przecież rozkład każdego mojego dnia, specjalnie więc wzięłam wolne w tygodniu. Postanowiłam go zaskoczyć. Tak jak on mnie… Włożyłam płaszcz, wzięłam torebkę, trzasnęłam drzwiami.

– Dzień dobry, Aniu! – usłyszałam, zbiegając po schodach.

– Dzień dobry – odpowiedziałam mechanicznie i dopiero po chwili odwróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał ciepły kobiecy głos. Witam, pani Matyldo. Przepraszam, nie zauważyłam pani – rzuciłam jej przelotne spojrzenie i ruszyłam dalej.

– Nic dziwnego, kochana, nic dziwnego – starsza kobieta zrównała się ze mną dopiero na dole. – Biegniesz jak na złamanie karku. Pali się czy co?

 Bałam się, że jak się zatrzymam, to zrezygnuję

Pani Matylda była naszą dozorczynią. Właściwie nie tylko, bo także opiekunką, zastępczą matką, przyjaciółką, najlepszą powiernicą. Mieszkała w tej kamienicy od lat, więc pamiętała mnie jeszcze jako beztroską dziewczynkę, bawiącą się na trzepaku. Zawsze miała dla mnie czas, czarujący uśmiech i ciepłe słowo. Kochałam ją z całego serca, jednak dziś… Dziś nie miałam ochoty na rozmowę. Bałam się, że jak się zatrzymam, zrezygnuję. Zabraknie mi sił, aby pójść dalej i doprowadzić sprawy do końca.

– Pani Matyldo…. Ja… Dziś…. Przepraszam, śpieszę się troszkę.

– Aniu? Kochanie? Czy coś się stało? – jej słowa sprawiły, że nogi zaczęły mi ciążyć,
a serce walić jak oszalałe. – Jesteś blada. Bardzo blada – położyła mi dłoń na ramieniu. – Ty się trzęsiesz? Boże! Aniu! Czy aby nie jesteś chora? – spojrzała na mnie badawczo. – Dziecko, powinnaś natychmiast pójść do przychodni. A może ja wezwę doktora? Tak, ty tu zostań, a ja zaraz pobiegnę i zadzwonię do przychodni.

– Nie! – prawie krzyknęłam. – Przepraszam, pani Matyldo. Chyba nie jestem chora. Czuję się tak sobie, ale za chwilę, jak tylko wyjdę na powietrze, będzie lepiej. Dziękuję za troskę – próbowałam wziąć się w garść. – Pani zawsze taka kochana – głos zaczął mi drżeć.

– Aniu, ty płaczesz?

Spuściłam wzrok. Gdy znów na nią spojrzałam, zrozumiałam, że ona już wie. Czułam, jak mnie przenika, jest we mnie, w mojej głowie, w myślach, w bólu.

– To przez niego, tak? – jej słowa głucho odbiły się od ścian klatki schodowej. – Kocham go. Kochałam…

Nie wiem, czemu to powiedziałam. Słowa spłynęły z moich ust bezwiednie.

– Pani Matyldo, bardzo proszę, niech mi pani pozwoli odejść.

Przywitał mnie gwar miejskiego podwórka. Wiatr, nikłe promyki jesiennego słońca, życie. Musiałam stawić im czoło. Wlokłam się noga za nogą. Stąpałam niepewnie, przeklinając rytm pulsującego wokół miasta. Kiedyś ukochanego, dziś znienawidzonego. Drażniło mnie w nim wszystko. Szare ulice, obdrapane domy, opadłe liście, krzyk wron w koronach drzew, szum rwącej donikąd rzeki, bezsensownie płynący potok ludzkich głów.

Czułam na sobie wzrok ludzi spoglądających zza szczelnie zamkniętych okien, oddech otwartych bram. Gdy mijałam przechodniów, schylałam głowę, odwracałam wzrok, zakrywałam twarz. Nie mogłam odpędzić od siebie poczucia winy. Napotykani nieznajomi zdawali się mówić: „Nie rób tego!”. Nieme usta szeptały: „Nie idź tam!”.

Niewidzialne ręce zasłaniały drogę

Rezonans kroków pustoszył mi głowę i potęgował lęk. Szum przejeżdżających samochodów stawiał zasieki. Brnęłam przez nie, dążąc do samounicestwienia. To, co zamierzałam zrobić, że postanowiłam mu to wszystko powiedzieć, wygarnąć, wykrzyczeć, to przecież nic innego, jak przemyślana i świadoma destrukcja mojego własnego ja. Nie wiem, kiedy dotarłam na miejsce. Stanęłam przed bramą, która majestatycznie otworzyła przede mną ramiona.

Przełknęłam wspomnienie ostatniego wspólnego wieczoru. Głęboko do kieszeni schowałam kłujący strach. Resztą sił wciągnęłam zapach nieba i powoli wstąpiłam do jego królestwa. W duszy modliłam się, żeby go nie było…

Bałam się tego spotkania i co miało po nim nastąpić, ale coś niewidzialnego pchało mnie dalej.
Dostrzegłam go z daleka. Brnęłam więc, zbliżałam się krok za krokiem. Podchodziłam powoli, cichutko, bezszelestnie. Skradałam się jak złodziej, uważnie stawiając stopy. Chciałam stanąć przed nim, zanim wyczuje moją obecność.

– Cześć! – wypaliłam znienacka, krzyżując wzrok z je go spojrzeniem.

Łudziłam się, że będzie zdziwiony, zaskoczony. Ale nie… Jak zwykle pozostał niewzruszony. Zimny. Nijaki. Patrzył na mnie spokojnie, bez śladu jakichkolwiek emocji wypisanych na twarzy.

– Nie dziwisz się, że przyszłam? Na pewno się tego nie spodziewałeś. Nie mogłeś chyba przewidzieć, że przyjdę akurat dziś – ciągnęłam szybko, na wypadek, gdyby zamierzał mi przerwać. – Nie przywitasz się ze mną, będziesz tak patrzył i milczał? Powiedz coś. Nie chcesz? Jeżeli uważasz, że to w porządku, trudno. Za to ja mam ci bardzo wiele do powiedzenia – wzięłam głęboki oddech, jakbym wraz z nim chciała zaczerpnąć też sił.

Lęk minął, przerażenie ustąpiło miejsca niezaspokojonej dotychczas chęci wyrzucenia tego, co tkwiło głęboko we mnie.

– Nie bój się, nie zabiorę ci zbyt wiele czasu – próbowałam uśmiechnąć się delikatnie. – Domyślasz się, po co tu jestem? Nie? Przecież musiałeś wiedzieć, że nie będę mogła spokojnie żyć z tym, co mi zrobiłeś! Jak mogłeś? Zniszczyłeś nas! Mnie i siebie. Zdradziłeś! A przecież mieliśmy być razem na zawsze! – słowa płynęły szybko, pewnie, stanowczo.

Zdawać by się mogło, że waży każde moje słowo.

Wszystko wokół zaczęło wirować…

– Doskonale wiesz, że tamtego wieczoru wszystko się skończyło. Mój świat stanął
w miejscu. Nie zauważam już słońca, zaglądającego o poranku do naszej sypialni. Nie słyszę niesionych podmuchem wiatru kropli deszczu. Nie czuję zapachu liści wokół naszej ławki
w parku. Nie potrafię tak zwyczajnie, normalnie żyć! Nie chcę już jeść, nie chcę oddychać! Zabiłeś mnie! – próbowałam złapać oddech, uspokoić się, ale słowa same płynęły.

– Prosiłam, żebyś został. Mogłeś przecież przenocować, a jechać dopiero rano. Mówiłam, że pada i jest bardzo ślisko. Ale nie posłuchałeś. Chciałeś wrócić do mnie jak najszybciej, więc może to moja wina?

Serce przestało bić, płuca nie pompowały powietrza, ręce zdrętwiały, nogi zrobiły się jak z waty.

– Wróć do mnie. Kocham cię. Kocham cię tak mocno, jak nigdy dotąd – wyszeptałam i rozpłakałam się.

Nagle poczułam ulgę. Szum ustał. Świat się nie skończył. Żyłam. Ostatni raz spojrzałam na jego twarz. Na wciąż jeszcze świeżą fotografię. Na błyszczący w słońcu chłodny marmur. A potem, nie odwracając się za siebie, opuściłam mury cmentarza. On został.

Czytaj także:
„Mój facet zrobił mnie w balona. Żeby jeszcze się zakochał i mnie zdradził, zrozumiałabym. Ale on zrobił coś znacznie gorszego..."
„Moja ukochana pozbawiła mnie całego mojego świata. Odizolowała od tych, którzy mnie kochali i darzyli przyjaźnią. Powiedziałem >>dość<<”
„Mój ex załatwił mi pracę, a mąż wpadł w dziki szał. Ma mnie za rozwiązłą lafiryndę, która tylko czeka, by wskoczyć byłemu do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA