– Lepiej się zastanów, Sławeczku, dobrze ci radzę – żona z dezaprobatą pokręciła głową, jak zwykle gdy po obiedzie sięgnąłem do lodówki po butelkę zimnego piwa. – Jak tak dalej pójdzie, niechybnie skończysz w poradni odwykowej.
– Co ty opowiadasz, kobieto? – wzruszyłem ramionami. – Jedno piwko dziennie na lepsze trawienie, a ty jakiegoś alkoholika ze mnie robisz?
– Właśnie chodzi o to, że codziennie! – parsknęła żona. – To jest już nałóg… I jaki ty przykład dajesz dzieciom?
– Daj spokój, ja nie piję gdzieś na ławce w parku czy pod śmietnikiem jak inni, tylko kulturalnie… – próbowałem się bronić.
– Tego by jeszcze brakowało! – wzięła się pod boki. – Lepiej zobacz, co z tym kranem, cieknie od dwóch dni, a ty nic…
Dla świętego spokoju odstawiłem butelkę z browarkiem z powrotem do lodówki i zabrałem się za ten kran.
Lepsze to niż słuchanie wymówek
Wcale nie miała racji. Moja praca jest taka, że stres na każdym kroku: a to pretensje klientów, a to tłumaczenie się przed szefem, do tego te szkolenia, a przecież jeszcze plan sprzedaży trzeba wyrobić.
Tak po prawdzie powinienem się co wieczór zresetować co najmniej jednym głębszym, żeby mieć do tego wszystkiego zdrowie i cierpliwość. Nie widziałem nic złego w wieczornym browarku przed telewizorem.
Pełna kultura. I co tego, że codziennie? W pracy też stresowałem się każdego dnia… Jednak dla Joli był to powód do ciągłego dogryzania mi i mądrzenia nad głową.
– Zobaczysz, zdrowie ci siądzie, na mózg ci się rzuci – gderała nieustannie. – Białe myszki w końcu zobaczysz…
– Zmiłuj się, od jednego piwa dziennie?! – jęczałem, bo mi ręce opadały.
Tamtego wrześniowego wieczoru tak się wkurzyłem, że w nocy nie mogłem zasnąć. Wierciłem się
i przewracałem z boku na bok, aż w końcu postanowiłem pójść do kuchni napić się czegoś. Najlepiej ciepłego mleka, bo na sen najlepsze. Albo kieliszek czerwonego wina, też samo zdrowie.
Nie zapalałem lampy w przedpokoju
Światło by wpadło przez szybki w drzwiach do pokoju córek i je obudziło. Wszedłem więc do kuchni w zupełnych ciemnościach i gdy przekręciłem wyłącznik, ostre światło na moment całkiem mnie oślepiło.
Natychmiast zamknąłem oczy i otworzyłem je dopiero po krótkiej chwili, powoli, żeby oswoić się z jaskrawym blaskiem pomarańczowej lampy.
I… natychmiast je zamknąłem, przerażony tym, co zobaczyłem. To nie mogła być prawda, musiało mi się tylko przewidzieć! To przez tę gadaninę Jolki o białych myszkach, które zacznę widzieć, jak nie przestanę pić…
Bo faktycznie pod szafką dostrzegłem białą mysz z długim ogonem. Siedziała i patrzyła na mnie czarnymi ślepkami.
Zrobiłem jakiś ruch ręką; poruszyłem się, chcąc zrobić krok do przodu – i wtedy biały stworek tylko mignął mi w oczach. Przebiegł tak blisko mnie, że jego cienki ogon prawie dotknął nogawki moich spodni od piżamy… Ojej!
Odruchowo chwyciłem się za głowę
Chryste Panie, przecież to nie mogło być prawdziwe zwierzę! Bo niby skąd mysz w naszym domu? Jola miała fioła na punkcie porządków, w domu wszystko zawsze lśniło czystością. Nawet mały pajączek nigdzie by się nie uchował, a tu – wielka mysz! Do tego biała…
Opadłem ciężko na fotel, schowałem głowę w dłoniach. Źle ze mną… Bo jeżeli to nie jest prawdziwa mysz, a żadną miarą nią być nie może, to oznacza jedno: moja żona jednak miała rację. Faktycznie zaczynam mieć omamy! I to nawet nie po pijaku, bo przecież ten jeden mały browarek już dawno ze mnie wyparował…
Otworzyłem lodówkę. Mój wzrok padł na dolną półkę, gdzie stała napoczęta zgrzewka piwa. Odruchowo sięgnąłem po butelkę, ale natychmiast się zreflektowałem. Nie, tego to ja się teraz tak szybko nie napiję!
Bo chyba marny ze mnie zawodnik…
A takie miałem wysokie mniemanie o swojej mocnej głowie! Położyłem się, ale nie mogłem zasnąć. Wstrząsnęła mną ta biała mysz – skutek mojego nałogu. Z drugiej jednak strony żal mi było tego kufelka do obiadu…
– Coś ty się tak, chłopie, w nocy rzucał, mamrotał coś przez sen? Koszmary jakieś miałeś? – spytała rano żona. – Przez ciebie okropnie się nie wyspałam.
– Myśli mnie takie nachodziły – popatrzyłem na nią niepewnie. – Że z tym piwem to chyba masz rację. Nie powinienem tyle pić. Obiecuję, że już nigdy więcej nie tknę browaru – westchnąłem.
– No, wreszcie coś mądrego powiedziałeś! – aż się cała rozpromieniła.
Kiedy po robocie wróciłem do domu głodny jak wilk, usłyszałem, że w kuchni rodzina prowadzi jakąś ożywiona dyskusja. Słyszałem popiskiwania córek i ich przymilne głosiki. Pewnie dziewczynki, korzystając z mojej nieobecności, znów usiłują wymusić na matce jakiś zakup.
– Przecież sama widzisz, jaka ona jest fajna! – głos Ali, młodszej córki, brzmiał niezwykle przekonująco.
– Pozwól, żebyśmy kupiły sobie taką Malwinkę! – prosiła Adela, nasza starsza pociecha. – Będziemy o nią dbać, nie będzie z nią żadnego kłopotu, obiecujemy…
Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie było tak źle: dziewczynki najwyraźniej chciały nową lalkę. A ja myślałem, że już wyrosły z takich dziecinnych zabaw! Od jakiegoś czasu udawały dorosłe pannice – a tu proszę, nowych lalek się im zachciewa.
Stanąłem w progu i już miałem coś powiedzieć, gdy nagle poczułem, że serce staje mi w gardle twardą kulą. Moja rodzinka siedziała wokół stołu, wpatrzona w małą, białą myszkę, która spacerowała sobie spokojnie po posadzce... To było to samo zwierzę, które widziałem w moich nocnych alkoholowych zwidach!
– Co to ma być? – wyjąkałem.
– To jest Malwinka – odparła szybko Adelka. – Moja koleżanka wyjechała z rodzicami na wakacje i poprosiła, żebyśmy się nią zaopiekowały przez ten czas. Mama się zgodziła, a ciebie nie pytałyśmy, bo taki zapracowany jesteś…
– Dziewczynki nie chciały zawracać ci głowy – dodała Jola, przyglądając mi się uważnie. – Ale co ty masz taką dziwną minę? Stało się coś, źle się czujesz?
– Nie, nie, skądże… Wszystko w porządku – pokręciłem głową, z trudem panując nad sobą. – Czyli to jest myszka waszej koleżanki? – wolałem się upewnić.
Adela przytaknęła, po czym obie dziewczynki zaczęły z pasją opowiadać mi o tym, jaka to ona jest fajna i jak bardzo chciałyby mieć podobne zwierzątko.
– Albo najlepiej dwie, taką parkę! – zaproponowała Adela. – I nic by was to nie kosztowało, ani grosza, kupimy myszki z naszych oszczędności – złożyła błagalnie dłonie. – No proszę, tato, zgódź się, bo mama już prawie nam pozwoliła…
– W sumie to niezbyt kłopotliwa sprawa – stwierdziła moja żona. – Tylko trzeba będzie jej lepiej pilnować. Klatka musi być dobrze zamknięta, żeby nie szukać myszy po całym domu, jak dzisiaj rano…
Usiadłem ciężko za stołem
A więc to tak… To, co widziałem w nocy w kuchni, nie było żadnym delirium, tylko nieszczęsną Malwinką – zwykłą białą myszką, która uciekła córkom z klatki! I rzeczywiście, taka myszka nic mnie nie będzie kosztować. Poza tym, że już przyrzekłem żonie nigdy więcej nie sięgać po piwo…
– Jak już tak bardzo chcecie, to kupcie sobie taką Malwinę, a nawet dwie – westchnąłem z rezygnacją. – Tylko rzeczywiście musicie pilnować, żeby wam nie pouciekały z klatki. Bo to mogłoby być dla wszystkich mocno kłopotliwe…
Czytaj także:
„Zakochałem się w pięknej nieznajomej, ale jej brat strzegł jej niczym księżniczki w wieży. Wkrótce zrozumiałem, dlaczego”
„Zachowanie mojej dziewczyny doprowadzało mnie do szału. Nosiła tony makijażu, a mojej mamie zwracała uwagę, że źle wygląda”
„Tragedia przyćmiła mi radosną nowinę. Nikt nie wie, co czuje kobieta, która straciła dziecko i zyskała wnuka”