„Tragedia przyćmiła mi radosną nowinę. Nikt nie wie, co czuje kobieta, która straciła dziecko i zyskała wnuka”

zrozpaczona kobieta fot. Adobe Stock, auremar
„Czasem wystarczy jeden telefon, jedno zdanie – a dobrze poukładane życie może skończyć się raz na zawsze. Tak było w moim wypadku. Czyżby los zemścił się za to, że zawsze wiodło mi się całkiem nieźle?”.
/ 08.05.2023 12:30
zrozpaczona kobieta fot. Adobe Stock, auremar

Miałam kochającego męża, fantastycznych synów. Nie musieliśmy z Waldkiem żyć od pierwszego do pierwszego, bo nasza mała, przydrożna restauracja na trasie Warszawa – Gdańsk całkiem nieźle prosperowała.

Tamtego grudniowego dnia wybierałam się z mężem do mojego młodszego brata, Adama. Właśnie wrócił po dwóch latach z Anglii. Jak ja się za nim stęskniłam!

– Chłopaki, wrócimy późno w nocy, więc pilnujcie interesu – mąż napomniał synów. Jarek miał wtedy 20 lat, Irek 17. Jednak prawda była taka, że w zasadzie o restaurację nie musieliśmy się martwić. Nasz czteroosobowy personel był naprawdę oddany swojej pracy, uczciwy i pracowity.

Tego dnia sypał śnieg. Drogi śliskie. Nawet trochę żałowałam, że się wybraliśmy: Adam mieszkał 80 km od nas. Ale tak prosił…

Miło spędziliśmy dzień. Mój brat z pasją opowiadał o Anglii – widać było, że pokochał ten kraj. Jednak tęsknił za ojczyzną. Postanowił zagościć w Polsce na dłużej. Już zbieraliśmy się do wyjścia, kiedy nagle zadzwoniła moja komórka. Zaskoczyło mnie to, bo wyświetlił mi się prywatny numer, a dochodziła godzina 22.00. Kto mógł dzwonić do mnie o tak później porze?

– Czy to pani Gabriela M.? Dzwonię z komisariatu policji. Proszę natychmiast przyjechać do szpitala… Halo! Czy jest pani tam? Halo!

Drżącą ręką podałam telefon mężowi, sama opadłam na krzesło. Z trudem łapałam oddech. Brat pobiegł po szklankę wody.

– Tak, rozumiem. Natychmiast ruszamy do domu – Waldek położył telefon na stole i złapał się za głowę. – Boże święty, Boże najdroższy… Gabrysiu, jedziemy! – zawołał chrapliwym ze zdenerwowania głosem.

– Co się stało? Matko Boska, mów! – Adam potrząsnął szwagrem.

– Chłopcy mieli wypadek, walczą o życie… – wykrztusił rozdygotany Waldek.

Tak się trząsł, że gdy wyjmował kluczyki, upuścił je na dywan. Adam je podniósł.

– W żadnym wypadku nie pozwolę ci prowadzić. Jesteś na to zbyt zdenerwowany, nie ma co ryzykować. Ja was zawiozę – powiedział mój brat kategorycznym tonem.

W szpitalu pielęgniarki patrzyły na nas dziwnie

Siedzieliśmy we trójkę na korytarzu, zapłakani, krańcowo zdenerwowani. Kiedy przechodziły obok nas, milkły.

– Stan starszego syna ustabilizował się. Ale młodszy… Niestety, muszą państwo przygotować się na najgorsze – powiedział lekarz, nie mniej przerażony od nas. – Już dawno karetka nie przywiozła do nas rannych z wypadku samochodowego w tak ciężkim stanie…

Jarek miał prawo jazdy dopiero od trzech miesięcy. Nie pozwalaliśmy mu prowadzić, jeśli któreś z nas nie siedziało obok.

– Czemu wziął auto?! Gdzie oni jechali po nocy? I dlaczego Irek nie przemówił mu do rozsądku?! – pytałam męża z rozpaczą.

Irek, choć młodszy, był o wiele rozsądniejszy od brata. Niejeden raz przekonaliśmy się, że na nim można bardziej polegać niż na Jarku, którego pomysły nieraz nas słono kosztowały. Pieniędzy i nerwów.

– Jechali zdecydowanie za szybko. W miejscu, gdzie doszło do wypadku, jest ograniczenie prędkości do 50 km na godzinę. Oni jechali ponad setką. Sami państwo widzą, jakie są warunki pogodowe. Wpadli w poślizg. Auto wyskoczyło z drogi na zakręcie i uderzyło w drzewo – relacjonował policjant.

– Ale dokąd jechali?! Po jaką cholerę wyjeżdżali w nocy?! Nigdy bez naszej wiedzy starszy syn nie brał samochodu – Waldek też nie rozumiał, co pchnęło Jarka do takiego szczeniackiego, nieodpowiedzialnego czynu.

– Tego nie wiemy. Dowiedzą się państwo sami, gdy któryś z nich odzyska przytomność – powiedział na koniec policjant, zanim pożegnał się z nami. – Dobrze by było, gdyby państwo przejrzeli telefony synów. Może w ten sposób dowiemy się, czy kontaktowali się z kimś przed wypadkiem. I jakie mieli plany.

Sprawdziliśmy komórkę Jarka

Okazało się, że telefonował do swojej dziewczyny. Natychmiast do niej zadzwoniłam.

– Dobry wieczór, tu mama Jarka. Marlenko, jestem w szpitalu. Zdarzył się wypadek. Tak, Jarek… Powiedz, dlaczego on w nocy wziął samochód? Dokąd jechał? Po co?!

Odpowiedziała mi cisza.

– Marlena rozłączyła się. Nic z tego nie rozumiem – rzuciłam zaskoczona do męża.

Jednak nie głowie było mi teraz dochodzenie, o co w tym wszystkim chodzi. Przez kolejne dwa dni stan Jarka się poprawiał. Z Irkiem było znacznie gorzej. Lekarze nadal nie dawali mu zbyt wielu szans. Nie wychodziłam ze szpitala. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby któryś z synów odzyskał przytomność, a mnie obok nie było.

I wreszcie Jarek otworzył oczy.

– Mamo, co z Irkiem? Gdzie on jest? – to były jego pierwsze słowa.

– Wszystko dobrze, synku, leży w sali obok – skłamałam z ciężkim sercem.

Lekarze ostrzegli nas, że syn nie może się teraz denerwować. Każde silniejsze wzruszenie mogłoby go zabić.

– Mamuś, to moja wina… Irek nie chciał jechać. Ale zadzwoniła Marlena. Powiedziała, że koniecznie musi się ze mną zobaczyć. Że to pilne. Tak strasznie płakała… Przestraszyłem się, że stało się coś naprawdę złego.

Marlena! A więc to przez nią!

Nic dziwnego, że teraz nie chciała ze mną rozmawiać…

– Wziąłem twój samochód. Irek nie chciał, żebym jechał sam. Uparł się, że też jedzie – z wielkim trudem opowiadał Jarek.

– Już dobrze synku, dobrze – pogłaskałam Jarka pod dłoni. – Irek wyjdzie z tego. Niedługo znów wszyscy będziemy razem.

Boże, tak mocno wierzyłam w te słowa! Chciałam wierzyć… Niestety, gdy tak sobie rozmawialiśmy, nagle stan Irka pogorszył się. Pielęgniarki zaczęły nerwowo biegać po korytarzu, skądś pojawili się nowi lekarze. Tego samego dnia, w którym Jarek odzyskał świadomość, Irek zamknął oczy na zawsze…

Co czuje matka w takiej chwili? Tego nie da się opisać słowami. Kiedy jedna z pielęgniarek, dając mi zastrzyk uspokajający, powiedziała, że przecież mam jeszcze jednego syna, myślałam, że rzucę się na nią z pięściami…

Co ona sobie myślała? Że Jarek zastąpi mi Irka?! Kochałam ich obu tak samo mocno i obaj byli mi tak samo potrzebni! Teraz jednego z nich straciłam. W dodatku Ireczek zginął przez głupotę rodzonego brata!

– Gabrysia, bój się Boga! Nie możesz tak myśleć! To przecież był nieszczęśliwy wypadek! – przeraził się Waldek, gdy w żalu wyrzucałam z siebie oskarżenia.

– Tak by było, gdyby w ich samochód najechał TIR albo wydarzyło się coś innego nie z ich winy. Ale to Jarek pędził jak wariat. To on zabił brata! – nie umiałam się uspokoić.

Mój żal do starszego syna o śmierć młodszego był tak wielki, że przestałam go odwiedzać w szpitalu. Waldek wymyślał kłamstwa, że są problemy w restauracji, że nie mogę tak często przyjeżdżać.

Nie wiem, czy Jarek w to wierzył

Po dwóch tygodniach, gdy jego stan się poprawił, mąż powiedział mu o śmierci brata. Myślę, że syn wtedy zrozumiał, dlaczego unikałam z nim spotkań… Ja nadal nie byłam w stanie z nim rozmawiać.

Pogrzeb Ireczka… Nie przeżyłabym tego okropnego dnia, gdyby nie wsparcie Waldka i Adama. Niespodziewanie w dniu pogrzebu odwiedziła mnie także Marlena. Po raz pierwszy od tamtego wieczoru, kiedy przerwała naszą rozmowę przez telefon.

– Przepraszam, to wszystko moja wina… Musiałam się wtedy spotkać z Jarkiem.

W pierwszej chwili nie chciałam jej słuchać. Co mnie obchodzą jej kłopoty? Ale to, co powiedziała, odebrało mi mowę…

– Pani Gabrysiu, jestem w ciąży. To chciałam mu powiedzieć. Nie, Jarek jeszcze o tym nie wie. Nie mam pojęcia, jak mu powiedzieć, bo nawet nie chce się ze mną widzieć. Nie odbiera telefonów. Nie tylko siebie obwinia za śmierć brata, mnie też. Bo gdybym wtedy nie zadzwoniła… – tłumaczyła.

Przeprosiła za przerwaną rozmowę telefoniczną. Gdy usłyszała, że Jarek miał wypadek, zemdlała. Odwieźli ją do szpitala. Marlena mieszkała tylko z ojcem. Straciła matkę, gdy miała 11 lat. Od dwóch lat byli z Jarkiem parą. Lubiłam ją.

Jednak wypadek tak wiele zmienił...

Bo przecież, rzeczywiście, gdyby nie zadzwoniła, Ireczek by żył… A teraz jeszcze ciąża! Jarek właśnie wyszedł ze szpitala. Ta wieść też spadła na niego jak grom z jasnego nieba.

– Sama wiesz, nie dorosłem do roli ojca. Mamo, co mam robić? – pytał mnie przerażony. – Może powinniśmy pomyśleć o… No, wiesz o czym. To nie jest jeszcze pora na dziecko! I dla mnie, i dla niej.

Zamarłam. Co on chciał najlepszego zrobić?! Kogo ja urodziłam, wychowałam?!

– Choć raz w życiu zachowaj się odpowiedzialnie! – powiedziałam stanowczo i sama nie wiem, jakim cudem wyrwało mi się wtedy: – Mam dość ciebie i twojego podejścia do życia. Przez twoją głupotę Irek nie żyje! Teraz to!? 

Akurat do domu wszedł Waldek. Aż pobladł, gdy usłyszał moje ostre słowa.

– Co tu się dzieje? O co chodzi? – spytał.

Opowiedziałam mu o spotkaniu z Marleną. Potem we trójkę usiedliśmy przy stole. Po dwóch godzinach Jarek zadzwonił do niej. Poprosił ją o spotkanie. Syn zamieszkał z Marleną. Pomagaliśmy im finansowo. Ojciec dziewczyny, pan Stanisław, był miły, ale niezaradny.

– Powinnaś częściej do nich wpadać. Marlena jest w ciąży, w domu tylko dwóch facetów. Jakieś rady od innej kobiety by się jej przydały – przekonywał mnie Waldek.

Jednak to było ponad moje siły. Kontakty ograniczałam do rozmów telefonicznych.

– Gabrysiu, przestań wreszcie obwiniać Jarka za śmierć Irka. A gdyby on też zginął? Myślisz, że to odkupiłoby jego winę?! – Adam próbował przemówić mi do rozsądku.

– Przestań! Wiesz, że śmierci drugiego syna bym nie przeżyła! – zdenerwowałam się.  – Ale nie umiem z Jarkiem siedzieć przy jednym stole, śmiać się i żartować. To za wcześnie.

Kiedy urodziła się Zosia, Jarek bardzo się zmienił

Znalazł pracę, w domu też zrobił remont. Chciał wziąć ślub z Marleną. Waldek często ich odwiedzał. A mała Zosia… Szkrab bez reszty podbił serce dziadka!

– Gdybyś ich odwiedzała, też byś pokochała tego aniołka – Waldek robił mi wyrzuty.

– Kocham, przecież to moja wnuczka. Tylko ciągle myślę, że Irek też kiedyś pewnie zostałby ojcem, miałby żonę, dzieci…

– Przestań! Gabrysia, zacznij wreszcie żyć przyszłością! Od miesięcy nie wychodzisz z domu, z Jarkiem nie rozmawiasz.

– Widzę, że ty o naszym młodszym synu już całkiem zapomniałeś… – byłam okrutna.

– Nie zapomniałem. Nigdy go nie zapomnę. Ale mam też drugiego syna, który mnie… nas potrzebuje. On i jego dziecko. Wiesz co, myślałem, że czas koi rany. Jednak z tobą jest coraz gorzej – powiedział mąż smutnym, zmęczonym głosem i wyszedł.

Ależ go w tamtej chwili nienawidziłam! Od dnia pogrzebu zachowywał się tak, jakbyśmy mieli tylko jednego syna… Nie chciał w domu rozmawiać o Irku, poprosił, abym spakowała jego rzeczy. A w pokoju Irka chciał urządzić… pokoik dla wnuczki! Oszalał!

Pewnie tak trwałabym w swoim cierpieniu, gdyby nie rozmowa z Marleną. A raczej jej nocny telefon. Zadzwoniła w panice.

– Pani Gabrysiu, nie wiem, co robić – krzyczała do słuchawki. – Zosia ma gorączkę, Jarek pojechał z moim ojcem do klienta aż 100 kilometrów od domu, nie chcę do niego dzwonić, bo… on nie powinien prowadzić zdenerwowany. Dzwoniłam już na pogotowie, ale mają tylko jedną karetkę i ona wyjechała na wezwanie. Muszę czekać…

Obudziłam Waldka. Trzeba szybko jechać do wnuczki! Kiedy siedziałam w aucie, nagle zrozumiałam, czemu Jarek wtedy jechał do Marleny.

Gdy ktoś, kogo kochasz, zrobisz to bez wahania…

Nie jestem lekarzem, jednak doświadczona matka wie, jak zbić temperaturę u małego dziecka. Kiedy Waldek zajmował się roztrzęsioną Marleną, ja ratowałam małą. Miała ponad 40 stopni gorączki! Karetka przyjechała dopiero po 20 minutach. Wtedy sytuacja była już opanowana.

Nie chciałam zostawiać Marleny samej z dzieckiem (na szczęście Zosia nie musiała jechać do szpitala). Widziałam, że jest roztrzęsiona, jej również potrzebna była opieka. A i małej mogła przecież temperatura znowu urosnąć. Postanowiłam z nimi zostać, na wszelki wypadek, całą noc.

Gdy Jarek wrócił do domu, był zaskoczony moją obecnością. A kiedy Marlena opowiedziała mu o dramatycznej nocy – porwał w ramiona Zosię. Potem podszedł do mnie.

– Dziękuję ci, mamo, uratowałaś jej życie. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym teraz stracił także i ją – powiedział i mocno, serdecznie mnie przytulił.

– Synku, Jareczku… Przecież jesteście moją rodziną. Wszystkim, co mam – powtarzałam, nawet nie próbując hamować łez.

Długo z Jarkiem rozmawiałam. Po raz pierwszy tak naprawdę szczerze o tamtej nocy, kiedy wsiadł do samochodu z Irkiem.

– Mamo, do końca życia tego sobie nie wybaczę. Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żeby to on przeżył. Przecież zabiłem własnego brata! Wybacz mi… – płakał.

Ta rozmowa była bardzo potrzebna nam obojgu. Dopiero teraz mogliśmy zacząć nowe życie. Na zawsze zachowując w pamięci naszego ukochanego Ireczka...

Czytaj także:
„Liczyłam na płomienny romans z facetem z klasą i kasą. Ten oszołom lepiej traktował swój wykrywacz metali niż mnie”
„Gdy ojciec rozwiódł się z mamą, przestałam dla niego istnieć. Otrzeźwiał dopiero, gdy dowiedział się, że ma wnuka”
„Ta podstępna larwa wykorzystała naszą rodzinną tragedię, żeby się wzbogacić. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce”

Redakcja poleca

REKLAMA