Robiłem, co w mojej mocy, aby uspokoić Martę, ale nie było to łatwe. Po raz drugi w ciągu miesiąca jakiś debil wrzucił do naszego mieszkania, tłukąc szybę, kawałek cegły owinięty kartką. Na kartce napisał: „Zapłacisz za wszystko, suko!”.
Żona przekonywała mnie, że to sprawka Henryka, jej byłego męża.
– Zapomnij o nim, kochanie, to już przeszłość – prosiłem. – Poza tym on ma sądowy zakaz zbliżania się do ciebie.
– Ty go nie znasz! Jak Heniek sobie coś wbije do głowy, wołami tego z niego nie wyciągniesz. Jak to alkoholik.
– Przecież ostatnie sześć lat nie pił…
– Za to spędził je więzieniu! Myślisz, że zapomni, przez kogo tam trafił? – westchnęła. – Tomek, zrób coś, zamiast tyle gadać! W końcu tyle lat trenowałeś karate!
– Na razie musimy czekać, aż policja sprawdzi alibi Henryka.
– Zanim to zrobią, on mnie zabije! – to mówiąc, żona wyciągnęła z torebki paczkę papierosów, choć palenie rzuciła cztery lata temu. – Dobrze, że Jarka nie zwolniłam. Z nim będę się czuła bezpieczniej!
Na pewno to wszystko ukartował!
Marta prowadzi niewielki franczyzowy salon prasowy w starej kamienicy, niedaleko od naszego domu. W trakcie największego ruchu wspomagał ją jej kuzyn Jarek, którego zatrudniła na pół etatu.
Praca nie była jednak ulubionym zajęciem tego młodego chłopaka. Często lekceważył swoje obowiązki, spóźniał się.
Jarka interesowała głównie dobra zabawa, a zarabianie pieniędzy traktował jak uciążliwy obowiązek. Marta zastanawiała się, czy go nie zwolnić, lecz w obecnej sytuacji ten powolny osiłek mógł się jej przydać. Zwłaszcza, że Henryk też nie należał do ułomków.
Po kilku dniach policja powiadomiła nas, że nadal szuka osoby, która wrzuciła do naszego domu list z pogróżkami. Stwierdzili, że na pewno nie zrobił tego były mąż Marty, bo w trakcie zdarzenia był u swojego kuratora. Jednak ona w to nie uwierzyła.
– Na pewno wszystko ukartował – chodziła nerwowo po pokoju, zaciągając się papierosem. – Jeśli nawet nie zrobił tego sam, to zlecił to jakiemuś kumplowi.
Tydzień później, wracając z pracy, jak zwykle wstąpiłem do saloniku Marty. Moja żona akurat przemywała wodą utlenioną zakrwawione kolano Jarka.
– Co się stało?! – spytałem zdenerwowany.
– Ten drań pociął nam wszystkie opony w dostawczaku – odparła Marta. – Jarek go widział, ale nie zdążył dogonić.
– Mamy go! Teraz pójdziemy na policję!
– Ja tylko powiedziałem, że mi się tak zdawało – zastrzegł się Jarek.
– Jak to? – spojrzałem zdziwiony na niego i żonę. – Nic nie rozumiem.
– No… już mówiłem Marcie, że zobaczyłem tego faceta przy dostawczaku i krzyknąłem na postrach, a on zwiał. Dopiero jak zobaczyłem, że wszystkie opony są pocięte, to zacząłem go gonić. Nie dopadłem go, bo był daleko, a poza tym od razu się wywróciłem. Mam strasznie śliskie buty – dodał. – Dlatego stłukłem sobie kolano.
– Ale to był na pewno Heniek! Co ci szkodzi powiedzieć o tym policji?
– Co to, to nie! – Jarek z nerwów zrobił się aż cały czerwony. – Nie będę składał fałszywych zeznań. Nie płacisz mi tyle, żebym ryzykował więzienie.
– Mogę ci w ogóle nie płacić!
Marta była wściekła na Jarka, lecz ja go rozumiałem. Przecież jeśli Henryk miał alibi na poprzedni raz, to być może teraz też się zabezpieczył. I znów wysłał kogoś innego, żeby być poza podejrzeniami.
– Uspokój się – powiedziałem do żony.
– Może już czas, żebym go odwiedził…
Nie wytrzymałem
Pojechałem do mieszkania, w którym razem z Heńkiem żyła kiedyś moja żona. Nikt nie odbierał domofonu, więc przechadzałem się pod klatką, czekając na jego powrót. Ale jego twarz znałem tylko ze zdjęć pokazanych mi przez Martę. Dlatego gdy podszedł, jak mi się wydawało, wolałem się upewnić, czy to on.
– Pan Henryk?
– A kto pyta?
– Mąż pana byłej żony.
– No proszę – spojrzał na mnie kpiąco. – To dla mnie zaszczyt. Jak tam Martusia? Dobrze sypia? – uśmiechnął się bezczelnie.
Ton jego głosu rozzłościł mnie tak bardzo, że nie wytrzymałem. Kopnąłem go między nogi, a gdy przyklęknął z bólu, wykręciłem mu rękę i rzuciłem na beton.
– Posłuchaj, gnoju – wysyczałem. – Jeśli jeszcze raz zrobisz coś mojej żonie, to od razu sobie zamów wózek inwalidzki!
– Spieprzaj! – usiłował się szarpnąć, ale trzymałem go mocno.
– Zrozumiałeś, łajzo?! – upewniłem się. – Powiedz, że zrozumiałeś, albo zaraz ci złamię rękę!
– Zrozumiałem – warknął drań.
Wstał i chyba chciał coś powiedzieć, ale za bardzo się bał. Dopiero gdy byłem już w bezpiecznej odległości, krzyknął:
– Jeszcze cię dorwę, dupku!
Odwróciłem się, lecz on już przezornie zniknął za drzwiami klatki schodowej.
Po powrocie do domu zastałem tam wściekłą Martę. Policja dokonała oględzin naszych pociętych opon i przyjęła zawiadomienie o przestępstwie. Niestety, Jarek był coraz mniej pewny, kogo widział.
– Tak mnie wkurzył, że jak policja pojechała, od razu go zwolniłam! – wyznała mi cała roztrzęsiona i zdenerwowana.
– No i po co to zrobiłaś? Przecież to rzeczywiście mógł zrobić ktoś wynajęty przez Henryka. A teraz będziesz w kiosku sama.
– Powiedziałeś, że się przestraszył…
– Za to z daleka mi wygrażał. Czuję w nim małego tchórza, który nie uderzy wprost, choć zawsze może wbić nóż w plecy.
– To może weźmiesz parę dni wolnego i posiedzisz ze mną? – Marta wyraźnie przestraszyła się konsekwencji zwolnienia Jarka. – Dopóki kogoś nie przyjmę.
– Dobrze, coś wymyślę. Jutro jeszcze muszę na chwilę pójść do pracy. Ale obiecuję, że będę u ciebie przed zmrokiem.
Nie mogłem uwierzyć, że to on
Niestety, gdy podjeżdżałem pod salonik, już się ściemniało. Kiedy wszedłem do środka, nie było jej za ladą. Pomyślałem jednak, że zaraz ściągnie ją dźwięk dzwonka zamontowanego przy drzwiach. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Poczułem niepokój.
– Marta? – nikt mi nie odpowiedział.
Wpadłem na zaplecze. Moja żona leżała na podłodze związana i zakneblowana.
A drugimi drzwiami prowadzącymi w głąb kamienicy uciekał ktoś w czarnej kominiarce. Doskoczyłem do Marty i wyjąłem jej knebel.
– Nic mi nie jest! Goń go! – krzyknęła.
Wypadłem drzwiami za napastnikiem. Chciał uciec na podwórko, ale miał pecha.
Akurat dwóch ludzi wnosiło meble, tarasując drzwi wyjściowe. Dlatego pobiegł w górę po schodach. Ruszyłem za nim. Ze strychu wyszedł na dach. Kiedy i ja się tam znalazłem, zobaczyłem, jak bezradnie chodzi wzdłuż rynny. Nie miał gdzie uciekać.
– Zabawa skończona, panie Heniu – wyjąłem komórkę. – Zaraz wezwę policję i wróci pan tam, gdzie pana miejsce.
– Nie, proszę, nie dzwoń! To ja, Jarek! – chłopak zdjął kominiarkę. – Nie rób tego. Ja… ja tylko tak żartowałem!
– Żartowałeś?! Debilu! Marta była śmiertelnie przerażona!
– Usłyszałem, jak rozmawiała z tobą, że mnie zwolni. Chciałem ją tylko przestraszyć. Potrzebowałem zarobić pieniądze na wakacje… Ja nie mogę iść do więzienia!
– A ja nie mam wyjścia.
– Skoczę, jeśli zadzwonisz po policję! – zagroził, przechylając się nad krawędzią.
– Daj spokój, nie wygłupiaj się – trochę mnie przestraszył i chyba to zauważył.
Brzeg dachu był oblodzony.
– Zobaczysz, że skoczę – przechylił się jeszcze mocniej na rynnie.
To był jego błąd. Pewnie zapomniał, jak śliskie są jego buty… Nie miał szans na przeżycie upadku z trzeciego piętra na beton.
Śmierć Jarka, który okazał się prześladowcą mojej żony, nie rozwiązała naszych problemów. Policja i prokurator przesłuchiwali mnie wiele razy, starając się udowodnić, że pomogłem chłopakowi spaść z tego dachu.
Świadkowie zeznali, że biegnąc za Jarkiem, krzyczałem „Zabiję cię, skurwielu!” Na dodatek Henryk złożył zeznania, że jemu też wcześniej groziłem śmiercią. Prokurator chciał mnie w końcu oskarżyć o nieumyślne spowodowanie śmierci.
Spędziłem kilka miesięcy w areszcie i dopiero kiedy lokalna gazeta opisała całą sprawę, wypuszczono mnie i umorzono śledztwo z braku dowodów. Jednak jeszcze długo nie będę spać spokojnie.
Czytaj także:
„Przyłapaliśmy syna na kradzieży pieniędzy. Okazało się, że to koledzy ze szkoły straszyli go i wymuszali haracze”
„Brat męża chce mnie uwieść, by podbudować swoje ego. Straszy, że jeśli odmówię, obróci kota ogonem i zrobi ze mnie kokotę”
„Mąż wyzywał mnie, straszył i upadlał. Kiedy mnie uderzył wiedziałam, że to pierwszy i ostatni cios w moim małżeństwie"