Niby nie miałem powodów do narzekań, ale do radości też nie. Praca nie była moją wymarzoną, ale mało kto robi zarobkowo to, co kocha. Nie przemęczałem się i zarabiałem całkiem nieźle – dla niektórych do szczyt szczęścia. Po pracy, która ani mnie ziębiła, ani grzała, wracałem do pustawej kawalerki.
Dwa lata wcześniej rozstałem się z żoną. Sprzedaliśmy nasze duże mieszkanie i kupiliśmy dwa mniejsze. Wciąż się nie zadomowiłem. Nie chciało mi się, bo i po co. Ot, miejsce do spania. Pokoju w hotelu też się nie urządza po swojemu. Moje dawne życie się skończyło, a nowe nie zaczęło. Trwałem, czekając nie wiadomo na co. Bo przecież nie na Kamilę.
Mieliśmy stworzyć rodzinę
Od kiedy zakochała się w kimś innym, nie łączyło nas już w zasadzie nic – poza paroma wspólnymi znajomymi. Nie wkroczyliśmy na wojenną ścieżkę, nie zmieniliśmy się w zajadłych wrogów, ale przyjaciółmi też bym nas nie nazwał. To, co było między nami od liceum, wypaliło się. Kiedy, jak, dlaczego? Nie wiem. Za mało się staraliśmy? Czy po prostu taka kolej rzeczy? Z czasem nawet najgorętsze uczucie stygnie i się kruszy.
Może, choć to przecież dla Kamili zrezygnowałem z marzenia o pracy z niepełnosprawnymi dziećmi. Skąd taki pomysł? Moja kuzynka miała zespół Downa i bardzo ją lubiłem. Świetnie się z nią czułem, a ona ze mną. Wydawało mi się, że mam dar do takiej pracy, ale Kama, na spółkę z moimi rodzicami, powtarzała, że z tego rodziny nie utrzymam, więc poszedłem na informatykę.
Po magisterce bez trudu dostałem etat w firmie IT, gdzie tkwiłem do dziś. I po co? Skoro szanse na rodzinę, której miałem zapewnić dobrobyt tą wspaniałą pracą, rozwiały się jak sen złoty.
Miałem duży kryzys
Nawet jeśli unikałem samoanalizy, wiedziałem, że nie jest ze mną dobrze. Rozwód to zawsze trauma. A zdrada najbliższej osoby boli jak cholera, choćby i miłość się wypaliła. Przytłoczony i zdołowany, samotny i totalnie zniechęcony, podejrzewałem, że hoduję sobie solidną depresję.
Tamten dzień nie różnił się niczym od poprzednich. Pobudka, prysznic, golenie, śniadanie. W tle myśli o samobójstwie. Dzień jak co dzień od czasu rozwodu.
– Cześć – rzuciłem do rudowłosej Ewy, mijanej w korytarzu koleżanki, jednej z niewielu kobiet w naszym zespole.
– Bartku, jak dobrze, że cię widzę! – zawołała radośnie w odpowiedzi.
Zmarszczyłem brwi.
– Hmm, chcesz czegoś? – zapytałem podejrzliwie.
Ewa podążyła za mną do aneksu kuchennego i usiadła na wysokim krześle przy bufecie. Postawiła przed sobą kubek z kawą i sięgnęła po jabłko leżące na paterze. Zaczęła je obracać w dłoniach.
– Moja młodsza siostra jeździ jako wolontariuszka na turnusy rehabilitacyjne dla dzieci specjalnej troski. Oficjalnie są to turnusy dla dzieci, ale w praktyce uczestnikami jest młodzież od trzynastego do osiemnastego roku życia.
– No i? – wciąż byłem podejrzliwy.
Ewa wiedziała o mojej kuzynce. Trudno, żeby nie wiedziała, skoro znaliśmy się też na gruncie prywatnym. Bardziej skumplowała się z moją żoną i po naszym rozwodzie nadal pozostały przyjaciółkami, a ja wróciłem do statusu kolegi z pracy. Ewa była jednym z owych nielicznych ogniw łączących mnie jeszcze z Kamilą.
– No i za tydzień jest turnus gdzieś nad jeziorem. Taniej, bo po sezonie. Wiesz, liczą się z każdym groszem, ale wrzesień w tym roku znowu bije rekordy temperatury, więc…
– Do rzeczy – burknąłem. – Co ja mam do tego?
Ewa odchrząknęła.
Ciekawe, czyj to pomysł
– W ostatniej chwili wypadł im jeden wolontariusz. Mają dość ściśle określone zadania, więc nie mogą pojechać mniejszą grupą. Wiem, że jeszcze nie wykorzystałeś swojego urlopu, więc jak nie masz innych planów, to może chciałbyś się wybrać? Bardzo byś im pomógł – zawahała się i dodała – I sobie przy okazji.
Ta propozycja była absurdalna i tak zaskakująca, że zatkało mnie na dłuższą chwilę. Gapiłem się na Ewę, a potem coś mnie tknęło. „I sobie przy okazji” – tak właśnie powiedziała.
– Gadasz o mnie z Kamilą, tak? Donosisz jej?
Zarumieniła się.
– Po jaką cholerę?! – krzyknąłem.
– Martwi się o ciebie. Ja też.
Parsknąłem.
– Niech nie zgrywa teraz takiej troskliwej. Mógłbym zdechnąć, a nic by ją to nie obeszło.
– Nieprawda.
– A co, wyrzuty sumienia ją dręczą? Dlatego wysłała cię z misją ratunkową?
Ewa znów obalała się rumieńcem, a ja poczułem złośliwą satysfakcję. I dobrze, niech Kamilę dręczą wyrzuty sumienia. Wyobrażanie sobie, jak bardzo by się obwiniła, gdybym coś sobie zrobił, było stałym elementem moich samobójczych rozważań. Głupie, okrutnie samolubne, żałosne… No i co z tego?
– Ja też się martwię – kontynuowała Ewa. – Bardzo. Zamknąłeś się w sobie, odciąłeś od wszystkich, ale to nie znaczy, że przestałeś być dla nas ważny. Koniec małżeństwa nie jest końcem świata. Dla ciebie też może być nowym początkiem.
Już otwierałem usta, by drwiąco skomentować te jej mądrości, ale nie dała mi dojść do słowa.
– Poza tym naprawdę potrzebują pomocy. Nie jest łatwo znaleźć z dnia na dzień kogoś, kto ma doświadczenie z takimi dzieciakami. Ty masz. Więc co? Pomożesz?
Chciałem kategorycznie odmówić, ale jakoś nie mogłem.
– Zastanowię się – burknąłem.
Ewa zrozumiała to po swojemu.
– Super! Zaraz zadzwonię do Idy i podam jej twój numer. Spodziewaj się telefonu w ciągu godziny. Lecę! Dzięki!
I już jej nie było.
Nie mogłem się doczekać tego obozu
Czterdzieści minut później szedłem do szefa, by powiadomić go, że jednak wezmę ten zaległy urlop. Siostra Ewy zaczęła od entuzjastycznych podziękowań i nim się zorientowałem, zostałem wmanewrowany w wolontariat. O dziwo, nie czułem się wykorzystany czy zmanipulowany. Przeciwnie, nawet się cieszyłem. Zawsze jakaś odmiana.
A im bliżej dnia wyjazdu, tym bardziej się denerwowałem, ale w taki ekscytujący sposób. Miałem cel, miałem na co czekać. No i miałem tremę. Goląc się, ubierając, jedząc śniadanie, już nie rozważałem sposobów na „najlepsze” samobójstwo, ale zastanawiałem się, jak mi pójdzie w roli opiekuna. Czy podołam? Jak wypadnie konfrontacja młodzieńczych marzeń z rzeczywistością?
Na miejsce dojechałem własnym samochodem. Ładny i duży ośrodek w lesie zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Wysiadłem z auta i już z daleka dostrzegłem siostrę Ewy. Widziałem Idę chyba raz w życiu, ale od razu rozpoznałem jej rude włosy. Machała do mnie przyjaźnie. Uśmiechnąłem i podążyłem w jej kierunku.
– Cześć – powiedziałem.
– Witaj, Bartku – odparła. – Miło, że jesteś.
I chyba naprawdę było jej miło.
Byłem jak starszy brat
Wprowadziła mnie w obowiązki. Część obozowiczów była już na miejscu, bo przyjechali autokarem razem z wolontariuszami. Reszta miała dopiero dotrzeć, przywieziona przez rodziców i opiekunów. Do moich zadań należało pomaganie dzieciakom oraz wypełnianie im czasu grami, zabawami i spacerami. Nikt nie był odpowiedzialny za konkretną osobę – każdy pomagał każdemu. Do czegoś takiego nie musiałem się wdrażać.
Atmosfera była świetna – niewymuszona i swobodna. Dzieci nie krępowały się nas, a my ich. Zrozumiałem, czemu Idzie zależało na kimś, kto jest obeznany z niepełnosprawnością. Różnica wieku też nie stanowiła przeszkody. Byliśmy trochę jak starsze rodzeństwo dla tych dzieciaków.
Tylko jedna z podopiecznych sprawiała wrażenie zdystansowanej, zamkniętej w sobie. Malwina miała szesnaście lat i chorowała na rdzeniowy zanik mięśni. Choroba mocno ograniczała ją pod względem ruchowym, odbierała jej samodzielność i czasem chyba też radość życia.
Gdy z nią rozmawiałem, odnosiłem wrażenie, że rozmawiam z kimś dużo starszym. Była zupełnie inna niż jej roztrzepani rówieśnicy. Za poważna, za smutna, za mądra, zbyt cyniczna. W efekcie chyba nie bawiła się najlepiej.
Ta nastolatka mnie intrygowała
– Malwina, za godzinę spacer. Chcesz iść? – zapytałem, gdy natknąłem się na nią nieopodal wejścia do budynku. Nie mogliśmy zmuszać podopiecznych do spacerów; jeśli ktoś nie chciał, zostawał w ośrodku.
– Nie, dziękuję uprzejmie – odparła, wyciągając z uszu słuchawki. – Sonia mówiła, że zostaje, więc posiedzę z nią.
– Ja też zostaję, mogę wam potowarzyszyć… – zaśmiałem się na widok jej miny. – Spokojnie, bez obaw. Nie będę się wam narzucał. I tak obiecałem chłopakom, że obejrzę z nimi mecz. Na pewno nie dasz się namówić na spacer? Wybierają się nad jezioro, pięknie tam jest. Ola robi dziewczynom makijaże, bo zaplanowały sesję zdjęciową.
– Jeszcze raz uprzejmie podziękuję – wycedziła. – Nie przepadam za zdjęciami. Głównie widać na nich mój wózek. Od razu rzuca się w oczy.
– No nie wiem… – zmierzyłem ją wzrokiem. – Moim zdaniem pierwsze, co rzuca się w oczy, to twoje przepiękne włosy.
Nie przesadzałem. Dziewczyna miała jasne, lśniące warkocze do pasa. Gdy je rozpuszczała, otulały ją niczym jedwabna peleryna.
Malwina uśmiechnęła się krzywo.
– Tak, włosy to mój atut. Zawsze jakiś. Tylko co mi po nim. A ty… jesteś szczęśliwy? – zastrzeliła mnie pytaniem z grubej rury.
Rozgryzła mnie
Dla zyskania czasu usiadłem na ławce obok niej. Milczałem nie tylko dlatego, że mnie zaskoczyła. Nie byłem szczęśliwy, o czym doskonale wiedziałem, ale opowiadanie o tym chorej podopiecznej wydawało mi się niestosowne.
– Nie jesteś – odpowiedziała za mnie.
– Nie musiałbyś się tak długo zastanawiać, gdybyś był szczęśliwy.
Westchnąłem.
– Każdy ma inną definicję szczęścia – odparłem wymijająco.
– Raczej nieszczęścia – prychnęła. – Ale większość jest sama sobie winna. Nie doceniają tego, co mają. Im więcej mają, tym więcej chcą. Ja na przykład byłabym szczęśliwa, gdybym mogła chodzić. A w każdym razie teraz tak myślę. Bo gdybym mogła chodzić, to chciałabym biegać. A gdybym biegała, to chciałabym tańczyć. Rozumiesz, jak to działa? Tak czy siak, jak coś mamy, to bierzemy to za pewnik i już nas to nie cieszy. A przecież zawsze może być gorzej. Mogłabym na dokładkę nie słyszeć albo nie widzieć. I dopiero miałabym przerąbane. A ty się nad sobą użalasz, bo co?
Zirytowało mnie to jej drążenie. Miałem na końcu języka, że rozgadała się jak nie ona, i że to nie jej sprawa, że jest bezczelna, że nieuleczalna choroba nie upoważnia jej do wtykania nosa w moje prywatne sprawy, ale… milczałem. Nawet nie dlatego, że nie chciałem jej urazić czy zniechęcić do rozmowy.
Pokazała mi inną perspektywę
Milczałem, bo może akurat ona miała prawo być arogancka i wścibska? Może właśnie ona miała prawo zadawać mnie, dorosłej, zdrowej osobie, takie osobiste i niewygodne pytania?
– Rozstałem się z żoną. Zakochała się w innym… – powiedziałem w końcu.
– Kiedy?
– Dwa lata temu.
– I dalej cię to blokuje?
– Od tego się zaczęło, a później poszło lawinowo. Nic mnie nie cieszy, nic nie daje mi satysfakcji, właściwie… – ugryzłem się w język.
– Nic? A praca? Ponoć jesteś niezły. Podsłuchałam, co chłopacy mówili. Znasz się na grach i programowaniu.
– Bo mi za to płacą – odparłem. – Wybrałem zawód, dzięki któremu zapewnię dobrobyt rodzinie.
– A teraz nie masz rodziny, tak? I zostałeś z tą pracą jak głupek, choć marzyłeś o byciu strażakiem, policjantem czy coś w tym stylu. O to mniej więcej chodzi?
– Mniej więcej… – mruknąłem, patrząc na nią podejrzliwie. – Pytasz poważnie czy się ze mnie nabijasz?
Wzruszyła ramionami.
– Wkurza mnie, że przyjechałeś tu, by poprawić sobie humor cudzym nieszczęściem.
– To nie tak! – zaprotestowałem. – Jesteś niesprawiedliwa.
– Może. I kto mi zabroni? A brak rodziny ma swoje plusy. Możesz robić, co chcesz. Na przykład rzucić robotę, której nie lubisz. Moi rodzice nie mogą sobie pozwolić na taki luksus. Wciąż się martwią o moje zdrowie, o moją przyszłość, o to, co będzie, gdy umrę przed nimi, co będzie, gdy oni umrą przede mną. W kółko też myślą o kasie: na moje leczenie, rehabilitację, obozy, na lepszy wózek, leki nowszej generacji. Byłoby im lepiej, gdyby mnie nie było.
– Nie gadaj głupstw! – ochrzaniłem ją.
– Kochają cię, zrobią dla ciebie wszystko.
– Wiem. Tym gorzej dla nich. To trudna miłość. Wiesz, byłabym szczęśliwa, gdybym wyzdrowiała. Ale nie wyzdrowieję, więc marzenie mam inne. Chciałabym zdobyć zawód, dzięki któremu mogłabym się sama utrzymać. Taki zawód, do którego sprawna głowa wystarczy. Ty masz taki zawód, a narzekasz. Nie potrafię ci współczuć. Ani trochę. Pewnie, to przykre, że żona cię rzuciła, ale przynajmniej miała wybór. Moi rodzice go nie mają. Muszą się ze mną męczyć. Dobra, koniec, mam dość tej głupiej gadki.
Odwróciła wózek i odjechała. Po chwili zniknęła w budynku. A ja siedziałem na ławce skamieniały jak posąg.
Czułem, jakbym się obudził
Słowa Malwiny były dla mnie niczym lodowaty prysznic. Wszystko nagle nabrało ostrzejszych barw i konturów. Otworzyły mi się jakieś klapki w głowie i ogarnął mnie wstyd. Wiem, że wszystko jest względne, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, że syty głodnego nie zrozumie, i na odwrót zresztą.
Osoba niepełnosprawna będzie bagatelizowała wydumane jej zdaniem problemy osób zdrowych. Złamane serce, brak sensu, celu, praca, która służy zarabianiu pieniędzy, a nie spełnianiu marzeń? Jaki to koniec świata, jakie nieszczęście, skoro nadal możesz chodzić, widzieć, słyszeć, pracować, żyć? Nie wiadomo, co przyniesie jutro. Może pecha, a może fart.
Uświadomienie sobie tego nie sprawiło, że momentalnie spłynął na mnie błogi spokój, a depresja prysła zastąpiona poczuciem zadowolenia i ulgi, że mam lepiej niż te chore dzieciaki.
Niemniej po rozmowie z Malwiną moje wcześniejsze depresyjne myśli wydały mi się wręcz nieprzyzwoite. Podobnie jak wybrzydzanie na dobrze płatną pracę, w której byłem niezły. Kusiłem los, nie doceniając własnych atutów.
Teraz nie mam rodziny, ale za parę lat mogę ją mieć i wtedy dobra praca będzie jak znalazł. Brakowało mi sensu i celu? To powinienem go poszukać. Kto mi zabroni zostać wolontariuszem „na pełen etat” i pomagać dzieciakom takim jak moja kuzynka czy Malwina?
Znów mi się chciało
Po rozwodzie obraziłem się na świat i ludzi. Ewa miała rację, odciąłem się od przyjaciół, znajomych, nawet rodziców, i dopieszczałem swój żal.
Wmówiłem sobie, że nikogo nie obchodzę, nikt mnie nie potrzebuje i ja też nikogo nie potrzebuję.
A to była nieprawda. Kamila nadal się o mnie martwiała. Nieważne, czy z poczucia winy, ale dzięki tej trosce trafiłem na obóz, gdzie poznałem szesnastolatkę na wózku, która mentalnie mnie spoliczkowała i kazała przyjrzeć się sobie.
Potem co prawda udawała, że nasza trudna rozmowa nie miała miejsca – chyba się wystraszyła, że przy okazji sama otworzyła się za bardzo – ale oboje wiedzieliśmy, że coś się wtedy wydarzyło.
W ostatni wieczór obozu zorganizowaliśmy ognisko, a ja mogłem popisać się moimi umiejętnościami gry na gitarze.
– Nie wiedziałam, że jesteś aż taki zdolny – Ida usiadła obok mnie, podając mi kubek z herbatą.
– Grałem na gitarze przez całe liceum, coś tam mi w pamięci zostało.
– Jak podobał ci się wyjazd? – spytała, patrząc na mnie uważnie.
– Bardzo… – zawahałem się, myśląc o Malwinie – …pouczający.
– Chciałbyś uczyć się dalej? Wolontariuszy z dobrym podejściem nigdy dość. Działam w fundacji, która taką osobę jak ty przyjmie z otwartymi ramionami. Chłopcy cię polubili i pytali, czy ty tak z nami jednorazowo czy na stałe. Bo chętnie by się podszkolili z informatyki. Nawet Malwina była ciekawa odpowiedzi.
– Malwina?
– Tak. Obiecałam, że zapytam, namówię cię. Więc może choć w weekendy znalazłbyś czas, co?
Znalazłem. Wcale nie musiała mnie namawiać.
Znalazłem czas, sens, nową drogę i nowych przyjaciół, dzięki którym czuję się potrzebny, chciany. Dzięki temu wreszcie udało mi się wybaczyć Kamili oraz sobie, że nasze małżeństwo zakończyło się rozwodem. Nie było porażką, po prostu nie okazało się związkiem do grobowej deski. Bywa. Zamknąłem te drzwi za sobą i ruszyłem dalej. Co będzie jutro? Nie wiem, ale bardzo mnie to ciekawi.
Czytaj także: „Mąż zostawił mnie dla egzotycznej kochanki. Chciał skosztować słodkich melonów, a nie odgrzewanych mielonych”
„Mój wnuk będzie miał chrzciny jak małe wesele, bo rodzina synowej się obrazi. Ręce mi opadają, jak tego słucham”
„Odkryłem, że córka tańczy na rurze i sprzedaje swoje zdjęcia. Do tego mnie szantażuje, bo byłem klientem klubu nocnego”