„Myślałem, że prawdziwy mężczyzna powinien starać się o kobietę do skutku. Ciągle odmawiała, więc zacząłem ją nękać”

Nękałem kobietę, żeby się ze mną umówiła fot. Adobe Stock, Framestock
„– Nie, dziękuję! – odpowiedziała już nieźle rozeźlona. – Grażyna, proszę, nie bądź taka… – wyrwało mi się. – Jestem taka, jaka chcę być i nic panu do tego! Rozumie pan? Proszę nie robić mi więcej wstydu. Proszę się odczepić, jak prosiłam! – syknęła, wstała i wyszła. A ja zostałem sam śledzony spojrzeniami wszystkich pozostałych”.
/ 22.08.2022 09:15
Nękałem kobietę, żeby się ze mną umówiła fot. Adobe Stock, Framestock

Czy wiecie, co się robi, żeby rozbawić Boga? Trzeba go poinformować o swoich planach. No i może to był nasz błąd, że zbyt często życzyliśmy sobie długiej starości we dwoje. Mojej małżonce nie było jednak dane przekroczyć sześćdziesiątego roku życia. Na kilka miesięcy przed pięćdziesiątymi dziewiątymi urodzinami dopadły ją dziwne, melancholijne nastroje. Lekarze myśleli, że to sprawa niedyspozycji psychicznej, więc przez długi czas nikt nie domyślał się, że to guz mózgu. Dopiero gdy zaczęły się bóle, skierowano Łucję na rezonans.

Lekarze wykryli chorobę

Po pierwszej chemii żona dostała koszmarnej infekcji, a osłabiony organizm nie potrafił się bronić. Łucja zmarła. Samotność i tęsknota dopadły mnie z gwałtownością trzęsienia ziemi. Żyłem, chodziłem, mówiłem, kupowałem, jadłem, ale cały czas miałem wrażenie, że za chwilę się przewrócę i już nie wstanę. Że będę tak leżał aż do śmierci. Udało się jednak utrzymać pion przez dwa lata. Tyle czasu dochodziłem do siebie. A właściwie to do stanu względnej stabilności. Kolejnych trzech potrzebowałem, żeby odnaleźć sens i radość dalszego życia.

Wtedy postanowiłem coś ze sobą zrobić. Poznać nowych ludzi, wyjść z domu. Pomogła mi w tym żona, która przed śmiercią zaklinała mnie, żebym „w razie czego” nie cierpiał za długo. Dlatego właśnie uznałem, że pora skończyć żałobę. Nigdy nie miałem problemów z nawiązywaniem znajomości, więc od razu poszedłem na całość i wybrałem się do osiedlowego klubu seniora. Regularnie chadzał tam mój kolega, więc zabrał mnie ze sobą. Najpierw poszliśmy na jakiś nudny wykład o bezpieczeństwie w internecie i spotkanie przy kawie.

W czasie rozmów z klubowiczami dowiedziałem się jednak, że co drugi piątek organizuje się tutaj dancing. Mistrzem parkietów, co prawda, nigdy nie byłem, ale wiem, jak się zachować, gdy zagra muzyka. Janek też nie podpiera ścian, więc na najbliższą taką imprezę znów wybraliśmy się razem. No i tam – właściwie od samego wejścia – zwróciłem uwagę na pewną panią.

Pochłonęła moją uwagę

Na tyle, że całkiem zaniedbałem kolegę.

– Daj spokój, chłopie… – Janek w końcu postanowił wyrwać mnie z zamyślenia.

O co ci chodzi?

– Nie o co, tylko o kogo. Widzę, jak się w nią wpatrujesz. Ochłoń i zapomnij. Jest tu wiele innych sympatycznych pań.

– A co z tą jest nie tak? – zapytałem o niewysoką szatynkę siedzącą przy stoliku z koleżankami.

Była atrakcyjna, subtelna i w ogóle nie rozglądała się po sali. Pozostali balowicze błądzili spojrzeniami bez opamiętania, a ona nie. To mnie zaintrygowało.

– Pytasz, dlaczego nie ta? – zdziwił się Janek. – Bo przychodzi tu od roku, a jeszcze żadnemu z nas nie udało się jej choćby zaprosić na kawę. Ba, trudno ją nawet wyciągnąć na parkiet.

– Mąż?

– A gdzie tam! To wdowa!

– Może jeszcze nikt jej tak naprawdę nie zainteresował.

– Pyszałek!

Wstałem od stolika, poprawiłem marynarkę i ruszyłem prosto do niej. Gdy już doszedłem, ucichły rozmowy i mogłem poprosić ją do tańca. Zrobiłem to najuprzejmiej, jak to możliwe. Kulturalnie, przyjaźnie i powściągliwie zapytałem, czy mogę ją zaprosić na parkiet. Uśmiechnęła się tak, że ktoś bardziej nieśmiały od razu zrobiłby w tył zwrot, i powiedziała:

Przykro mi, że się pan fatygował, ale ja nie lubię tańczyć. Proszę wybaczyć.

– Ale ja też nie lubię. Ba, ja nawet nie umiem! Zamiast tańczyć, podryguję i się kiwam. Właśnie na takie kiwanie chciałem panią zaprosić. Proszę się dać namówić. Proszę pomyśleć o tym w ten sposób: wróci pani do domu z przyjemną satysfakcją, że skorzystała z imprezy, tak jak zwyczaj nakazuje… – uśmiechnąłem się i patrzyłem, jak się waha.

W końcu wstała

Kiwaliśmy się, a ja nie przestawałem gadać. Nie lubię tańczyć w ciszy – zwłaszcza z obcymi. Dlatego ciągle zadawałem pytania i opowiadałem o sobie. W te trzy, cztery minuty zdążyłem wyznać, że jestem wdowcem, że całe życie pracowałem jako inżynier, że do klubu przychodzę od tygodnia, a zabrał mnie tu Janek. Ona z kolei przedstawiła się jako Grażyna i między wierszami dała do zrozumienia, że przychodzi tu raczej ze względu na towarzystwo koleżanek niż tańce z obcymi mężczyznami.

– Ja już nie jestem obcy!

– Jest pan za to bardzo śmiały.

– I jak się pani ta śmiałość widzi?

Zastanawia mnie, skąd u pana potrzeba tej brawury. Jesteśmy już w wieku, kiedy nikomu nie trzeba nic udowadniać.

– Ja niczego nie udowadniam. Staram się dobrze bawić.

– To prawda, trzeba się bawić, póki grają… A właśnie skończyli – uśmiechnęła się, bo ucichła muzyka. – Dziękuję za taniec, do zobaczenia.

Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, już jej przy mnie nie było. Nawet nie dała się odprowadzić. Stałem chwilę na parkiecie jak porażony, a potem poszedłem do swojego stolika. Janek nic nie powiedział. Siedział tylko zadowolony i głupio się uśmiechał. Wyszło na to, że miał rację, a ja się wygłupiłem. Nie wiem, czy sprawiła to jej uroda, elegancja, czy może moja urażona duma – w każdym razie postanowiłem tę niezwykłą kobietę do siebie przekonać.

Na kolejnym nudnym wykładzie siadłem niedaleko niej i ciągle zagadywałem. Uśmiechała się i zbywała mnie z przekorą. Było dość zabawnie i już miałem wrażenie, że przełamaliśmy pierwsze lody, ale nic z tego. Po klubowym spotkaniu poszła do domu i nie dała się zaprosić na kawę.

Zwykła rozmowa trochę ją ośmieliła

Kolejną próbę podjąłem na następnym dancingu. Znów zaprosiłem ją do tańca i tym razem nie kazała się długo przekonywać. Porzuciłem wszelkie próby flirtu, uznałem, że najlepiej będzie najzwyczajniej w świecie porozmawiać. No i udało się – zatańczyliśmy dwa razy. Nie ponowiłem propozycji randki. Postanowiłem z tym zaczekać do następnego spotkania. Traf chciał, że nadarzyła się ku temu fantastyczna okazja. Spotkałem ją przed jednym z osiedlowych sklepów, gdy taszczyła zakupy.

– Pomóc? – zagadnąłem z uśmiechem po przywitaniu.

– Dam radę – uśmiechnęła się.

– Pomogę.

– Trzeba było od razu mówić, że to propozycja nie do odrzucenia.

Staram się być bardzo delikatny.

– Wobec mnie?

– Oczywiście. Cały czas mam stracha, że panią spłoszę.

– Ja nie jestem płochliwa. Po prostu nie szukam przygód.

– Ale ja nie proponuję pani przygody, chciałem tylko zaoferować pomoc!

Wziąłem od niej reklamówki i odprowadziłem do domu.

Bardzo przyjemnie nam się rozmawiało

W takich niezobowiązujących okolicznościach Grażyna była znacznie przyjaźniej nastawiona. Uśmiechała się, odpowiadała na pytania, mówiła o sobie. Droga zajęła nam niecałe piętnaście minut, a ja miałem wrażenie, że posunęliśmy naszą znajomość do przodu o kilka godzin. Właśnie wtedy zdobyłem się na śmiałość i zaprosiłem ją na kawę. Ku mojemu zdziwieniu, przyjęła zaproszenie. Nie nazwałem tego randką celowo, ale tak właśnie myślałem o naszym spotkaniu. No i gdy już do niego doszło, dałem się ponieść emocjom. Smaliłem cholewy jak opętany szczeniak. Ona natomiast większość swojej energii poświęciła na studzenie mojego zapału. Nie odpowiadała na dwuznaczne żarty, zmieniała temat, gdy chciałem porozmawiać o uczuciach, uśmiechała się sceptycznie, kiedy z nią flirtowałem.

Na koniec spotkania próbowałem ją też złapać za rękę. Zręcznie mi się wymknęła. A gdy ją odprowadziłem – gdy byliśmy już przy jej bramie – pożegnała się ze mną szybko, jakby bała się, że zechcę ją całować. Bo ja, stary baran, rzeczywiście do tego się właśnie szykowałem. No słowo daję, byłem jak oczadziały. Na kolejną randkę zapraszałem ją trzykrotnie. Za każdym razem, gdy mi odmawiała, moja determinacja rosła jeszcze bardziej. Zachowywałem się jeszcze bardziej szczeniacko. Flirtowałem, wydzwaniałem, zasypywałem ją głupimi żartami…

Przyznaję to wszystko ze wstydem, nie ma w tej opowieści żadnej dumy.

Nie wiedzieć kiedy zamieniłem się w podstarzałego stalkera!

W końcu Grażyna nie wytrzymała i podczas rozmowy telefonicznej wylała mi na głowę kubeł zimnej wody.

– Krzysztof, ja cię najmocniej przepraszam, myślałam, że obejdzie się bez takich rozmów. Miałam wrażenie, że się rozumiemy, że oboje jesteśmy dość dojrzali, ale widzę, że jednak trzeba wyjaśnienia… Ja nie szukam związku, nie jestem zainteresowana żadnym romansem. Ja już kochałam tak bardzo i tak długo, że więcej nie potrzebuję…

Potrzeba się rodzi czasem niespodziewanie – nie odpuszczałem.

– Proszę cię bardzo. Nie bawmy się już w te szarady. Ja cię lubię, bo jesteś sympatyczny i zabawny. Ale to wszystko. Więc jeśli ty masz inne intencje, to jest nasza ostatnia rozmowa.

Grażyna, przecież ja się wygłupiam. Trochę żartów jeszcze nikomu nie zaszkodziło… – zakłopotanie wzięło górę.

Zawstydziłem się i nie potrafiłem przyznać szczerze do tego, co czuję. Znów obracałem wszystko w głupi żart.

– Cieszę się. Ale już wystarczy tej zabawy. Jeszcze raz cię proszę.

Po takim wyznaniu nikt o zdrowych zmysłach nie kontynuowałby podrywu. Okazało się jednak, że mimo upływu lat, mężczyzna nie wyrasta z pewnych instynktów i odepchnięty wpada w dziki amok, w zupełnie zdziecinnienie. Że urażona duma i zawiedzione pragnienia pchają go do desperackich kroków. Do przekonania, że kobieta sama nie wie, co dla niej najlepsze. A gdy ulega się takim emocjom, katastrofa gotowa.

No i ja taką katastrofę spowodowałem

Na kolejnych tańcach wypiłem o dwa koniaki za dużo. Siedziałem nieco zamroczony przy stoliku z Jankiem i udawałem, że go słucham, a tak naprawdę dojrzewałem do bardzo głupiej decyzji. Po kilkunastu minutach wstałem, poszedłem do didżeja, wyjąłem dziesięć złotych i poprosiłem go, żeby puścił jakiś rzewny kawałek z dedykacją ode mnie: „Dla Grażyny od Krzysztofa. Z życzeniami odwagi”. O te słowa poprosiłem z miną ogłupiałego zawadiaki.

– Mogę? – zapytałem, gdy zabrzmiała muzyka, i stanąłem przed jej stolikiem.

Cała sala gapiła się tylko na nas. Wydawało mi się wtedy, że to bardzo romantyczne, że taki odważny gest na pewno ją do mnie przekona. Dziś nie wiem, jak mogłem na to liczyć. Dziś odczuwam tylko złość, gdy pomyślę, jak idiotycznie wtedy wyglądałem. Jakiego wstydu jej i sobie narobiłem.

– Nie, dziękuję! – odpowiedziała już nieźle rozeźlona.

– Grażyna, proszę, nie bądź taka… – wyrwało mi się.

– Jestem taka, jaka chcę być i nic panu do tego! Rozumie pan? Proszę nie robić mi więcej wstydu. Proszę się odczepić, jak prosiłam! – syknęła, wstała i wyszła.

A ja zostałem sam śledzony spojrzeniami wszystkich pozostałych. Tkwiłem przez chwilę w miejscu jak kołek, a potem poszedłem do swojego stolika. Posiedziałem nie więcej niż dwie minuty i bez pożegnania z Jankiem i nowymi znajomymi pojechałem do domu.

Rano obudziłem się z kacem – moralnym i prawdziwym. To był dla mnie fatalny poranek i już dawno nie czułem takiego zażenowania. Przez cały dzień zastanawiałem się, czy do Grażyny zadzwonić. Przeprosić za to, co zrobiłem, i obiecać, że dam jej już na pewno spokój. W końcu jednak dotarło do mnie, że najlepiej zrobię, gdy przestanę się do niej w ogóle odzywać. Że powinienem był to zrobić już jakiś czas temu.

Od tamtej pory nie pojawiłem się w klubie

Minęły już dwa miesiące, a Janek mnie co rusz namawia. Wstyd mi jednak przed Grażyną, przed ludźmi, przed sobą. Ale przede wszystkim wstyd mi przed moją świętej pamięci żoną! Bo choć Lusia sama mnie zachęcała, żebym kogoś poznał, to raczej nie chciała, żebym zamienił się w stręczyciela i kabotyna. Dlatego uznałem, że nic na siłę.

Od tej chwili cieszę się życiem bez romansów, bez przygód tego rodzaju. Jeśli trafi się jakaś głębsza znajomość, to wtedy spróbuję. Ale czas podchodów, podrywów, umizgów i wariackich flirtów mam za sobą. Sam się wyleczyłem. Zachowałem się jak błazen i tym samym po trosze skalałem pamięć o moim małżeństwie. Gdybym nie wyciągnął z tej lekcji żadnych wniosków, byłbym beznadziejnym kretynem, a wolę myśleć, że jest jeszcze dla mnie nadzieja.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA