Uchodziłem za tak zwaną dobrą partię – wykształcony, z dobrą pensją, i mieszkaniem. Nie spodziewałem się, że moje serce podbije zwyczajna dziewczyna ze wsi. Było mi dobrze samemu i nie miałem nic przeciwko temu, żeby tak zostało. Ale w moje życie wkroczyła ona i... wszystko się zmieniło!
W zamian za sprzątanie miałem udzielać jej korepetycji z matematyki
Zaledwie w pół godziny opowiedziała mi całą historię swojego życia. Zaimponowała mi swoją pomysłowością i uporem, z jakim dążyła do celu.
– Dobra, niech będzie, w takim razie zaczynamy za tydzień o tej samej porze – zadecydowałem.
– Za tydzień? – mina jej trochę zrzedła. – Myślałam, że jak już przyjechałam, to może…
– Dzisiaj odpada, jestem umówiony – pokręciłem przecząco głową i na wszelki wypadek wstałem, dając do zrozumienia, że się spieszę.
– To może chociaż posprzątam? Potem wrzucę klucz do skrzynki. Nie lubię przyjeżdżać na darmo.
To był początek naszej znajomości. Zrobiło mi się jej żal, więc się zgodziłem. W końcu niczym nie ryzykowałem, mimo że nie znałem dziewczyny. Zaskoczyła mnie jej prośba. Nie ta o korepetycje, bo od czasu do czasu się w to bawiłem, nawet gdzieś tam na uczelni figurował mój numer telefonu.
Zwykle była to jednak doraźna pomoc, jakieś wspólne policzenie zadań, na stałe do tej pory się nie umawiałem. Ale ona się uparła. W dodatku zapytała, czy w ramach zapłaty mogłaby u mnie sprzątać. Byłem zdumiony i w pierwszej chwili chciałem ją wyrzucić, bo cóż to za klientka bez pieniędzy?
Jednak dziewczyna miała w sobie coś, co przykuwało uwagę
Była stanowcza i zdeterminowana. Wiedziała, czego chce i postanowiła ten cel osiągnąć. Mnie w każdym razie zaimponowała. Przemyślałem szybko sprawę – regularne sprzątanie było nęcącą propozycją.
Zazwyczaj ogarniałem tylko z grubsza chatę, a i to tylko wtedy, gdy uznałem, że potykam się o porozrzucane rzeczy. Albo gdy spodziewałem się wizyty mojej mamy, co na szczęście nie zdarzało się często, bo mieszkała daleko. Każda jej wizyta wiązała się z kazaniem, jak to ciężko jest samotnemu mężczyźnie, który w dodatku nie ma czasu. W domyśle chodziło o to, żebym się w końcu ożenił.
A skoro pozostawałem obojętny na domysły, zagroziła, że w końcu się do mnie przeniesie. Do tego za nic w świecie nie mogłem dopuścić, gdyż oboje z mamą nie mieliśmy najłatwiejszych charakterów i zachodziła obawa, że się pozagryzamy. Zresztą wysoko ceniłem sobie swobodę i spokój.
Na wszelki wypadek zacząłem przywiązywać większą wagę do porządków. Gorzej było ze zmywaniem, ale od kiedy za czyjąś namową kupiłem zmywarkę, problem zniknął. Z prasowaniem też sobie radzę, choć prasuję tylko to, co konieczne.
Jakoś dotąd nie wpadłem na pomysł, by zatrudnić kogoś do sprzątania. A przecież pieniędzy nie musiałem żałować, bo zarabiałem powyżej średniej krajowej. W każdym razie, po namyśle pomysł udzielana korepetycji w zamian za regularne sprzątanie mi się spodobał. A jeszcze bardziej dziewczyna, która mi to zaproponowała. Zdziwiłem się, że Lucyna – bo tak miała na imię moja niecodzienna uczennica – ma w sobie tyle samozaparcia. Powiedziała, że chce coś zmienić w swoim życiu.
Mieszkała na prowincji, z której postanowiła się wyrwać
Pierwszym krokiem w tym kierunku miało być zdanie matury, z której kiedyś pochopnie zrezygnowała. Najbardziej bała się egzaminu z matematyki, bo nigdy nie miała głowy do rachunków. Skończyła szkołę policealną, ale nie mogła znaleźć pracy. Pomagała więc rodzicom w szklarni. A właściwie w szklarniach, bo było ich aż osiem. Była tanią siłą roboczą, jak siebie nazwała.
Nie bała się pracy, zawsze była solidna i dokładna. Tylko uznała, że też jej się coś od życia należy. I że nigdy nie osiągnie niczego tam, gdzie mieszka. Jej brat podrósł, skończył gimnazjum. Obiecał, że teraz on pomoże rodzicom, a ona zrobi wreszcie coś dla siebie. Jeszcze się zastanawia, jakie studia podjąć. Chciałaby dzienne, ale nie wie, czy będzie ją stać, bo na rodziców liczyć nie mogła, a przecież jakiś dach nad głową trzeba mieć.
Wie, ile kosztuje wynajęcie najmarniejszego nawet mieszkania, w dodatku dzielonego z jakąś inną studentką. Na akademik nie ma szans, dochód ze szklarni pewnie przewyższy wyznaczony pułap, choć nikt tego zarobku skrupulatnie nie liczył. Jednego roku jest wyższy, drugiego niższy. W zależności, jak obrodzą pomidory i papryka, a wiosną nowalijki.
Nie miała żadnych pieniędzy, no bo skąd?
Dopiero jesienią dostanie parę groszy, bo załapała się na na pół etatu jako sekretarka w podstawówce. Przed południem będzie więc pracowała w szkole, a po południu w szklarniach. Nie chciała do końca życia wyrywać zielska, choć jej ojciec przebąkiwał, że przepisze na nią szklarnie. Lucyna zdaje sobie sprawę, że rodzicom jest coraz ciężej, ale naprawdę nie chce się bawić w ogrodnictwo.
Gdy już się dostanie na studia, powie rodzicom. Może wtedy w nią uwierzą. Do tej pory nie wierzyli. Dlatego nie podchodziła do matury. Ojciec zresztą twierdził, że do roboty matura jest niepotrzebna. Zmęczyła mnie trochę tą opowieścią, ale nie chciałem jej przerywać. Jeszcze nigdy nie widziałem, by w ciągu pół godziny ktoś wypowiedział tyle słów.
Ale widocznie nie znałem się na kobietach. Kobiety w moim życiu odgrywały marginalną rolę. Podobno miałem już nawet zadatki na starego kawalera. Jakie? Nie mam zielonego pojęcia, po prostu ktoś tak powiedział w firmie, w której pracowałem. Nie przejmowałem się tym zbytnio; miałem swoje sprawy i swoje życie, którego bieg został ustalony dużo wcześniej i w zasadzie bez mojej inicjatywy.
To, że studiowałem akurat w Poznaniu, było wynikiem rodzinnych ustaleń. Znacznie bliżej miałem do Warszawy czy Łodzi, ale w Poznaniu mieszkała moja babka, do której miałem się wprowadzić. Darmowe lokum w każdych czasach jest gratką, z której szkoda rezygnować.
Co prawda nie miało być takie całkiem darmowe, bo moim zadaniem było przynoszenie węgla na drugie piętro kamienicy i palenie w piecu. Obawiałem się, że dojdą jeszcze inne obowiązki wynikające z takiego wspólnego zamieszkania. Na szczęście babka była kobietą żywotną i to ona zajmowała się kuchnią oraz porządkami.
Raz na jakiś czas prosiła mnie tylko o pomoc przy myciu strasznie wysokich okien i wieszaniu firan. A jednak na początku nie uśmiechało mi się takie rozwiązanie. Moi kumple z ogólniaka już umawiali się na wspólne imprezki, a ja miałem studiować kilkaset kilometrów od nich tylko dlatego, że mieszkała tam babka.
Poza tym, nawet gdybym poznał nowych kumpli, to mieszkanie z babką było niewątpliwie pewnym ograniczeniem.
Moja mama jednak postawiła sprawę jasno: babci należy pomóc
Ona nie może, bo jak zauważyłem, wciąż jeszcze pracuje. Mama była kierownikiem apteki szpitalnej i nawet gdyby chciała, nie mogła pójść na emeryturę, ponieważ nie miał jej kto zastąpić.
– Kierownikiem apteki szpitalnej nie może być byle kto – powtarzała zawsze z dumą.
A prawda jest taka, że po prostu bardzo lubiła pracować i nie wyobrażała sobie życia na emeryturze. Po kimś tę żywotność odziedziczyła… Przeprowadzka babki do nas też nie wchodziła w grę, bo ta z kolei nie wyobrażała sobie życia gdziekolwiek indziej poza Poznaniem, gdzie się urodziła i gdzie mieszkała od dzieciństwa.
Nie miałem innego wyjścia, jak się zgodzić na rodzinny plan, choć szczęśliwy nie byłem. Pocieszałem się, że na ewentualne imprezki ostatecznie będzie można gdzieś wyskoczyć, babka chyba nie będzie rozliczała dorosłego faceta. I nie rozliczała. Kompletnie nie wtrącała się do tego, co robię. Lubiła ze mną rozmawiać, chciała wiedzieć, co się dzieje w mieście. Codziennie biegłem rano kupić jej „Głos Wielkopolski”, który podczas mojej nieobecności czytała przez wielką lupę.
Wieczorem lub podczas obiadu, w zależności od rozkładu moich zajęć, dyskutowaliśmy o polityce. Nie lubiła, gdy wracałem późno do domu, chyba się trochę bała. Rzadko więc imprezowałem, tylko od czasu do czasu pozwalałem sobie na krótki wypad do pubu na piwo. Czasem pytała o dziewczyny...
Na polibudzie było ich mało.
Na imprezy nie chodziłem, więc nie miałem okazji żadnej poznać
Owszem, w maturalnej klasie spotykałem się z Zośką, nawet przespaliśmy się ze sobą kilka razy, bo tak wypadało, ale po maturze, a właściwie po ostatnich wakacjach jakoś wszystko się rozpadło. Jeszcze zanim wyjechałem do Poznania, prowadzała się z kimś innym. Nie obeszło mnie to zbytnio, więc chyba jej nie kochałem. No i raz, już na studiach, przespałem się z napotkaną w pubie dziewczyną.
Po prostu się do mnie dosiadła, a właściwie przyssała. Potem już starałem się sam nie chodzić do pubu. Dziewczyna była studentką, nie wiem tylko jakiej uczelni, bo nigdy więcej już jej nie spotkałem. Gdy było już po wszystkim, za swoją „usługę”, jak się wyraziła, zażądała pieniędzy.
Powiedziała, że to jej sposób na życie. Poczułem się, jakbym dostał w gębę. Przez jakiś czas po tym wydarzeniu starałem się omijać dziewczyny z daleka. Nie wiedziałem, że babka zapisze mi w spadku mieszkanie.
Gdy odeszła, czułem się, jakbym utracił jakąś część siebie
Nie przypuszczałem, że tak się do niej przywiążę. Chorowała na długo nierozpoznaną cukrzycę. To paskudna choroba, która uszkadza po kolei wszystkie narządy. Tak więc jeszcze przed absolutorium zostałem sam na włościach. Niespodziewanie dla samego siebie zostałem krezusem – dwupokojowe mieszkanie w przedwojennej kamienicy to nie byle co.
Zostałem więc w Poznaniu, miałem metę, dobre zarobki (dwie firmy konkurowały o mnie jeszcze zanim skończyłem studia). Czego można chcieć więcej?
Lucyna przyjeżdżała do mnie w każdą sobotę przez cały rok szkolny
W domu mówiła, że z pracy wysłali ją na jakiś kurs. Staż w sekretariacie przedłużyli jej do wakacji. Co miesiąc odkładała sobie parę groszy, choć bilety też ją sporo kosztowały. No i musiała dokładać się do wspólnego garnka, bo nie chciała być darmozjadem.
I żeby była jasność, to był jej pomysł. Maturę zdała świetnie, przynajmniej z matematyki. Zaproponowałem jej, że na czas studiów wynajmę jej pokój. Dwa były mi niepotrzebne. Przestraszyła się, że cena będzie za wysoka. Powiedziałem, że ma się nie przejmować, będzie sprzątać i robić zakupy, a jak się uda, to czasem coś upichci. Miałem już dość jedzenia, gdzie popadnie.
Polubiłem ją, a nawet złapałem się na tym, że nie mogłem się doczekać soboty. Lucyna była skromna i grzeczna, może nawet za grzeczna, wolałbym, żeby trochę mnie pokokietowała. Podobała mi się i zarazem podziwiałem ją. Byłem pewien, że zgodzi się na tę moją propozycję z pocałowaniem ręki, ona jednak miała opory.
Nie rozumiałem dlaczego, ale jak już wcześniej wspomniałem, zawsze miałem problemy z odgadnięciem, co kobiety mają na myśli. W końcu jednak przemyślała to i się zgodziła.
Pewnego deszczowego jesiennego dnia zaprosiłem ją na kolację do miłej knajpki przy Rynku. Gdy potem, w domu, zacząłem ją całować, uciekła mi i prawie się rozbeczała.
– Tego w umowie nie było! Właśnie dlatego nie chciałam tu mieszkać! Jeśli nie dasz mi spokoju, wyprowadzę się!
Byłem rozczarowany, ale posłusznie odszedłem. Dziewczyna miała klasę i swój honor. Dotychczas takiej nie spotkałem. To chyba wtedy zaczęło mi na niej zależeć.
Długo trwało, zanim ponownie zgodziła się wyjść ze mną do restauracji
Jeszcze dłużej, zanim oddała mi pocałunek. O łóżku nie wspomnę. Myślałem, że będę musiał czekać do ślubu. I byłbym gotów czekać! Pokochałem tę drobną, niepozorną dziewczynę i na inną nie chciałem spojrzeć, mimo że stanowiłem tak zwaną dobrą partię.
To też, zdaniem Lucyny, stało na przeszkodzie, żebyśmy byli razem. Uważała, że pochodzimy z dwóch różnych światów, ona z tego biedniejszego, ja z bogatszego. Bała się, że chcę się tylko zabawić jej kosztem, a potem znajdę dziewczynę ze „swojej kategorii”, a ją porzucę.
Uważała, że to tak, jakbyśmy krążyli po dwóch różnych orbitach. I nigdy nie powinniśmy się spotkać. Ona była uparta, ale ja bardziej. Nie wiedziałem, czy mnie pokocha, czy w ogóle się jej podobam. Powoli, małymi kroczkami, zdobywałem jej serce.
Nie miałem żadnego doświadczenia w tej dziedzinie, działałem po omacku. Komplementy, drobne prezenciki z różnych okazji, kwiaty bez okazji, rozmowy, dyskusje. Czasem prosiła mnie o pomoc, gdy uczyła się do egzaminów i czegoś nie rozumiała, ale generalnie radziła sobie dobrze. Czasem ja ją o coś prosiłem. Na przykład o pomoc przy wyborze urodzinowego prezentu dla mojej mamy i Lucyna zawsze trafiała w dziesiątkę. Nie lubiłem, gdy na weekendy jechała do domu. Nie mogłem bez niej wytrzymać.
Na szczęście w wakacje szukała sobie zawsze jakiejś pracy, by trochę podreperować budżet, więc miałem ją przy sobie. Nie wiedziałem, jak ją przekonać, że zależy mi na niej naprawdę, że chcę być z nią na dobre i na złe.
Pewnego dnia kupiłem pierścionek i poprosiłem ją o rękę
Rozpłakała się ze wzruszenia, a ja z radości, że się zgodziła. Ślub wzięliśmy, gdy obroniła pracę licencjacką. Taki był jej warunek. A drugi warunek był taki, że pozwolę jej zrobić magisterkę, choćby zaocznie. To było jej marzenie.
Niedawno obchodziliśmy czwartą rocznicę ślubu. Mamy dwuletniego synka Kubusia. Jeśli ktoś nie widział szczęśliwego faceta, to ja nim jestem! Nigdy bym nie przypuszczał, że tamten jesienny dzień tyle zmieni w moim życiu. A właściwie, że ja będę chciał zmienić swoje życie.
Moja mama jest w siódmym niebie, rodzice Lucyny już chyba też, choć początkowo byli nieufni. A ja codziennie utwierdzam się w przekonaniu, że w życiu najważniejsza jest miłość.
Czytaj także:
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"