„Myślałem, że okradnę szefa i będę królem życia. Nie przewidziałem, że ta duża kasa w ogóle nie będzie się mnie trzymać”

rozczarowany mężczyzna fot. Adobe Stock, JustLife
„Chciałem jak najszybciej wyjechać z firmy, a potem pognać do Niemiec. Dopiero tam poczuję się bezpieczny. Wszystko się udało. Jeszcze nigdy nie byłem tak pewny siebie jak dziś. Z taką kasą nie musiałem się martwić o przyszłość. Nagle usłyszałem policyjną syrenę”.
/ 22.10.2023 12:30
rozczarowany mężczyzna fot. Adobe Stock, JustLife

Los się do mnie uśmiechnął! Jeśli wszystko dobrze rozegram, to już niedługo nie będę musiał chodzić codziennie do roboty, ale zacznę dostatnie życie w dowolnym miejscu na świecie

Okazja czyni złodzieja – mówi przysłowie. I chyba tak jest naprawdę. Bo gdy znalazłem w szufladzie prezesa szyfr do sejfu, nie oparłem się pokusie, by go skopiować. 

To był przypadek

Szef kazał mi przynieść ze swego gabinetu ważne dokumenty, których potrzebował podczas rozmów z kontrahentami. Chodziło o niebieską teczkę leżącą w szufladzie biurka. Sekretarka bez słowa wpuściła mnie do gabinetu. Szukając teczki, namacałem coś, co było przyklejone do tylnej ścianki szuflady. To był niewielki plaster, odkleiłem go i zobaczyłem na desce pięć cyfr.

Zapisałem je na dłoni, bo domyśliłem się, że to szyfr do sejfu, który znajdował się w gabinecie, za wielkim obrazem. Wiedzieli o tym chyba wszyscy w firmie. Teraz musiałem czekać na okazję, by zajrzeć do skrytki. Nie przypuszczałem, by prezes trzymał dużą kasę w firmie. Pewnie najwyżej kilka tysięcy złotych.

Gra warta świeczki

Okazja do opróżnienia sejfu nadarzyła się po kilku tygodniach. Miałem odwieźć szefa na lotnisko, ale jak zwykle zapomniał czegoś z pokoju i wysłał mnie na górę. Klucz do gabinetu tkwił w drzwiach, a sekretarki nie było. Nie mogłem zmarnować takiej okazji. Wszedłem do środka, zabrałem to, o co prosił szef, i korzystając z tego, że dziewczyny wciąż nie było, otworzyłem sejf.

O mały włos z wrażenia nie krzyknąłem na całe gardło. Skrytka była po brzegi wypełniona pieniędzmi. Równiutko ułożone paczki banknotów o nominale 100 euro. Usłyszałem kroki na korytarzu i błyskawicznie zamknąłem sejf.

Sekretarka Karolina zajrzała do gabinetu.

– Ach, to ty – uspokoiła się. – Myślałam, że ktoś obcy tu wszedł.

– Przepraszam, nie wiedziałem, kiedy wrócisz – tłumaczyłem się z niewinnym uśmiechem. – Prezes jak zwykle zapomniał dokumentów. Ale już je mam! Cześć! – pożegnałem się i zbiegłem po schodach do samochodu.

Czekałem na dobry moment

Aby dobrać się do kasy ukrytej w sejfie, muszę dostać się do gabinetu pod nieobecność szefa. Żeby tam wejść, nie alarmując przy tym ochrony, muszę mieć klucz. Gdy Karolina była zajęta kompletowaniem ważnych dokumentów, zwinąłem drugi komplet kluczy.

Nie pozostawało mi nic innego, niż czekać na okazję. Zastanawiałem się, skąd szef ma taką kupę forsy i dlaczego trzyma ją w firmowym sejfie, a nie w banku. To muszą być lewe pieniądze! Czyli okradnę złodzieja. A to nie grzech.

Codziennie obserwowałem szefa. Wszędzie go woziłem, nosiłem za nim teczkę, więc miałem podstawy przypuszczać, że nie ruszył kasy. Oczekiwanie na okazję trwało ponad miesiąc. Na początku listopada Karolina zachorowała na grypę, a prezes nie szukał zastępstwa.

– Panie Franku – zwrócił się do mnie, gdy odwoziłem go w czwartek do domu. – Nie będzie mnie w firmie do poniedziałku. Mam nadzieję, że do tej pory Karolina wyzdrowieje. Pan pod moją nieobecność podlega wiceprezesowi T. Wracam w poniedziałek koło południa, proszę przyjechać po mnie na lotnisko, wyślę SMS-a, o której ma pan być. Wszystko jasne?!

– Oczywiście, panie prezesie – odpowiedziałem, z trudem powstrzymując radość. – Będę na pewno.

Lepszej okazji nie będzie

Wiceprezes T., gdy następnego dnia zameldowałem się u niego, tylko machnął ręką. Wiedziałem, że nie będzie korzystał z moich usług, bo zawsze wszędzie jeździł sam. Nie chciał mieć kierowcy, uważał to za zbędne.

– Niech pan siedzi w sekretariacie i odbiera telefony – polecił mi tylko.

Dyżur w sekretariacie pod nieobecność sekretarki, i to w piątek, kiedy wszyscy marzą, aby jak najszybciej się urwać, więc nikt niczego od nikogo nie chce. Los mi sprzyjał!

Tego dnia przyjechałem do firmy na motocyklu, a z domu zabrałem duży wypchany plecak. Wszystkim mówiłem, że zaraz po pracy wyjeżdżam ze znajomymi na dwa dni w góry. Plecak szybko ukryłem, bo był wypchany papierem i cegłą. Bałem się, że ktoś zauważy ten kamuflaż.

Postanowiłem, że będę pakował pieniądze na raty. Chodziło mi o to, by nikt nie zauważył, że nie ma mnie w sekretariacie. Wszedłem do gabinetu, otwierając drzwi swoim kluczem. Otwarcie sejfu zajęło mi 15 sekund, przez kilka minut ładowałem pieniądze. Potem znów siedziałem w sekretariacie przy biurku Karoliny.

Odebrałem kilka telefonów, złożyłem wizytę w pokoju obok – zadbałem o to, by wszyscy widzieli, że jestem i trochę się nudzę. Byłem wyluzowany i dużo opowiadałem o czekającej mnie podróży w góry. Opowiadałem, że wybieram się do Szczyrku, że mam tam fajne miejsce noclegowe, wszystkie wygody, a do tego jest dość tanio. Takie biurowe pogaduszki…

Małe komplikacje

Bardzo się denerwowałem, ale wiedziałem, że na zewnątrz muszę być uosobieniem spokoju. Wchodziłem do gabinetu kilka razy, zanim udało mi się opróżnić sejf. Plecak pękał w szwach. Ledwie zamknąłem za sobą drzwi gabinetu, usłyszałem kroki na korytarzu. Nie zdążyłem dokładnie zawiązać i zamknąć plecaka, więc pospiesznie ukryłem go obok szafy. Zdążyłem to zrobić, zanim wszedł wiceprezes T.

– No jak się pracowało, panie Franku?! – spytał. – Będzie mi pan potrzebny. Widzi pan, muszę odebrać auto z warsztatu, chciałbym, żeby mnie pan tam zawiózł.

– Aaa…leż oczywiście, panie prezesie – chciałem zaprotestować, wykręcić się jakoś, ale opanowałem nerwy, zamknąłem sekretariat i zeszliśmy na dół.

– Ja tu jeszcze wrócę – powiedziałem ochroniarzowi, oddając mu klucze do sekretariatu. – Zostawiłem na górze plecak, z którym dziś wyjeżdżam… A teraz muszę podrzucić prezesa do warsztatu!

Ochroniarz był mało rozgarnięty. Nie miałem pojęcia, czy zrozumiał, ale chyba tak, bo wydał z siebie dziwny dźwięk i podsunął mi książkę wejść i wyjść.

– …tutaj się wpisze – wskazał paluchem rubrykę. – I jak wróci też.

Odetchnąłem – zrozumiał, czyli nie powinno być żadnych problemów.

Spieszyłem się

Warsztat, w którym naprawiano samochód, był na drugim końcu miasta, ale dziwnym trafem udało mi się przejechać ten kawałek w 30 minut. Zostawiłem tam wiceprezesa i wróciłem do firmy. Niestety, w portierni był inny ochroniarz, chyba nowy, służbista jakiś.

– Uprzedzałem pana kolegę, że wrócę, bo zostawiłem na górze plecak, muszę go wziąć, bo teraz jadę w góry. W garażu stoi mój motocykl. Już późno, spieszy mi się.

– Kolega wyszedł…

– Muszę zostawić w sekretariacie dokumenty i kluczyki od auta służbowego – tłumaczyłem. – Wezmę tylko plecak i znikam, może pan iść ze mną.

– Nie mogę, jestem sam… – wystękał.

Najchętniej rozszarpałbym go, ale wiedziałem, że z takim bucem wygrać można tylko spokojem. Szykowałem się właśnie do kolejnej przemowy, gdy pojawił się drugi ochroniarz – ten, z którym rozmawiałem. Bez słowa dał mi klucz i paluchem wskazał, gdzie mam się wpisać.

Błyskawicznie złapałem plecak, zarzuciłem go na ramię i aż przysiadłem. Duża kasa musi swoje ważyć, ale to było bardzo ciężkie. Złapałem kask, zamknąłem drzwi od sekretariatu i zbiegłem do portierni.

– A co tam w tym plecaku? – spytał ten służbista, gdy wsiadałem do windy, żeby zjechać do garażu.

– Ubrania, w góry jadę, mówiłem panu – krzyknąłem, zanim drzwi się zamknęły.

Zgubił mnie pośpiech

Odpaliłem motor. Chciałem jak najszybciej wyjechać z firmy, a potem pognać do Niemiec. Dopiero tam poczuję się bezpieczny… Wszystko się udało. Jeszcze nigdy nie byłem tak pewny siebie jak dziś.

Na autostradzie rozpędziłem się do 180 km na godzinę. Mogłem wycisnąć więcej, ale nie chciałem przesadzać ani ryzykować, miałem przecież rozpocząć nowe życie! Z taką kasą nie musiałem się martwić o przyszłość. Po przekroczeniu granicy zanocuję w dobrym hotelu, a rano ruszam dalej. Przed siebie! Świat stoi przede mną otworem. Mogę jechać wszędzie! To jest prawdziwa wolność. Chciało mi się wrzeszczeć z radości.

Nagle usłyszałem policyjną syrenę! W lusterku zobaczyłem migające niebieskie światło. Dogonił mnie patrol autostradowy. W pierwszym odruchu chciałem uciekać, ale jednak się zatrzymałem. Co mi zrobią? Najwyżej wlepią mi mandat za przekroczenie prędkości. A za dwie godziny będę w innym kraju.

Policjant obejrzał motocykl, zerknął na plecak, który wydał mi się teraz dziwnie lekki. Gdy zdjąłem kask, spytał:

– Czy to pański banknot? – w ręku trzymał nowiutkie 100 euro.

Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy dodał:

– Na ostatnich czterdziestu kilometrach rozsiał pan kilka kilogramów takich papierków. Zrobił się zator, bo kierowcy nie nadążają ich zbierać.

Zdjąłem plecak i zajrzałem do środka. Był prawie pusty! Nici z nowego życia! Tak się spieszyłem, by wyjść z firmy, że nie zawiązałem sznurka i nie zamknąłem klapki. Pęd powietrza wywiał z plecaka wszystkie pieniądze… Co za pech!

Czytaj także: „Siostra najpierw rozbiła jej małżeństwo, a teraz chciała pozbawić ją syna. Tacy ludzie powinni kończyć w piekle”
„Chciała puścić męża z torbami, choć to ona tkwiła po uszy w zdradzie. Cwana lafirynda myślała, że jej się upiecze”
„Pragnęłam mieć normalną rodzinę, dostałam tylko jej nędzną atrapę. Dla męża byłam jedynie parawanem jego skrytych żądz”

Redakcja poleca

REKLAMA