Nie pochodzę z bogatej rodziny. A jednak kiedy zdecydowałem się studiować w Warszawie, rodzice przyklasnęli temu pomysłowi i obiecali, że będą mnie wspierać w miarę swoich możliwości. I rzeczywiście, raz w miesiącu przysyłają mi pieniądze. Nie dużo, ale wystarcza na opłacenie ciasnego pokoiku na obrzeżach miasta. Na resztę muszę sobie zarobić sam.
Największy problem stanowi tutaj komunikacja. Owszem jest tanio, ale też wszędzie daleko. Przez trzy pierwsze lata na uczelnię dojeżdżałem prawie dwie godziny trzema różnymi autobusami. Przez ten czas odkładałem większość z tego, co zarobiłem, i w końcu udało się – kupiłem piętnastoletniego opla. Nie jest to może specjalnie ekskluzywny samochód, ale ja i tak czuję się jak król. Co prawda, benzyna jest droga, a ubezpieczenie to już kompletna masakra, ale też w ostatnim czasie dostawałem całkiem sporo zleceń.
Jeżdżę nim głównie do szkoły. W weekendy albo na święta, kiedy odwiedzam rodziców, zwykle wybieram pociąg. Mimo wszystko jest taniej. Zostawiam wtedy mojego opla pod blokiem i wszystko jest okej. W okolicy, w której mieszkam, niezbyt często zdarzają się kradzieże. Zresztą, kto by chciał ukraść takiego grata?
To miała być tylko formalność. Nie była
Jakież więc było moje zdziwienie, gdy ostatnio po powrocie z takiego weekendowego wypadu, w miejscu, gdzie zostawiłem swoje auto, stał… inny samochód! Na początku myślałem, że może się pomyliłem, przeszedłem ulicę wzdłuż i wszerz, ale mojego starego opla nigdzie nie było. I wtedy zobaczyłem ten znak. Zakaz zatrzymywania i tabliczka o holowaniu. Co proszę? Od trzech lat mieszkam w tym miejscu i czegoś takiego nigdy tu nie widziałem! Musieli go postawić, kiedy byłem u rodziców.
Oczywiście natychmiast wykonałem telefon do straży miejskiej. Czego się dowiedziałem? Tak, owszem, auto zostało odholowane z powodu nieprawidłowego zaparkowania. Mam przyjechać do ich siedziby i wyjaśnić sprawę. Pojechałem. Myślałem, że to będzie tylko czysta formalność, którą załatwię w ciągu dziesięciu minut. Przecież nie zrobiłem nic złego. O ja naiwny!
– Musi pan zapłacić mandat w wysokości 150 złotych, wtedy otrzyma pan kwitek upoważniający do odbioru auta z parkingu. Koszt odholowania to 500 złotych – usłyszałem.
Wytrzeszczyłem oczy.
– Ale jak to? Przecież mówię pani, że jak stawiałem w tym miejscu auto, nie było żadnego znaku! Potem wyjechałem na kilka dni, a jak wróciłem, to znak już był! – zawołałem.
– Proszę pana, każdy tak mówi – westchnęła kobieta. – Płaci pan, czy odmawia przyjęcia mandatu?
– Jasne, że odmawiam! – prychnąłem. – Prawo nie działa wstecz!
– Jak pan chce – wzruszyła ramionami. – Uprzedzam tylko, że nie wydamy kwitka parkingowego, dopóki nie uiści pan zapłaty. Przypominam też, że każda doba, którą auto spędzi na parkingu, kosztuje 33 złote. Po 3 miesiącach auto przechodzi na rzecz miasta.
Czułem się, jakby mnie ktoś obrabował
Byłem wściekły! Najchętniej udusiłbym tę babę i wysadził cały budynek w powietrze. Nie mogłem uwierzyć, że to mi się przytrafiło. I że coś takiego jest w ogóle możliwe w państwie prawa. Jak można kogoś ukarać za coś, co zrobił, zanim weszły w życie przepisy zabraniające tego?! Moje poczucie sprawiedliwości wyło ze zgryzoty.
Miałem dwa wyjścia – albo zapłacić mandat, a potem 500 zł na parkingu, albo tego nie zrobić i narazić się na jeszcze większe koszty lub wręcz utratę auta, na które ciężko pracowałem przez ostatnie trzy lata. Zacisnąłem więc zęby i wybrałem pierwszą opcję.
Wydanie tych pieniędzy było dla mnie bolesne. Dlaczego? Oprócz tego, że czułem się, jakby ktoś mnie obrabował, to wiedziałem, że do końca miesiąca zostanie mi jakieś 100 złotych. Dobrze, że kiedy wracałem z domu, mama zawsze pakowała mi w słoiki obiadki i różne przetwory. Gdyby nie to, chyba wbijałbym zęby w ścianę!
Oczywiście nie chciałem tego tak zostawić. Mam kumpla, który studiuje prawo. Liczyłem, że podpowie mi, co zrobić, żeby odzyskać swoje pieniądze.
– Przyjąłeś ten mandat? – to było pierwsze, o co kolega spytał.
– No tak, musiałem! Inaczej nie odebrałbym samochodu! – odparłem.
– No to kiepsko, stary – westchnął. – Przyjęcie mandatu to przyznanie się do winy. Możesz założyć im sprawę w sądzie, ale nie liczyłbym na zbyt wiele. Poza tym… koszty sądowe i te sprawy. Jak przegrasz, to zabulisz. Poza tym, to się będzie ciągnąć.
Zrezygnowałem. Nie chciało mi się z nimi szarpać. Zrobiłem to, co pewnie robi większość ludzi, która ma wątpliwą przyjemność zetknąć się z krzywdzącym prawem. Bo co z tego, że racja jest po mojej stronie? Sama racja nie wystarczy, by wygrać z silniejszym od siebie.
Czytaj także:
„W tym kraju nie ma godnej starości. Albo dogorywasz w kolejce do lekarza, albo ścigają cię bezduszne urzędy z kolejną opłatą”
„Koleżanki z pracy poszły na emeryturę, a mój wniosek ZUS odrzucił. Żyję za 1000 zł, bo w tym kraju są równi i równiejsi”
„Mój syn zginął, ale sprawcy nie spotkała kara. W tym kraju są równi i równiejsi...”