„W tym kraju nie ma godnej starości. Albo dogorywasz w kolejce do lekarza, albo ścigają cię bezduszne urzędy z kolejną opłatą”

Smutna starsza kobieta fot. Adobe Stock, Solarisys
„A ja powolutku zaczęłam wpadać w panikę. Te pieniądze to była dla mnie niewyobrażalna suma. Po 35 latach pracy jako nauczycielka rysunku w szkole podstawowej mam jakieś marne grosze z emerytury. Gdy żył mój maż, jakoś się żyło, a teraz?”.
/ 09.12.2022 15:15
Smutna starsza kobieta fot. Adobe Stock, Solarisys

Zima. Za oknem pada śnieg, a przede mną leży pismo urzędowe, które mówi, że owszem, mam rację, ale… taki jest system. Oznacza to, że nic się nie da zrobić. Za moich młodych lat też ciągle słyszałam, że taki jest system i nic się nie da zrobić. Po czym przyszła Solidarność i po prostu zmieniono system. Tyle że teraz, mam wrażenie, sprawa jest o wiele trudniejsza.

Wszystko zaczęło się dwa miesiące temu, u progu zimy. Mam 70 lat i od trzech lat żyję samotnie w dwupokojowym mieszkaniu. Kiedyś ja i Jurek, mój zmarły mąż, mieliśmy cztery piękne pokoje, ale córka wyszła za mąż, nie miała gdzie się podziać z bliźniakami i psem (i mężem, oczywiście). Zamieniliśmy więc mieszkanie na dwa dwupokojowe. Naturalnie młodzi dostali to większe.

To było dwadzieścia… nie, prawie trzydzieści lat temu. Piękne czasy. Byliśmy młodzi, pełni nadziei, doczekaliśmy momentu, gdy stary system padał i przed nami otwierał się cały świat. Z mnóstwem możliwości. I wieloma pułapkami.

„Wreszcie będzie normalnie – cieszyliśmy się. – Jak gdzie indziej, gdzie panują naturalne prawa ekonomii, gdzie za dobrą pracę dostaje się dobrą płacę! Nareszcie”.

W tamtych czasach popularny był dowcip o przeciętnych emerytach amerykańskich, francuskich i polskich. Co robią z samego rana? Amerykański bierze kije golfowe, wsiada do swojego forda i jedzie grać przez cały dzień. Francuski bierze farby, wsiada do swojego citroena i jedzie w plener malować obrazy. A polski – bierze słoiczek z moczem, wsiada do tramwaju i jedzie odczekać swoje w kolejce w przychodni.

Dowcip wciąż jest aktualny – ale nie dlatego, że polski kapitalizm jest gorszy (czy młodszy) od tamtych, tylko że jest po prostu kapitalizmem. Ludzie, którzy szli za Solidarnością, krzycząc: „Precz z komuną”, nie wiedzieli, że dwadzieścia pięć lat później za nią zatęsknią. Bo normalny świat – z normalnym systemem – działa w zgodzie z naturalnym prawem doboru – silniejszy zwycięża.

Czy ja tęsknię za komuną?

Tak, i nie tylko dlatego, że wtedy byłam młoda i zdrowa. Że miałam kochającego męża i wspaniałą córkę, całe życie przed sobą. Że były wczasy pracownicze, dopłaty do mieszkania, gwarantowana praca. Tęsknię za czasami, gdy można było dogadać się z ludźmi w codziennych sprawach, bo to oni decydowali. Oni, nie jakiś bezduszny system. Tęsknię za komuną i za… ludźmi

Przykład? Pamiętam sklepik spożywczy przed blokiem. Wiele razy robiłam tam zakupy, płaciłam, po czym nagle orientowałam się, że czegoś nie potrzebuję, więc wracałam do kasy i oddawałam towar. Sprzedawczyni – wyniosła „lady zza lady”, jak wtedy nazywano te sklepowe, które zadzierały nosa (a zadzierały, bo były blisko dóbr najbardziej poszukiwanych) – bez sprzeciwu brała towar, otwierała kasę i oddawała pieniądze.

Teraz? Kilka lat temu kupiłam niepotrzebnie coś w sklepie pod blokiem, od drzwi cofnęłam się i powiedziałam, że chciałabym zwrócić. Panienka zza lady, miła i sympatyczna, spłoszyła się.

– Nie mogę przyjąć – powiedziała.

– Dlaczego? – zdziwiłam się.

– Kasa fiskalna – odparła, jakby to wszystko wyjaśniało.

– Nie rozumiem.

No to panienka bardzo uprzejmie mi wytłumaczyła, że kasa zapisała zakup, a zwrot wiąże się z kilkoma skomplikowanymi czynnościami, których ona nie ma prawa wykonywać, poza tym nie potrafi, a kierowniczka wyszła. Będzie jutro.

– Ale jutro nie przyjmie tej sałaty, bo będzie zwiędła – tłumaczyłam.

– Naprawdę rozumiem panią, ale taki jest system – wskazała na kasę, która w tym momencie wydawała mi się wrogą istotą z innej planety.

– No to zostawię sałatę, pani napisze mi to na kartce, a jutro kierowniczka zwróci mi pieniądze – próbowałam znaleźć jakieś wyjście z tej absurdalnej sytuacji.

– Nie mogę – odparła na to panienka. – Bo ktoś kupi sałatę, i wtedy rachunek nie będzie się zgadzać. Poza tym to przecież tylko dwa złote – wzruszyła ramionami.

Owszem, dwa złote. Jednak nie przelewa mi się, i takie dwa złote to litr mleka. Pół bochenka chleba. Czasem różnica między śniadaniem a brakiem śniadania! W wielkich sieciach ze zwrotami jest łatwiej, ale małe sklepiki walczą o przeżycie, i oddawanie kupionego towaru to jak wyrywanie sprzedawcom zębów bez znieczulenia.

Ale tamta strata dwóch złotych to nic w porównaniu z tym, co teraz mi się przytrafia. Otóż dwa miesiące temu dostałam z firmy energetycznej pisemko, w którym informują mnie, że mam zaległości w opłaceniu faktury za prąd i ogrzewanie. Za pół roku. Z odsetkami będzie to dokładnie dwa i pół tysiąca złotych! Aż usiadłam z wrażenia, gdy to przeczytałam.

Zaległości? Jakim cudem?

Mam niewielką emeryturę, lecz  najpierw robię wszystkie opłaty. Mogę jeść chleb z margaryną, ale wiem, że za mieszkanie i inne rzeczy trzeba płacić. Sprawdziłam w teczce, gdzie trzymam wszystkie dowody przelewów – i proszę, jest! Przecież pół roku temu zapłaciłam!

Następnego dnia potruchtałam na drugi koniec miasta i położyłam przed panią, która siedziała przy stoliku, dowody przelewów i owo pisemko. Pani – customer assistant, jak miała napisane na plakietce – przeczytała, sprawdziła coś w komputerze i powiedziała:

– Przykro mi, ale w naszym systemie nie ma tej płatności. – Ale zapłaciłam. Tu są dowody przelewów – powiedziałam łagodnie, jakbym tłumaczyła dziecku.

– Rozumiem – odparła pani równie łagodnym tonem. – Jednak w systemie tego nie ma, dlatego została pani obciążona odsetkami i wezwaniem do zapłaty.

Nie rozumiałam, w czym problem

– To w takim razie proszę wprowadzić do systemu to, że zapłaciłam.

Popatrzyła na mnie jak na idiotkę.

– Nie mogę tego zrobić – oznajmiła. – Nie mam wejścia do systemu.

– A kto ma? – spytałam, przygotowując długopis, by zapisać nazwisko i telefon tej wszechwładnej osoby.

Spojrzenie asystentki nie zmieniło wyrazu ani o jotę.

– Nikt – odparła. – Kiedy płatność się pojawi, system to wykaże.

– Zapłaciłam pół roku temu. To kiedy się pojawi?

Pani rozłożyła ręce.

– No dobrze – westchnęłam. – System systemem, ale przecież pani widzi, że zapłaciłam. Dlaczego mam znów płacić? Na pewno jest jakiś sposób, żeby to wyprostować.

– Może się pani odwołać, napisać reklamację… – customer assistant wyjęła z biurka jakiś formularz i położyła go przede mną.

Wreszcie do czegoś dochodzimy!

– Ale najpierw musi pani zapłacić – dodała szybciutko.

Zmartwiałam.

– Dlaczego? Przecież reklamuję. Mam dowód, że zapłaciłam.

– Reklamacja zostanie rozpatrzona i pieniądze zostaną pani zwrócone. Ale najpierw musi pani zapłacić – tłumaczyła mi przyjaźnie.

A ja powolutku zaczęłam wpadać w panikę. Te pieniądze to była dla mnie niewyobrażalna suma. Po trzydziestu pięciu latach pracy jako nauczycielka rysunku w szkole podstawowej mam 1100 złotych emerytury. Póki mąż jeszcze żył, udawało się nam trochę oszczędzić, ale po jego śmierci moje zdrowie podupadło i wszystkie oszczędności poszły na lekarstwa. Teraz, kiedy jestem zupełnie sama, coraz częściej myślę o mojej córce i wnukach… jakże byłoby inaczej, gdyby żyli!

Piętnaście lat temu cała trójka zginęła w wypadku na drodze. Od tamtej pory wciąż mam senne koszmary. Żyję z dnia na dzień, zastanawiając się, jaki w tym wszystkim cel. A tu jeszcze to, jakby mi było mało tej codziennej udręki.

– Nie mam takich pieniędzy – powiedziałam panience, czując, jak serce wali mi w panice; powinnam wziąć lekarstwo. – Jestem emerytką na głodowej emeryturze. Nie mam nawet skąd pożyczyć. Może ktoś mógłby podjąć decyzję…

Patrzyłam na tę kobietę, błagając ją wzrokiem, by coś zrobiła. Nie wiem – niechby poszła do dyrektora porozmawiać, poprosić, żeby okazał się człowiekiem. W jej wzroku dostrzegłam współczucie. Westchnęła.

– Rozumiem panią, ale taki jest system – powtórzyła swoją mantrę. – Nic na to nie poradzę. Są pewne automatyczne procedury, które włączają się w określonych okolicznościach. System nie odnotował wpłaty, czekał wyznaczony czas, zostało wysłane pismo. Jeśli nie zapłaci pani w ciągu 30 dni, pójdzie sygnał do rachunkowości i jednocześnie do dystrybucji.

– Co to oznacza? – spytałam słabym głosem, mokra jak mysz z nerwów.

– To oznacza, że odetną pani prąd.

Co było dalej?

Napisałam reklamację i osobiście zaniosłam ją do dyrektora. Tłumaczyłam, pokazywałam przelewy. Wszyscy byli bardzo wyrozumiali, bardzo współczujący. Bardzo ludzcy. Tyle tylko, że nic nie mogli zrobić. Nawet przyśpieszyć terminu rozpatrzenia reklamacji. Bo taki jest system.

Nie udało mi się zdobyć pieniędzy, moje przyjaciółki są równie biedne jak ja. W banku dowiedziałam się, że nie mam zdolności kredytowej. I system nie przyzna mi kredytu. Jest zima. Za oknem pada śnieg. Ręce mam zgrabiałe, na sobie ciepły płaszcz, kozaczki, a piszę przy świeczce. I boję się, że ów wszechwładny nieludzki system pożre w końcu swoich twórców, bo stworzono go dla wygody człowieka.

A człowiek chętnie odda swoją wolność, żeby tylko móc robić jak najmniej. Bo żadnego wysiłku nie wymaga rozłożenie rąk i podanie wytłumaczenia, który zdejmuje z nas wszelką odpowiedzialność: „Taki jest system. Ja nic nie mogę. Zresztą nawet nie chcę…”.

Czytaj także:
„Myślałam, że jako sprzedawczyni nie mam wpływu na ludzkie życie. Kto by pomyślał, że zaprowadzę tych młodych przed ołtarz”
„Rodzice pluli do siebie jadem. Mama za zniszczoną karierę, a ojciec za zimny obiad. Jeszcze trochę i skończyłoby się rozwodem”
„Dziwiło mnie, że narzeczona nawet w ciąży pierze mi gacie i chodzi po piwo. To teściowa wmówiła jej, że taka rola kobiety”

Redakcja poleca

REKLAMA