„Myślałem, że dziewczyna na mnie leci, a ona chciała mnie obrobić! Ostrzegali mnie, ale musiałem udowodnić swoją męskość”

Byłem idealnym mężem, a żona i tak odeszła fot. Adobe Stock, MB.Photostock
„– Wyszła bez pożegnania. Dziwne. Mam nadzieję, że niczym jej nie obraziłem… – mamrotałem. Wracając do pokoju, nagle coś mnie tknęło, bo zobaczyłem uchylone drzwi do sypialni rodziców. Wszedłem do środka i przerażony zobaczyłem, że toaletka ma pootwierane szuflady, a na zewnątrz stoi szkatułka, w której mama trzyma swoje błyskotki. Była pusta!”.
/ 25.11.2022 19:15
Byłem idealnym mężem, a żona i tak odeszła fot. Adobe Stock, MB.Photostock

Zawsze byłem grzecznym dzieckiem, może nawet za bardzo. W podstawówce koledzy dogryzali mi, że nigdy nie chodzę na wagary, mam odrobione lekcje, unikam bójek. Wielokrotnie słyszałem za plecami „Kujon!” lub „Maminsynek!”.

Nie przejmowałem się tym jednak

W liceum nadal chadzałem własnymi ścieżkami. Bardziej prowadzącymi do biblioteki niż pubów. Wprawdzie życie towarzyskie miałem ubogie, ale rekompensowałem to sobie szkolnymi sukcesami i wierzyłem, że ascetyczne życie da kiedyś efekty. Mogłem również pochwalić się doskonałymi relacjami z rodzicami, bo – jak mawiała matka – „mam poukładane priorytety”. Odwdzięczyli mi się pomocą na starcie w tzw. dorosłe życie, a dokładnie na początku studiów. Bo gdy (bez problemów) dostałem się na jedną z prestiżowych uczelni w Poznaniu, szybko zacząłem zazdrościć studentom ich luzu, rozrywek, a przede wszystkim szalonych imprez w damsko-męskim towarzystwie. Nie chciałem być dłużej „maminsynkiem”. Jeszcze na pierwszym roku zasugerowałem rodzicom, że planuję wyprowadzkę.

– Nie ma sprawy, facet w tym wieku nie może nadal nam siedzieć na głowie – zgodził się ojciec, po czym przedstawił mi ofertę z gatunku nie do odrzucenia. – Znajdź mieszkanie, będziemy opłacać koszty, ale na codzienne utrzymanie musisz zarobić sam.

– Jasne, dam radę – zapewniłem go.

Z pieniędzmi nie było problemu, gdyż od dawna udzielałem korepetycji dzieciakom z podstawówki, które nie mogły ogarnąć chemii lub fizyki. Poza tym dostałem stypendium. Nieźle na tym wychodziłem, a i tak po każdych odwiedzinach w domu lub niedzielnych obiadkach znajdowałem w kieszeni kurtki stówkę lub dwie.

Nie mogę pozwolić, żebyś głodował – tłumaczyła mama, gdy protestowałem.

Wynająłem kawalerkę. Mikroskopijną, w obskurnym bloku z wielkiej płyty, byłem jednak panem i władcą na tych niespełna 30 metrach kwadratowych.

Szybko zasmakowałem „wolności”

Piwo przestało mieć gorzki smak, dziewczyny już mnie tak nie peszyły, a na mapie Poznania odkryłem wiele ciekawych miejsc. Sam zorganizowałem kilka balang, byłem też chętnie zapraszany przez innych. Polubili mnie.

Bo nie pajacujesz, nie udajesz kogoś innego. No i nigdy nie przychodzisz na sępa, żeby się najeść i napić na cudzy koszt – wytłumaczył mi nowy kolega. – Słyszałem też, że robisz furorę wśród koleżanek!

Minął rok, później kolejny. Nie zaniedbywałem ani nauki, ani życia towarzyskiego. Oczywiście, czasem zdarzały mi się wpadki, nigdy jednak nie było to nic poważnego. Być może przez to właśnie straciłem czujność. Przez splot przypadków wpakowałem się w niezłe tarapaty. W zeszłym roku, podczas długiego weekendu, rodzice postanowili odwiedzić krewnych na Śląsku. Jak zwykle poprosili mnie, abym miał oko na ich mieszkanie. Wręczając mi klucze, mama zaproponowała, żebym następnego dnia wpadł sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ja także zamierzałem skorzystać z wolnego. Kolega ze studiów dorabiał jako barman w popularnym klubie na Starym Mieście, zapraszał mnie wiele razy, ale jakoś do tej pory nie było okazji. Teraz co innego.

– Nooo, nareszcie! – Krzysiek autentycznie ucieszył się na mój widok. – Pierwszy browar dla nowego klienta na koszt firmy – ogłosił, chwytając za kufel.

Rozejrzałem się po knajpce. Szału nie było, ale ludzie całkiem nieźle się bawili. Z każdą godziną i po kolejnych drinkach coraz lepiej. Zarazili mnie dobrym nastrojem. Złożyłem kilka zamówień, poznałem nowych ludzi, zatańczyłem parę kawałków z różnymi dziewczynami. Najbardziej jednak spodobała mi się szczupła blondynka, która samotnie siedziała przy barze.

– Krzysiek, dla mnie coś mocniejszego, a dla tej pani to samo, co teraz pije – pod tym pretekstem do niej podszedłem.

– Klaudia – przedstawiła się.

– Piotrek – uścisnąłem jej rękę.

Resztę wieczoru spędziliśmy na wspólnej zabawie. Dowcipkowaliśmy, tańczyliśmy i sporo razem wypiliśmy. Nic nam nie zakłóciło znakomitego nastroju. Raz tylko Krzysiek dał mi znak ręką, żebym na chwilę podszedł do baru.

– Dobra rada: uważaj na Klaudię, to laska z problemami – ostrzegł, ale byłem w takim stanie, że zbagatelizowałem jego słowa.

Stary, jestem dużym chłopcem.

Nawet nie wiem, kiedy minęła północ. Trzeba było pomyśleć o powrocie do domu. Oczywiście, nie zamierzałem wychodzić sam. I odniosłem wrażenie, że moja nowa znajoma także rozważa inną możliwość.

– Niedługo nas chyba wygonią, a nie mam już siły na następną knajpę. Jeśli chcesz, możemy przenieść się do mnie – zaryzykowałem, ale ona uśmiechnęła się.

Chyba oczekiwała tego zaproszenia

Ponieważ do kawalerki miałem trochę daleko, postanowiłem jechać do rodziców. Ich nie było, a ja miałem klucze. Poza tym wiedziałem, że mama nic nie zmieniła w moim dawnym pokoju. Spokojnie mogłem tam zaprosić Klaudię. Dotarliśmy po kilku minutach. Jako dżentelmen pominę łóżkowe szczegóły w tej opowieści. Obudziłem się ze straszliwym bólem głowy. Jeszcze otumaniony zerknąłem na zegarek – pokazywał wpół do dziesiątej. Chwilę mi zajęło, zanim przypomniałem sobie wieczorne, a przede wszystkim nocne, wydarzenia.

„Właśnie, gdzie ona poszła?” – pomyślałem, bo obok mnie jej nie było.

– Klaudia! – zawołałem.

Cisza.

– Kotku, gdzie jesteś? – jeszcze raz wysiliłem się na podniesienie głosu.

Znowu brak reakcji.

„Kurczę, trzeba się podnieść i jej poszukać” – ta myśl nie nastrajała mnie zbyt optymistycznie, ale nie miałem wyjścia.

Zwlokłem się z łóżka. Chwilę później oprzytomniałem. Najpierw zobaczyłem portfel na drewnianej podłodze. Zdziwiłem się, ale jeszcze ze spokojem schyliłem się, aby go podnieść.

„Może wypadł, gdy w pośpiechu zrywaliśmy z siebie ubrania” – pomyślałem i aż uśmiechnąłem się na to wspomnienie.

Mój dobry nastrój szybko jednak prysnął, bo w środku nie znalazłem ani grosza.

– Co jest grane? Przecież miałem jeszcze sporo gotówki – mruknąłem.

Zajrzałem do kuchni. Nowej znajomej tam nie zastałem. W łazience było ciemno, ale na wszelki wypadek i tak zapukałem, a potem otworzyłem drzwi – pusto. Wtedy dopiero mnie oświeciło. Szybka inspekcja w przedpokoju potwierdziła moje podejrzenia. Brakowało jej kurtki i butów.

– Wyszła bez pożegnania. Dziwne – mamrotałem pod nosem. – Mam nadzieję, że niczym jej nie obraziłem…

Przemyślenia musiałem jednak odłożyć na później, co najmniej o filiżankę kawy później.

Dobrze, że matka mnie nie widzi! Zgorszyłaby się, że jej porządny synek ma kaca giganta” – dumałem, siedząc w kuchni i czekając, aż woda się zagotuje.

Wracając do pokoju, nagle coś mnie tknęło, bo zobaczyłem uchylone drzwi do sypialni rodziców. Wszedłem do środka i przerażony zobaczyłem, że toaletka ma pootwierane szuflady, a na zewnątrz stoi szkatułka, w której mama trzyma swoje błyskotki.

Była pusta!

Z reguły nie klnę, ale w tamtej chwili puściłem całą wiązankę.

– A to modliszka! Złodziejka! – wrzeszczałem.

Gdy ja spałem, ona myszkowała. Nie miałem pojęcia, co ukradła, bo skąd miałem wiedzieć, ile matka ma pierścionków… Zacząłem gorączkowo myśleć. Co robić? Wzywać policję? Bez sensu. Najważniejszy był czas – rodzice wracali z wycieczki na drugi dzień, musiałem więc odzyskać biżuterię w ciągu kilku godzin. Wypełnianie papierków na komisariacie trwa dłużej. Przypomniałem sobie, że w knajpie Klaudia dała mi numer telefonu. Nerwowo zacząłem przetrząsać kieszenie spodni. Znalazłem serwetkę z dziewięcioma cyframi, które wystukałem w komórce. Niestety, to byłoby zbyt proste.

„Abonent czasowo niedostępny” – usłyszałem komunikat.

Jeszcze bardziej podniosło mi się ciśnienie, bo to był jedyny ślad jaki miałem.

„Krzysiek! Przecież on ją zna” – przypomniało mi się nagle.

Natychmiast wybrałem jego numer, choć wiedziałem, że odsypia po nocnej zmianie. O dziwo, odebrał.

– Nie myślałem, że już o poranku będziesz chciał się pochwalić swoimi męskimi wyczynami – zaczął żartować.

Przestań mnie wkurzać, niezły numer mi wycięła! – przerwałem mi i w kilku zdaniach zrelacjonowałem sytuację.

– Ostrzegałem, że będziesz miał z panną problem, choć nie myślałem, że taki…

– Dobra, trudno. Mów, co o niej wiesz.

Niewiele, choć słyszałem sporo plotek. Różne numery wycinała, żeby zdobyć kasę na imprezy. Ale dotychczas szukała frajerów wśród obcych, nikogo ze znajomych jeszcze nie oskubała.

– No to jestem zaszczycony – denerwowały mnie te teksty. – Gdzie ją znaleźć?

– Nie mam pojęcia, ale podzwonię, może ktoś będzie wiedział – obiecał.

Czekać na informacje to jak siedzieć na rozżarzonych węglach. Wykorzystałem ten czas na posprzątanie i zatarcie wszelkich śladów nocnego szaleństwa. Wyskoczyłem też do bankomatu (na szczęście nie tknęła kart kredytowych). Po trzech godzinach Krzysiek wreszcie zadzwonił.

– Nikt nie ma aktualnego adresu, bo ona dość często zmienia mieszkanie – zaczął niezbyt optymistycznie. – Ale jeśli ma gotówkę, a rozumiem, że dzięki tobie ma, to na pewno siedzi w klubie.

– Człowieku, w mieście są ich dziesiątki!

– Spokojnie, Klaudia to zbyt leniwa osóbka, żeby błąkać się po mieście. Na pewno siedzi w centrum. Znajdziesz ją w jednym z trzech klubów – i podał mi nazwy.

Natychmiast wezwałem taksówkę

Kierowcy od razu wytłumaczyłem, że nie będzie to typowy kurs. Nie widział problemu, gdy mu wręczyłem stuzłotowy banknot. Niestety, nie znalazłem jej w żadnym z trzech klubów.

„No to leżę i kwiczę” – pomyślałem i wtedy zadzwonił Krzysiek.

Byłeś już przy ulicy X?

– Tak, 15 minut temu.

– To wracaj, kolega dał mi cynk, Klaudia przed chwilę się tam pojawiła. Spiesz się, zanim wszystko wyda...

Kazałem kierowcy wcisnąć gaz do dechy. Dojechaliśmy w kilka minut. Wyskoczyłem z taryfy, gdy tylko zaparkował przed wejściem. Siedziała z przy barze. Była tak zaaferowana barmanem, że nie zauważyła, jak podszedłem. Resztką silnej woli powstrzymałem się przed walnięciem jej w tę blond fryzurę.

I jak tam, panno złodziejko, dobrze się bawi za cudze? – wycedziłem przez zęby.

Dopiero teraz mnie dostrzegła. Zbladła.

– Przepraszam, nie wiem, dlaczego to zrobiłam. To silniejsze ode mnie. Oddam ci kasę – zaczęła się tłumaczyć i… płakać.

– Nie bierz mnie na litość – wkurzyłem się jeszcze bardziej, bo chyba uważała mnie za skończonego naiwniaka. – Gdzie masz biżuterię matki? Tylko o nią mi chodzi!

Zwiesiła głowę. Milczała.

– Albo oddajesz pierścionki, albo dzwonię na policję! – zagroziłem.

– Nie mam. Zaniosłam do lombardu.

No tak! Ależ jestem głupi… Przecież to oczywiste – zastawiła biżuterię, żeby mieć za co się bawić! Co gorsza, większość kasy zdążyła już wydać. Zacząłem kombinować, jak wyjść z tej sytuacji. Nie miałem złudzeń – ze stratą gotówki musiałem się pogodzić, a w zapewnienia Klaudii, że zwróci dług, nie wierzyłem.

– Ile dostałaś za biżuterię? – spytałem.

– Osiem stów… I niewiele zostało.

– A to niespodzianka! – zadrwiłem. – Nie zależy mi na wywoływaniu jeszcze większej afery. Stracę pieniądze, ale za głupotę trzeba płacić. Jeśli zrobisz, co powiem, nie wezwę policji – zaproponowałem.

Wyszliśmy z klubu

Najpierw w bankomacie wypłaciłem tysiąc złotych, a później poszliśmy do lombardu. Jego pracownik nie zadawał zbędnych pytań. Po prostu wziął pieniądze z odsetkami i wydał zastaw. Trzy pierścionki i dwa łańcuszki.

– Coś jeszcze ukradłaś? – zapytałem.

– Nie, nic więcej. Słowo.

– Dobra, wynoś się. I zmień knajpy, bo każdemu powiem, jaka z ciebie…

Odeszła bez słowa, a ja pojechałem odłożyć fanty na miejsce. Dopiero wtedy mogłem odsapnąć.

„Tysiąc w lombardzie, jakieś dwie setki z portfela i jeszcze spory rachunek w knajpie… – podliczyłem w duchu. – No, no… Kosztowna imprezka”.

Nazajutrz pojechałem po rodziców na dworzec. Nieco spanikowany, bo nie wiedziałem, czy Klaudia powiedziała prawdę. A już niemal zawału dostałem, gdy mama poszła do sypialni i wyciągnęła szkatułkę, aby włożyć pierścionki, które miała na palcach. Nic nie powiedziała.

„Czyli wszystko jest na miejscu” – odetchnąłem.

– Coś mizernie wyglądasz, chyba wesoło było pod naszą nieobecność – stwierdziła.

Nie miałem odwagi tego skomentować.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA