„Myślałam, że zostałam milionerką, lecz los szybko sprowadził mnie na ziemię. Wygrany kupon przepadł jak kamień w wodę”

załamana kobieta fot. iStock, vladans
„Wyciągnęłam portfelik, gdzie spodziewałam się znaleźć kupon, potem portmonetkę. W końcu po prostu wysypałam całą zawartość torebki na podłogę. Bez sukcesu”.
/ 18.07.2023 18:30
załamana kobieta fot. iStock, vladans

Kierownik starannie unikał mojego wzroku.

– Zabrano nam połowę etatów. Ala jest przed emeryturą, Sylwia po macierzyńskim. Nie mam wyboru…

– Pan pamięta, że ja mam dziecko, na które nie dostaję alimentów? Że moja praca to jest nasze jedyne źródło utrzymania? – spytałam.

– Pani Ireno, to nie zależy ode mnie. Sama pani wie, jak tu jest ostatnio…

Było fatalnie. Nasza galeria handlowa przeżywała parę lat temu okres świetności, ale teraz wszyscy zaczęli robić zakupy w dyskontach albo w internecie. Kolejne sklepy wynosiły się z tego miejsca. Nasze delikatesy pustoszały z miesiąca na miesiąc, aż dyrekcja sieci zdecydowała o likwidacji sklepu.

Niestety, nigdzie nie było miejsc

Połowa załogi miała przejść do drugiej lokalizacji. Mnie wyznaczono do zwolnienia. Nie mogło być gorszego momentu. Odkąd mój mąż odszedł do innej kobiety, takiej, której nie przeszkadza picie, żyłyśmy z Amelką raczej skromnie. Nie mogłam liczyć na alimenty. Nie wyobrażałam sobie, jak będziemy żyć z zasiłku dla bezrobotnych.

– Pani Ireno… Znajdzie pani pracę w handlu. Może na razie w gorszym sklepie, ale docelowo na pewno trafi się coś dobrego… – pocieszał szef.

Niestety, rzeczywistość wyglądała dużo gorzej, niż sądził kierownik. Przeszłam przez wszystkie supermarkety, dyskonty i małe sklepiki. Niestety, nigdzie nie było miejsc. Odprawa szybko się skończyła, a oszczędności nie miałyśmy. Przyznano nam zasiłek, ale i tak nie miałam pomysłu, jak zapłacę rachunek za prąd.

Pod koniec kolejnego miesiąca po prostu skończyły mi się pieniądze. Siedziałam w kuchni i liczyłam drobne. Głos w radiu opowiadał o kumulacji. Na zwycięzcę czekało dwanaście milionów złotych… Nigdy nie grałam w żadne gry losowe. Uważałam to za oszukiwanie samego siebie. Zajęcie dla ludzi, którzy nie lubią pracować i chcieliby dostawać pieniądze za nic.

Może los mi pomoże?

Tym razem jednak spojrzałam na cztery złote w portmonetce. Może los mi pomoże? Może nieprzypadkowo usłyszałam to w radiu akurat teraz, kiedy mam dokładnie tyle, ile trzeba zapłacić za pojedynczy zakład? Tyle się chyba płaci za te parę godzin nadziei…

Dziwnie podekscytowana pobiegłam do delikatesów, gdzie mieściła się kolektura. Już po drodze zdecydowałam, co skreślę. Dni urodzin moich i Amelki, numer naszego mieszkania, numer butów Amelki i moich, dzień ślubu moich rodziców. W sumie sześć liczb. Przy kasie była kolejka, spieszyłam się. W dodatku widok sklepu, w którym nie mogłam niczego kupić, sprawiał mi przykrość. Drżącą ręką skreśliłam przygotowane w głowie liczby, szybko zapłaciłam i natychmiast wybiegłam.

Przed powrotem do domu wstąpiłam jeszcze na pocztę, do urzędu, gdzie wywieszano oferty pracy, do szewca. Temu ostatniemu powiedziałam, że zreperowane buty odbiorę dopiero za tydzień. Odebrałam ze szkoły Amelkę.

– Mamo, pani powiedziała, że mamy na piątek przynieść takie miękkie kredki. Kupisz mi?

Szybko skłamałam, powtarzając sobie w duchu, że do piątku na pewno coś wymyślę. Wieczorem położyłam Amelkę spać i przed dziesiątą, włączyłam telewizor na transmisję z losowania. Poważny pan zerwał blokadę i kolorowe kulki zaczęły obracać się w bębnie maszyny losującej. Po chwili wylosowana została pierwsza kulka z numerem 18 – moją datą urodzin.

Nawet jeżeli to tylko tyle – dzięki za dobrą wróżbę… Potem padło 3, czyli nasz numer mieszkania, i 27 – dzień ślubu moich rodziców. Kiedy jako czwarta liczba pojawiło się 37, poczułam, że ogarnia mnie fala podniecenia. Przy piątej liczbie zaczęłam szybciej oddychać, a przy szóstej zrobiło mi się słabo. To było moje sześć liczb! Trafiłam szóstkę!

Rzuciłam się do torebki, żeby znaleźć kupon. Byłam taka zdenerwowana w tamtym sklepie, mogłam coś źle skreślić… Wyciągnęłam portfelik, gdzie spodziewałam się znaleźć kupon, potem portmonetkę. W końcu po prostu wysypałam całą zawartość torebki na podłogę.

Bez sukcesu

Przeszukałam kieszenie płaszcza, potem całe mieszkanie. Mógł wypaść przed drzwiami, kiedy wyciągałam klucze. Wybiegłam na klatkę, obejrzałam schody i zejście do piwnicy. Zajrzałam nawet pod wycieraczki – naszą i sąsiadów. Na szczęście o tej porze na klatce nie było już nikogo… Jednak niczego nie znalazłam. Skreśliłam szóstkę, wygrałam fortunę i zgubiłam kupon…

Nie umiem opisać wściekłości i rozpaczy, jakie ogarnęły mnie w tym momencie. Nie zasługuję na żadną pomoc ze strony losu. Jak mogłam być taką kretynką…
W nocy prawie nie spałam. Czyżbym włożyła kupon do kieszeni płaszcza, skąd po prostu wypadł na ulicę?! Rano odprowadziłam Amelkę do szkoły i z nosem przy ziemi przeszłam całą trasę poprzedniego dnia. Zaglądałam pod ławki, do koszy na śmieci, rozgrzebywałam suche liście… Ktoś zapytał mnie, czego szukam, a potem dziwnie patrzył, kiedy wyjaśniłam. Nie codziennie spotyka się kogoś, kto zgubił na ulicy dwanaście milionów…

Wypytałam portiera w szkole Amelki, potem szewca. Panie w urzędzie patrzyły na mnie ze współczuciem – nie dość, że zdesperowana kobieta bez pracy chwyta się nadziei na wygraną w totka, to w dodatku zgubiła kupon.

Nikt nigdzie nie znalazł mojego kuponu albo też go znalazł i zabrał. Teraz nie może się nadziwić swojemu szczęściu. Nie tylko wygrał dwanaście milionów złotych, ale nie wydał na kupon ani grosza. Po prostu zabrał sobie moje szczęście, moje sześć liczb. To była okropna niesprawiedliwość. Ten ktoś nie skreśliłby przecież akurat tych liczb – one były moim osobistym szyfrem!

Ostatnią szansą były delikatesy, w których mieściła się kolektura. Z przykrością myślałam, że będę musiała tam wejść. Gdzie jak gdzie, ale tu akurat wszyscy znali zwycięskie liczby. Jeżeli zostawiłam w kolekturze kupon wart dwanaście milionów, nikt mi go nie odda… Weszłam do sklepu. W kasie była ta sama młoda kobieta, która wczoraj sprzedała mi los. Poczułam się idiotycznie. Zanim jednak zdążyłam zadać pytanie, ekspedientka uśmiechnęła się do mnie szeroko.

– Jak dobrze, że pani przyszła! Nie wiedziałyśmy jak pani szukać… Zostawiła pani tu wczoraj kupon. Bo to pani, prawda? Koleżanka nawet wybiegła za panią, ale już pani gdzieś znikła – powiedziała.

Poczułam, że nogi się pode mną uginają

– Tak, to ja. Spieszyłam się, przepraszam za kłopot i dziękuję…. Ma pani może ten kupon?

Kasjerka znów się uśmiechnęła.

– Pewnie. No i mam dla pani pieniądze! Gratulacje! Trafiła pani czwórkę!

Teraz uśmiechnęłam się ja, ale z dużym wysiłkiem.

– Czwórkę? Myli się pani… Ja trafiłam szóstkę. Na pewno szóstkę…

Kasjerka wcale się nie speszyła i podała mi kupon.

– To ten, prawda? No, niestety. Czwórka. Proszę popatrzeć. 18, 3, 27, 11 się zgadza.Ale potem ma pani 4 i 7, a wypadło 37 i 41… Może ja pani przyniosę trochę wody?

Wpatrywałam się w kupon, nie mogąc w to uwierzyć. W losowaniu faktycznie padły nasze numery butów, ale ja skreśliłam liczby z innej rozmiarówki… Kasjerka wypłaciła mi sto osiemdziesiąt siedem złotych za czwórkę – mogłam już odwiedzić szewca i kupić dziecku kredki.

Może odłożę coś na prąd. Ale nie będzie żadnych dwunastu milionów. Wciąż będę bezrobotną nędzarką. Los nieźle zabawił się moim kosztem… Podziękowałam za wodę, z całej siły próbując się nie rozpłakać. Miła kasjerka chyba widziała, że coś się ze mną dzieje, bo próbowała mnie pocieszyć.

– Super, że pani coś wygrała – mnie się nigdy nie udało nawet trójki, choć tu tyle czasu pracuję…

Odwróciłam się już w stronę drzwi, ale dziewczyna nie przestawała mówić.

Wygrałam coś ważniejszego

– A właściwie to pracowałam, bo właśnie wyjeżdżam za granicę. Może zna pani kogoś, kto szuka pracy w sklepie? Pytam, bo potrzeba pilnie kogoś na moje miejsce. Właścicielka ma właśnie dzisiaj wywiesić ogłoszenie…

Rozczarowanie z powodu „utraconej” wygranej o mały włos odebrałoby mi resztki przytomności umysłu. Cofnęłam się od drzwi. Poprosiłam kasjerkę, żeby od razu zaprowadziła mnie do szefowej. Miałam odpowiednie doświadczenie i determinację. I najważniejsze – byłam akurat we właściwym miejscu i czasie. Pracę, której szukałam tak długo, dostałam od ręki…

Nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś zagrała w totka. Ale zmieniłam swój stosunek do gier losowych. Bo los naprawdę z nami gra. I nawet przegrywając, warto się uważnie rozglądać dookoła.

Czytaj także:
„Gdy wygrałam w totka, przeczuwałam, że zaraz zleci się do mnie pół miasta. Jeśli nie sypnę groszem, wezmą mnie na języki”
„Wygrałem w totka i zamiast czuć się jak w niebie, przeżywałem piekło. Okazało się, że nawet dzieci to chciwe pijawki”
„Mąż zdziadział na starość, a ja chciałam podróżować. Gdy wygrałam w lotto, żaden stary zgred nie mógł mnie już powstrzymać”

Redakcja poleca

REKLAMA