„Gdy wygrałam w totka, przeczuwałam, że zaraz zleci się do mnie pół miasta. Jeśli nie sypnę groszem, wezmą mnie na języki”

kobieta, która wygrała w totka fot. iStock by Getty Images, Jamie Grill
„Co powiedziałaby o nas rodzina, gdybyśmy w ramach okrojonego budżetu zaofiarowali każdemu tylko po tysiąc złotych? A sąsiedzi? Co pomyśleliby o nas, gdybyśmy na ich prośby jedynie rozłożyli bezradnie ręce? A pan Wacław z zieleniaka, u którego przecież ostatnio zabrakło mi pięćdziesiąt groszy za kilo jabłek? Co by powiedział?”.
/ 24.05.2023 14:30
kobieta, która wygrała w totka fot. iStock by Getty Images, Jamie Grill

Sięgając do torebki po zapalniczkę, trafiłam dłonią na złożony kupon lotto. Czasami po prostu zapominam o tym, że mogę zostać milionerką, jak mawia ze śmiechem mój mąż. Prawdę mówiąc, nigdy nie wierzyłam, że cokolwiek wygram. Kupony lotto, jak twierdzi moja przyjaciółka, traktuję jako podatek. Cóż, żeby marzyć, muszę go opłacić, a owych marzeń, zapewniam, mam całą głowę. Zresztą, kto z grających nie wyobrażał sobie, czego by nie kupił lub czego nie zrobił, gdyby trafił w końcu te upragnione sześć cyferek.

Jeśli chodzi o mnie, to jak co rano stawiłabym się w pracy. Potem, gdyby szef spytał, dlaczego zamiast pracować robię makijaż, roześmiałabym się mu w nos. Powiedziałabym, że za te marne 2700 złotych to może zatrudnić sobie własną żonę. I że przy jego tuszy, pryszczach na rozlanej twarzy i astmatycznym przydechu, to niech lepiej szuka partnerki w domach spokojnej starości, a nie ściga wzrokiem dwudziestoletnie praktykantki. 

Potem poszłabym na zakupy. Dwie (lub trzy) sukienki wprawiłyby mnie w jeszcze lepszy nastrój. Ze sklepu pojechałabym taksówką do banku i spłaciła kredyt za nasze mieszkanie. Nie ukrywam, że od roku, gdy zrestrukturyzowano stanowisko pracy męża i teraz zarabia jeszcze mniej ode mnie, czujemy na szyi pętlę długu. Nie jestem rozrzutna, a Karol doskonale rozumie, że czasami zamiast schabu powinniśmy jeść ser biały – i nie dlatego, że jest zdrowszy, tylko o kilkadziesiąt złotych tańszy.

W rodzinie trzeba się wspierać

No i oczywiście pobiegłabym do zieleniaka, do pana Wacława. Co jakiś czas zalegam mu z drobną zapłatą. Gdy nie znajduję w portfelu pieniędzy, on macha ręką i wypowiada swoje: „Odda mi pani później”. Wtedy ja wzdycham ciężko na znak, że jest mi z tego powodu strasznie przykro (bo rzeczywiście jest). Następnie przechylam się przez ladę i całuję go w ramach podziękowania w policzek. Czasami tak sobie myślę, że jakbym nawet i miała pieniądze, to sporadycznie grałabym rolę biedniejszej niż jestem. Wszystko po to, żeby zobaczyć ten szczery uśmiech, gdy na jego policzku ląduje mój całus.

Wracając do tematu. Wyciągnęłam z torebki kupon lotto, a że siedziałam przy włączonym komputerze, to zamiast iść na papierosa, postanowiłam sprawdzić szczęśliwe cyferki.

No więc sprawdzam i... Matko Boska, Józefie święty! (jak zawsze w chwilach napięcia wołała moja mama). Serce zaczęło mi walić w piersiach, a w skroniach rozległ się ogłuszający łomot pulsu. Zrobiło mi się słabo – trafiłam główną wygraną! Sprawdziłam wysokość wygranej – wyszło dwa miliony dwieście tysięcy złotych. Cholera, byłam prawdziwą milionerką, a nie taką, jak w czasie inflacji wszyscy Polacy.

Wtedy gdzieś w mojej podświadomości padło pytanie: „Nie mogłam trafić tydzień wcześniej? Wtedy pula głównej wygranej wynosiła piętnaście milionów. To było coś, a nie te marne…”. Sekundę później przeprosiłam w duchu los za swoją pazerność.

Tak to jest, człowiek przed chwilą nie miał nic, jego kieszenie ziały pustką totalną, a tu nagle spada na niego deszcz pieniędzy. Zamiast więc się cieszyć, to drań (człowiek) już pyta: „Dlaczego tak mało? Dlaczego trafiłem dopiero teraz, a nie przed 20 laty, kiedy jeszcze byłem silny i młody?”. I tak dalej… Ja na szczęście stara jeszcze nie byłam, więc miałam podwójne szczęście. I tak należy myśleć!

Kiedy już doszłam do siebie po pierwszym szoku, zadałam sobie w duchu jedno, bardzo ważne pytanie: co zrobię z taką ilością pieniędzy? Jedno jest pewne, nie schowam ich do skarpety i nie ukryję w domu. O nie, taka samolubna być nie mogę… Byłam przekonana, że wraz z mężem podzielimy się kasą ze wszystkimi bliskimi naszemu sercu ludźmi.

Z pewnością o finansowe wsparcie zwróci się do nas rodzina – zanotowałam na kartce w pierwszej linijce. Nawet ta dalsza, dla której dotąd z mężem nie istnieliśmy. Ale czyż mogliśmy odmówić wsparcia potrzebującym, gdy los wypełnił nasze kieszenie złotówkami? 

Nie kryję, że kilka osób z rodziny mi się naraziło. Tak było na przykład ze szwagierką. Przed rokiem poprosiłam, żeby wzięła do siebie na kilka dni moją córeczkę (której jest matką chrzestną). W tym czasie miałam wyjazd służbowy, więc musiałam coś zrobić z Krysią. Kiedy zadzwoniłam do Jolki usłyszałam, że skoro zarabiam „takie pieniądze”, z pewnością stać mnie na wynajęcie niańki. Od tamtej pory nie chcę jej widzieć na oczy. No, ale w tej sytuacji trzeba będzie im pomóc w samochodowych ratach, z którymi się borykają.

Jak rozdam wszystkim, zabraknie pieniędzy

Oczywiście – zanotowałam w kolejnej linijce – do naszych drzwi zapukają bliżsi i dalsi znajomi. Im również nie wypadało odmówić! Tak to już jest, że znajomi za wszelką cenę starają się zostać naszymi serdecznymi przyjaciółmi, gdy zwęszą, że można na nas, lub dzięki nam ubić jakiś interes. Tak było, na przykład, z moją kumpelką ze studiów.

Pewnego dnia przyszła do mnie i powołując się na łączącą nas wielką zażyłość, położyła przede mną na stoliku bankowy skrypt dłużny. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w rubryce „winien” nie była wpisana żadna suma. Było nie było, ale warto wiedzieć, na jaką wysokość kredytowych złotówek się podkładamy. Gdy spytałam o wielkość kredytu, moja przyjaciółka uznała to pytanie za obraźliwe. Od tamtej pory więcej jej nie widziałam. Krzyżyk na drogę.

Jednak prócz niej z pewnością znajdą się inni, którzy przypomną sobie łączące nas niegdyś więzy. Czy będzie ich dużo? Oj, może być całkiem sporo… A jeśli ich problemy okażą się naprawdę bardzo poważne?

W tamtej chwili przyszło mi do głowy, że nigdy z mężem nie mogliśmy przejść obojętnie obok dziejącej się blisko nas krzywdy. Świadczą o tym chociażby nasze trzy koty: Atos, Portos i Aramis, oraz wzięty ze schroniska pudel, o imieniu Richelieu, któremu ktoś uciął jedną łapkę. Z pewnością więc nie będziemy czekać na proszących o wsparcie, lecz wyjdziemy potrzebującym naprzeciw. Nieopodal nas znajduje się dom dziecka, którego wychowankowie każdego dnia mijają nasz ogródek ze smutnymi minami. Jakże by się ucieszyli, gdyby zrobić im prezenty…

A fundacja „Pomóżmy czekającym na wsparcie?”. A stowarzyszenie „Daj siebie?” albo krąg wsparcia „Serdeczni dla serdecznych?”. Lista osób i instytucji, o których pomyślałam, że dobrze byłoby im pomóc, wydłużała się z minuty na minutę. Ku swojemu przerażeniu odkryłam, że już po obdarowaniu połowy oczekujących od nas pomocy zabrakłoby nam pieniędzy. Komu zatem należało odmówić? Czy wśród nich był ktoś mniej, a ktoś bardziej potrzebujący?

Na przykład, co powiedziałaby o nas rodzina, gdybyśmy w ramach okrojonego budżetu zaofiarowali każdemu tylko po tysiąc złotych? A sąsiedzi? Co pomyśleliby o nas, gdybyśmy na ich prośby jedynie rozłożyli bezradnie ręce? A pan Wacław z zieleniaka, u którego przecież ostatnio zabrakło mi pięćdziesiąt groszy za kilo jabłek? Co by powiedział?

Jak nic, wszyscy uznaliby mnie i mojego męża za skąpców, dusigroszy i ludzi niegodnych, by nie tylko obdarzać ich przyjaźnią, ale nawet podać dłoń na przywitanie! O nie! Tego bym chyba nie zniosła!

Lubią nas i szanują za to, kim jesteśmy

Kiedy to wszystko sobie uświadomiłam, ogarnęło mnie nagłe przerażenie. A może nikomu nic nie mówić, tylko upchać do szafy górę pieniędzy i udawać, że o niczym z mężem nie wiemy? Tylko jak byśmy wyglądali w oczach tych wszystkich ludzi, gdyby wydało się, że jesteśmy posiadaczami fortuny? To by dopiero było…

Zauważyłam, że zaczynam się robić coraz bardziej markotna i przygnębiona. Jak nic dojdzie do finansowego kataklizmu, który spowoduje, że stracę wszystkie bliskie mi osoby, na których jeszcze mi zależy! Musiałam sobie otwarcie powiedzieć, że znalazłam się w ślepej uliczce, z której jedynym wyjściem była moja z mężem niesława.

– Co robisz, kochanie? – mąż zajrzał do pokoju, w którym siedziałam.

Zobaczył przerażenie na mojej twarzy, a potem dostrzegł trzymany przeze mnie kupon. Stanął mi za plecami i szybko przebiegł wzrokiem po tabelach wygranych. Wreszcie cmoknął mnie pocieszająco w policzek.

– Gdybyś kupiła ten kupon tydzień temu, dziś zastanawialibyśmy się, co zrobić z taką wielką forsą.

Na te słowa odetchnęłam z ulgą.

Po raz drugi tego dnia na mojej twarzy pojawił się wyraz szczęścia, gdy pomyślałam o ogromnej ilości osób, które nas lubią i szanują za to, kim jesteśmy, a nie z powodu naszych pieniędzy. Jednym z nich był chociażby poczciwy pan Wacław, któremu zalegałam z niedopłatą tych nieszczęsnych pięćdziesięciu groszy.

Czytaj także:
„Wygrałem w totka i zamiast czuć się jak w niebie, przeżywałem piekło. Okazało się, że nawet dzieci to chciwe pijawki”
„Marzyłam, by zostać artystką, a wylądowałam w biurze z szefem-furiatem. Gdybym wygrała w totka, rzuciłabym to w diabły”
„Dzieci nie miały dla mnie czasu, bo byłam dla nich balastem. Gdy wygrałam w totka, przypomnieli sobie o starej matce”

Redakcja poleca

REKLAMA