„Wygrałem w totka i zamiast czuć się jak w niebie, przeżywałem piekło. Okazało się, że nawet dzieci to chciwe pijawki”

załamany dziadek fot. Adobe Stock, fizkes
„Zaczynałem powątpiewać, czy ta wygrana to rzeczywiście było pozytywne zdarzenie w moim życiu. Rozsypały się w proch złudzenia na temat rodziny i przyjaciół. Więzi, które staraliśmy się podtrzymywać i pielęgnować, okazały się mirażem w obliczu ludzkiej chciwości”.
/ 20.01.2023 16:30
załamany dziadek fot. Adobe Stock, fizkes

Każdy doskonale wie, co by zrobił z wygraną w „totka”, ale wiadomo, nie każdy ma możliwość skonfrontowania swoich pragnień z rzeczywistością. Ja jako praktyk powiem wam – realia nie dorównują marzeniom.

Od dwudziestu lat w każdy czwartek zaglądałem do punktu totalizatora sportowego i obstawiałem te same numery. Wszystko we wszechświecie krąży po okręgu i raz na jakiś czas powraca do punktu wyjścia, więc jeżeli dostatecznie długo poczekam, to obstawiane liczby muszą wypaść! – tak kombinowałem.

– Żeby ci tylko życia starczyło – ględziła Lucyna, moja żona.

– Pośpiechu nie ma – odpowiadałem. – Pieniądze się zawsze przydadzą, nawet po mojej śmierci.

Myślę, że moja metoda gry nie jest niczym nowym i wielu graczy stosuje podobną technikę, ale ostatnio zaczynałem mieć wątpliwości co do pewnych aspektów. Chodziło bowiem o intencję. Pewnie, wielu przyklaśnie mojej żonie, która twierdziła, że zaklinam rzeczywistość i wchodzę na grząski grunt magicznych rytuałów, co czyni ze mnie zdziecinniałego dziada, ale ja się z tym nie zgadzam. To znaczy, może i jestem dziadem, ale jakby nie było, metoda okazała się słuszna, więc kto ma rację, hę?

Szczęścia nie dają, ale spokój tak

Jak wspominałem, chodziło o intencję. Kiedy myślimy, na cóż to przeznaczymy pieniądze z wygranej, rzadko uwzględniamy jakieś szczytne czy humanitarne cele. Tak było i ze mną. Moje plany schlebiały własnej próżności: nowy samochód, nowy dom, jacht, wycieczka dookoła świata i tym podobne dyrdymały.

W miarę jak dzieci nam rosły, zaczynałem też uwzględniać kwoty przeznaczone dla nich. Jakby to było wspaniale, gdybym mógł, ot tak sobie, kupić każdemu z nich dom, a do tego dorzucić jeszcze po samochodzie, co mi tam!

– Nie wszystko kupisz za pieniądze – studziła moje wizje Lucyna. – Najważniejsze, żeby znaleźli odpowiednich partnerów, takich na całe życie. To jest dopiero wygrana, a nie jakieś tam pieniądze.

Machałem ręką na takie gadki. Kasa zawsze się przyda, nawet gdy ma się kochającą żonę czy męża. A z drugiej strony, nawet najlepsze małżeństwa rozpadają się ze zwykłych, ekonomicznych przyczyn, może nie? No.

Tymczasem tydzień mijał za tygodniem, a moje marzenia o cudownej odmianie były ciągle niezrealizowane. Dzieci dorosły i znalazły partnerów, tak jak chciała Lucyna. Nie wiem, czy spełniali wygórowane standardy mojej żony, ale mnie wydawali się w porządku.

Córka wyszła za całkiem obrotnego gościa i sami zainwestowali w swoją przyszłość, kupując domek pod miastem. Syn, niestety, razem ze swoją żoną i dwójką dzieciaków wyemigrował do Irlandii, ale są zadowoleni z tej decyzji.

– I po co nam twoje miliony? – dogryzała mi Lucyna, widząc, jak wypełniam kolejny kupon. – Każdy sobie poradził w życiu i jest szczęśliwy.

– Dopływ gotówki zawsze jest mile widziany. Nie sądzę, żeby zrujnował czyjeś szczęście – odparłem.

Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę musiał zrewidować poglądy w tym względzie. W tym czasie zaczynałem raczej wątpić w efektywność mojej metody, to znaczy, nie wątpiłem, że moje numery kiedyś wygrają, ale trzeba było coś zrobić, żeby przyśpieszyć tę chwilę.

Zastanawiałem się długo nad tym problemem i właśnie wtedy wyszło mi, że potrzebne są jeszcze czyste intencje: nie mogę pragnąć wygranej tylko dla siebie, bo są inni, którzy też potrzebują finansowego wsparcia.

Weźmy na ten przykład taki dom dziecka albo przytułek dla bezdomnych czy coś w tym stylu…Złożyłem więc ślubowanie, powtarzane w myślach co tydzień w kolekturze, że część z wygranej przeznaczę na dom dziecka. Nic nie pomagało, ale zorientowałem się szybko, w czym rzecz.

Sprawa była banalnie prosta. „Część wygranej” to było bardzo mgliste pojęcie, mogłem przecież zbyć los jedną złotówką! Ekonomia musi dotyczyć także metafizyki i nie było sensu handryczyć się o parę złotych. Postanowiłem zatem przeznaczyć na dom dziecka jedną piątą wygranej.

Nie powiem, który to miał być konkretnie ośrodek, żeby nie wzbudzać niepotrzebnie emocji, powiem tylko, że wybrałem dom dziecka mieszczący się w pobliskim mieście.

Wyróżniamy syna kosztem córki?!

E tam, głupoty – stwierdzi ktoś, ale co powiecie na to, że po złożeniu zobowiązania trafiłem „szóstkę”? Od razu, w najbliższym losowaniu!

Radość z wygranej psuła świadomość, że zwycięzców było czterech i te wyczekane dwa miliony trzeba było podzielić. Trudno, co można poradzić na zrządzenia losu… Od razu przelałem na konta dzieci odpowiednie kwoty: Paula dostała sto tysięcy, a Kuba, który mieszka w Irlandii, gdzie nasze złotówki mają słabą pozycję, sto pięćdziesiąt.

Trudno opisać, ile radości im sprawiłem, podziękowaniom nie było końca. Co rusz któreś dzwoniło i zapewniało o dozgonnej wdzięczności. Mnie i żonie aż ciepło się robiło na sercach, kiedyśmy słyszeli okrzyki radości syna i córki.

– No i co teraz powiesz, hę? – nie mogłem się powstrzymać. – Kto miał rację z tymi pieniędzmi?

Jak się jednak okazało, moja satysfakcja była przedwczesna. W któryś weekend pojawiła się u nas córka, niby w odwiedziny. Kiedy ja częstowałem zięcia zimnym piwkiem, ona wzięła matkę na stronę i długo o czymś rozmawiały. Myślałem, że chodzi o jakieś babskie sprawy, więc się nie wcinałem. Kiedy jednak dziewczyny wyszły z kuchni, zobaczyłem, że Lucynie rozmazał się makijaż. Płakała?!

– Co się stało? – spytałem żonę dyskretnie na stronie.

– Później ci powiem – zbyła mnie.

Córka też była nie w sosie, jakby zła, że w ogóle przyjechała. Posiedziała jeszcze trochę przy stole ze znudzoną miną, po czym stwierdziła, że źle się czuje, i pojechali. Wtedy dopiero Lucyna opowiedziała mi, o czym rozmawiały w kuchni. Okazało się, że córka czuła się poszkodowana, bo dostała od nas tylko sto tysięcy!

Zarzuciła matce, że „jak zwykle” faworyzujemy naszego „synusia”, a przecież jemu jest dużo lżej w Irlandii niż jej tutaj! Ona ma do spłacenia kredyt za dom, więc byłoby sprawiedliwe, jakbyśmy to dla niej przeznaczyli większą sumę. Lucyna popłakała się, słysząc takie niesprawiedliwe zarzuty z ust własnej córki, ale obiecała, że porozmawia ze mną na ten temat.

Muszę przyznać, że w pierwszej chwili się wnerwiłem na Paulinę. Jak ona śmiała w ogóle z czymś takim wyskoczyć? Myślałem nawet, żeby zadzwonić i zjechać smarkulę z góry na dół, ale się powstrzymałem. Uzmysłowiłem sobie za to, że w ogóle nie znam własnych dzieci! Wydawali się zawsze bardzo lojalni w stosunku do nas i do siebie nawzajem, byliśmy tacy dumni z ich wzajemnych relacji! Kochali się i wspierali, tak jak powinno być w rodzinie, a tu nagle takie pretensje. Może to zasługa współmałżonka, może zupełnie co innego…

Szwagier mnie nie lubi, ale przyszedł

Smutno mi się zrobiło po tym incydencie. Zadzwoniłem do córki na drugi dzień, ale już byłem spokojny. Spytałem, czy mają jakieś kłopoty finansowe, o których nie wiemy.

– Nie, nic nowego – burknęła.

Zaoferowałem jej dwadzieścia tysięcy, jeżeli uważa, że jest poszkodowana. Prychnęła tylko i odłożyła słuchawkę, ale po pieniądze i tak się zgłosiła dwa dni później. Poczułem niesmak, kiedy udawała uradowaną córeczkę, i pocałowała mnie na do widzenia w policzek.

Zadzwoniłem do syna, by spytać, czy teraz on nie ma pretensji. Nie miał, ale przyznał, że przydałoby się i jemu dołożyć parę groszy, oczywiście, jeżeli mogę, bo właśnie rozkręca własny biznes.

– A do Pauliny już się nie odzywam, tato – dodał. – Świnia! Wypisuje na Facebooku złośliwe komentarze pod moim adresem!

Jakieś to wszystko zrobiło się obrzydliwe…

Czułem żal i nie miałem ochoty na nieszczere zapewnienia o dozgonnej wdzięczności. Nie miałem natomiast wpływu na realnych gości, którzy nagle zaczęli się pojawiać w naszym domu częściej niż zazwyczaj.

– Poratuj, szwagier –  szeptem prosił brat mojej żony. – Komornik siedzi mi na karku i samochód przepadnie jak nic. Nie mówię, żebyś dał. Pożycz, oddam, gdy tylko będę mógł.

Pomyślałem, że pewnie tak samo zapewniał tych, którym wisi teraz kasę, ale pożyczyłem. Nie tyle, co chciał, bo właśnie sami kupiliśmy nowy samochód i pieniędzy z wygranej zrobiło się żałośnie mało, toteż szwagier wydawał się niedopieszczony. Odniosłem wrażenie, że się obraził, lecz to nie było takie złe, nigdy za nim nie przepadałem. Byle tylko oddał dług.

– Skąd wszyscy wiedzą – zastanawiałem się przy kolacji – że mamy jakieś pieniądze? Przecież nikomu się nie chwaliłem tą wygraną. Chyba że ty… – spojrzałem czujnie na żonę i już wiedziałem, że trafiłem w punkt.

– Oj tam… – powiedziała, spuszczając wzrok na talerz z wędliną. – Z bratową się podzieliłam szczęściem, i to wszystko.

– No pewnie, z bratową, która jest pierwszą plotkarą w mieście! Lucyna, cholera, równie dobrze można było porozlepiać na słupach ogłoszenia: „Wygraliśmy główną nagrodę w totka, wszyscy potrzebujący mile widziani!”. A może i jakiś bandzior wpadnie, żeby się nachapać? Nie pomyślałaś o tym?

– Daj spokój, przecież my już prawie nie mamy tych pieniędzy – uświadomiła mi żona, ale i przeżegnała się na wszelki wypadek.

No i nie pożyczył mi wiertarki

Fakt, kasy już prawie nie było, choć przecież złodziej o tym nie musiał wiedzieć. Boże, wpadałem chyba w paranoję… Teraz zainwestuję w agencję ochrony, żeby nas pilnowała w nocy?

Zaczynałem powątpiewać, czy ta wygrana to rzeczywiście było pozytywne zdarzenie w moim życiu. Rozsypały się w proch złudzenia na temat rodziny i przyjaciół. Więzi, które staraliśmy się podtrzymywać i pielęgnować, okazały się mirażem w obliczu ludzkiej chciwości.

Czarę goryczy przepełnił sąsiad, skądinąd sympatyczny jegomość, kiedy zaszedłem do niego w sobotę, żeby pożyczyć wiertarkę.

– A co to – usłyszałem – nie stać pana na wiertarkę? Trzeba było nie kupować tak drogiego samochodu!

I nie pożyczył. Pewnie jedynym, czego by mi powinszował, byłby pożar albo spektakularny napad z bronią w ręku. Wokół siebie czułem teraz jedynie zawiść albo podszytą fałszem usłużność. Przestałem ufać ludziom, cały czas wietrząc z ich strony nieczyste zamiary. Najgorsze jest jednak to, że wygrana rozeszła się tak szybko, że nie zdążyłem wpłacić obiecanej sumy na ten dom dziecka.

Los nie lubi takich przekrętów i martwię się, że kiedyś wyśle swojego windykatora do uregulowania długów, a ja naprawdę nie miałbym teraz od kogo pożyczyć. 

Czytaj także:
„Marzyłam, by zostać artystką, a wylądowałam w biurze z szefem-furiatem. Gdybym wygrała w totka, rzuciłabym to w diabły”
„Dzieci nie miały dla mnie czasu, bo byłam dla nich balastem. Gdy wygrałam w totka, przypomnieli sobie o starej matce”
„Wygrałem w totka razem z kolegami z wojska. Po latach zmówili się, żeby odebrać mi pieniądze”

Redakcja poleca

REKLAMA