„Myślałam, że to pazerna synowa chce zagarnąć majątek Karola. Łapserdak nie był takim niewiniątkiem, jak mówił”

Smutna dojrzała kobieta fot. Adobe Stock, Inna
„Nawet na podlaskiej wsi dzieją się czasem historie, jak z telenoweli. Byłam samotna, naiwna i zakochana. Myślałam, że Karol to dobry człowiek i możemy się czegoś razem dorobić. Ja to się głównie przez niego dorobiłam nadprogramowych kilogramów”.
/ 03.10.2023 10:30
Smutna dojrzała kobieta fot. Adobe Stock, Inna

Człowiek to nie igła, nie może przecież ot, tak sobie zniknąć. Mam rację czy nie? A jeszcze taki kawał chłopa jak Karol! O głowę wszystkich przerastał, a i tuszę swoją miał: na oko, sto kilogramów żywej wagi. Jak więc ktoś taki mógł po prostu zniknąć?!

Nikomu źle nie życzę, ale według mnie, chłop już dawno ziemię gryzie gdzieś w lesie. Nawet mogę powiedzieć, kto do tego rękę przyłożył, bo przyłożył na pewno. Znam się trochę na ludziach, przecież prowadzę w wiosce sklep i codziennie wysłuchuję utyskiwań i narzekań. Myślę, że nawet ksiądz nie ma takiego pojęcia o ciemnych sprawkach parafian jak ja. Albo baba chłopa zasypie po złości, to znów sąsiad coś ciekawego zauważy… Gdzie się tym mają ludzie podzielić, jak nie w sklepie?

Dlatego od samego początku wiedziałam, że Karola nikt inny, tylko jego synowa załatwiła. Może na spółkę z synem, czyli mężem swoim, a może sama? Niby że takie chuchro nie poradziłoby rosłemu chłopu? Ha! Ta dziewucha ma diabła za skórą, i wiem z jakiej rodziny pochodzi! Brat w więzieniu, ojciec w krzakach wino obciąga po całych dniach, a o matce to nie chcę nawet mówić.

Stary Karol może i nie był święty, ale żeby synowa tak teścia nienawidziła jak ta mała zołza, to się rzadko zdarza. O wszystko się z nim wykłócała, a mordę smarkula miała taką, że cała wieś ją słyszała, a może i sąsiednie. Syn nie był lepszy, bo zamiast babę uciszyć, sztamę z nią trzymał. Za co tak ojca nienawidzili? A głównie za to, że ziemi nie chciał im przepisać.

– Oni by to wszystko na działki wczasowiczom posprzedawali – żalił się Karolek w sklepie. – Kredyty pozaciągali i teraz patrzą, żeby im gwiazdka z nieba sama wpadła w ręce.

To na pewno sprawka tej jego pazernej synowej!

Żona go zostawiła już jakiś czas temu. Taka latawica mu się przytrafiła – nic nie poradzisz. Załamał się chłop po tym, gospodarstwo, kiedyś dobrze prosperujące, podupadło. Widać było, że stracił serce do roboty i pilnował tylko dopłat unijnych za uprawiane pola. Jak on się z tego utrzymywał, chyba tylko ja wiedziałam, bo miał do mnie słabość. Nie powiem, chłop był niczego sobie i czasem… No, ale o tym szanująca się kobieta nie powinna gadać.

W każdym razie, dorabiał, obstawiając wyniki meczów w totalizatorze sportowym. Twierdził, że zawsze parę groszy z tego ma, ale mnie się wydaje, że więcej tam wydawał niż wygrywał.

No, ale nawet ślepej kurze trafi się kiedyś ziarno. Jemu też się trafiło i to naprawdę dużo. Sześćdziesiąt tysięcy!

– Wyobrażasz sobie tylko, jaka to kasa? – Wykrzykiwał podekscytowany ostatniej nocy, kiedy się widzieliśmy. – Za to możemy takie weselisko wyprawić, że hej.

Do rana musiałam wysłuchiwać, co można za takie pieniądze kupić. Oka nie zmrużyłam, a trzeba było sklep otworzyć o siódmej. Ledwie cały dzień na nogach wystałam. On miał jechać do miasta po tę swoją wygraną. Widzieli go ludzie, jak stał na przystanku autobusowym, czekając na busa o dziesiątej.

Potem, jak kamień w wodę, zniknął chłop na amen. Po dwóch dniach syn zaczął się rozpytywać o ojca, czy go kto nie spotkał? Na trzeci dzień policja przyjechała, ale nie jakaś tam dochodzeniówka, tylko nasz posterunkowy.

Połaził trochę po wsi, potem do mnie do sklepu zajrzał i o Karola pytał. Czy to prawda, że do mnie przyłaził? A co to kogo, ja się pytam, obchodzi? Dorosły był, chodził, gdzie chciał, chyba nie myśli, że go pod pierzyną schowałam?! Nie myśli, mruknął, ale fakty musi znać. O wygranej już wiedział i, jak twierdził, to go trochę niepokoiło .

– No i dobrze, że coś was zaniepokoiło – powiedziałam. – Weźcie tę jego synową na przesłuchanie, to sprawa się raz-dwa wyjaśni. Od dawna smarkula się odgrażała, że starego trzeba otruć, bo inaczej to dla nich życia żadnego nie ma. Długów młodzi pozaciągali, to ta wygrana musiała kusić.

Na to posterunkowy mi mówi, żebym nie rzucała oskarżeń, jak nie mam dowodów. Nawet ta cała wygrana nie jest pewna! On zresztą nie prowadzi żadnej sprawy, tylko rozpytuje. Prawo takie jest, że najpierw trzeba dać ogłoszenia, że taki to a taki zaginął, i może się sam odnajdzie.

Jasne, sam się odnajdzie, najpewniej gdzieś pod ściółką leśną, nadgryziony trochę przez lisy i inne tałatajstwo. Jakich dowodów trzeba, żeby policja coś zrobiła?

Posterunkowy wzruszył ramionami, mruknął coś o nie wtykaniu nosa w nie swoje sprawy, wsiadł w radiowóz i tyle go widzieli.

Pojawiła się za to ni stąd, ni zowąd, synowa Karola z pretensjami, że policję na nią napuszczam i kłamstwa wymyślam na poczekaniu. Rozdarła mi się na cały sklep i musiałam smarkulę za rude kudły na dwór wyrzucić. Mało brakło, a przewróciłabym się o czarnego kocura sąsiadów wylegującego się na podjeździe. Szlag by trafił tego zwierzaka, niby nie wierzę w zabobony, zaczynam jednak myśleć, że przynosi mi pecha!

Wróciłam do sklepu, ale krew mnie zalewała, jak słyszałam, co ona tam na mnie wykrzykuje. A już najbardziej mnie zabolało to, że niby pieniądze od Karola brałam. No, niby za seks.

– Sam ojciec mówił, że taniej biorą dziwki w burdelu niż nasza sklepowa – słyszałam jej jazgot przez zamknięte drzwi. – Ile pieniędzy u niej zostawił, to jeden Pan Bóg wie!

A przecież myśmy się kochali, tyle że nie wypadało się z tym afiszować po wsi... On rozwodnik, ja panna w latach, niepotrzebne nam było ludzkie gadanie. I mieliśmy rację, bo najwyraźniej uwierało co niektórych…
Gówniara przed sklepem narobiła mi takiego wstydu, że musiałam zamknąć interes i zejść ludziom z oczu. Poszłam na górę do swojego pokoju i rozbeczałam się, sama nie wiem, ze złości czy ze smutku.

Wiem, że mnie kochał i chciał się ze mną ożenić

Planowaliśmy z Karolem jakąś wspólną przyszłość. Niby nie było jakichś wielkich obietnic ani zapewnień o dozgonnej miłości, ale jednak…

– Musimy być cierpliwi – mówił. – Inaczej nas ludzie żywcem zjedzą. Z czasem się przyzwyczają, ale na razie niech zostanie tak, jak jest. Potem gospodarstwo młodym zostawię, a my się pobierzemy i urządzimy tu u ciebie.

Pytałam go, po co zwlekać, skoro ludzie i tak się wszystkiego domyślają, a syn aż się pali, żeby gospodarkę przejąć? Nie jestem już taka młoda i nie mam przed sobą zbyt wiele czasu, gdyby nam do głowy przyszło rodzinę powiększyć. Zgodził się ze mną, ale nie chciał ustąpić, aż w końcu wyznał, że nie stać go na wyprawienie wesela.

– Przecież nie musimy robić wielkiej imprezy – przemawiałam mu do rozsądku. – Przyjęcie dla rodziny i to wszystko.

– O nie – upierał się. – Weselisko musi być takie, żeby ludzie przez rok o nim gadali. Niech ich zazdrość zżera. Odkładam na ten cel, nic się nie bój.

Póki co, pożyczałam mu trochę grosza na bieżące wydatki, żeby już nie ruszał tego, co odłożył. Nawet na ten bus, co go miał zawieźć do miasta po wygraną, mu dałam, bo nic nie miał przy sobie. Wyciągnęłam pięćdziesiątkę ze sklepowej kasy, żeby nie jechał jak ostatni dziad.

No i przepadł mój Karolek, a nikogo to nie obchodzi. Tak się tym wszystkim przejęłam, że spać nie mogłam przez całą noc.

Rano nie miałam sił ani ochoty otwierać sklepu. Nie mogłabym ludziom w oczy spojrzeć po tym wszystkim, co ta smarkula nawymyślała. Za ladą też nie było kogo postawić, więc przebolałam stratę i zamknęłam interes na trzy spusty. Wpakowałam się do łóżka i przespałam cały boży dzień. W nocy zeszłam na dół do sklepu, wyjęłam półlitrowe opakowanie lodów i zjadłam z największą przyjemnością i bez wyrzutów sumienia. Potem znowu zasnęłam.

Przez trzy następne dni nie ścieliłam łóżka, bo mi się nie chciało nic robić, poza tym i tak większość czasu spędzałam, leżąc i obżerając się. Towarzystwa dotrzymywał mi włączony telewizor, ale nie pamiętam nic z tego, co oglądałam. Wystarczało mi, że nie byłam sam na sam ze swymi myślami.

Na czwarty dzień poczułam się na tyle dobrze, że mogłam znów stanąć za ladą i zmierzyć się z życiem. We wsi huczało od plotek i domysłów, szczęśliwie tym razem nie na mój temat. Do syna Karola zawitał bowiem jakiś windykator czy komornik i zajął wszystkie maszyny rolnicze, nie wyłączając ciągnika. Lament, płacz i złorzeczenia słychać było aż w sklepie.

Nie wierzyłam w ani jedno słowo, to były głupie plotki!

– Z nimi jeszcze nikt nie wygrał – komentowała sąsiadka, która właśnie przyszła robić zakupy. – Wezmą wszystko i nawet im powieka nie drgnie.

– Ale czemu zabierają maszyny? – próbowałam się czegoś więcej dowiedzieć. – Przecież należą do starego Karola. Niech zabierają młodym, w końcu to przecież ich długi.

– Kto pani tak powiedział?– zdziwiła się sąsiadka. – To stary pożyczki ciągle w jakichś firmach pożyczkowych brał i wszystko na zakłady u bukmacherów szło. Szukają go takie typy, że ja bym nie chciała się z nimi w ciemnej ulicy spotkać. Pewnie dlatego Karol zniknął.

– Jakie długi? – spytałam oszołomiona. – A co z jego wygraną? Przecież sześćdziesiąt tysięcy wygrał.

Popatrzyła na mnie jak na wariatkę i popukała się w czoło.

– Co on ci kobieto naopowiadał? – westchnęła. – To kawał łobuza był i tyle.

– Jaki kawał łobuza? – oburzyłam się.

– Oj, dziewczyno naiwna, nikt we wsi mu już nie wierzył oprócz ciebie. Pewnie dlatego, że tyś nietutejsza. Od jak dawna tu mieszkasz, sześć, siedem lat? No to, moja droga, stanowczo za mało, żebyś znała wszystkie jego ciemne sprawki.

Jakby mnie obuchem w głowę ktoś zdzielił. Jak to, ja nie znałam Karola? Przecież byliśmy sobie bardzo bliscy i na pewno bym się zorientowała, jakby coś kręcił czy ukrywał. Przed wioską mógł zgrywać twardziela, ale tylko ja wiem, że był bardzo wrażliwym człowiekiem. Czy ktoś taki mógłby kłamać w żywe oczy?

Na pewno nie!

Zajadałam smutki

Postanowiłam się nie przejmować ludzkim gadaniem, ale jakiś zadzior we mnie został. Analizowałam po stokroć rozmowy z Karolem i próbowałam się doszukać nieścisłości czy oznak oszustwa, ale nic nie znajdowałam oprócz drobiazgów niewartych wzmianki. I tak minął tydzień, może trochę dłużej.

Ludzie zapomnieli już o Karolu, jakby nigdy nie istniał. Policji nadal ta sprawa nie obchodziła, i chyba tylko mnie brakowało wspólnych wieczorów. Smutek zagłuszałam większą ilością słodyczy, co nie wpływało dodatnio na moją figurę. Spoglądałam na siebie w lustrze i wpadałam w jeszcze większą rozpacz, którą leczyły jedynie ciastka, batony i lody.

Błędne koło obżarstwa przerwała sąsiadka, która zawsze miała najświeższe informacje o wszystkich i o wszystkim. Podejrzewam, że dokładnie wiedziała nawet to, ile przytyłam ostatnio…

– No i co, sklepowa? – zaczęła od drzwi. – Znalazła się zguba.

Zrobiłam wielkie oczy, bo nie wiedziałam, o czym baba mówi.

– A to nie wiesz, że Karol w szpitalu leży? Dopadli go w końcu ci od ściągania długów. Nogi połamali.

Mieszkał podobno u jakiejś lafiryndy w mieście.

– Ale żyje?! – jęknęłam.

– A co ma nie żyć? Chłop jak dąb, a gdy narozrabiał, pod babską spódnicę się schował – zachichotała. – Bohater!

Złośliwe z niej babsko, ale uradowała mnie tą wiadomością. Karol żyje, to było najważniejsze, cała reszta historii była oczywiście wyssana z palca, żeby większą sensację wzbudzać.

Była szczuplejsza ode mnie o dobre dziesięć kilogramów

Postanowiłam obsłużyć paru klientów, którzy stali w kolejce, a potem zamknąć sklep i jechać do szpitala. Spakowałam trochę słodyczy, owoce, parę soków. Na razie tyle musiało wystarczyć. Wpakowałam się do mojego golfa i pojechałam do miasta. Byłam taka podekscytowana, że nie zauważyłam nawet kota wygrzewającego się znów na podjeździe. Przejechałabym gada, ale w ostatniej chwili czmychnął spod kół jak łasica.

Kocur był czarny jak smoła, co nie wróżyło niczego dobrego, ale wtedy o tym nie myślałam. Dopiero w szpitalu, kiedy przez uchylone drzwi zobaczyłam mojego ukochanego, pomyślałam o pechu, którego taka bestia przynosi…

Karol leżał bezradny jak dziecko, a obok niego siedziała blondyna, dobre dziesięć kilo ode mnie chudsza, i karmiła go ćwiartkami pomarańczy. Trzymała je długimi palcami i z czułością wkładała mu prosto do ust. Chwała Bogu, że Karol patrzył właśnie w jej oczy, a nie na uchylone drzwi, w których stałam! Nie mam pojęcia, jakbym się zachowała, gdyby mnie zauważył.

Na drewnianych nogach wycofałam się szpitalnym korytarzem do wyjścia. Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec. Kiedy na parkingu mijałam kosz na śmieci, ze złością wcisnęłam w niego reklamówkę pełną pomarańczy i słodyczy, którą miałam w ręku.

Jak mogłam być tak ślepa i głupia?

Czytaj także:
„Jola to prawdziwa zołza. Najpierw odebrała mi stanowisko w pracy, a potem wolność i poduszkę w sypialni”
„Miałam życie jak w Madrycie. Czar prysł gdy się okazało, że mój mąż to powiatowy Casanova, który brał, co chciał”
„Nowa koleżanka w pracy się panoszy i myśli, że długie nogi wystarczą zamiast kompetencji. Nawet szef ślini się na jej widok”

Redakcja poleca

REKLAMA