Pamiętam, jak mama uważała, żeby przypadkiem nie przejść pomiędzy słupkami, nigdy też nie stawiała torebki na podłodze, nie kładła kapelusza na stole, a na widok czarnego kota natychmiast zawracała.
Będąc dzieckiem, uważałem to za normalne. Potem oczywiście zorientowałem się, że to zacofanie – zwłaszcza że koledzy się ze mnie śmiali – i unikałem jak ognia takich zachowań. Ciągle walczę z przesądami, ale nadal niektóre mają nade mną władzę.
No i stało się!
Faktem jest, że ciągle dzieje się coś, co utwierdza mnie w przekonaniu, że może jednak mama ma rację. Kilka lat temu w naszej firmie był remont. Zaplanowany na weekend, ale się przeciągnął. Akurat mieliśmy gorący okres w pracy, nie mogliśmy iść na urlop, pracowaliśmy więc w warunkach, delikatnie mówiąc, polowych.
Wszędzie były porozkładane folie malarskie, porozstawiane drabiny, kubły z farbami. A pomiędzy tym wszystkim my biegaliśmy jak w gorączce, donosząc raporty i papiery do kierownika. I w którymś momencie, zaabsorbowany pracą, przeszedłem pod rozstawionymi ramionami drabiny.
Od razu zorientowałem się, co zrobiłem, chciałem się cofnąć i przejść jeszcze raz, żeby odwrócić pecha, ale tuż za mną szedł mój kolega z działu i było mi zwyczajnie głupio. Dyskretnie, żeby nie widział, splunąłem symbolicznie trzy razy przez lewe ramię, chociaż wiedziałem, że w tej sprawie to nie pomoże.
No i stało się. Kiedy wracałem z pracy, miałem wypadek. Nie z mojej winy i na szczęście skończyło się na stłuczonym reflektorze i lekko wgniecionym błotniku, ale jednak!
Wszystko przez tego czarnego kota
Innym razem szedłem do pracy na piechotę – wieczorem miała być tego dnia impreza firmowa, wiedziałem, że będzie alkohol. Mogłem oczywiście nie pić, ale jakoś tak… No, w każdym razie stwierdziłem, że przyjadę autobusem, a wrócę taksówką.
I tuż pod pracą drogę przebiegł mi czarny kot! W dodatku nie miałem jak przejść na drugą stronę, bo to było akurat pomiędzy dwoma murkami z kwiatami, wysokimi na ponad metr, przecież nie będę się na nie wdrapywał! Stałem jak wryty przez kilkanaście sekund, ale nie miałem wyboru. Znowu splunąłem, ale przez cały dzień żyłem w napięciu. No i pod sam koniec pracy, tuż przed imprezą, wylałem kawę na gotowy raport! Myślałem, że dostanę zawału – musiał być gotowy na następny poranek, a to oznaczało, że zamiast zabawy, czeka mnie pisanie raportu od nowa.
Byłem wściekły jak cholera. Spóźniłem się na imprezę ponad godzinę.
– Coś ty się taki pracuś zrobił? – zapytał kolega na mój widok.
Powiedziałem mu, co się stało, i że to zwyczajny pech, przez kota. Podał mi whisky i pokręcił głową.
– To nie pech, to zabobony – powiedział tonem mędrzec. – Co ma biedne zwierzątko do twojego życia? Sam sobie to wmówiłeś. To się nazywa samospełniająca się przepowiednia. Do tego stopnia w coś wierzysz, że wreszcie wywołujesz dane zjawisko. Albo podświadomie zachowujesz się tak, żeby spełniło się to, w co wierzysz.
– Chcesz mi powiedzieć, że specjalnie wylałem kawę na papiery? – oburzyłem się, wychylając whisky duszkiem.
– Nie – podał mi nową szklaneczkę. – Mówię, że to podświadome. Nie specjalnie coś robisz, tylko nieświadomie. Wierzysz, że będziesz miał pecha, to go masz.
– To znaczy, że jak uwierzę w szczęście, to mnie spotka? – zapytałem ironicznie.
– Noo – zawahał się.
– A widzisz – tryumfowałem. – Gdyby to było takie proste to każdy, kto chce wygrać w totka, wygrywałby, i już. Spojrzał na mnie w dziwny sposób.
Żarty sobie ze mnie robią?
Może nie gadałbym takich głupot, gdyby nie alkohol. Ale z drugiej strony powiedziałem prawdę, bo ja nie do końca uważałem to za głupoty… Mimo wszystko żałowałem, że po pijaku się otworzyłem przed tym kumplem, bo następnego dnia wszyscy w firmie gadali, że wierzę w przesądy.
Zacisnąłem zęby i udawałem, że śmieszą mnie ich żarty, licząc na to, że wreszcie im się znudzi moja osoba i zmienią temat.
Ale nieoczekiwanie wszystko przybrało inny obrót. Jeden z kolegów podszedł do mnie jakoś tak tydzień po sławetnej imprezie – i zaproponował, żebyśmy poszli do wróżki. Spojrzałem na niego jak na idiotę.
– Ja mówię poważnie – powiedział, rozglądając się na boki.
– Słuchaj, fakt, że się wygłupiłem z tym kotem, nie znaczy, że jestem walnięty – skrzywiłem się. – Nie wierzę we wróżki, a na głupoty szkoda mi czasu.
– Kiedy widzisz – zająknął się i znowu rozejrzał, jakby upewniając, że nikt nas nie słyszy. – Moja żona chodzi do wróżki i ta jej powiedziała, że ją zdradzę. Mam piekło w domu, rozumiesz? Postanowiłem więc, że i ja do niej pójdę. Wysłucham, co ma do powiedzenia, a potem powiem tej babie, co o niej myślę, że miesza mi w małżeństwie.
– No i słusznie – przytaknąłem. – Ale do czego ja ci jestem potrzebny?– No, mimo wszystko głupio mi samemu – przyznał. – I pomyślałem, że ty jesteś jedyny, który nie będzie się ze mnie nabijał.
Spojrzałem na niego uważnie.
Nie wyglądał, jakby sobie stroił ze mnie żarty, ale i tak mu nie ufałem.
– To ma być dowcip, tak? – zapytałem.– Nagrywasz naszą rozmowę na komórkę i potem puścisz wszystkim?
– Nie, ja poważnie mówię. Naprawdę.
Nalegał przez kilka kolejnych dni, aż wreszcie stwierdziłem, że właściwie, co mi szkodzi.
– Ale najpierw pójdziemy do pubu – zażądałem przedtem.
Wypiliśmy po dwa drinki dla kurażu i ruszyliśmy w drogę. Wyobrażałem sobie, że otworzy nam jakaś stara wiedźma w długiej sukni, ale naprzeciw stała całkiem normalna kobieta, może koło czterdziestki. Kumpel chyba stracił nieco rezon, bo chociaż odgrażał się, że jej wygarnie, to teraz położył uszy po sobie i potulnie poszedł za wróżką do pokoju, w którym przyjmowała. Oczekiwałem awantury, ale zza drzwi nie dochodził żaden odgłos. Po kilkunastu minutach wyszedł, lekko blady.
– Pan też? – wróżka spojrzała na mnie, a ja poczułem dziwny magnetyzm i poszedłem za nią jak zahipnotyzowany.
W pokoju pachniało kadzidełkiem, na stole paliła się świeczka i leżały karty. Żadnej przezroczystej kuli ani nic z tych rzeczy. Kazała mi usiąść naprzeciwko siebie, sięgnęła po moją dłoń i przyjrzała jej się uważnie.
Potem zaczęła rozkładać karty.
– W pana życiu niedługo wszystko się zmieni – powiedziała. – Spotka pana coś, czego się pan zupełnie nie spodziewa. Na początku to wcale nie będzie wyglądało dobrze, ale z czasem los się obróci. W pracy nie tak, jak pan myślał – rozkładała kartę po karcie i przesuwała je po stole. – Nie będzie awansu. I to ma coś wspólnego z tym zdarzeniem w pana życiu prywatnym. Z tym, czego się pan nie spodziewa… A tu… – zawahała się.
Już miałem zapytać, czy spotka mnie coś złego, ale nagle się uśmiechnęła.
– No, widzę nowego domownika. Małego domownika… – powiedziała.
Powiedziała mi, że moje życie totalnie się zmieni
– Bzdura – wyrwało mi się. – Ja nie jestem żonaty, nawet dziewczyny nie mam. I z nikim nie sypiam. Pomyliła się pani.
– To nie ja wskazuję przyszłość, tylko karty – powiedziała, patrząc na mnie spokojnie. – A one nigdy się nie mylą.
Wzruszyłem ramionami i wyszedłem do przedpokoju. Romek siedział na krześle i nadal był blady. Myślałem, że wstanie i powie tej cholernej wróżce do słuchu, ale on tylko spojrzał na mnie smutno i wyszedł.
Poszedłem więc za nim.
Odezwałem się już po wyjściu na dwór.
– Co jest? – zapytałem zaniepokojony.
– Co ona ci powiedziała?
– Że zdradzę żonę – odpowiedział.
– Nie przejmuj się – powiedziałem. – Mnie wywróżyła brak awansu i zmiany w życiu. I dzieciaka. A ja od kilku miesięcy nikogo nie mam. I przy tym systemie pracy nie mam szansy na poznanie kogokolwiek!
Kumpel nadal był przejęty, więc poszliśmy do knajpy. A następnego dnia nie pamiętałem, co powiedziała mi ta wróżka.
I się zaczęło
Minął miesiąc i w firmie gruchnęła wieść, że kierownik odchodzi na emeryturę. Na jego miejsce mieli awansować kogoś z nas. Ja miałem najlepsze kwalifikacje… Jednak moja nadzieja i radość nie trwały długo. Szef wezwał mnie do siebie i powiedział:
– Panie Marku, na pewno pan słyszał, że zwalniam stołek – uśmiechnął się smutno. – Myślałem o panu jako o swoim następcy, ale zarząd stwierdził, że trzeba przeprowadzić normalny nabór. Chciałbym, żeby pan wystartował. Uważam, że ma pan największe szanse.
– Jasne – powiedziałem, oddychając głęboko. – Dziękuję za zaufanie.
Przez kilka najbliższych dni żyłem w napięciu, czekając na rozmowę. Wiedziałem, że teraz wszyscy patrzą mi na ręce, więc to mnie jeszcze dodatkowo denerwowało. Zwłaszcza że koledzy obserwowali, kto wchodzi na rozmowy, i donosili niepokojące wieści.
– Jakiś facet, wygląda niestety bardzo porządnie – powiedział Romek. – Wiesz, z tych wyjadaczy, młodych rekinów.
– Babeczka, i to z klasą – cmoknął następnego dnia inny kolega. – Nie dość, że wygląda na inteligentną, to jeszcze wiecie…
Wreszcie przyszła moja kolej. Przedstawiłem swoje pomysły na innowacje, opisałem wizje pracy w zespole, podkreśliłem swoją znajomość rynku i firmy. Nie zaskoczyli mnie żadnym pytaniem, nawet gdy nagle przeszli podczas rozmowy na język angielski. Ale mimo to czułem niepokój.
Dwa tygodnie później wszystko było wiadomo. Szef przyszedł i przedstawił swoją… następczynię. Oczywiście byłem maksymalnie rozczarowany, w dodatku na dzień dobry, podczas pierwszego zebrania, wypaliłem z kilkoma niezbyt mądrymi tekstami, a jeszcze okazało się, że nowa szefowa ma zupełnie inną wizję rozwoju firmy niż ja. Pełna klapa! Z tego wszystkiego musiałem się napić. Wyciągnąłem Romka do knajpy.
– Widzisz, ta wróżka jednak dobrze ci wywróżyła – powiedział, patrząc na mnie z niepokojem. – Brak awansu.
– Co? – przez chwilę nie wiedziałem, o czym on mówi. – A, ty o tym! Daj spokój, to przecież czysty przypadek.
Ale zasiał we mnie ziarenko niepokoju. Tym bardziej że wróżka mówiła jeszcze o czymś, co na początku będzie się źle układało. Czyżby dalsze kłopoty w pracy? Matko – byle tylko nie ten dzieciak!
– A co u ciebie? – zapytałem Romka.
– Nic. Unikam kobiet, nawet ze sprzedawczynią w sklepie nie rozmawiam – odparł ponuro.
A ja naprawdę byłem skłonny uwierzyć, że wróżka miała rację. W pracy układało się nie najlepiej. W dodatku miałem wrażenie, że ta zołza – bo tak ochrzciłem nową szefową – uwzięła się na mnie.
Dostawałem najgorszą robotę i najmniej wdzięczne zlecenia. Jak trzeba było jechać gdzieś daleko do klienta, który nie przynosił zysków, a generował koszty – wysyłała mnie.
Kto przygotowywał najnudniejsze raporty? Ja. Kto musiał wygłosić prelekcje przed reklamodawcami? Ja. Wkurzało mnie to i zacząłem nawet myśleć nad zmianą pracy. Bo tu już nie mogłem liczyć na awans, a atmosfera robiła się nie do zniesienia.
Farciarz sprawił, że nie jestem już samotny
Pewnego dnia wychodziłem z pracy późno – ślęczałem nad sprawozdaniem – gdy przed wejściem zobaczyłem tę jędzę. Kucała i czemuś się przyglądała. Pomyślałem, że coś jej się stało i podbiegłem – ku własnemu zaskoczeniu – zaniepokojony.
– Nie, nic mi nie jest – powiedziała, ale ledwie ją poznałem.
Na górze zawsze władcza i wyniosła, tu jakaś taka… kobieca i bezradna.
– Jest całkiem wycieńczony. Trzeba go zabrać do weterynarza.
Stwierdziła, wskazując na coś.
Przyjrzałem się uważnie i wtedy go zobaczyłem. Przy jej kolanach siedział mały kotek. Czarny! Aż się cofnąłem.
– Czarny kot przynosi pecha – wymamrotałem bezwiednie.
– Co pan mówi? – spojrzała na mnie. – Cholera. I co ja zrobię? Akurat dziś zawiozłam samochód do mechanika! Przecież nie będę wozić kotka tramwajem.
– Może ja? – zaproponowałem odruchowo, zanim zdążyłem pomyśleć.
– Naprawdę mógłby pan? – zołza spojrzała na mnie z nadzieją.
– Tylko nie wiem, gdzie – brnąłem dalej.
– To ja pojadę z panem – zaoferowała się. – To niedaleko.
Pojechaliśmy. U weterynarza okazało się, że kotek jest rzeczywiście wycieńczony i potrzebuje opieki. Zołza się zafrasowała.
– Kurczę, o jednym nie pomyślałam – powiedziała, patrząc na mnie bezradnie.
– Ja mam psa. Staruszka. Nemo nie znosi kotów. Czy pan…
Nie mam pojęcia, dlaczego nie odmówiłem. Powinienem był stanowczo jej powiedzieć, że nie życzę sobie ubierania mnie w takie akcje. Ale zamiast tego wybąkałem tylko, że nie mam żadnego doświadczenia w zajmowaniu się małymi kotkami.
– Jak pan pozwoli, to ja z panem pojadę, pokażę, co i jak – zaoferowała.
No i pojechała do mnie. Po drodze pomyślałem jeszcze, że całe szczęście, że akurat mam porządek w domu…
W domu zajęła się kotkiem, potem przyjęła zaproszenie na herbatę. Potem powiedziała, żebyśmy przeszli na ty. A potem mi podziękowała. I za kotka, i za niesamowite zaangażowanie w pracy…
No i od tego dnia wszystko się zmieniło.
Po pierwsze, Jola codziennie mnie zagadywała, pytała, co u mojego podopiecznego. Nie powiedziałem jej, że boję się czarnych kotów, i że przynoszą pecha. Za to powiedziałem, że nazwałem go Farciarz.
Po tygodniu zapytała, czy może mnie odwiedzić i zobaczyć kotka. Zaprosiłem ją.
A potem… A potem uzmysłowiłem sobie, że ta wiedźma czy wróżka miała rację. W domu pojawił się mały domownik.
W pracy było źle, ale już jest dobrze, chociaż awansu nie dostałem. A to, czego się nie spodziewałem…
No cóż, od jakiegoś tygodnia Jola przyjeżdża już nie tylko do kota. I muszę przyznać, że bardzo mi z tym dobrze!
Czytaj także:
„Miałam życie jak w Madrycie. Czar prysł gdy się okazało, że mój mąż to powiatowy Casanova, który brał, co chciał”
„Nowa koleżanka w pracy się panoszy i myśli, że długie nogi wystarczą zamiast kompetencji. Nawet szef ślini się na jej widok”
„Rodzina chciała mnie wykolegować z interesu, a potem błagała o wybaczenie. Teraz zamiast zięcia mają wzdęcia”