„Myślałam, że straciłam jedynego syna na zawsze. Ojciec nigdy nie wybaczył mu tego, co nam zrobił przed ucieczką”

Starsza kobieta fot. iStock by Getty Images, Tatsiana Niamera
„Ja przebaczyłabym mu to i jeszcze gorsze rzeczy, gdyby tylko wrócił. Tęskniłam za nim i martwiłam się, jak sobie radzi. Nie mogłam nawet porozmawiać o nim z Józkiem, bo ten się zaciął. – Nie mam syna – powiedział raz i tego się trzymał”.
/ 29.06.2024 07:15
Starsza kobieta fot. iStock by Getty Images, Tatsiana Niamera

Nasz dom stoi na końcu ulicy, za zakrętem, dlatego nie widziałam, kto siedzi pod drzwiami, dopóki nie podeszłam bliżej. Nie od razu go poznałam. Nie widziałam Piotrka sześć długich lat, często go sobie wyobrażałam, ale wtedy widziałam szczupłego chłopca z rozwichrzoną, niesforną czupryną. Mężczyzna na ganku był postawny i bardziej dorosły niż mój syn.

Zatrzymałam się, niepewna, co robić. Skąd się tam wziął, kim był i czego chciał? Nasza furtka ma zatrzask, można ją otworzyć kluczem albo sposobem, o którym wiemy tylko ja i mąż. No i Piotrek, ale jego przecież nie było.

Uciekł z domu tuż przed maturą, jakbyśmy zrobili mu coś złego. Jak on nas potraktował! Nie pomyślał, co będziemy przeżywać, gdy odkryjemy jego nieobecność? Jeśli chciał wyjechać, mógł powiedzieć. Co prawda Józek by go nie puścił, ale Piotrek nikogo nie słuchał. Mieliśmy z nim kłopoty, nie uczył się i łobuzował z chłopakami. Oni mieli tyle rozumu, żeby skończyć szkołę średnią, zdobyli zawody i teraz się ustatkowali, tylko Piotrek gdzieś przepadł.

Zabrał schowane pieniądze

Co ja się napłakałam! Myślałam, że stało mu się coś złego, modliłam się, by żył, wszystko jedno gdzie, byle cały i zdrowy. Józek też się gryzł, lecz był lepszej myśli. Mówił, że o wypadku mam zapomnieć, nasz syn zwiał od obowiązków, a świadczyć miała o tym kradzież, jakiej się dopuścił. Razem z nim zniknęły pieniądze uzbierane na nowy kurnik.

Trzymaliśmy je w bieliźniarce, pod obrusami używanymi dwa razy do roku na święta, żeby były pod ręką, bo Józek nie do końca ufał bankom. Piotrek wiedział o pieniądzach, nie ukrywaliśmy ich przed synem, nie spodziewaliśmy się, że je zabierze. Wybaczyłabym mu to i jeszcze gorsze rzeczy, gdyby tylko wrócił. Tęskniłam za nim i bałam się, jak sobie radzi. Nie mogłam nawet porozmawiać o nim z Józkiem, bo ten się zaciął.

Nie mam syna – powiedział raz i tego się trzymał.

Nigdy nie wspomniał o nim nawet słowem, ale wiedziałam, że się martwi. Jak po kilku miesiącach przyszła widokówka zapisana znajomym charakterem pisma, od razu mu ją pokazałam. Kamień spadł mi z serca, chciałam, żeby i jemu ulżyło.

– Mamo, tato, jestem na Islandii, pracuję. Przepraszam za wszystko, wasz syn Piotrek – czytałam na głos. – Popatrz – podsunęłam Józkowi pod nos pocztówkę. – Nasz syn żyje, pracuje, ma się dobrze – zachwalałam ze ściśniętym sercem, żeby choć zwrócił uwagę na pierwszą od miesięcy wiadomość. Byłam szczęśliwa, że Piotrek się odezwał, ale przeraziła mnie reakcja Józka.

– Idę do Karola, prosił, żeby mu pomóc przy traktorze – podniósł się i wyszedł, udając, że nie słyszy, co mówię.

Ale wieczorem oglądał ukradkiem pocztówkę od syna, dobrze widziałam. On też się cieszył, chociaż nie chciał tego po sobie pokazać.

Ulżyło mi, jak Piotrek się odezwał. Nie napisał wiele, dał jednak znak życia. Kiedy pierwsza radość przygasła, poczułam gorycz. Źle nas potraktował, nie tak go wychowaliśmy. Stać go było na napisanie zaledwie kilku słów, a żeby to zrobić, namyślał się szmat czasu. Tak trudno mu było zawiadomić rodziców, gdzie jest i co się z nim dzieje? Dlaczego uciekł z domu, dlaczego nie powiedział, co zamierza? Pytania lęgły się jak króliki na wiosnę, na żadne nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi.

W domu Piotrek miał jak w puchu. Józek był dla niego surowy, ale nigdy nie podniósł na niego ręki ani nie wymagał nie wiadomo czego. Chciał tylko dobrze wychować syna, nakłonić go do nauki i wybić mu z głowy wybryki, o których było głośno w miasteczku. Pragnęliśmy jego dobra, ciężko pracowaliśmy, by wykierować go na ludzi, a on tak nam się odpłacił. Nawet nie podał adresu zwrotnego, jakby się bał, że go znajdziemy.

Ale zmężniał przez ten czas!

Wytężyłam wzrok, żeby zobaczyć, kto siedzi na schodach ganku, pod słońce źle widziałam. Mężczyzna wstał i wtedy go poznałam po ruchach. Mój Piotrek wrócił do domu! Pobiegłam jak na skrzydłach, wpadłam mu w ramiona i mocno przytuliłam, kołysząc jak dziecko.

– Piotruś, mój kochany. Jesteś, nareszcie jesteś – nie płakałam, co to, to nie.

Czułam uniesienie, spełniło się moje wielkie marzenie, modlitwy zostały wysłuchane. Wyściskałam go, odsunęłam i zaczęłam oglądać. Zmężniał, brodę zapuścił i wyglądał trochę obco, ale to był mój chłopiec.

– Chodź do domu, głodny jesteś? – zakrzątnęłam się. – W twoim pokoju niczego nie ruszałam, tylko sprzątałam, został, jaki był.

– Mamo – zatrzymał mnie w pędzie. – Przepraszam, że musiałaś się o mnie martwić.

Te proste słowa sprawiły, że radość z powrotu syna sczezła. Przypomniałam sobie wylane przez niego łzy, strach i palącą tęsknotę, z którą musiałam żyć.

– Jak mogłeś nam to zrobić? – szepnęłam, opadając na krzesło.

Głupi byłem, chciałem czegoś więcej – przykucnął obok mnie. – Myślałem, że świat na mnie czeka, tylko ręką sięgnąć. Dostałem dobrą szkołę, ojciec by nie uwierzył. A właśnie, gdzie on jest i kiedy wróci?

– Ciężko ci było? – zajrzałam mu w oczy, zapominając o żalach.

– Pogoda pod psem, praca na budowie i zakwaterowanie z kilkoma facetami w jednym małym pokoju, idzie wytrzymać – zaśmiał się z przymusem. – Grunt, że płacili, sześć lat to nie wyrok.

– Przez ten czas przysłałeś tylko kilka widokówek, marne kilka słów i nie podałeś adresu – powiedziałam z wyrzutem.

Czułam gorycz w ustach i strach, co to będzie. Piotrek wyglądał obco i mówił jak nie on. Stał się taki poważny, dorosły, nie wiedziałam, kim teraz jest i czy ta przemiana jest prawdziwa. Pożegnałam chłopca, przywitałam mężczyznę. Co na to wszystko powie Józek?

– Nie podałem adresu, bo często zmieniałem miejsce pobytu, jeździłem za robotą – odparł Piotrek.

Spojrzałam na niego z wyrzutem. Zawsze wiedziałam, kiedy nie mówi prawdy.

A tak naprawdę to wstyd mi było – odwrócił ode mnie twarz. – Nie wiedziałem, co mam wam napisać. Ukradłem pieniądze na kurnik i w ogóle. Głupio wyszło, nie spisałem się. Nie wiem nawet, czy mogę zostać.

– Synku, nie pytaj, tu jest twój dom – wyciągnęłam do niego ręce. – Idź do swojego pokoju, rozpakuj się, a ja przygotuję coś do zjedzenia.

Na szczęście go nie wyrzucił

Tuliłam go do siebie, gdy usłyszałam szczęknięcie zamka w furtce. Józek wszedł do domu i zamurowało go. Piotrek wystąpił naprzód.

– Witaj, tato – powiedział sztywno. – Wróciłem.

– Widzę – Józek ominął syna i poszedł do kuchni. – Jest coś do zjedzenia? Muszę niedługo wracać, jeszcze nie skończyliśmy z tym traktorem.

Pchnęłam Piotrka, by poszedł za ojcem.

– Tato, przepraszam. To był szczeniacki wybryk, podkusiło mnie. Te pieniądze… Przywiozłem wszystko co do grosza, a nawet więcej. Oddam, nie jestem złodziejem.

Józek zatrzymał się i spojrzał na syna.

Nie o pieniądze chodzi. Matka się zamartwiała, ja widziałem cię na marach, a ty nie raczyłeś nas zawiadomić, że jesteś cały i zdrowy. Potem też za dużo nie pisałeś, przysłałeś ledwie kilka słów, na odczepnego. Nie chciałeś nas znać? Zrobiliśmy ci krzywdę?

– Tato! – jęknął Piotrek.

Wzruszyłam się, znałam ten ton. Tak kiedyś prosił, jak mu na czymś zależało, a Józek nie chciał mu na to pozwolić.

– Co, tato? – obruszył się Józek, a ja skamieniałam. Bałam się, że padną słowa „nie mam syna”, ale on zamilkł. Dobre i tyle.

Piotrek stał, przestępując z nogi na nogę. Może i zmężniał, ale teraz wyglądał jak karcony dzieciak.

– Nie wiem, czy mogę zostać – powiedział cicho.

– Już ci mówiłam, to twój dom – wtrąciłam szybko, patrząc z naciskiem na męża.

Słuchaj matki – Józek wzruszył ramionami z udawaną obojętnością.

Piotrek podszedł, zrobił gest, jakby chciał go objąć, ale zrezygnował.

– Dziękuję – powiedział cicho.

Czym prędzej wysłałam go jak dzieciaka do pokoju, żeby zszedł Józkowi z oczu i dał mu ochłonąć. Z doświadczenia wiedziałam, że mąż łatwo się zapala, ale jak się zastanowi, gada całkiem do rzeczy.

Na długo przyjechał? Co go do tego skłoniło? Ma kłopoty? – zarzucił mnie gradem pytań, gdy zostaliśmy sami.

– Wrócił na stałe – powiedziałam z pewnością, której nie czułam. – Tu jest jego miejsce, to nie dziwne, że przyjechał. Zostanie, jak długo będzie chciał – dodałam z naciskiem.

– Pewnie, pewnie, przecież go nie wyrzucam – przytaknął szybko Józek. – Tylko chciałbym, wiedzieć, co mu się przydarzyło.

– Mówił, że nalało mu się w uszy tak, że byłbyś zdziwiony – podzieliłam się z nim tym, czego dowiedziałam się od Piotrka.

– Wspomniał o mnie? – Józek chrząknął, jak zawsze, kiedy chciał ukryć wzruszenie.

– Dwa razy. Pytał, gdzie jesteś i kiedy wrócisz.

– Łaskawca – prychnął dla zasady.

– Jedz – postawiłam przed nim talerz zupy i zawołałam Piotrka. Byłam już spokojna, że Józek z niczym nie wyskoczy. Nasz syn wrócił do domu i wszyscy byliśmy szczęśliwi. Józek też.

Chwilę później Piotrek usiadł przy stole, niepewny, co go czeka. Od razu położył przy talerzu ojca wypchaną kopertę.

– Wypłaciłem z banku, chcę zwrócić, co zabrałem.

– Nie potrzebuję – Józek bez namysłu odsunął kopertę.

– Tak nie można! – zawołałam.

Nie pieniędzy mi trzeba, tylko syna – burknął, zanurzając łyżkę w zupie.

– Jestem, tato, jestem. Przepraszam, wiem, że nie możesz mi wybaczyć – rzucił się Piotrek.

– Kto mówi, że nie mogę? Jedno dziecko mam, jak będziesz miał swoje, zobaczysz, jak to jest. Trudno chować urazę do swojej krwi – Józek odsunął gwałtownie talerz.

W samą porę, bo Piotrek złapał go w niedźwiedzi uścisk, zupa by się wylała. Teraz to już się popłakałam. Miałam ich obu, nie wiem, co bym zrobiła, gdyby Józek nadal boczył się na syna.

Odpracuję, tato. Mamo, zbuduję ci ten kurnik – Piotrek z rozmachem wziął się do zupy.

– A potrafisz? – mąż spojrzał na niego z zainteresowaniem.

– A jak? Sześć lat w budowlance robiłem, pod stan surowy podciągnę, tylko hydraulika trzeba będzie zgodzić. Kafelki też kładę.

Glazura i instalacje hydrauliczne w kurniku? – zaśmiałam się. – Dla moich kurek takie wygody niepotrzebne, kurnik zresztą też nie, kilka ich mam.

– Ale pomieszczenie gospodarcze by się przydało, a niosek można dokupić – Józkowi błysnęło w oku.

Zaczęli planować we dwóch, w największej zgodzie. Przystałabym nawet na budowę łaźni rzymskiej, było mi wszystko jedno, co wybudują, aby tylko ta chwila trwała. Pamiętałam, jak trudno było im się dogadać, kiedy Piotrek podrósł i zaczął sprawiać kłopoty, pyskował i nie słuchał nikogo. Nawet mnie. Wyjazd między obcych i ciężka praca musiały wiele go nauczyć, dostał w kość, ale efekty były.

– Zmienił się, nie mogę uwierzyć, że to nasz syn – powiedziałam do Józka, gdy kładliśmy się spać.

– Wygląda na to, że wiele przemyślał. Mam nadzieję, że mu się nie odmieni – mruknął z niepokojem. – Huncwot był z niego, już myślałem, że skończy w więzieniu.

– Nie przesadzaj, tak źle nie było – stanęłam w obronie syna.

– A ty wieczna optymistka – mruknął. – Bałem się o niego, i to bardzo, nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie do rozumu.

– Dobrze, że wrócił.

– A pewnie, pewnie – przytaknął zadowolony.

Niedługo potem nasze podwórko zostało zawalone materiałami budowlanymi, Piotrek pilił, chciał jak najszybciej pokazać ojcu, na co go stać, i wywiązać się z obietnicy. Obaj zasuwali jak mrówki, kłócąc się jedynie o to, gdzie który położył narzędzia i dlaczego zniknęły, skoro żaden ich nie ruszał. Przysłuchiwałam się temu z rozrzewnieniem, obserwując, jak rosną mury prostokątnego pomieszczenia, bez glazury i hydrauliki oczywiście.

Miałam własne zajęcia, toteż o mało nie przegapiłam wizyty Zuzi. Dawno jej nie widziałam, chodziła do szkoły z Piotrkiem, ale mieszkała w sąsiedniej miejscowości, więc okazji do przypadkowych spotkań było mało. Zobaczyłam ją dopiero po godzinie, ale nie wyszłam powitać, chociaż znałam ją od małego. Nie wyszłam, bo wolałam popatrzeć z daleka, przez szybę. Już ja potrafię rozpoznać, jak dziewczyna podoba się chłopakowi. Piotrek elegancko nakrył pustak, zanim posadził ją na nim, potem podawał jej rękę, żeby przypadkiem nóżki nie skręciła, oprowadzał, pokazywał, oboje się śmiali i wyglądali na bardzo zadowolonych ze swojego towarzystwa.

Bał się, że znów coś nawywija

– Przydałaby się Piotrkowi mądra kobieta – powiedziałam wieczorem mężowi.

– A pewnie, pewnie, ale ty go nie żeń, sam znajdzie dziewczynę. Ma chłopak czas, jeszcze się nim nie nacieszyliśmy – odparł zaniepokojony.

– Zuzia zajrzała dziś do nas – rzuciłam ot tak sobie.

– Znają się z Piotrkiem od dzieciaka, to i zajrzała. Co w tym dziwnego? Jej rodzice też stawiają składzik, chciała zobaczyć, jak to robimy.

– Akurat. Ty, Józek, nie znasz się na tych sprawach – powiedziałam wyrozumiale.

Teraz naprawdę się przestraszył.

– Ty za to się znasz aż za dobrze i to mnie martwi. Mówię ci, zostaw chłopaka w spokoju, sam wybierze.

Czy ja się wtrącam? Kładź się spać i nie zawracaj głowy – poklepałam zachęcająco poduszkę.

Zuzia zaczęła częściej do nas zaglądać, zachodziła też do mnie, więc obdarowywałam ją jajkami od kurek albo ciastem, co tam akurat miałam. Miła z niej była dziewczyna i miała dobrze poukładane w głowie, toteż ucieszyłam się, jak Piotrek zaczął znikać wieczorami.

Żeby czegoś nie nawywijał – martwił się Józek. – Gdzie on się włóczy? Pewnie znowu do kolegów łobuzów poleciał.

– Koledzy na ludzi wyszli, wszyscy co do jednego – przypomniałam mu. – Do dziewczyny poleciał, i bardzo dobrze.

Do jakiej dziewczyny? – zdziwił się Józek.

Westchnęłam w duchu. Dobry był z niego człowiek, ale ślepy jak kret.

– Przyda mu się mądra kobieta, a Zuzia ma dość oleju w głowie – wyjaśniłam.

Usłyszałam tysięczny raz, że mam się nie wtrącać, więc potem już nic nie mówiłam, tylko zaczęłam planować. Lubię mieć wcześniej wszystko poukładane a ślub i wesele to nie przelewki, trzeba wszystko dobrze zorganizować. Za wcześnie o tym myślałam, ale lubię mieć marzenia. Jedno się już spełniło, Piotrek wrócił do domu, kto wie, może niedługo zatańczę na jego weselu.

Budowa dobiegała końca, kiedy Józkowi wreszcie spadły klapki z oczu.

Oni chyba mają się ku sobie – powiedział wieczorem.

Nie wytknęłam mu, że wpadłam na to wcześniej, w małżeństwie trzeba czasem powściągnąć język.

Mężczyzna musi mieć dom – ciągnął Józek z namysłem.

– A kobieta nie? – wpadłam mu w słowo, bo nie lubię, jak się mnie pomija.

– Co? – spojrzał na mnie nieprzytomnie. – O gruncie po twoich rodzicach mówię, a ty o czym?

Skrawek ziemi od dawna przeznaczony był dla Piotrka, ale jak syn zniknął, rozsierdzony Józek namawiał mnie, żeby go sprzedać. Oparłam się wtedy, co miał mi za złe.

Chciałeś spieniężyć tę ziemię – przypomniałam mu.

– Ja? Nigdy – wyparł się. – Zły byłem na Piotrka, to gadałem byle co. Grunt od dawna dla niego był przeznaczony, na budowę domu. Przekażemy mu go?

– A pewnie, pewnie – odparłam zadowolona.

Teraz jest tak, że Piotrek szykuje się do budowy domu, tylko mało ma czasu, bo znalazł pracę. Zuzia sama wystąpiła o wszystkie pozwolenia, obrotna z niej dziewczyna. Wieczorami oboje planują, jak będzie wyglądał ich przyszły dom, budowa ruszy na wiosnę. A potem może ślub? Na moje wyszło, teraz jestem pewna, że syn wrócił na dobre.

Elżbieta, 57 lat

Czytaj także:
„Mąż oczekuje orderu i gratulacji, bo umył po sobie gary. Sądzi, że skoro wziął sobie żonę, to sprzątanie go ominie”
„Z włoskiej wycieczki zamiast pocztówek, przywiozłam kochanka. Nawinął mi makaron na uszy i zaciągnął przed ołtarz”
„Córka zrobiła ze mnie pośmiewisko. Zapłaciłam 50 tysięcy za jej wesele, a ona się rozmyśliła tydzień przed”

Redakcja poleca

REKLAMA