Przygotowywałam się do wyjazdu. Ściągnęłam z góry walizkę i… Szlag, zupełnie zapomniałam! Podczas ostatniego wyjazdu kółka niebezpiecznie się starły i zamiast gładko sunąć po drodze, blokowały się tak, że musiałam na siłę ciągnąć bagaż. Zamierzałam się tym zająć zaraz po powrocie do domu, ale w natłoku różnych zajęć po prostu wyleciało mi z głowy.
No i teraz miałam problem. Najprościej byłoby pożyczyć od kogoś walizkę, ale sezon urlopowy trwał w najlepsze i trudno byłoby znaleźć kogoś, kto nigdzie nie wyjeżdża. Czyli pozostawało kupno, choć nie uśmiechało mi się takie rozwiązanie. Zakup nowej walizki wiązał się z uszczupleniem moich zasobów finansowych przeznaczonych na urlopowe przyjemności.
Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej? Mogłam ją kupić gdzieś w marcu, wtedy były promocje. Teraz zapłacę dwa razy drożej. Jednak nie miałam wyjścia. Przypomniał mi się ból, jaki jeszcze przez kilka dni po powrocie z ostatnich wojaży odczuwałam w barku i ramieniu. O nie, nie uśmiechała mi się powtórka z rozrywki. Nawet jeśli to będzie wiązało się z ograniczeniem odpłatnych atrakcji, muszę sobie sprawić nową walizkę.
Zaproponowała mi naprawę
Pojechałam do galerii handlowej. Chyba podświadomie trafiłam do tego samego salonu co przed laty. Tłoku nie było, więc swobodnie podchodziłam do kolejnych egzemplarzy, przyglądając się im uważnie. Kusiły bajecznymi kolorami, wabiły ciekawą fakturą. Nie mogłam się zdecydować, czy wybrać taką samą walizkę jak poprzednia, czy może jednak ciut większą. No ale czy większa zmieści się w korytarzu pociągu? I czy nie sprawi mi kłopotu przy umieszczeniu jej na półce w przedziale?
Rozważałam wszystkie „za i przeciw”, aż moje niezdecydowanie przyciągnęło uwagę ekspedientki, która taktownie dała mi czas na zastanowienie. Lubię taki brak nachalności. W końcu jednak dziewczyna podeszła i zawodowym uśmiechem zapytała:
– Mogę jakoś pomóc?
– Chyba bez porady fachowca się nie obędzie. Wyjeżdżam i muszę kupić walizkę. Tylko widzi pani, chciałabym mieć gwarancję, że nie zawiedzie mnie w trakcie podróży – rozgadałam się. – Poprzednia, też u was kupiona, zastrajkowała…
– A co się stało? – zainteresowała się sprzedawczyni.
– Kółka się starły tak, że nie jeżdżą – odparłam z mimowolną pretensją.
– Rozumiem – pokiwała głową ekspedientka. – Była nowa?
– Nie, podróżowałam z nią już parę ładnych lat. Pewnie z pięć – policzyłam.
Kobieta popatrzyła na mnie z namysłem.
– Mówi pani, że u nas kupiona? I tylko kółka są zniszczone? – upewniła się, czy dobrze zapamiętała mój wywód. – W takim razie proszę ją przywieźć, naprawimy.
– Ale ja nie mam już żadnego paragonu ani dowodu zakupu – strapiłam się.
– Nie szkodzi, rozpoznamy model wykonany w naszej firmie. Oczywiście w takim wypadku naprawa jest odpłatna, ale i tak znacznie taniej wyjdzie niż kupno nowej. Koszt wymiany kółek wyniesie jakieś pięćdziesiąt złotych, a nowe... – wymownie zatoczyła ręką po rozstawionych modelach – kosztują od czterystu złotych w górę.
– Cudownie! – ucieszyłam się, ale zaraz mina mi zrzedła. – Tylko ile potrwa taka naprawa? Wkrótce wyjeżdżam.
– Standardowo trzy tygodnie, maksymalnie miesiąc – odparła dziewczyna.
– O nie! – jęknęłam zawiedziona. – Wyjeżdżam w przyszłym tygodniu.
– Może uda się wcześniej – pocieszyła mnie. – Zależy, ile roboty mają w serwisie. Zróbmy tak. Pani jeszcze dziś przywiezie do nas tamtą walizkę, a ja wyekspediuję ją do warsztatu. Jeśli zdążą ją naprawić do końca tego tygodnia, natychmiast do pani zadzwonię. Jeśli nie, zdąży pani kupić nową – zaproponowała rozwiązanie.
Moje wakacje były uratowane!
Widziałam, że chce mi pomóc, i byłam jej za to niewymownie wdzięczna. W końcu naprawdę nie musiała tego robić. Poza tym, co tu kryć, nie przywykłam do aż tak miłych sprzedawczyń. Niby czasy się zmieniły, o klienta trzeba dbać, uprzejmość bardziej się w życiu opłaca niż chamstwo. Niemniej zdecydowana większość robi to, co do nich należy, nie wychyla się, nie wychodzi przed szereg, a na pewno nie bawi się z własnej inicjatywy w filantropię, bo może się to odbić czkawką. Ciekawe, czy szefostwo tej dziewczyny byłoby zadowolone, gdyby się dowiedzieli, że zamiast opchnąć mi nowy, drogi towar, sugeruje naprawę starego za ułamek ceny.
Postanowiłam nie zastanawiać się nad tym, tylko skorzystać z okazji. Pojechałam do domu i niespełna godzinę później byłam z powrotem w salonie z felernym bagażem. Dziewczyna spisała moje dane i poleciła czekać. Nazajutrz zadzwonił mój telefon. Obcy numer, ale odebrałam połączenie. Wszak czekałam na wieści.
– Dzień dobry, dzwonię z serwisu – poinformował mnie męski głos. – Pojawił się pewien problem. Trafiła do mnie pani walizka, ale nowych kółek do tego modelu już nie mamy.
– Szkoda... – zmartwiłam się, choć nie byłam specjalnie zaskoczona. Takie życie: więcej w nim rozczarowań niż pozytywnych niespodzianek.
– Mogę przykręcić inne – usłyszałam jednak. – Zgadza się pani?
– A będą jeździły? Bo wie pan…
– No jasne, że będą jeździły – chyba poczuł się urażony. – Przecież innych bym nie proponował. Odzyskaliśmy je z walizki, która pękła w transporcie lotniczym – wyjaśnił. – Kółka są w porządku. No i w tym wypadku nie zapłaci pani za części, tylko za samą robociznę.
– To bardzo proszę tak zrobić – powiedziałam wdzięczna i niemal wzruszona. Niby drobiazg, a cieszy. – A na kiedy będzie gotowa? – dopytałam nieśmiało.
– Niech pomyślę… – w wyobraźni niemal ujrzałam, jak mężczyzna się uśmiecha. – Jutro przekażę walizkę do punktu sprzedaży. Myślę, że pojutrze będzie ją pani mogła odebrać. Najpóźniej w piątek.
– Cudownie! Bardzo panu dziękuję!
W piątek rano otrzymałam esemesa ze sklepu, że naprawiona walizka już na mnie czeka. Bez zwłoki pojechałam do salonu. Nowe kółka działały bez zarzutu. W sklepie było paru klientów, więc szybko podpisałam formularz odbiorczy, zapłaciłam za usługę, zgarnęłam kopię i paragon do torebki, po czym rozpływając się w podziękowaniach, opuściłam salon wraz z moją naprawioną walizką. Moje wakacje były uratowane!
Nie jest jeszcze tak źle z tym światem...
Wieczorem zadzwoniła do mnie zmartwiona sprzedawczyni.
– Bardzo przepraszam, że zawracam pani głowę, ale czy odbierając walizkę, nie zabrała pani omyłkowo paragonu na torebkę, którą tego dnia kupowała inna klientka? Nie mogę go nigdzie znaleźć i mam z tym problem…
– Proszę chwilkę poczekać, zaraz sprawdzę…
Chcąc się odwzajemnić za pomoc, którą wcześniej okazała mi dziewczyna, gorączkowo przeglądałam stosik pomiętych paragonów i potwierdzeń wyciągniętych z kieszonki torby. Lidl, Biedronka, sklep odzieżowy… Wreszcie trafiłam na ten właściwy.
– Halo, proszę pani! – zawołałam uradowana do telefonu. – Znalazłam! Co mam z nim zrobić?
– Czy może nam go pani jakoś dostarczyć? Będzie pani w ciągu najbliższych dni w okolicach naszego sklepu?
– Oj nie, wyjeżdżam, ale… mogę wysłać pocztą na adres salonu. Tak będzie dobrze?
– Byłabym bardzo wdzięczna…
– Jutro rano pójdę na pocztę. Adres ten, który jest na paragonie, prawda? Proszę się nie martwić – uspokoiłam ją. – To ja jestem wdzięczna za pomoc.
Spełniłam obietnicę. Tak należało. Inaczej czułabym się źle wobec uprzejmej ekspedientki. Nadałam przesyłkę z paragonem i zapomniałam o całej sprawie. Na głowie miałam pakowanie, sprzątanie domu przed wyjazdem, podrzucenie kluczy sąsiadom i wiele innych spraw. A to mimo wszystko był drobiazg…
Kilka dni później – już na wakacjach – odebrałam esemesa: „List dotarł, bardzo dziękuję”. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co chodzi. Jaki list, od kogo ten esemes? Gdy skojarzyłam, że to od ekspedientki ze sklepu z walizkami, zrobiło mi się bardzo miło. Dziewczyna dostała, co chciała, nie musiała mi specjalnie dziękować. A jednak zadała sobie ten trud.
Pomyślałam, że nie jest tak źle z tym światem, skoro w sklepach pracują tak uczynne i dobrze wychowane młode ekspedientki. I pomyślałam jeszcze, że bezinteresowna ludzka pomoc to nie jest drobiazg, ale coś cennego. Małe uprzejmości na co dzień sprawiają, że życie staje się znośne, a nawet piękne...
Czytaj także:
„Facet przyjaciółki to bufon, jakich mało. Kelnera pouczał o winach, a Magdę, żeby nie zamawiała >>pospolitych potraw<<”
„Moje dziecko zostało porwane, a mąż odszedł do innej. Wciąż mnie odwiedza i dzwoni. Jego partnerka jest bardzo wyrozumiała”
„Przyjaciółka była wierna, jak pies, a mąż zdradzał ją na lewo i prawo. Namawiałam ją, żeby zrobiła to samo. Niech ma za swoje"