„Moje dziecko zostało porwane, a mąż odszedł do innej. Wciąż mnie odwiedza i dzwoni. Jego partnerka jest bardzo wyrozumiała”

Moje dziecko zostało porwane fot. Adobe Stock, Lightfield Studios
„– Zwariujesz, jeśli będziesz się zachowywać w ten sposób. Nie możesz podejrzewać niewinnych ludzi i bawić się w detektywa. Myślisz, że mnie nie boli zniknięcie Iwonki? Ale co da to szaleństwo? – wściekał się na mnie były mąż. – Może powinnaś pójść do psychiatry i wziąć jakieś leki? Uspokoić się, wyjechać…".
/ 09.11.2022 10:30
Moje dziecko zostało porwane fot. Adobe Stock, Lightfield Studios

Nie ma dnia bym nie myślała o tobie. Gdzie jesteś? Jak wyglądasz? Czy wciąż tak śmiesznie marszczysz nosek, gdy zamyślasz się nad czymś? Czy nadal masz jasne włosy, czy ściemniały z biegiem lat? Co lubisz? Jaka jesteś i czy mnie jeszcze pamiętasz?

Córeczko, o tak wiele chciałabym cię zapytać

Przytulić, ucałować, zapewnić, że nigdy nie przestałam cię szukać, wbrew zdrowemu rozsądkowi i ludziom. Tamtego dnia tak bardzo nie chciałaś wracać ze mną do domu.

Marudziłaś, prosiłaś, że chcesz jeszcze pobawić się z kuzynką, a ja śpieszyłam się i w końcu ulegałam twoim namowom. Zostawiłam cię tam, bawiącą się z Helenką, pod czujnym okiem babci. Ze łzami w oczach wyrzucała sobie później, że na chwilę opuściła podwórko przed kamienicą, i zajrzała do mieszkania.

Gdyby wtedy nie weszła na drugie piętro, nie zostawiła was, może dzisiaj byłabyś z nami? Ona umarła przepełniona wyrzutami sumienia, nie pomogły spowiedź i rozgrzeszenie księdza, bo sama odmówiła sobie wybaczenia.

Zniknęłaś pewnego sierpniowego popołudnia jedenaście lat temu. Zostawiłaś Helenkę ubijającą z zapałem babki w piaskownicy i poszłaś w kierunku krzewów bzu porastających kraniec podwórka. Za dwa dni skończyłabyś sześć lat…

Szukaliśmy cię wszędzie...

Ja, babcia i dziadek, tata, wszyscy krewni i sąsiedzi, znajomi, całe miasto, straż pożarna i policja. Przeczesaliśmy każdy skrawek ziemi, zagajnik, każdą piwnicę, opuszczony budynek, studzienki kanalizacyjne i dno przepływającej przez miasto rzeczki.

Bezskutecznie. Mnożyły się teorie i tropy. Jasnowidze widzieli cię raz żywą, raz umarłą w jakimś czarnym dole. Żaden nie wspomniał o porwaniu, bo nikt w nie nie wierzył. W naszej spokojnej okolicy takie rzeczy się nie zdarzały! Najpierw czekałam, że lada moment, za godzinę, dwie, nad ranem, w środku nocy ktoś cię wreszcie nam przyniesie.

Zadzwoni, powie, że cię znalazł, przeprosi, że dopiero teraz dowiedział się z prasy o twoim zaginięciu. Żeby nie przegapić tej chwili, wzięłam nawet urlop w pracy. Krążyłam po mieszkaniu lub po okolicy z telefonem w dłoni. Łudziłam się, że to tylko zły sen, że wystarczy poczekać a sprawa się wyjaśni, ty wrócisz.

Później się załamałam

Z wyczerpania przestałam sypiać, straciłam apetyt i chęć do życia. Nie trwało to długo, bo po frustracji przyszła złość. Byłam wściekła, wydzwaniałam na policję i wyzywałam funkcjonariuszy od nieudaczników, pisałam do gazet, monitowałam u lokalnych polityków, żądałam, groziłam, błagałam.

Szukałam osób równie osamotnionych jak ja. Choćby na drugim krańcu Polski, zapominając, że tuż obok, na wyciągnięcie ręki mam twojego ojca.

Rozstaliśmy się. On chciał żyć jak dawniej, a ja nie potrafiłam bez ciebie. Nie porzucił mnie, ja go odepchnęłam. Wciąż mnie odwiedza, dzwoni, zabiera do lekarzy, robi większe zakupy. Jego nowa partnerka jest bardzo wyrozumiała. Spodobałaby ci się. Lubiłaś takie uśmiechnięte, spokojne panie…

Jestem pewna, że widziałam cię pięć lat temu. Na stacji benzynowej z rudowłosą, pulchną kobietą. Wybiegłaś z jej samochodu, śpiesząc się do toalety, a mnie serce zamarło na twój widok. Nie mogłam się mylić! Te same oczy, sposób poruszania się, ten sam nosek i pieprzyk pod dolną wargą.

Wstrząśnięta, ledwie słyszałam, co mówi do mnie pan z obsługi stacji. Podeszłam do drzwi toalety, czekałam, aż wyjdziesz.

– Teraz pani kolej? – zapytała mnie rudowłosa. – Bo tam jest jeszcze… – nasze spojrzenia spotkały się.

Milczałyśmy przez ułamek sekundy, mierząc się wzrokiem. A potem ty, córeczko, otworzyłaś drzwi i stanęłaś między nami dwiema.

– Proszę – odezwała się rudowłosa kobieta.

– Dziękuję – odpowiedziałam, powstrzymując łzy. – Iwonko, pamiętasz mnie? – zwróciłam się do ciebie.

Nie zdążyłaś odpowiedzieć, bo kobieta szybko pociągnęła cię za sobą do samochodu. Biegłam za wami, nie przestając krzyczeć, że jestem twoją mamą, i cię kocham, że zawsze cię szukałam.

Prosiłam, żebyś się wyrwała tej babie

– Złodziejka! Łapcie złodziejkę! – ryknęłam, gdy kobieta, zatrzaskując drzwi auta odpaliła silnik. – Ona ma moje dziecko! Moją Iwonkę! Porwała ją!

Jakiś przejęty mężczyzna zastawił drogę własnym ciałem, ale samochód kobiety minął go z piskiem opon.

– Zapamiętałem numery rejestracyjne – podbiegł do mnie pracownik stacji. – Kto to był, u licha? – zapytał zdyszany.

Nie miałam czasu na rozmowy. Wskoczyłam do swojego samochodu i ruszyłam za wami. Pędziłam krętymi ulicami miasta, nie zważając na korki, światła i pieszych. Bóg czuwał nade mną, bo nikogo nie potraciłam, ale niestety…

Zgubiłam cię, córeczko

Na rogatkach miasta wyrósł przede mną przejazd kolejowy. Kobieta zdążyła przejechać, zanim szlaban opadł, lecz ja już nie. Zatrzymałam auto z piskiem opon tuż przed barierką i z wściekłości zaczęłam walić pięściami w kierownicę. Wrzeszczałam i płakałam, nie mogąc opanować rozpaczy.

Złorzeczyłam całemu światu, aż wreszcie zrezygnowana wróciłam na stację benzynową. Poruszony moją historią pracownik stacji zostawił mi kontakt do siebie i podał numery rejestracyjne tamtego auta. Pochodziło z sąsiedniego województwa. Zadzwoniłam na policję.

Minęła wieczność, nim znużony dyżurny zrozumiał, o co mi chodzi, i przełączył do policjanta, który kiedyś prowadził twoją sprawę. Miałam szczęście, właśnie wrócił z urlopu, wypoczęty i chętny do pracy. Zaciekawiony poprosił, żebym jak najszybciej przyjechała.

Stawiłam się od razu, a on zaczął szukać właściciela wozu. Zapytał, czy chcę mu towarzyszyć w drodze do właściciela myjni samochodowej, do którego należało auto. Godzinę później siedziałam na tylnym siedzeniu radiowozu, ściskając w dłoni twoje zdjęcie.

Starałam się nie mieć nadziei

Nim policjant zdążył zadać mężczyźnie jakiekolwiek pytanie, rzuciłam się na niego, domagając się zwrotu córki. Zdziwił się, odepchnął mnie i zażądał wyjaśnień. Policja przeszukała jego zakład i dom. Nie znalazła ciebie. Ale auta też nie było.

Mężczyzna tłumaczył, że ukradziono mu je jakiś czas temu. Nie zgłaszał sprawy, bo nie wierzył policji, wolał sam znaleźć złodzieja i złoić mu skórę. Nie znał rudowłosej. Ani on, ani jego żona, ani tym bardziej pracownicy nie wiedzieli, kim jest kobieta, którą policjant pokazał im na zdjęciu z nagrań monitoringu stacji.

– Niemożliwe, żeby przepadła bez wieści! – krzyczałam. – Nic pan z tym nie zrobi? Nie będziecie jej szukać? Nie pokażecie tego zdjęcia w telewizji? – pytałam go przez całą drogę do domu.

Zbywał mnie, ale ja wiedziałam, że nie odpuszczę. Wreszcie miałam jakiś trop. Wzięłam urlop bezpłatny w pracy, zapakowałam kilka rzeczy do torby i zaczęłam śledzić właściciela myjni oraz jego żonę. Sypiałam w samochodzie, myłam się na stacjach, nie dojadałam, ale nie odpuszczałam, mając nadzieję, że któregoś dnia zobaczę Iwonkę. Ciebie, córeczko.

Tak się jednak nie stało

Pewnego ranka w szybę mojego auta zapukał policjant i poinformował mnie grzecznie, abym opuściła ulicę pod domem właściciela myjni. Mężczyzna zorientował się, że go śledzę, i zaniepokojony wezwał pomoc.

Powiedział nawet, że mnie rozumie, bo sam zwariowałby, gdyby ktoś porwał mu dziecko, ale powinnam zrozumieć i jego.

– Nie mam nic wspólnego ze zniknięciem pani córki – wyznał, gdy wyszedł do mnie. – Proszę mi wierzyć, nie znam tej kobiety, nie wiem, kim była, nigdy w życiu jej nie spotkałem, przykro mi…

Nawet mu uwierzyłam, ale kiedy w oknie mieszkania zobaczyłam jego żonę, przyszła mi do głowy szalona myśl, że oboje to ukartowali.

– Przecież ta kobieta mogła mieć perukę, a kiedy zorientowali się, że depczemy im po piętach, wysłali córkę do rodziny, a sami wymyślili historyjkę o kradzieży samochodu – przekonywałam policjanta.

– Powinna pani odpocząć – tłumaczył, odsyłając mnie do wszystkich diabłów.

– Zwariujesz, jeśli będziesz się zachowywać w ten sposób. Nie możesz podejrzewać niewinnych ludzi i bawić się w detektywa. Myślisz, że mnie nie boli zniknięcie Iwonki? Ale co da to szaleństwo? – wściekał się na mnie były mąż. – Może powinnaś pójść do psychiatry i wziąć jakieś leki? Uspokoić się, wyjechać…

– Zapomnieć? To chcesz powiedzieć? Nie wierzysz, że widziałam ją tamtego dnia? Ona żyje i zawsze będę jej szukać – zrozpaczona wyrzuciłam go z domu.

Czuję się taka samotna, córeczko

Lepiej byłoby, gdybym cię wtedy nie zobaczyła. Karmiłabym się złudzeniem, że jesteś daleko stąd, szczęśliwa u jakichś obcych ludzi. A po tamtej historii nie mogę przestać myśleć, że być może żyjesz gdzieś w pobliżu u kogoś, kto podstępnie uprowadził cię z naszego podwórka. Że może minęłam cię kiedyś w sklepie albo w parku? Że mijam cię codziennie, nie mając świadomości, jak blisko jesteś.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA