Magda to moja najlepsza przyjaciółka, znamy się całe życie. Chodziłyśmy razem do podstawówki i liceum, dopiero na studiach nasze drogi się rozjechały – ja wybrałam historię sztuki, a Magda finanse i bankowość. Ten wybór najlepiej podsumowuje dzielące nas różnice – ja zawsze byłam artystką z głową w chmurach, a Magda ze swoim analitycznym, ścisłym umysłem – pełniła rolę głosu rozsądku i nieraz sprowadzała mnie na ziemię. Nauka na dwóch różnych uczelniach naturalnie zmniejszyła nieco częstotliwość naszych spotkań, ale w żadnym stopniu nie osłabiła łączącej nas więzi. I na studiach, i potem, kiedy obie zaczęłyśmy pracować, ciągle byłyśmy dla siebie nawzajem tak samo ważne jak przed laty.
Przyjaźń pomimo różnych kierunków
Nie mogłyśmy już widywać się tak często jak kiedyś, ale nadal dzwoniłyśmy do siebie prawie codziennie, dzieląc się tym, co najważniejsze i tym, co mniej ważne też. Różnice charakterów były widoczne również w naszym życiu uczuciowym. Ja byłam bardzo kochliwa, Magda wprost przeciwnie – nie latała za chłopakami ani w liceum, ani potem, odnosiłam nawet wrażenie, że „te” sprawy nie są dla niej tak ważne jak dla mnie. Oczywiście czasem się z kimś spotykała, lecz te relacje zwykle nie trwały długo, a Magda nigdy tak naprawdę nie była mocno zaangażowana. Jak sama mówiła, mężczyźni nie byli jej potrzebni do szczęścia i doskonale dawała sobie radę bez nich. Ja z kolei podśmiewałam się z niej, mówiąc, że najwyraźniej nie spotkała jeszcze Tego Jedynego, skoro mówi takie rzeczy.
Ja spotkałam i cztery lata temu poślubiłam Pawła, moją drugą połówkę. Poznaliśmy się na targach książki, stojąc w kolejce po autograf do naszego wspólnego – jak się później okazało – ulubionego autora. Po targach poszliśmy na kawę, następnego dnia na obiad, a potem nie było w zasadzie dnia, kiedy nie robiliśmy czegoś wspólnie. Pobraliśmy się bardzo szybko, zaledwie po pół roku, i nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji. Od początku było dla mnie ważne, żeby najlepsza przyjaciółka polubiła i zaakceptowała mojego partnera. Na szczęście tak właśnie się stało – Magda gratulowała mi dobrego wyboru i lubiła spędzać czas we trójkę. Jasne, że nie zawsze spotykałam się z nią z „ogonem”, nie należę do kobiet bluszczów, które bez partnera się z domu nie ruszają. Nadal odbywałyśmy nasze babskie spotkania, robiłyśmy wypady do miasta w weekendowe wieczory itp. Od czasu kiedy związałam się z Pawłem, zaczęłam po cichutku marzyć o tym, żeby Magda w końcu znalazła właściwego mężczyznę dla siebie.
Oczami wyobraźni widziałam już nasze spotkania we czwórkę, wspólne zabawy, może nawet wakacje.
W końcu się doczekałam
Zeszłego lata, podczas naszego babskiego wieczoru, od progu zauważyłam w spojrzeniu Magdy intensywny błysk. Była bardziej rozluźniona niż zazwyczaj i miała iście szampański nastrój. Nie musiałam wiele dopytywać, nie minęło pięć minut, jak sama zaczęła opowiadać o nowym przełożonym z banku. Miał na imię Grzegorz i pojawił się w pracy jakiś miesiąc wcześniej w miejsce poprzednika, który odszedł na emeryturę. To nie była jego pierwsza praca na tym stanowisku, ze słów Magdy wynikało, że to prawdziwy rekin tego biznesu – o ogromnym doświadczeniu i jeszcze bardziej imponującym wykształceniu.
Kiedy Magda opowiadała mi to wszystko, niecierpliwie jej przerwałam:
– Dobra, rozumiem, facet jest naprawdę świetny w swoim zawodzie. Ale nie powiesz mi chyba, że to z tego powodu wyglądasz, jakbyś wygrała milion dolarów, co?
Magda parsknęła śmiechem.
– Jasne, że nie z tego, chociaż świadomość tych wszystkich zawodowych zalet Grzesia też jest bardzo miła – stwierdziła z rozmarzonym uśmiechem.
– Też? A co jeszcze jest takie miłe?
– Hmm… Jest obłędnie przystojny, a do tego wie, jak traktować kobiety. Przy nim nawet panie sprzątaczki czują się dopieszczone, bo wita je zawsze z uśmiechem na ustach i paroma miłymi słowami. No i w końcu – docenia moją pracę i nie szczędzi mi słów pochwały, nie tylko słów zresztą. Powiedział mi ostatnio, że najprawdopodobniej dostanę sporą premię za swój ostatni, udany projekt.
– Świetnie, gratuluję! Sama wiem, jak to dobrze być docenianą w pracy. No ale ty ciągle o sprawach zawodowych, a przecież jest coś jeszcze. Mylę się?
– Nie, nie mylisz się, ale o tych innych sprawach trochę trudniej mi mówić… No dobrze. Od początku odnosiłam wrażenie, że Grzegorz traktuje mnie z jakąś szczególną atencją, choć oczywiście próbowałam samej sobie wytłumaczyć, że to tylko moja wyobraźnia. Wczoraj jednak okazało się, że intuicja mnie nie myliła. Zaprosił mnie na kolację. Jutro.
– Wow, świetnie! Gdzie idziecie?
– Do Fukiera. Byłaś tam kiedyś? Bo ja na studiach i ciekawa jestem, jak bardzo się tam zmieniło.
– Fukier? Starówka? Ten Grzegorz z Krakowa przyjechał czy co?
– Nie, po prostu ceni sobie dobrą kuchnię i twierdzi, że tam nas dobrze nakarmią.
– O ile wiem, w Warszawie są dziesiątki, jak nie setki świetnych knajp. No ale dobrze, niech ci będzie. Aha, jeszcze jedno. Dlaczego, wredna małpo, dopiero dziś się dowiaduję o istnieniu tego wspaniałego faceta? Powiedziałaś, że pojawił się u was miesiąc temu. Miesiąc! I nic nie pisnęłaś?
– Wiesz, jak to ze mną jest. Na samym początku byłam nieufna, zwłaszcza że wszystkie baby z naszego działu robią do niego słodkie oczy. Moja nieufność najwyraźniej potrzebowała tego miesiąca, żeby wyparować – przyznała się Magda.
– Miesiąca i zaproszenia na randkę!
Reszta wieczoru upłynęła nam miło
Obie dostałyśmy głupawki i prześcigałyśmy się w wymyślaniu najdzikszych scenariuszy randki Madzi. Do domu wracałam z lekkim sercem i szerokim uśmiechem na ustach, a następnego wieczoru trzymałam mocno kciuki i czekałam na telefon. Nie doczekałam się jednak, dopiero kolejnego dnia Magda zadzwoniła.
– No i jak? Myślałam, że umrę z nerwów wczoraj wieczorem, liczyłam na telefon, chociaż króciutki! – rzuciłam.
– Tak myślałam, ale nie dałam rady, Krysiu. Po pierwsze, wróciłam do domu bardzo późno, a po drugie, byłam tak skołowana, że potrzebowałam trochę posiedzieć w ciszy i samotności. Ten wieczór był… wspaniały – Magda urwała.
Poczułam wzruszenie ściskające mnie za gardło. Moja Magdusia kochana, chyba nigdy nie słyszałam u niej tak miękkiego, słodkiego głosu.
– Jezu, jak ja się cieszę, Magda!
– Krysiu, chyba po raz pierwszy w życiu czułam się jak królowa. Jakbym była najpiękniejszą, najważniejszą i w ogóle jedyną kobietą na świecie. Grzegorz był taki… ujmujący, to chyba dobre słowo. Czekał na mnie z kwiatami, a potem było już tylko lepiej – odsuwał mi krzesło, wstawał, kiedy wychodziłam do toalety, doradzał mi w wyborze dania, zadbał o dobór odpowiedniego wina, sprawiał, że nawet kelnerzy skakali wokół mnie jak na sznurku.
To było niesamowite!
– A czy jego… hmm, łóżkowe maniery są równie doskonałe? – zapytałam.
– No wiesz co?! Znasz mnie i wiesz, że ja nie wskakuję do wyra po pierwszej randce – oburzyła się Madzia.
– Niby wiem, ale cóż, ludzie się zmieniają… – bąknęłam.
– Ludzie może i tak, ale ja nie. A jednak bardzo szybko okazało się, że to tylko słowa.
Niemal z dnia na dzień Magda zmieniła się diametralnie. Nic nie zostało z zasadniczej, czasem nawet oschłej pani bankowiec, na jej miejscu pojawiła się zakochana do szaleństwa kobieta. Przez kolejne tygodnie nasze rozmowy ograniczyły się w zasadzie do jednego tematu: Grzegorz i wszystko, co z nim związane. Gdzie byli, co jedli, co widzieli, co na to powiedział Grzegorz i co zaproponował na następny raz. Przyjmowałam to z całkowitym zrozumieniem, wiedziałam przecież, że tak silne uczucie przytrafiło się Magdzie pierwszy raz w życiu, nic dziwnego więc, że uderzyło ją z takim impetem. Życzyłam jej jak najlepiej i nie mogłam się doczekać, kiedy poznam tego „najcudowniejszego faceta pod słońcem”.
W końcu, jakoś po miesiącu intensywnego randkowania, Magda zaproponowała wieczór we czwórkę – najpierw spektakl w Teatrze Polonia, potem kolacja w pobliskiej knajpce firmowanej nazwiskiem znanej polskiej restauratorki.
Oboje z Pawłem byliśmy ciekawi tego spotkania
Mój mąż już dawno został przeze mnie wtajemniczony w historię miłosną mojej przyjaciółki i tak samo jak ja trzymał za nią kciuki. W najbliższą sobotę spotkaliśmy się przed wejściem do teatru. Magda dokonała prezentacji, a ja wreszcie zobaczyłam na własne oczy obiekt jej westchnień. Grzegorz był trochę od nas starszy, lekko szpakowaty, bardzo dobrze ubrany i… zabójczo przystojny, musiałam to przyznać. Lekko opalony, o niezwykle jasnych, błękitnych oczach i niemal przesadnie białych zębach, które dość często pokazywał w ujmującym uśmiechu. Przywitał się z nami serdecznie i po chwili już siedzieliśmy na widowni. Przedstawienie chyba było udane, choć niestety, niewiele z niego pamiętam, tak bardzo byłam przejęta poznaniem wybranka mojej ukochanej przyjaciółki. Po skończonym spektaklu poszliśmy spacerkiem do pobliskiej restauracji. Usiedliśmy naprzeciwko siebie i… od tego momentu czar zaczął pryskać!
Zaczęło się już przy wyborze dań. Magda miała ochotę na spaghetti carbonara, ale Grzegorz, serwując jej słodki uśmiech, powiedział: „Kochanie, carbonara? Naprawdę? Trudno o bardziej pospolite danie. Weź raczej stek z polędwicy z plastrami fois gras, obiecuję, że będziesz zachwycona”. Ja wybałuszyłam lekko oczy i czekałam, kiedy Magda zachowa się jak Magda, którą znałam od zawsze, a tymczasem ona odwzajemniła jego uśmiech i potulnie powiedziała: „Masz rację, to lepszy pomysł”. Nie wierzyłam własnym oczom i uszom. Przy wyborze wina Grzegorz dał prawdziwy popis swojej wiedzy sommelierskiej i aż żal mi się zrobiło kelnerki, która musiała odpowiadać na pytania typu: „Czy z tego Chateauneuf du Pape nie macie może innych roczników? 2008 wyjątkowo im się nie udał”. Byłam coraz bardziej zażenowana i czułam narastającą irytację, która wzrastała jeszcze bardziej, kiedy widziałam, że Magda nie dość, że nie zwraca uwagi na to pajacowanie, to jeszcze sprawia wrażenie, jakby jej ono imponowało. Mało się nie rozpłynęła z zachwytu, kiedy Grzegorz paplał o wyższości Mauritiusa nad Seszelami.
Parę razy zerknęłam porozumiewawczo na Pawła i upewniłam się, że podziela moje zdanie. Nie pozostawało nam nic innego, jak dotrwać do końca kolacji, a potem wymyślić pretekst do w miarę szybkiego powrotu do domu. Na szczęście to nie było trudne – po skończonym posiłku Grzegorz zajął się patrzeniem Magdzie w oczy, nas przy tym zupełnie ignorując, więc pożegnanie przebiegło niemal niezauważone. W taksówce, w drodze do domu, prześcigaliśmy się z Pawłem w przypominaniu sobie co bardziej żenujących momentów tego nieszczęsnego spotkania. Niby chichotaliśmy, ale ja czułam też złość na Magdę i jej kompletne zaślepienie.
Jak ona może spotykać się z takim bufonem?!
Moja kochana i mądra przyjaciółka! Kurde, zaraz jutro powiem jej, co o nim myślę, może przejrzy na oczy – postanowiłam. Powiedziałam o tym mężowi, co skwitował machnięciem ręki i słowami:
– Uspokój się i nic nie rób. To nie będzie wiecznie trwać, a przez takie dobre rady możesz stracić przyjaciółkę. Musisz ją zrozumieć, Krysiu, tyle lat przeżyła bez specjalnych uniesień, aż tu nagle feromony zrobiły swoje. Ale to tylko chemia, to minie i wtedy Magda zobaczy tak wyraźnie jak my, co to za koleś. Musimy tylko uzbroić się w cierpliwość.
Łatwo mu było mówić. Po tamtej okropnej kolacji nie potrafiłam już cierpliwie wysłuchiwać rewelacji przez telefon, a ona to wyczuła i w końcu któregoś dnia spytała mnie:
– Krysia, co jest? Nudzę cię czy co? Jakoś chyba nie słuchasz.
– Yyyy…nie, Magda, to nie tak… – wydukałam, kombinując w myślach, co robić.
– Nie tak? A jak? Przecież słyszę, że jesteś zniecierpliwiona, reagujesz inaczej niż kiedyś. O co chodzi? W ogóle zauważyłam, że od jakiegoś czasu trudniej mi się z tobą rozmawia, ale kompletnie nie wiem, jaka jest tego przyczyna.
Wzięłam głęboki oddech i wypaliłam:
– Trudniej ci się ze mną rozmawia, bo mnie się trudniej słucha, Magda. Boże, nie wiem, jak ci to powiedzieć, nie chciałam tego robić, nie chciałam się wtrącać, ale…Chodzi o Grzegorza.
– O Grzegorza? Co z nim?
– To, że… ten facet jest okropny, Magda! – wypaliłam i od razu poczułam, jak płoną mi policzki.
Noo, to teraz będę miała!
– Okropny? Zwariowałaś?
– Nie, nie zwariowałam. Nie ja. Tobie za to padło na mózg, że nie widzisz, jaki z niego bufon. Przecież na tej kolacji ja myślałam, że się ze wstydu spalę, jak słuchałam jego tokowania. A tego, jak potraktował kelnerkę, która o dwie minuty później przyniosła mój kieliszek, nie zauważyłaś? Chateauneuf, Mauritius, litości, Magda!
– Nie wiem, co złego jest w tym, że człowiek podróżował w piękne miejsca ani w tym, że zna się na winach. Kelnerka za to zachowała się nieprofesjonalnie i nie mam do Grzegorza pretensji o to, że nie całował jej za to po rękach. Do ciebie za to mam, bo nie dość, że mówisz okropne rzeczy, to jeszcze zupełnie nie masz racji. Nie rozumiem, Kryśka, zazdrościsz mi czy jak? Że mam wreszcie kogoś, kto jest dla mnie w tej chwili najważniejszy na świecie, a przy okazji jest zupełnie wyjątkowy?
– Nie bądź dzieckiem. Rozumiem, że się odruchowo bronisz, ale ja powiedziałam szczerą prawdę, o którą sama prosiłaś. Zresztą nie potrafię dłużej trzymać języka za zębami, chociaż obiecałam to sobie. Czekałam, aż przejrzysz na oczy, ale najwyraźniej jeszcze trochę muszę poczekać!
Po tych słowach rozłączyłam się
Byłam bardzo zdenerwowana, ręce mi latały, a oddech miałam skrócony. Nie żałowałam jednak swoich słów, wręcz przeciwnie, powinnam była zrobić tak jak chciałam i już dawno powiedzieć Magdzie to wszystko. Może wtedy emocje nie poniosłyby mnie aż tak bardzo? Przez następne dni często wracałam myślami do mojej rozmowy z przyjaciółką. Nie dzwoniłam do Magdy, ona również milczała. Czy to będzie koniec naszej przyjaźni? Nie wiedziałam. Paweł mnie uspokajał, mówiąc, że mam dać przyjaciółce czas. Ciągle twierdził, że w końcu sama przejrzy na oczy. Ja już nie byłam tego pewna. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy słusznie postąpiłam, mówiąc jej to, co myślę. W końcu, po dwóch miesiącach milczenia, na wyświetlaczu telefonu zobaczyłam upragnioną twarz przyjaciółki. Niemal poczułam fizycznie, jak z mojego serca spada wielki kamień; odebrałam natychmiast.
– Halo? Madzia? To naprawdę ty? – wybuchnęłam radośnie.
– Pewnie, że ja. Dzwonię, bo tęsknię za tobą jak nie wiem co…
– Ja za tobą też! I to jak!– krzyknęłam.
– Nie przerywaj mi. Tęsknota to jeden powód. Drugi jest taki, że… miałaś rację, Krysiu. Wiem to już od jakiegoś czasu, ale bardzo trudno było mi się samej przed sobą do tego przyznać, a co dopiero powiedzieć na głos. Tak mi wstyd!
– Nie mów tak, kochana! Ja też za tobą tęskniłam i żałowałam swoich słów, nie wiedziałam, czy jeszcze będziesz chciała ze mną rozmawiać. Nawet nie wiesz, jak się cieszę! A o wstydzie nie ma mowy; przecież znamy się od dzieciństwa i komu jak komu, ale mnie możesz powiedzieć wszystko!
– Wiem, ale zrozum, naprawdę trudno było mi przełknąć fakt, że mogłam być tak zaślepiona. Po naszej ostatniej rozmowie byłam na ciebie wściekła, ale chyba zasiałaś jakieś ziarno w mojej podświadomości, bo od tamtego czasu momentami przyglądałam się Grzegorzowi tak, jakby twoim okiem. I niestety, z tygodnia na tydzień coraz więcej rzeczy mi nie pasowało. W końcu apogeum nastąpiło w zeszłym tygodniu. Chcesz szczegółów?
– No pewnie, dawaj!
– Wzięliśmy oboje wolne w pracy i pojechaliśmy do Małego Cichego, do mojej ukochanej od lat pani Zosi… Pamiętasz ją, prawda?
– Jasne.
– Grzegorz początkowo marudził, ale w końcu dał się namówić. I się zaczęło – już w pierwszy wieczór po przyjeździe ostro mi podpadł, kiedy kręcił nosem na pyszną domową kolację i upierał się, żeby zamiast tego jechać do Zakopanego do hotelu Rysy. Wyśmiałam go, rzecz jasna, bo nikt nie byłby w stanie mnie odciągnąć od smażonych ziemniaczków z domową bryndzą. W efekcie Grzegorz dziubał widelcem w talerzu z miną męczennika, a potem ostentacyjnie poprosił o mocną, miętową herbatę, żeby, jak to ujął „układ trawienny poradził sobie z tą górą smażeniny”. Wyobrażasz sobie minę pani Zosi? Myślałam, że zdzieli go czymś ciężkim, ale starała się trzymać fason. Ja mniej. Zmęczeni długą podróżą poszliśmy szybko spać, a ja miałam nadzieję, że jak dobrze odpoczniemy, od rana będzie już lepiej. Niestety, nie było.
– Jak to?
– Ja miałam zaplanowane trasy wycieczkowe, on wolał chodzić po Krupówkach i knajpach, tych najlepszych rzecz jasna. Rozdzieliliśmy się już po śniadaniu i tak to trwało przez parę następnych dni. Wieczorami, w pokoju, atmosferę można było kroić nożem, więc po trzech dniach mordęgi zarządziłam odwrót – z nim lub bez niego, jak mu jasno powiedziałam. Wróciliśmy razem do Warszawy, całą drogę pokonując w milczeniu. Ten pobyt był absolutnym gwoździem do trumny. Do tej pory się wzdrygam, kiedy sobie to wszystko przypomnę. No i tyle, wszystko już wiesz. I co, straszna idiotka ze mnie, prawda?
– Nie taka straszna. W końcu oprzytomniałaś, a to jest najważniejsze. Bardzo się z tego cieszę. I mam nadzieję, że następnym razem trafisz lepiej.
– Ja też. I powiem ci więcej: następnym razem nie będę czekać tak długo z przedstawieniem was sobie, tylko przyprowadzę go do ciebie od razu, a potem obiecuję, że uwierzę w to, co będziesz mi miała do powiedzenia. Ok?
– Ok, umowa stoi!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”