Nigdy nie marzyłam, że zostanę kurą domową. Tak właśnie określały mnie kuzynki i nieliczne koleżanki z czasów liceum, z którymi utrzymywałam jeszcze kontakt. Po maturze zdałam na finanse i bankowość. Marzyła mi się dobra praca w zagranicznej korporacji, gdzie ponoć wystarczyło jedynie nieco się zaangażować w dokształcanie, aby szybko piąć się po szczeblach kariery.
Zrezygnowałam z planów
Jednak życie miało wobec mnie nieco inne plany. Czy gorsze? Sądzę, że nie do końca. Ale nie udało mi się zrealizować marzeń i na długie lata utknęłam w domu. Pod koniec pierwszego roku poznałam Marcina, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
– To ten jedyny, z którym chcę spędzić całe życie – powtarzałam swojej przyjaciółce, a Paulina jedynie kiwała głową z pobłażaniem, bo sama chciała się wyszaleć i nie myślała jeszcze o poważnym związku czy tym bardziej o ślubie.
My także na razie nie planowaliśmy małżeństwa. Chcieliśmy obronić dyplom, zacząć pracę i dopiero wtedy pomyśleć o powiększeniu rodziny. Wiadomość o mojej ciąży bardzo nas zaskoczyła. Marcin stanął jednak na wysokości zadania i wziął całą odpowiedzialność na siebie. To znaczy zaczął mi tłumaczyć, że na pewno sobie poradzimy, bo ja wtedy totalnie się załamałam.
Wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy wspólnie w kawalerce, którą Marcin miał po babci. Na świat przyszedł Tomuś i zakochaliśmy się w nim do szaleństwa.
Nie będę jednak kłamać, że było lekko. Oboje mieliśmy dobre chęci, ale byliśmy młodzi i zupełnie nieprzygotowani do roli rodziców. Studiowaliśmy dziennie, nie mieliśmy stałych dochodów. Nasi rodzice jeszcze pracowali, dlatego żadna z mam nie mogła zająć się wnukiem na stałe.
– Najlepiej będzie jak weźmiesz na razie urlop dziekański i zajmiesz się Tomusiem. Po roku postaramy się oddać małego do żłobka i będziesz mogła dokończyć swoje studia. Ja przeniosę się na zaoczne i zacznę szukać pracy. Nie możemy przecież dłużej ciągnąć pieniędzy od rodziców – przekonywał mnie mąż.
– Mamy przecież jeszcze stypendia naukowe – próbowałam protestować, ale tak naprawdę wiedziałam, że to jest najlepsze rozwiązanie. Jesteśmy dorośli, mamy dziecko. Nie możemy dalej żyć na garnuszku teściów.
Rodzina była najważniejsza
Po roku chciałam wrócić na uczelnię, ale okazało się, że jestem w kolejnej ciąży. Urodziłam bliźniaczki – Małgosię i Agatkę. Na studiowanie zwyczajnie zabrakło więc czasu. Na szczęście nieco pomogli nam rodzice i teściowie. Udało się nam zamienić naszą ciasną kawalerkę na przestronne trzy pokoje na całkiem ładnym osiedlu. Tuż za blokiem rozciągał się niewielki park z placem zabaw, który dla mnie był zbawieniem. To właśnie tam spędziłam kolejne lata. Pakowałam wózek, zabierałam zabawki, soczki i siadałam na ławce z maluchami.
Marcin dokończył studia zaocznie i został przedstawicielem handlowym w dużej firmie spożywczej. Z czasem awansował na stanowisko kierownika regionalnego i zaczął naprawdę dobrze zarabiać. Jego pensja swobodnie wystarczała na utrzymanie całej naszej piątki. W zamian jednak mój mąż pracował niemal całymi dniami. Do domu często wracał późnym wieczorem. A i wtedy nie jeden raz siadał do komputera, żeby dokończyć przygotowanie jakiegoś super ważnego raportu czy sprawozdania.
To na mnie spadła cała domowa logistyka. Pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy, płacenie rachunków, umawianie wizyt u lekarza. Później przedszkole i szkoła, wywiadówki, wożenie dzieci na basen czy zajęcia dodatkowe.
Przy trójce maluchów, do tego z bardzo małą różnicą wieku, obowiązków jest naprawdę mnóstwo. Starałam się być dobrą mamą. Jednak tylko ja wiem, ile czasu i wysiłku kosztowało mnie utrzymanie domu w nienagannej czystości, dbanie o ciepłe domowe obiadki codziennie z dwóch dań i dopilnowywanie spraw moich pociech.
Chciałam, żeby wiedziały, że na mamę zawsze można liczyć, dlatego starałam się poświęcać im każdą wolną chwilę. Organizowałam wycieczki, urządzałam domowe urodziny, na które mogły zapraszać rówieśników, zabierałam do zoo czy kina. Nie zapominałam o żadnym meczu Tomka, który trenował piłkę nożną. Dziewczynki woziłam najpierw na balet, ale szybko im się znudził.
– Mamo, te ćwiczenia są bez sensu. Trzeba powtarzać tylko te same ruchy, to nudne. Wolałabym grać na jakimś instrumencie – marudziła Gosia.
Zapisałam bliźniaczki na pianino, ale okazało się, że to także jest nie to. Dziewczynki miały nieco słomiany zapał, ale zawsze starałam się wspierać je w decyzjach i dbać, żeby mogły rozwijać swoje hobby. Czasu dla siebie praktycznie w ogóle nie miałam. Z dawnymi koleżankami kontaktowałam się głównie na Facebooku, czasami do nich dzwoniłam. Na wyjścia na miasto, babskie plotki czy wspólne wyjazdy do SPA zwyczajnie nie miałam czasu.
Zaczęłam czuć pustkę
I tak minęły lata. Ani się nie obejrzałam, gdy stuknęło mi dokładnie trzydzieści dziewięć lat. Tomek był już w klasie maturalnej, dziewczyny również uczyły się w liceum. Dzieci miały swoje sprawy, wolały spędzać czas z rówieśnikami.
To właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że minęło prawie dwadzieścia lat, które praktycznie przeciekło mi przez palce. Owszem, miałam dom, udane dzieci i szczęśliwą rodzinę. Z mężem jednak dawno oddaliliśmy się od siebie zajęci swoimi sprawami – on ciągłą pracą, ja dbaniem o nasze gniazdko. Naprawdę zaczęło mi czegoś brakować, ale nie do końca wiedziałam, co mogłabym jeszcze zmienić w swoim życiu.
Impulsem było spotkanie z dawnymi znajomymi z licealnej klasy. Koleżanki postanowiły zorganizować imprezę z okazji 20–lecia matury. Nie, nie było to oficjalne spotkanie szkolne z wystąpienie dyrektora i wspominkami na sali gimnastycznej. Czy takie w ogóle teraz jeszcze się organizuje? Nie mam zielonego pojęcia. Moja dawna klasa zaplanowała wyjazd nad pobliskie jezioro. To samo, nad którym niegdyś świętowaliśmy osiemnastki i pomyślne zdanie matury. Miał być obiad w okolicznym pensjonacie, a później ognisko zorganizowane przez jego właścicieli. Nic eleganckiego, ale chyba właśnie za czymś takim tęskniłam.
– Marcin, za miesiąc mam klasowe spotkanie, ale nie wiem, czy jechać – z wahaniem powiedziałam mężowi, który jedynie pokiwał głową i powiedział, że on na pewno nie ma wtedy czasu mi towarzyszyć. Właśnie zamykają ważną umowę i dyrektor na pewno nie da mu wolnej soboty.
– Przykro mi, kochanie. Ale ten termin naprawdę nie wchodzi w grę, mimo moich najszczerszych chęci – powiedział niby współczująco, ale zauważyłam, że dla niego ten mój wyjazd nie ma większego znaczenia.
I wtedy poparła mnie Gosia. Akurat weszła do kuchni i usłyszała naszą rozmowę.
– Pewnie, że jedź mamo. Przecież ty praktycznie nigdzie nie wychodzisz. Skoro tata nie może, to możesz wybrać się sama – dla mojej nastoletniej córki było to jasne niczym słońce, że kobieta może spotykać się ze znajomymi bez towarzystwa męża.
– Ale… – próbowałam się wykręcać.
– Nie ma żadnego ale. My z Agatą pomożemy ci wybrać szałową kreację i zrobimy makijaż. Zarezerwuję ci też wizytę u tej fryzjerki, która ostatnio robiła mi fryzurę na klasowe Andrzejki. Pamiętasz, jak świetnie mnie uczesała? A tobie, nie obraź się, ale potrzebna jest drobna zmiana. Spójrz, na te swoje odrosty – córcia wzięła w palce pasmo moich włosów i wnikliwie się im przyglądała.
Nie miałam wyjścia – musiałam potwierdzić swój udział w tej imprezie. Wystrojona w niebieską sukienkę, z jeansami i bluzą na zmianę w torbie (w końcu na ognisku nie wystąpię w koktajlowej kreacji) wyruszyłam za miasto. I to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.
Spotkanie odmieniło moje życie
Spotkałam się z moimi dawnymi przyjaciółkami i świetnie się bawiłam, wspominając szalone młodzieńcze lata. Ale to nie był koniec. Opowiedziałam Agnieszce, że na co dzień czuję się stara i nikomu już niepotrzebna. Koleżanka doradziła mi, że powinnam po prostu… znaleźć sobie pracę.
– Teraz, gdy dzieciaki masz już praktycznie dorosłe, możesz wreszcie zadbać o siebie. A kto ci broni dokończyć studia?
– Daj spokój, mam prawie czterdziestkę na karku i mam zasiąść w auli z dzieciakami w wieku mojego Tomka? Przecież to całkiem inne pokolenie. O czym ja niby będę z nimi gadać? – nawet nie wyobrażałam sobie, że miałabym teraz biegać na wykłady i ćwiczenia.
– Ale przecież na zaocznych są ludzie w różnym wieku. Teraz rzadko, kto pracuje całe życie w jednej firmie. Ludzie się przekwalifikują, dokształcają. Na pewno trafisz na wiele osób w podobnym wieku – przekonywała.
Długo myślałam nad słowami mojej licealnej przyjaciółki i w końcu postanowiłam zaryzykować. Po swoich czterdziestych urodzinach poszłam na studia. Ale teraz wybrałam zupełnie inny kierunek – kosmetologię.
Decyzja ta opłaciła się, bo już znalazłam zatrudnienie w salonie w naszym mieście. Może nie robię kariery dyrektora banku, ale dla mnie ta praca to poważny krok. Całkiem fajnie zarabiam, uczę się nowych rzeczy, dokształcam. Mam nie tylko własne pieniądze, ale i wypełniłam pustkę, która pojawiła się po odchowaniu dzieci. Teraz mam niewiele wolnych chwil, ale naprawdę jestem zadowolona. Po studiach planuję otworzenie własnego salonu kosmetycznego.
Wiem, że niektórzy pukają się w głowę i twierdzą, że w moim wieku, to już nie czas na takie rewolucje. Że robienie makijażu, peelingi i zabiegi pielęgnacyjne to domena młodych dziewczyn. Ale klientki bardzo chętnie korzystają z moich usług.
– Ja specjalnie zawsze umawiam się właśnie do pani. Te młode dziewczyny w ogóle mi nie odpowiadają. Są szybkie, niecierpliwe, nie mają fachowej wiedzy. Korzystając z pani usług, wiem, że jestem w dobrych rękach – ostatnio powiedziała mi stała klientka. To było dla mnie największą nagrodą.
Nawet moja siostra, z którą przez lata miałam nie najlepszy kontakt, jest ze mnie dumna.
– Super, że masz teraz pracę. Nigdy ci tego nie mówiłam, ale zawsze uważałam, że za dużo poświęcasz dla rodziny, zapominając całkiem o sobie – uśmiechnęła się i mocno mnie przytuliła. – Naprawdę trzymam za ciebie kciuki, żeby udało ci się z tym własnym gabinetem.
Kto powiedział, że po czterdziestce nie można zaczynać życia od nowa? Ja teraz postawiłam na karierę i jestem bardzo zadowolona ze swojej decyzji.
Czytaj także:
„Pracowałam w firmie męża, ale mnie zwolnił. Mam siedzieć z dziećmi w domu, bo od robienia kariery jest on”
„Ojciec chciał dobić interesu na moim zamążpójściu. Sprzedał mnie za stado krów rolnikowi zza płotu”
„Znajome mają mnie za wyrodną matkę, bo ubieram dzieci w lumpeksach. Ich muszą mieć wszystko nowe, z drogimi metkami”