Tak się nieszczęśliwie złożyło, że wychodząc z domu wczesnym rankiem do pracy, poślizgnęłam się na schodach. Nie zdążyłam złapać się poręczy i niespodziewanie znalazłam się na chodniku przed klatką. Próbowałam wstać, ale ból w kostce był silniejszy niż moje chęci. Do tego noga zaczynała puchnąć, a moje ulubione czerwone szpilki miały złamany obcas.
Jak na złość nie wychodził żaden z sąsiadów. Zresztą i tak ich nie znałam. Przeprowadziliśmy się tutaj niecały miesiąc temu. Ledwo zdążyliśmy rozpakować kartony, a mój mąż już musiał wracać do Danii, gdzie pracował. I tyle wyszło z obiecanych wspólnych wakacji.
Tęskniłam za mężem
Czasu i okazji na poznawanie ludzi mieszkających w tym samym wieżowcu jakoś nie było. Siedziałam na ziemi i czułam, że zaraz się rozpłaczę.
Nie dość, że byłam w obcym miejscu, nie znałam tu nikogo, to jeszcze Wojtek wyjechał. Żar lał się z nieba, a ja zamiast pluskać się w morzu… Ech! Byłam zła na męża, że pieniądze są dla niego ważniejsze niż ja. Na dzieci też wciąż nie nadeszła odpowiednia pora. A latka lecą…
„Gdybyś nie wyjechał, to nie spadłabym ze schodów!” – obwiniałam go w myślach.
Nie pozostało mi nic innego jak zadzwonić po pogotowie. Noga bolała coraz mocniej. Ciekawe, czy w firmie uznają to jako wypadek w drodze do pracy? Wtedy uświadomiłam sobie, że powinnam zadzwonić do szefa i poinformować go, że nie przyjdę.
Musiałam wezwać pogotowie
Karetka przyjechała po niecałym kwadransie. Wysiadł z niej młody, przystojny ratownik i uśmiechnął się szeroko.
– To już trzecia osoba dzisiaj, która spadła ze schodów – wyjaśnił, nim zajął się moją kostką. – I po co biegać po klatce w takich wysokich szpilkach? – spytał, wskazując wzrokiem moje buty.
– Spieszyłam się do pracy – odparłam, nieco zawstydzona.
Nie wiem dlaczego, ale kiedy ratownik dotykał mojej nogi, zrobiło mi się gorąco. Czułam, że zaczynają palić mnie policzki. Nigdy jeszcze czyjś dotyk nie wywołał we mnie aż tylu emocji. Nawet na Wojtka tak nie reagowałam.
– O, pod samym domem – zauważył drugi z ratowników, spisujący moje dane. – Pechowo zaczął się dzień, co?
– Zabierzemy panią, pani… – przystojny młodzieniec spojrzał mi prosto w oczy, a mnie z wrażenia zabrakło powietrza.
Miałam wrażenie, że mnie podrywa
Otworzyłam usta, zamrugałam powiekami, czując się jak ostatnia idiotka.
– Aż tak boli? – spytał uprzejmie, zdając się nie zauważać tego, co się ze mną działo.
– Pani Małgorzata – wtrącił się jego kolega.
– Zatem, pani Małgosiu, zabierzemy panią na SOR. Tam zrobią pani rentgen, pewnie trzeba będzie założyć gips. Może zadzwoni pani do kogoś bliskiego i poinformuje, co się stało? – dokończył przystojniak.
– Mąż wyjechał – odparłam prędko.
Może mi się przywidziało, ale we wzroku ratownika dojrzałam wesołe iskierki.
– No i już – skończył unieruchamianie mojej kostki.
– Może położymy panią na nosze? – zaproponował drugi. – Da pani radę przejść do karetki? To tylko kilka kroków – przystojny ratownik ujął mnie wpół, pomagając wstać. – Proszę się na mnie oprzeć…
Z wrażenia serce waliło mi jak młotem. Działała na mnie bliskość tego młodego mężczyzny. Oszałamiał mnie jego zapach, bo spod woni medykamentów przebijała jakaś intrygującą, kusząca nuta… Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Jakby ktoś w powietrzu rozpylił feromony.
Tym razem przystojniak chyba wyczuł targające mną emocje, bo na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek. Poczułam, że czerwienię się niczym nastolatka. Zażenowana spuściłam wzrok, wbijając go w płyty chodnika. Opierając się na ratowniku, udało mi się wsiąść do karetki. w szpitalu okazało się, że kostka jest złamana.
Zaproponował pomoc
Założono mi gips. Siedziałam na korytarzu, zastanawiając się, jak dotrę do domu, kiedy znowu się pojawił.
– Tak sobie pomyślałem… – zaczął, kucając przede mną. – Wspominała pani, że mąż wyjechał… Pewnie nie ma kto pani pomóc… – mrugnął do mnie.
Rozsądek podpowiadał, żebym sama sobie poradziła. Mogłam przecież zadzwonić po taksówkę, jakoś do niej dokuśtykać...
– Nie ma – szepnęłam jednak, nie odrywając oczu od mężczyzny.
– Za kwadrans kończę zmianę – oznajmił z błyskiem w oku. – Chętnie podwiozę panią… Gosiu… – dodał z naciskiem.
– Zaczekam – odpowiedziałam szybciej, niż pomyślałam.
– Adam – przedstawił się i uśmiechnął.
Kolejny raz zrobiło mi się gorąco. Adam poszedł się przebrać, a ja odprowadziłam go wzrokiem. Dopiero kiedy zniknął mi z oczu za zakrętem korytarza, odzyskałam część rozsądku.
„Zaoszczędzę na taksówce, nie będę musiała męczyć się skakaniem na jednej nodze...” – myślałam, szukając usprawiedliwienia dla swojej decyzji.
Ten facet na mnie działał
Prawda jednak była taka, że całe moje ciało pragnęło znowu poczuć bliskość tego mężczyzny. Westchnęłam ciężko nad swoją głupotą.
– Opanuj się, wariatko. Masz męża – zganiłam się cicho.
Podniosłam głowę. Adam do mnie podszedł. W cywilnym ubraniu prezentował się jeszcze atrakcyjniej.
– Pożyczymy wózek. Zaczekasz na nim przy wyjściu, a ja podjadę samochodem – zadysponował.
Pokiwałam głową jak bezwolna lalka. Niedługo potem znaleźliśmy się pod moim domem.
Adam zaniósł mnie do mieszkania na rękach. Trochę trwało, zanim odnalazłam w torebce klucze. Uparł się, by nie wypuszczać mnie z rąk, a ja chichotałam jak zakochana smarkula. W jego ramionach było mi tak dobrze i bezpiecznie… Już dawno tak się nie czułam. Właściwie, to chyba nigdy. Ten prawie nieznajomy ratownik był bardziej opiekuńczy i troskliwy niż Wojtek. Zrobił mi herbatę, kanapki, a potem…
Potem najzwyczajniej w świecie pożegnał się i wyszedł! Poczułam się dziwnie. Jakby mnie zawiódł. Może podświadomie liczyłam, oczekiwałam, że na śniadaniu się nie skończy? Chyba oszalałam z upału, ale… prawie się rozpłakałam, kiedy za Adamem zamknęły się drzwi.
Chyba się zakochałam
Kolejne dni nie przyniosły zmian. Adam pojawiał się rano, przynosił świeże pieczywo, zjadaliśmy razem śniadanie, a potem wychodził. Nie rozumiałam, o co mu chodziło. Byłam tak rozkojarzona, że rozmawiając wieczorem z mężem przez Skype’a, w ostatniej chwili powstrzymałam się przed powiedzeniem mu o swoim „problemie” i zapytaniem go o radę!
Kiedy to sobie uświadomiłam, pożegnałam się z Wojtkiem szybciej i chłodniej niż zwykle. Drażnił mnie. Z niecierpliwością oczekiwałam kolejnego poranka, kiedy znowu zobaczę Adama. Jednak nazajutrz nie przyszedł.
Kuśtykałam po mieszkaniu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Wyglądałam przez okno, sprawdzając, czy nie podjeżdża. tego dnia nie pojawił się w ogóle. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Co gorsza, nie miałam nawet jego numeru telefonu – nie mogłam zadzwonić i spytać, co się stało.
Znałam tylko jego imię i nazwisko. To jest to! Ucieszyłam się i dokuśtykałam do komputera. Jak oszalała wystukiwałam w wyszukiwarce internetowej jego dane. Po kilku godzinach poszukiwań, zrezygnowałam. Niestety nie udało mi się go znaleźć nawet w mediach społecznościowych.
Kiedy wieczorem usłyszałam pukanie do drzwi, moje serce zamarło. Wojtek? Już wrócił? Powiedziałam mu przez Skype’a o skręconej kostce, wątpiłam jednak, aby wrócił z tego powodu i to bez uprzedzenia. Podniosłam się z fotela i powoli dotarłam do drzwi.
Nie mogłam się powstrzymać
Za progiem stał Adam. Moje serce na krótką chwilę przestało bić, a potem ruszyło jak z kopyta.
– Tęskniłaś? – spytał, wchodząc do środka.
Przytulił mnie do siebie, a ja ze łzami w oczach przywarłam do niego. A potem przestałam myśleć. Przyciągnęłam go do siebie i zaczęłam namiętnie całować. Tej nocy nie byłam sobą. Seks z Wojtkiem nigdy nie dał mi tyle radości i zadowolenia. Pozwalałam Adamowi na wszystko, zupełnie jakbym dopiero odkrywała samą siebie. Nie przeszkadzał mi w tym nawet gips na nodze. Wyczerpani, zasnęliśmy dopiero nad ranem. To znaczy ja zasnęłam, wtulona w Adama. Kiedy obudziłam się w południe, jego już nie było. Na poduszce pozostał jedynie ślad jego głowy.
– Adam? – okryta prześcieradłem, kuśtykałam po mieszkaniu, szukając kochanka. – Adam…
Na półce w przedpokoju zauważyłam złożoną na pół kartkę. Ze środka wypadło sto złotych.
„Kup sobie coś” – brzmiał napis.
Odwróciłam kartkę, nie wierząc w to, co przeczytałam. Jak on śmiał? Tyle jestem warta…? Rozpłakałam się jak dziecko!
„A jak ty potraktowałaś Wojtka?” – otrzeźwienie przyszło mocno poniewczasie.
Miałam wyrzuty sumienia
Jak mogłam dać się ponieść zwykłej bezrozumnej żądzy? Zrobiło mi się strasznie wstyd. Boże, zdradziłam męża! Zerknęłam na swoje odbicie w lustrze. Błyszczące od łez oczy, splątane włosy i… ślady po ugryzieniach na szyi.
W tej chwili byłam zadowolona, że Wojtek jest daleko. Nim wróci, może te świadectwa mojej hańby znikną. Nie chciałam, aby cokolwiek zauważył.
Kolejne dni były męczarnią. Chętnie zrzuciłabym ciężar winy z serca, przyznając się mężowi do tego, co zrobiłam. Ale znałam go. Nie wybaczyłby mi. Nie uznawał zdrad. Pierwsza narzeczona Wojtka kilka dni przed ślubem poszła na dyskotekę z jego kolegą. O tym, że nie tylko tańczyli, kumpel po pijanemu poinformował go na wieczorze kawalerskim. Długo nie ufał żadnej kobiecie, a potem poznał mnie. A ja zrobiłam mu coś takiego! Miałam ochotę uderzyć się mocno w twarz. Wojtek zawsze był dla mnie dobry. Może nie należał do wylewnych, ale wiedziałam, że mnie kocha. Dla kogo tak tyrał? Dla kogo zarabiał? Dla nas.
Ciężko pracował na mieszkanie, na naszą wspólną przyszłość... A ja mu się tak odpłaciłam. Kiedy czekałam na męża na lotnisku (wyrwał się na parę dni, byśmy wyskoczyli gdzieś razem) postanowiłam, że nigdy mu nie powiem o swojej zdradzie. Nie chciałam zniszczyć naszego małżeństwa.
Wojtek na to nie zasłużył. A ja już zostałam ukarana. Banknotem na stoliku i winą, z którą będę musiała żyć.
Małgorzata, 33 lata
Czytaj także: „Córka zmieniła mi życie w piekło. Gdy zachorowałam, zamykała mnie w domu i porzucała na pastwę losu”
„Moja dziewczyna była aniołem w ludzkiej skórze. Gdy już nacieszyłem oczy, odkryłem jej fatalną wadę”
„Przyjaciółka miała zadatki na starą pannę. Wystarczyła jedna randka z finałem w sypialni, żeby zaczęła zadzierać nosa”