„Myślałam, że na starość zostało mi tylko babciowanie. Swojego siwiejącego rycerza na białym koniu poznałam w piaskownicy”

zakochana para fot. Adobe Stock, HBS
„Poczułam się zawiedziona, nie przypuszczałam, że zdążę się przyzwyczaić do tego człowieka, brakowało mi jego żartów, śmiechu i szybkich interwencji, dzięki którym nie musiałam uprawiać biegów wzdłuż ogrodzenia. Fajnie było znowu poczuć na sobie pełen uwagi męski wzrok, przypominający, że jestem nie tylko babcią”.
/ 11.01.2023 08:30
zakochana para fot. Adobe Stock, HBS

– Babciu, zobacz, jadę! – okrzyk Julka poderwał mnie na nogi. Wnusio balansował na szczycie zjeżdżalni, szykując się do rzutu głową w dół w wyślizganą rynnę, czyli zamierzał zjechać na śledzia, jak mówiło się za moich czasów.

Ogrodzony placyk pozbawiony był ławeczek dla rodziców i opiekunów, dlatego siedziałam w cieniu, tuż za kolorowym niskim płotkiem. Miałam stąd dobry widok na Julka i uważałam, że jestem wystarczająco blisko, by w razie czego interweniować. Myliłam się. Dwadzieścia metrów, które dzieliło mnie od furtki prowadzącej na placyk, okazało się kluczowe, już wiedziałam, że nie zdążę.

– Julian, ani mi się waż! – wrzasnęłam, okrążając biegiem ogrodzenie.

Wśród opiekunów obserwujących zabawę dzieci zrobił się ruch.

– Niech pani leci szybciej, bo nie zdąży – dopingowała mnie znajoma babcia. – Kto to słyszał, żeby dzieciak taki nieusłuchany był, dyscypliny mu trzeba.

Światłe rady to było właśnie to, czego w tamtej chwili mi najbardziej brakowało! Szarpnęłam furtkę, ale ktoś był szybszy. Jakiś dobry człowiek przeskoczył ogrodzenie i w dwóch susach znalazł się koło Julka. Bez ceregieli chwycił go w pasie, zdjął z podestu i postawił na ziemi. Wnuczek był tak zdziwiony, że nawet nie zaprotestował. Poczułam taką ulgę, że normalnie nogi ugięły się pode mną.

– Dziękuję panu, bardzo dziękuję – szepnęłam, łapiąc Julka za rękę.

– Strasznie pani zbladła, proszę usiąść i napić się wody. Zaraz przyniosę butelkę – zaordynował mężczyzna.

– Dlaczego? – chciał wiedzieć Julek.

– Dziękuję, mam wodę – odpowiedziałam ratownikowi. – Zaraz dojdę do siebie, strasznie się zdenerwowałam. Gdyby Julek zjechał, jak zamierzał, powybijałby sobie wszystkie zęby.

– Dlaczego? – nie rezygnował wnusio.

Mógł tak do wieczora, dlaczego i dlaczego. Odpowiedź rodziła kolejne pytanie i tak w koło Macieju. Kochałam małego, rozumiałam, że jest ciekawy świata, ale czasami nie miałam już do niego siły.

Od prawie czterech lat opiekowałam się wnuczkiem pod nieobecność rodziców, czyli praktycznie przez cały dzień. Martyna, moja córka, miała wykorzystać cały roczny urlop macierzyński, ale firma zaproponowała jej wcześniejszy powrót do pracy, na co świeżo upieczona matka zgodziła się w trymiga.

– To zawodowa okazja, mamuś, nie mogę jej zaprzepaścić – opowiadała z błyszczącym wzrokiem.

– A co z Julkiem? – spytałam ostrożnie, znając z góry odpowiedź.

– Myślałam, że trochę się nim zajmiesz – Martynka zrobiła wielkie oczy jak w dzieciństwie, kiedy bardzo czegoś chciała.

– Jak bardzo trochę? – drążyłam temat.

Prowadziłam małe biuro rachunkowe, pracowałam w domu, co wszyscy w rodzinie uważali za niegodne uwagi, bo przecież od nikogo nie zależałam. Jakby to oznaczało, że niepotrzebny mi czas na wykonanie pracy, której się podjęłam.

– Zatrudnimy opiekunkę na dwa dni w tygodniu, Robert też może wziąć trochę wolnego, nie będziemy cię zbytnio obciążać, nie martw się.

– Jeśli tak, to się zgadzam – powiedziałam, nie wiedząc, że podpisuję własną krwią pakt o nienormowanym zatrudnieniu przy dziecku.

Szybko się okazało, że są trudności z wyborem godnej zaufania opiekunki, Robert zaś nie zawsze może wziąć wolne, więc jeszcze przed upływem miesiąca zrozumiałam, że mogę liczyć wyłącznie na własne siły.

– Babcia pewnie jest szczęśliwa, że może opiekować się wnusiem. Piękny chłopczyk – zagadywały sąsiadki, ilekroć targałam po schodach wózek z półrocznym Julkiem.

Dlaczego? Ulubione pytanie wnusia

Jasne, że byłam szczęśliwa, ale jakby to powiedzieć… w trochę niekompletny sposób. Babciowanie wyobrażałam sobie jako niekończące się pasmo figlów z wnusiem, pozbawionych elementów rodzicielskiej troski i odpowiedzialności, tymczasem byłam zaganiana jak młoda matka, od której różniłam się tylko tym, że miałam piąty krzyżyk na karku i trochę mniej sił niż młoda kobieta. Ale nie narzekałam, jeszcze dawałam radę, chociaż denerwowało mnie ogólne przeświadczenie, że oto robię coś, o czym od dawna marzyłam.

Cały dzień zajmowałam się małym dzieckiem, taka była prawda. Martyna albo Robert podrzucali mi Julka rano i odbierali go po pracy późnym popołudniem. Czasami widząc, jak są zmęczeni, spontanicznie proponowałam, by Juleczek został u mnie na noc, bo po co dzieciaka wozić w tę i z powrotem. Muszę przyznać, że młodzi rodzice rzadko wykorzystywali taką okazję, starali się nie przemęczać mnie ponad miarę.

Julek rósł, nabrałam nadziei, że pójdzie do żłobka, potem do przedszkola, co zwolni mnie z części obowiązków i nie będę musiała wykonywać pracy zawodowej w nocy. Niestety, nic z tego nie wyszło. Wnuk nie dostał się do żadnej z placówek, pozostał pod opiekuńczymi skrzydłami babci.

Julian był zupełnie inny niż Martyna w jego wieku, wyrastał na prawdziwego wisusa, wszędzie było go pełno. Nie mogłam na moment spuścić go z oka, żeby z czegoś nie zleciał albo nie włożył sobie klocka lego do nosa. Pilnowałam go jak szalona, nikomu nie ufając w tym względzie. Nawet rodzonej córce i zięciowi.

– Uważajcie na niego – błagałam, gdy zabierali go do domu.

– Dlaczego? – pytał Julek, a ja z ulgą zamykałam za nimi drzwi.

Niech na milion pytań odpowiadają rodzice, ja mam wolne… Ale nie miałam spokoju. Godzinę później, dzwoniłam, żeby upewnić się, czy bezpiecznie dojechali, a mały ma się dobrze. I tak dzień po dniu. Nie spodziewałam się, że rola  babci to taki ciężki kawałek chleba.

Oblałam się rumieńcem

– Już pani lepiej? – mężczyzna, który pośpieszył Julkowi na ratunek, ciągle nas nie odstępował. – Jak masz na imię, kawalerze? – zwrócił się do chłopca.

Julek spojrzał na niego spode łba.

– Powiedz panu – zachęciłam go słodkim głosem.

– Dlaczego? Mówiłaś, żeby nie rozmawiać z obcymi, co kręcą się koło placu zabaw – wyrąbał Julek, w dodatku wyjątkowo wyraźnie, widać chciał być dobrze zrozumiany.

– Nie jestem podejrzany, przyszedłem tu z córeczką. Znasz Zuzię? – uśmiechnął się niesłusznie posądzony.

Julek kiwnął energicznie głową.

– To ta dziewczynka w piaskownicy.

– Ale ona zwykle bywa tu z kobietą – dołożyłam swoje, zanim zdołałam się powstrzymać.
Tata Zuzi zaczął się śmiać.

– Czy ktoś wam już mówił, że jesteście nadzwyczaj podobni? Sposób mówienia i błękitne spojrzenie jak ostrze lasera. Przez chwilę poczułem się porywaczem dzieci, ale przysięgam, jestem niewinny. To naprawdę moja córeczka, bywa na placu zabaw z opiekunką, bo jej mama pracuje, ale dziś zrobiłem sobie wagary i ją zastąpiłem.

Spojrzałam na mężczyznę z powątpiewaniem, czym jeszcze bardziej go rozbawiłam.

– Niech panią nie zmylą moje siwe włosy, późne ojcostwo też się zdarza.

– Dlaczego? – włączył się naprawdę zaciekawiony Julek.

– Musimy już iść, do widzenia panu – powiedziałam szybko, łapiąc rękę wnuczka w żelazny uścisk.

– A więc do jutra, spotkamy się na placyku – pożegnał nas pogodnie tata Zuzi.

No i wsypał mnie kurdupelek!

Codziennie opowiadam Martynie, jak spędziliśmy z Julkiem dzień, ale tym razem pominęłam milczeniem przygodę na zjeżdżalni zakończoną interwencją miłego pana o siwych włosach.
Wysypał mnie Julek.

– Teraz już mogę rozmawiać z obcymi panami – od niechcenia zawiadomił matkę w którymś momencie. – Babcia mi pozwala. Jutro też go spotkamy, powiedział, że będzie na placyku.

– Kogo?

– Nie wiem – Julek w charakterystyczny dla kilkulatka sposób nagle stracił zainteresowanie tematem.

– Mamo, o czym on mówi? Co to za obcy pan, z którym się umawiasz?

– Tata Zuzi, nic więcej o nim nie wiem – powiedziałam na odczepnego.

– Nie wiedziałam, że interesują cię młodsi mężczyźni – zaśmiała się Martyna.

Poczułam, że na twarz znów wypływa mi rumieniec, tym razem ze złości.

– Uważasz, że jak jestem babcią, to przestałam być kobietą?

– Nie chciałam cię urazić, przepraszam – Martyna była zdziwiona moim wybuchem. – Tylko martwię się o ciebie, nie chciałabym, żebyś w coś się wplątała.

– Na przykład?

– Mam na myśli nieprzemyślany romans – szepnęła córa, zezując na Julka.

– No wiesz! Nie mów takich rzeczy przy dziecku – syknęłam.

– Dlaczego? – oburzył się Julek, rozładowując napiętą atmosferę.

Roześmiałam się.

– Martynko, powściągnij wyobraźnię. Pan, o którym mówimy, jest w moim wieku i wszystko wskazuje na to, że ma o wiele młodszą żonę i małą córeczkę. To zwyczajny znajomy z placu zabaw.

Córka pokiwała wieloznacznie głową, jakby wciąż nie była przekonana, ale już nie wracała do tematu.

A więc wrócił tam specjalnie dla mnie

Pierwszą osobą, jaką zobaczyłam następnego dnia na placyku, był siwowłosy tata Zuzi.

– O, przyszedł – zauważył mój spostrzegawczy wnuk.

Poczułam kolejny zdradliwy rumieniec, który tym razem objął nawet dekolt. Wyobraziłam sobie, co powie wieczorem Martyna, jeżeli Julek zawiadomi ją o spotkaniu.

– Ani słowa mamie – szepnęłam niepedagogicznie, ale czy miałam inne wyjście, jeśli nie chciałam być pochopnie oceniona przez własną córkę?

– Dlaczego?

Julek wycelował we mnie błękitne, nieustępliwe spojrzenie, ale ja też miałam swoje sposoby.

– A będziesz chciał po zabawie pójść na lody? Dlatego.

O dziwo, zrozumiał – siwowłosy miał rację, mój wnusio naprawdę sporo po mnie odziedziczył.

– Chodźcie, zająłem dla was miejsce na ławce – tata Zuzi pomachał nam z daleka, a ja odmachałam, puszczając rękę Julka, który od razu puścił się biegiem w jego kierunku.

Spędziliśmy razem urocze przedpołudnie. Nowy znajomy miał na imię Tadeusz i znakomicie dogadywał się z dziećmi. Juleczek był nim oczarowany.

– Późno dorosłem do ojcostwa, dlatego cieszę się każdą minutą spędzoną z córką – powiedział, kiedy pochwaliłam go za podejście do maluchów. – Tym bardziej że, niestety, nie jestem z nią na co dzień, tak bywa po rozwodzie. Ale staram się być tatą na pełen etat.

Zastrzygłam uchem, z ulgą rejestrując fakt, że Julek jest zbyt daleko, by słyszeć to wyznanie. Po zabawie poszliśmy, jak obiecałam, na lody, w towarzystwie Tadeusza i Zuzi.

– Źle zrobiliśmy, dzieci nie będą chciały jeść obiadu – powiedziałam, czując, że na widok zajadających się słodyczami dzieci rośnie we mnie poczucie winy.

To zjedzą później, jak zgłodnieją. Życie jest zbyt krótkie, żeby odmawiać sobie przyjemności – uspokoił mnie Tadeusz. – W związku z tym chciałem zapytać, czy jutro też się spotkamy? Bardzo bym chciał.

Momentalnie zrobiło mi się gorąco z wrażenia i powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy.

– Dlaczego?

– Jesteś nieodrodną babcią swojego wnuczka, nie wyparłabyś się go – roześmiał się Tadeusz.

Robił to tak zaraźliwie, że dzieciaki również zaczęły chichotać, majtając pod stolikiem nogami ze szczęścia. Było naprawdę miło, Julek cieszył się z towarzystwa Zuzi i w ogóle… No dobrze, ja też byłam zadowolona, że mogę porozmawiać z kimś w swoim wieku, w dodatku tak sympatycznym jak Tadeusz.

Spotykaliśmy się codziennie przez okrągłe dwa tygodnie, ale potem nowy znajomy musiał wracać do pracy a na placyku pojawiła się opiekunka Zuzi. Poczułam się zawiedziona, nie przypuszczałam, że zdążę się przyzwyczaić do tego człowieka, brakowało mi jego żartów, śmiechu i szybkich interwencji, dzięki którym nie musiałam uprawiać biegów wzdłuż ogrodzenia. Fajnie było znowu poczuć na sobie pełen uwagi męski wzrok, przypominający, że jestem nie tylko babcią.

Moje babie lato wciąż jeszcze trwało

No dobrze, miałam swoje pięć minut babiego lata, pora wrócić do rzeczywistości, do starzenia się z godnością – powiedziałam sobie w końcu. Lato życia miałam za sobą, należało zaakceptować jesień ze wszystkimi jej konsekwencjami i atrybutami. To przecież też piękna pora roku.

– Babciu, jesteś smutna? – Julek wpakował mi się na kolana i przyłożył obie rączki do policzków, naciskając i zbliżając je do siebie. – Robisz dzióbek! – ucieszył się, więc dołożyłam jeszcze zeza, żeby chociaż on miał powód do radości.

– Pięknie wyglądasz, zupełnie inaczej, niż cię zapamiętałem, ale też ładnie – usłyszałam znajomy głos.

– Ojej – powiedziałam niewyraźnie, bo Julek wciąż ściskał moją twarz; uwolniłam się od kochających rączek i odruchowo przygładziłam włosy. – Myślałam, że już nie wrócisz, a w każdym razie nie tak szybko. Co tutaj robisz?

– Ty mi powiedz – odparł Tadeusz, a w jego spojrzeniu było coś takiego, że zdradziecki rumieniec znów mnie nawiedził.

Julek obserwował nas z ogromnym zainteresowaniem, więc zaczęłam coś mówić o pogodzie. Kocham wnuka, córkę i nawet zięcia, ale babcie też mają prawo do osobistego życia i sekretów. Tadeusz zrozumiał, wymieniliśmy się numerami telefonów, po chwili dołączyła do nas mała Zuzia, więc towarzystwa nam nie brakowało, tym bardziej że opiekunka szła w naszą stronę z szerokim uśmiechem na twarzy. Tadeusz też ją zauważył.

– Robi się tłok. Będę leciał, ale obiecuję, że zadzwonię do ciebie później, Weroniko – szepnął, świadom, że każde jego słowo rejestrują dwie pary ciekawskich małych uszu.

– Będę czekała, wieczory wciąż należą tylko do mnie – odparłam.

– Mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni, we dwójkę raźniej – powiedział  na to Tadeusz i wziął córeczkę na ręce, jednocześnie witając się z jej opiekunką.

A więc jednak moje babie lato wciąż jeszcze trwało, tym cenniejsze, że niespodziewane. I tak jest do dziś. Tadeusz ciągle jest przy mnie. Zanosi się na to, że ciepłe, słoneczne dni dojrzałego życia nieprędko zamienią się w jesienną szarugę, a jeśli nawet, to wygodniej będzie trzymać parasol razem, nad dwiema głowami. 

Czytaj także:
„Zakochałem się w Kindze bez pamięci i chciałem poznać jej córkę. Od jej matki dowiedziałem się, że żadna 5-latka nie istnieje”
„Zakochałam się w mężu mojej umierającej pacjentki, choć nie życzyłam jej śmierci. Nie mogłam patrzeć na ich miłość”
„Mąż zostawił mnie dla innej kobiety, ale nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Zakochałam się w... księdzu”

Redakcja poleca

REKLAMA