Nie czekałam na jej śmierć. Mimo tego, że zakochałam się w jej mężu, życzyłam jej powrotu do zdrowia. Nie było na to, niestety, dużych szans. Chemia słabo zadziałała na ten rodzaj raka, za to wyniszczyła organizm Agnieszki. Walczyła już trzeci rok, ale ostatnie cztery miesiące były równią pochyłą. Coraz częściej do nas wracała. Marek przywoził ją do hospicjum, w którym pracowałam, za każdym razem, gdy ból był już na tyle silny, że trzeba było naszej interwencji. Starałam się, jak mogłam, żeby ulżyć Agnieszce.
Kiedy była u nas, nie zmrużyłam oka nawet na minutę. Specjalnie brałam nocne dyżury, żeby w razie czego nie przegapić momentu, gdy zawoła o pomoc. Siedziałam na kanapie w pokoju pielęgniarek i wpatrywałam się w czerwony guzik – nie chciałam przegapić momentu, gdy się zapali, bo to znaczyło, że Agnieszka obudziła się z bólem. W ciągu dnia siedziałam przy jej łóżku. Lubiła, gdy jej czytałam, albo opowiadałam o moim synu, z którym zawsze były jakieś problemy w szkole.
Agnieszka miała dopiero czterdzieści sześć lat. Z Markiem była od ponad ćwierć wieku. Zawsze nierozłączni, tym silniej ze sobą związani, że nie mieli dzieci.
– Bardzo chcieliśmy mieć chłopca i dziewczynkę – wspominała Agnieszka. – Ale gdy miałam dwadzieścia sześć lat, zaczęły się moje problemy ze zdrowiem. Musiałam zgodzić się na usunięcie jajników. Pożegnałam się wtedy z marzeniami o macierzyństwie, ale najważniejsze było to, że mogliśmy być razem z Markiem. To było dla nas najcenniejsze. Każdy dzień traktowaliśmy jak święto. Na wypadek, gdyby choroba wróciła.
Wróciła, ale prawie dwadzieścia lat później
Agnieszka miała taką ochotę na życie, że powstrzymała przeznaczenie o prawie dwie dekady. Jednak organizm w końcu się poddał. Marek robił wszystko, żeby ratować ukochaną. Gdy pierwszy raz przyjechał do naszego hospicjum, widziałam, że świat mu się wali na głowę. Był zrozpaczony, a jednocześnie zdeterminowany, żeby walczyć o żonę. O każdy dzień, który mogą jeszcze spędzić razem.
Agnieszka przestała być tylko moją pacjentką, a Marek tylko bliskim pacjentki, gdy pierwszy raz przyjechałam do nich do domu. Pielęgniarka, która na co dzień była opłacana za domowe wizyty, nagle się rozchorowała. Marek w popłochu zadzwonił na dyżurkę do naszego hospicjum. Dyrektor ośrodka zapytał mnie, czy zgodziłabym się pojechać z lekarzem. Akurat kończyłam dyżur. Zgodziłam się. Odkąd mój tata zachorował na raka, wiele lat temu, wiem, co to znaczy czekać na karetkę z pomocą paliatywną. Nie mam serca odmawiać w takich sytuacjach. Nawet gdy jestem potwornie zmęczona i nikt mi za to nie zapłaci.
Wtedy zostałam z nimi długo po odjeździe karetki. Agnieszka zasnęła, kiedy wstrzyknęłam jej dużą dawkę leku przeciwbólowego. Siedziałam z Markiem w ich kuchni prawie do trzeciej nad ranem. Janek, mój syn był wtedy na działce z babcią. Mogłam zostać... Siedzieliśmy przy herbacie i po prostu rozmawialiśmy. Jeden temat otwierał kolejny i tak leciały godziny. Jakby w końcu ktoś rozwiązał
w nas worek ze zwierzeniami ukrywanymi przez lata. Marek powiedział mi, że jest przerażony tym, że pewnego dnia może obudzić się w świecie, w którym nie będzie Agnieszki.
– Przecież my nawet adres mejlowy mamy wspólny – uśmiechnął się. – Wszystko robimy razem. Każdą rzecz, która przytrafia mi się w życiu, omawiam z Agą. Jest moim najlepszym przyjacielem.
Odejście żony wydawało mu się tak abstrakcyjne, że nie potrafił nawet pomyśleć o tym, co będzie po tym, jak ten dzień nadejdzie.
– Z drugiej strony trudno mi pogodzić się ze zmianami, które tak błyskawicznie w niej zachodzą – przyznał. – Traci włosy, chudnie, żółknie, blednie. Jeszcze niedawno była seksbombą, a teraz przypomina małego kościotrupa – powiedział szczerze. – Dla mnie to się dzieje za szybko. Choruje przecież od dawna, ale dopiero w tych ostatnich miesiącach rak sieje takie spustoszenie.
Doskonale wiedziałam, o czym mówi
Mój tata odchodził na moich oczach. Miałam wtedy osiemnaście lat i na starcie dorosłości dostałam lekcję na całe życie. Wiem, jak trudno pogodzić się z odejściem kogoś najbliższego i jednocześnie czuć bezsilność wobec tego, co można dla niego zrobić. Dwa razy przechodziłam przez to piekło. Raz, gdy umierał tata, i drugi, kiedy odszedł ode mnie Grzesiek.
Mój mąż nie umarł, ale sprawił, że to ja chciałam skończyć ze sobą. Gdy Janek miał cztery lata, jego ojciec zakochał się w swojej asystentce i po prostu nas zostawił. Ożenił się z tą kobietą, mają dwójkę dzieci. Cztery lata zajął mi powrót do względnej równowagi. Dlatego doskonale wiedziałam, jak ciężkie chwile czekają Marka. On od razu wyczuł we mnie powiernika. Widział w moich oczach zrozumienie, chyba polubił mnie za wspólne doświadczenia. Po kilku godzinach Agnieszka obudziła się. Usiedliśmy oboje przy jej łóżku i gadaliśmy do białego rana.
Po dwóch miesiącach Agnieszka zamieszkała już w naszym hospicjum. Czułam, że zostanie tu do końca, choć po cichu liczyłam na cud. Walczyły we mnie sprzeczne uczucia. Wiedziałam już wtedy, że kocham jej męża i że najbardziej na świecie chciałabym być już zawsze jak najbliżej niego. Ale nie chciałam, by był nieszczęśliwy. A wtedy to nie ja, tylko Agnieszka dawała mu szczęście. Marek ufał mi bezgranicznie. Kiedy wyjeżdżał w delegacje albo po prostu musiał pozałatwiać jakieś swoje sprawy, zostawiał Agnieszkę pod moją opieką.
– Jesteś już dla nas jak rodzina – powiedział któregoś dnia i czule pocałował moją rękę. – Codziennie dziękuję Bogu, że nam ciebie zesłał. Dzięki tobie zacząłem wierzyć w istnienie aniołów.
Dwa dni przed śmiercią Agnieszka poczuła się wyraźnie lepiej. Chciałam szybko zadzwonić do Marka. Namówić ich na wspólny spacer. Była taka ładna pogoda. Pierwsze wiosenne słońce. Jednak ona poprosiła, żebym to ja z nią została.
– Zadzwonimy po Marka wieczorem, dobrze? – zapytała.
– Jasne, jak sobie życzysz – zgodziłam się.
Chodziłyśmy powoli po parku wokół hospicjum. Później siedziałyśmy chyba z godzinę na ławce w słońcu.
– Nie zostawiaj Marka po moim odejściu – poprosiła nagle.
– Co masz na myśli? – zapytałam drżącym głosem. „Czyżby Agnieszka wszystkiego się domyślała?” – wystraszyłam się.
– Czuję, że jest ci bliski – powiedziała spokojnie.– Dla mnie to ogromna ulga. Nie boję się już odchodzić, bo wiem, że nie zostanie sam. Nie wiem, czy będzie twoim przyjacielem, czy może kiedyś kimś więcej, ale bez względu na to jak potoczą się wasze losy, miej na niego oko. To wrażliwy facet. I bardzo się boi samotności.
– Będę nad nim czuwać – obiecałam. – I nie pozwolę, żeby o tobie zapomniał.
– Nie zapomni… – Agnieszka uśmiechnęła się i zasnęła na moim ramieniu.
Nie zastanawiam się nad tym, co będzie dalej. Wiem, że Marek jest, zaraz po moim synu, najbliższą mi osobą i że chciałabym z nim być. Jego na razie nie ma. Po śmierci żony wyjechał do Stanów Zjednoczonych, w długą podróż, o której marzyli z Agnieszką, ale nie zdążyli w nią wyruszyć. Będę na niego czekać. Bez względu na to, co się stanie, jaki wróci z tej podróży i jak długo będzie podnosił się po stracie żony. Chcę mu powiedzieć, co czuję. Kilka dni temu przysłał mi kartkę z Kalifornii. „Jest mi ciężko, ale powoli nabieram dystansu. Wiem, że Agnieszka nie chciałaby mnie widzieć załamanego. Chcę już wracać do domu. Coraz częściej łapię się na tym, że myślę o Tobie. Właściwie to tęsknię.”
Czytaj także:
„Przeprosiłem, że zmarnowałem jej 2 lata życia i odszedłem. Tyle znaczył dla niej nasz związek”
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”
„Wybaczyłam mężowi seks ze stażystką, bo każda zdrada ma swoją przyczynę. Ja też byłam winna, że poszedł do innej”