„Myślałam, że na mojego ojca można liczyć, a tymczasem on zgubił mi dziecko. Jak można zostawić 4-latkę samą w domu?”

wnuczka z dziadkiem fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Niektórzy sąsiedzi rozkładali ręce, inni wydawali się poruszeni, nikt jednak nie zaproponował nam pomocy w poszukiwaniach. Byli też tacy, którzy nie szczędzili nam cierpkich słów. Najbardziej jednak przejmowałam się tymi, którzy w ogóle nie otwierali drzwi, tylko burczeli coś pod nosem i odchodzili. Kto wie, co to byli za ludzie?”.
/ 30.12.2022 09:15
wnuczka z dziadkiem fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Jestem zdania, że obowiązki obowiązkami, ale każdy człowiek potrzebuje czasem odrobiny oddechu. Nawet rodzic. A może zwłaszcza on. Dlatego moja córka od niemowlęcia była uczona, że zostanie z babcią czy ciocią na dwie godziny (albo i dłużej), to żadna tragedia. Wszystko po to, żeby potem nie było cyrków, kiedy naprawdę będę musiała gdzieś wyjść. No i działało! Koleżanki patrzyły na mnie z zazdrością, kiedy przychodziłam na spotkanie bez dziecka uwieszonego na szyi. One bardzo rzadko bądź wcale nie pozwalały sobie na podobny luksus.

– Ja tam bym nie zostawiła Tomeczka z moimi rodzicami – usłyszałam raz. – No bo co, jeśli się coś stanie?

– A co się może stać?! – prychnęłam. – Przecież to dorośli ludzie. I też wychowywali swoje dzieci…

– Jasne, tylko że to było przeszło trzydzieści lat temu. Całkiem inne czasy i inne podejście.

No nie wiem, moja mama i teściowa świetnie radziły sobie z Malwinką. Nie było powodu, żeby im nie ufać. A dziadkowie… wiadomo, pieluchy nie zmienią, bo się boją, z karmieniem też słabo, ale pobawić się, pooglądać książeczkę czy porysować z dzieckiem to żadna filozofia.

Wtedy były inne czasy i inne zwyczaje

Dlatego pewnego dnia oddałam Malwinkę pod opiekę mojemu ojcu. Co prawda jeszcze nigdy nie została z nim sama, ale nie bardzo miałyśmy z mamą wyjście. Musiałyśmy pilnie załatwić pewną sprawę w urzędzie. Dziecko już duże, dawno odpieluchowane, w przedszkolu samo zostaje, dogadać się nawet z nią da, to i dziadek sobie poradzi – myślałam. Zwłaszcza że miało nas nie być góra czterdzieści pięć minut.

Jakie więc było moje przerażenie, kiedy po powrocie z urzędu zastałyśmy w mieszkaniu tatę, całego w nerwach, a przede wszystkim – samego. Mojej córki nigdzie nie było!

– Gdzie Malwinka? – syknęłam.

Nie wiem, zniknęła! – jęknął mój ojciec z miną zbitego psa.

– Jak to zniknęła?! – wrzasnęłam. – Była pod twoją opieką!

– Ja… naprawdę nie wiem, jak to się stało… Musiała wyjść z domu.

– Co?! A gdzie ty wtedy byłeś? Co robiłeś? Nie uważałeś na nią? – napadła na niego mama.

Ojciec zagryzł wargi, po czym odparł:

– Wyszedłem tylko na chwilę wyrzucić śmieci. Obiecała, że grzecznie na mnie poczeka, ale kiedy wróciłem, nie było jej. To trwało zaledwie kilka minut… Naprawdę, nie rozumiem.

– Tato, zostawiłeś ją samą?! – jęknęłam. – Czterolatkę?!

– Po co wyrzucałeś śmieci? Przecież to mogło poczekać. Śmieci nie uciekają, a dzieci już tak! – denerwowała się mama.

– Jak ty miałaś cztery lata, biegałaś sama po podwórku – przypomniał mój tata. – Myślałem…

– Kiedy to było? Kiedy wyszedłeś z tymi śmieciami? – przerwałam mu.

– Z piętnaście minut temu.

Nie mieliśmy czasu do stracenia. Czym prędzej rozpoczęliśmy poszukiwania. Nie było to łatwe, bo blok rodziców jest najwyższym w okolicy mrówkowcem. Ma aż czternaście pięter, na każdym z nich było dziewięć mieszkań. Najpierw przeczesaliśmy klatkę schodową, poddasze i piwnicę. Potem zaczęliśmy dzwonić po sąsiadach. Najpierw tych najbliższych z najwyższego piętra, potem stopniowo schodziliśmy w dół. Niestety, jak to w takich wypadkach bywa, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.

Być może byłoby inaczej, gdyby sąsiedzi znali Malwinkę z widzenia, jednak na co dzień mieszkaliśmy w mieście oddalonym o ponad dwieście kilometrów, a moich rodziców odwiedzaliśmy zaledwie dwa razy do roku. Dużo częściej to oni przyjeżdżali do nas. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, w miejscach takich jak ten okropny budynek nikt nie zwraca uwagi na nic poza własnym nosem. Wszyscy za bardzo zajęci są swoimi sprawami, by zwrócić uwagę na dziecko błąkające się samotnie po klatce schodowej. Na samą myśl o tym, chciało mi się płakać!

Łzy płynęły mi po policzkach strumieniami

W połowie wysokości bloku byłam już mocno podenerwowana. Niektórzy sąsiedzi rozkładali ręce, inni wydawali się poruszeni, nikt jednak nie zaproponował nam pomocy w poszukiwaniach. Byli też tacy, którzy nie szczędzili nam cierpkich słów:

– Kto zostawia małe dziecko samo w domu. Wstyd! – prychnęła jedna starsza pani.

Najbardziej jednak przejmowałam się tymi, którzy w ogóle nie otwierali drzwi, tylko burczeli coś pod nosem i odchodzili. Kto wie, co to byli za ludzie? Może jacyś wariaci? Albo ukryci pedofile? A co jeśli któryś z nich wciągnął moją córkę do mieszkania i trzymał ją teraz zakneblowaną gdzieś pod łóżkiem? Tak, wiem, to były całkiem niedorzeczne podejrzenia, a jednak różne myśli przychodzą do głowy matce, która martwi się o swoje dziecko.

Z przerażeniem myślałam też o tym, że Malwinka mogła zjechać windą na parter, a potem wyjść z budynku. Co prawda, żeby otworzyć drzwi na zewnątrz, trzeba było nacisnąć przycisk, który znajdował się nieco za wysoko dla czterolatki, ale… może wcale nie? Kiedy ostatnio to sprawdzałam? – zastanawiałam się gorączkowo.

– Ona bardzo szybko rośnie, może już do niego dosięga! Zresztą zdarzało się, że drzwi, które zamykały się zwykle automatycznie, zahaczały o dywanik, który leżał przed wejściem. A wtedy wiadomo… każdy mógł wejść i wyjść z budynku. Była jesień, panował chłód, a Malwinka miała na sobie jedynie cienkie rajstopki i sukienkę.

Boże! Jeśli wyszła, na pewno się przeziębi – myślałam, jakby to było najważniejsze. Nawet przez chwilę nie brałam pod uwagę tego, że możemy jej już nie znaleźć.

Po trzydziestu minutach bezowocnych poszukiwań, kiedy dotarliśmy już na sam parter, byłam strzępkiem nerwów. Łzy płynęły mi po policzkach strumieniami, tata musiał pobiec do kiosku po chusteczki higieniczne, bo nie mogłam przestać płakać. I wtedy znaleźliśmy ją! W mieszkaniu numer jeden, tuż przy wejściu. Otworzyła nam kobieta w średnim wieku.

– Dziewczynka? Ależ jest tutaj, zajęła się nią moja córka. Maaaarta! – krzyknęła w głąb mieszkania.

Po chwili w drzwiach pojawiła się szczupła nastolatka.

– Dzień dobry, Malwina jest w pokoju, rysujemy sobie – powiedziała.

Niemal zemdlałam z ulgi.

– Znalazłam ją zapłakaną tutaj, pod drzwiami – wskazała palcem drzwi do budynku. – Powtarzała tylko „mama! mama!”, długo nie mogła się uspokoić.

– Krzyczała tak głośno, że słychać ją było na całej klatce, dlatego córka otworzyła drzwi i wyjrzała z mieszkania – dodała starsza sąsiadka. – Zabrałyśmy ją do siebie. Proszę wejść.

Ktoś z nas powinien był zostać w mieszkaniu!

Wpadłam do środka jak burza i niemal porwałam Malwinkę w ramiona. Mała ucieszyła się na mój widok, ale bynajmniej nie tak, jak się spodziewałam. Przed nią na stole leżały papier i kredki.

– Mamusiu, pani Marta nauczyła mnie rysować zamek, popatrz – podała mi kartkę.

– Śliczny, kochanie, przepiękny – odparłam, przytulając ją i ledwo zerkając na obrazek.

– Całkiem nieźle się razem bawiłyśmy – uśmiechnęła się nastolatka.

– Malwinka nie mówiła nic, gdzie mieszka, skąd jest? – dopytywała jeszcze moja mama.

– Ależ mówiła – potwierdziła sąsiadka. – To bardzo gadatliwa dziewczynka. Jak już przestała płakać, powiedziała, że jest z Łodzi i przyjechała do dziadków na ferie. I że mama z babcią gdzieś poszły, a ona pobiegła ich szukać… – tu spojrzała na nas znacząco.

To moja wina, miałem jej pilnować – wtrącił szybko mój ojciec, zdyszany i skruszony.

– Powiedziała też, że dziadkowie mieszkają na górze, ale nie potrafiła podać numeru mieszkania – dodała sąsiadka. – Pojechałyśmy więc na ostatnie piętro, zapukałyśmy do paru osób. Powiedzieli, że już u nich państwo byliście i że mieszkacie pod studwudziestką. Dzwoniliśmy, ale nikt nie otwierał…

No tak, rzuciliśmy się jak szaleni na poszukiwania Malwinki i z tego wszystkiego nie pomyśleliśmy, że ktoś powinien był zostać w mieszkaniu na wypadek, gdyby wróciła! Gdybyśmy zachowali się inaczej, odnalazłaby się zapewne trzy razy szybciej!

– Mamusiu – usłyszałam nagle jej wesoły głosik. – Mogę jeszcze chwilę zostać u Marty? Fajnie tu jest.

Czytaj także:
„Mój ojciec jest niepoważny i nieodpowiedzialny. Zastanawiam się, czy go nie ubezwłasnowolnić”
„Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko w wózku przed sklepem. O mały włos, a doszłoby do tragedii...”
„Mój syn był nieodpowiedzialnym gnojkiem, który porzucił dzieci. Nie mogłem go oceniać, przecież zrobiłem to samo”

Redakcja poleca

REKLAMA