„Mąż postanowił rzucić pracę, bo myślał, że z pensji kasjerki się utrzymamy. To się nie mogło udać”

para kłóci się o pieniądze fot. Adobe Stock, Kay Abrahams/peopleimages.com
„Z mojej pensyjki kasjerki długo byśmy nie pociągnęli. Dziewczynki były w podstawówce, trzeba było co sezon kompletować im garderobę, bo tak szybko rosły, a do tego kupować książki i przybory szkolne. Nie spodziewałam się, że w takiej sytuacji mój opanowany i racjonalnie myślący mąż wyskoczy nagle z czymś takim”.
/ 04.07.2023 09:15
para kłóci się o pieniądze fot. Adobe Stock, Kay Abrahams/peopleimages.com

Pamiętam ten dzień jak dziś. Bogdan wrócił z pracy po osiemnastej, jak zwykle. Oczywiście tradycyjnie wymęczony i wkurzony. Byliśmy bardzo zgranym i szczęśliwym małżeństwem, ale ostatnimi czasy jego robota niestety coraz bardziej odbijała się na naszych relacjach. Bodzio zrobił się marudny i kłótliwy.

Miałam wrażenie, że praca na budowie, o której przecież marzył, zanim jeszcze zostaliśmy małżeństwem, nagle przestała mu odpowiadać. Widziałam, że go nosi.

Narzekał na chłopaków, że to partacze i lenie

I na szefa, że dusigrosz i nie daje im dobrych narzędzi ani materiałów, na złą atmosferę w pracy. Przykro mi było tego słuchać, tym bardziej że miałam wrażenie, że z dnia na dzień tracę tego pełnego werwy, żywiołowego chłopaka, którego pokochałam, a w zamian dostaję malkontenta wciąż niezadowolonego ze wszystkiego wokół.

– Przecież zawsze mówiłeś, że budowlanka to twój żywioł! – dziwiłam się, bo odkąd się znaliśmy, zawsze powtarzał, że z niego „Bob budowniczy” i że nic nie daje takiej satysfakcji jak budowanie czegoś własnymi rękami od podstaw.

– Oj, Aśka, ale nie taka budowlanka. Ja chciałbym zrobić wszystko od początku solidnie, według starej szkoły, a nie na szybko i byle jak. Ta deweloperka zniszczyła cały fach. Ludzie podpisują umowę na budowę domu i chcą go mieć na wczoraj jak frytki w fast foodzie! – wściekał się. – Ale dobra, dość narzekania. W końcu weekend, to jutro pojadę na ryby i trochę odsapnę.

Zaczęłam się bać, że zacznie szukać nowej roboty

A przecież z mojej pensyjki kasjerki długo byśmy nie pociągnęli. Dziewczynki były w podstawówce, trzeba było co sezon kompletować im garderobę, bo tak szybko rosły, a do tego kupować książki i przybory szkolne.

Nie spodziewałam się, że w takiej sytuacji mój opanowany i racjonalnie myślący mąż wyskoczy nagle z czymś, co przewróci nasze poukładane życie do góry nogami.

W sobotę wrócił z łowów z kilkoma pięknymi pstrągami i w doskonałym humorze. Szybko je wypatroszył, dołożył ziół i masła i po chwili wylądowały w piecu. W domu zapachniało, a Bodzio po chwili przyniósł do salonu cztery upieczone pstrągi, które zaserwował z cytryną i frytkami. Były naprawdę pyszne! Nawet dziewczynki, które zwykle są niejadkami, zjadły po całej rybie.

– Nie znam nikogo, kto potrafi tak przyprawić rybę jak ty! – zachwycałam się.

– Wiesz, jakie znalazłem miejsce? Nie uwierzyłabyś. Po prostu bajka. Jest tam zielono, pięknie i sielankowo. A zalew jest idealny do łowienia pstrągów. Szaleństwo. I wiesz, tak sobie pomyślałem… – powiedział, dogryzając jeszcze frytki i ważąc każde słowo – że może bym tam założył taką smażalnię ryb. Co ty na to? Wybudowałbym knajpkę z drewna, długi pomost sięgający środka zalewu. Ludzie mogliby wynająć wędkę i samodzielnie złowić rybę. Czy to nie świetny pomysł?

Zaśmiałam się, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, że Bodzio mówi poważnie. Przecież nie mieliśmy nawet oszczędności, a on żył jakimiś mrzonkami.

– Skąd niby weźmiesz na to pieniądze?

– Możemy sprzedać mieszkanie po rodzicach – powiedział.

– Zwariowałeś?! Przecież mieliśmy trzymać je dla dziewczynek.

– Będziemy je opłacać tyle lat, a one potem powiedzą, że wolą Warszawę! To nie ma sensu. A tak… może będzie na rozkręcenie biznesu! Jak okaże się sukcesem, to kupimy im mieszkania.

Nie wierzyłam, że to może się udać. Ale mąż był nieugięty

Słuchałam go, ale to wszystko wciąż wydawało mi raczej rozmyślaniem „co by było, gdyby” niż konkretnym planem. Tymczasem następnego dnia Bodzio wrócił do domu o czternastej i z uśmiechem oświadczył mi, że… rzucił pracę.

Omal nie spadłam z krzesła. Uznałam, że kompletnie mu odbiło, i w pierwszej chwili kazałam mu wracać i to jakoś wycofać. Jednak on był już wtedy tak zdeterminowany, żeby zrealizować to marzenie, że nie było siły, która mogłaby go powstrzymać. Im bardziej on wierzył w swój plan, tym bardziej ja w niego wątpiłam. To było szaleństwo.

Nie wierzyłam, że cokolwiek z tego będzie. Mimo to mąż był nieugięty w swoich dążeniach. Uznał, że skoro powiedział „A”, to musi powiedzieć „B”. Zamierzał doprowadzić sprawę do końca. Ja natomiast coraz bardziej biłam się z myślami. Bałam się, ale jednocześnie gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że to faktycznie się uda.

Wiedziałam, że jeśli stanowczo bym się sprzeciwiła, to Bogdan pewnie by zrezygnował. Jednak ja chciałam, żeby czuł, że jestem po jego stronie i może na mnie liczyć.

Sprzedajmy to mieszkanie – powiedziałam w końcu.

Bodzio przytulił mnie mocno i powiedział, że mnie kocha i nie zawiedzie. Od tamtej pory zaczęło się dziać więcej niż w czasie wszystkich lat naszego małżeństwa. Mieszkanie udało nam się sprzedać niespodziewanie szybko, bo okazało się, że sąsiadka z bloku bardzo chciała przeprowadzić się niżej, a miała już kupca na swoje mieszkanie.

To był strzał w dziesiątkę!

Po uzyskaniu niewielkiej pożyczki kupiliśmy tę cudowną działkę, o której mówił Bodzio. Pojechaliśmy do tartaku po drewno, do hurtownika po materiały budowlane, a Bodzio przygotował zalew do zarybiania. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania i problemy, ale kiedy pod wieczór siadaliśmy z kubkiem gorącej herbaty na naszej działce, cały ciężar spadał nam z ramion.

Bodzio miał rację – to było wspaniałe miejsce, w którym królowała natura. Byłam przekonana, że nasza inwazja nie będzie się odbywać jej kosztem, lecz przeciwnie, podkreśli jej urodę. Bodzia nie było codziennie od rana do wieczora.

Dziewczynki po szkole szły prosto na plac budowy, gdzie ich tata z dwoma kumplami budował od podstaw zajazd z prawdziwym piecem na drewno i pomost, który sobie wymarzył. Uwielbiały spędzać tam czas, więc gdy tylko zaczęły się wakacje, obie przepadały z tatą na całe dnie, bawiąc się i trochę nawet pomagając.

Za każdym razem, gdy wpadałam do nich po pracy z zupą lub kanapkami, nie mogłam się nadziwić, jak szybko i sprawnie szło im to budowanie. Doświadczeni fachowcy to jednak skarb! Ludzie z okolic oczywiście szybko zaczęli interesować się tym, co się dzieje, i zanim się obejrzeliśmy, gadali o tym wszyscy. Reklama była zbędna.

Tymczasem mąż pracował jak mały traktorek. Skosił zbyt bujną trawę, przywiózł stoliki, parasole i krzesła z odzysku po jakiejś innej knajpie, a ja zadbałam o wystrój wnętrza. Powiesiłam kilka obrazów z rybami, dodałam doniczki z kwiatami, a w oknach zawiesiłam zasłonki w małą kratkę.

Lokal nabrał charakteru, a ja wiary, że może nam się udać

Tym bardziej że w zalewie faktycznie ryb było pod dostatkiem. Zaczęło się. Klienci początkowo podchodzili dość sceptycznie do faktu, że to karta jednego dania. Nie mieliśmy w ofercie nic poza pstrągiem z frytkami i surówką. Musieliśmy tłumaczyć każdemu klientowi z osobna, że menu nie ma.

– Bogdan, ty zwariowałeś! – powiedział sąsiad, który wpadł z „przyjacielską” wizytą. – Nie można zrobić knajpy, w której nie ma żadnego wyboru.

– Jest wybór. Możesz zamówić albo spadać! – warknął na niego Bogdan, a sąsiad wyszedł, stukając się w czoło.

Takich negatywnych reakcji było początkowo dużo. Musiałam kopać męża w kostkę za barem, żeby nie odpowiadał na złośliwe komentarze. Z czasem jednak, ku mojemu zdumieniu, brak menu stał się naszą mocną stroną. Wszyscy wiedzieli, co można tu zjeść i że zawsze jest równie pysznie. Ludzie zaczęli schodzić się tam całymi rodzinami. Kiedy była ładna pogoda, wiedzieliśmy, że na brak klientów nie będziemy narzekać.

Lokal odniósł sukces, a po roku powtórzył go ze zdwojoną siłą. Zdarzały się weekendy, podczas których wydawaliśmy nawet trzysta obiadów! To było istne szaleństwo. Musieliśmy zatrudnić trzy osoby do pomocy na sezon, bo po prostu się nie wyrabialiśmy.

Nie mogłam uwierzyć, że ta spontaniczna i wręcz nierozsądna decyzja mojego męża okazała się strzałem w dziesiątkę. Bodzio odżył, a nasze życie wypełniła nowa energia. Znowu często się śmiejemy i żartujemy. Choć wcześniej wydawało mi się to niewyobrażalne, ja także złożyłam wymówienie i w pełni zaangażowałam się w pracę w restauracji.

Nasze dziewczyny tak zżyły się z lokalem, że same zgłaszają się do pracy przy kelnerowaniu w wakacje, bo doskonale wiedzą, że mogą w ten sposób potroić swoje kieszonkowe. Teraz nie wyobrażamy sobie już, że Rybki u Bodzia mogłoby nie być. W końcu wybudowaliśmy ją własnymi rękami… od podstaw!

Czytaj także:
„Odrzuciła najlepszą partię w okolicy, żeby wyjść, wbrew woli rodziców, za starszego od siebie wdowca z dwójką dzieci”
„Żona ciągle robiła mi afery, choć byłem troskliwym mężem. Okazało się, że ma kogoś na boku i szuka pretekstu do rozwodu”
„Wyszła za mąż >>na odczepnego<<. Jej serce należało do bogatego byłego narzeczonego”

Redakcja poleca

REKLAMA