Jestem sam jak palec, a wszystko przez to, że zapragnąłem zrobić Adzie niespodziankę. Gdybym wiedział, jakie piekło w związku z tym się rozpęta! Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle, tylko jeszcze gorzej. Dużo gorzej. Fatalnie. Zaczęło się od tego, że Ada poskarżyła mi się ze zbolałą miną:
– Jestem przemęczona, ale jak, dosłownie słaniam się na nogach! Mam dosyć! Mam dosyć tej cholernej roboty.
Wróciła do domu bardzo późno, nie pierwszy raz, i nie pierwszy raz wyglądała na zmęczoną. Pod jej wielkimi zielonymi oczami utworzyły się ostatnio głębokie cienie, a twarz przybrała kolor poszarzałego pergaminu. Dla mnie i tak zawsze pozostanie piękna, ale co prawda, to prawda – wyglądała źle.
Jak na Adę
– Czy on sobie myśli, że zatrudnia jakąś maszynę, ten mój szef? Automat, który się programuje i dawaj, niech zasuwa, póki się nie zepsuje? Daję z siebie wszystko, ale to i tak okazuje się za mało. Ciągłe pretensje, ciągłe niezadowolenie, to źle, tamto niedobrze, kwaśne miny, krzywe spojrzenia, ja już tego dłużej nie wytrzymam.
– To się zwolnij. Pokaż mu, że jesteś do tego zdolna, poszukaj sobie nowej pracy. Zasługujesz na to, żeby cię doceniać i hołubić, podziwiać, na rękach nosić, nagradzać…
– Akurat w moim wieku mogę sobie pozwolić na wybrzydzanie! Chyba zdajesz sobie sprawę, że nikt nie chce zatrudniać kobiet w moim wieku, nawet jeśli są zdolne, mają doświadczenie, dużo wolnego czasu i dzieci im nie płaczą.
– Bzdura. To taki mit, jestem przekonany, że są pracodawcy, którzy wolą doświadczonych pracowników. Zwłaszcza jeśli są to kobiety znające się na rzeczy – przekonywałem ją.
– Ble, ble. Gadaj zdrów, ja tam wiem swoje.
– No to męcz się dalej. Cierp, skoro to lubisz.
– Daj sobie spokój z tym sarkazmem. Ciekawe, jaką miałbyś minę, gdybym faktycznie została bezrobotna.
– Zachwyconą. Siedziałabyś w domu, wypoczęta i zadowolona z życia, gotowałabyś mi pyszne obiadki. Żony powinny gotować mężom obiadki, prasować im koszule. Pieniędzy by starczyło, bo nie musiałabyś się tak stroić i malować jak do pracy, a mnie się podobasz nawet w zdeptanych kapciach. I może nie przypominałabyś wściekłej, na oślep żądlącej osy.
– Może żądliłabym jeszcze bardziej? W zdeptanych kapciach i z chochlą w ręku?
– Na pewno nie. Byłabyś słodka i kochana.
Oczywiście, że tak naprawdę wcale nie chciałem, by straciła pracę i siedziała w domu. Wiem przecież, ile dla niej znaczy ten jej słynny profesjonalizm, niekoniecznie tylko finansowo, przede wszystkim prestiżowo. Pragnąłem jedynie, żeby po pierwsze, wypoczęła, a po drugie, pokazała swojemu nabzdyczonemu szefowi, że się ceni, że zna swoją wartość równie dobrze, jak on ją zna, i że w związku z tym może pozwolić sobie na trochę więcej śmiałości.
Okazja sama się przyplątała
Wydało mi się, że to dobry znak i czynię właściwie. Wypatrzyłem gdzieś wycieczkę last minute na Teneryfę. Wszyscy nasi znajomi byli już na tej czy innej z Wysp Kanaryjskich, tylko my nie. Ada czasem komentowała to z przekąsem. Czuła się gorsza, spędzając urlopy nad Bałtykiem, który ja tak kocham. Uważała, że to prowincjonalne, nieświatowe, a do tego naraża ją na złą pogodę, wiatry, zimną wodę i wszelkie niewygody tak zwanych prywatnych kwater. A więc przyniosłem jej wreszcie w zębach obietnicę najpiękniejszych wakacji w jej dotychczasowym życiu: dwa tygodnie w pięciogwiazdkowym hotelu, „all inclusive”, nad samym oceanem, z basenem i plażą pod oknami. I to w styczniu! Tutaj zimna plucha, a my pod palmami! Rozłożeni na leżakach w pełnym słońcu, sączący drinki z wysokich oszronionych szklanek z parasoleczkami, po prostu szał. Oczekiwałem, że Ada oszaleje z zachwytu. Popatrzyła na mnie jak na idiotę.
– Nie mówisz tego poważnie, prawda? To taki dowcip?
– Jaki dowcip? Jutro masz powiedzieć szefowi, że lecisz na Teneryfę, i wrócić z pracy trochę wcześniej, by zdążyć się spakować: zabrać dwa kostiumy kąpielowe, żeby mieć na zmianę, a także: letnią zwiewną sukienkę, szorty, te takie króciutkie, i te seksowne sandałki na obcasach. A pojutrze rano lecimy. Wiesz, ile tam jest teraz stopni? Dwadzieścia pięć! I codziennie świeci słońce.
Moja kochana żona milczała, ale jej mina wyrażała wszystko: niedowierzanie i wściekłość.
– Przecież marzyłaś o tym, by polecieć na Kanary, zazdrościłaś Wojtkom, Piotrom, Robertom, że oni już byli, a ty jeszcze nie. Więc teraz na nas kolej.
– Ale co ja mam powiedzieć w pracy? No co?
– Że prosisz o urlop.
– To znaczy jak? Mam powiedzieć, że chcę iść na urlop od jutra?
– Oczywiście. Po prostu. Powiedzieć.
– Zwariowałeś. Urlopy to u nas się zapowiada pół roku wcześniej. Przynajmniej. Wiesz o tym dobrze. A poza tym, my mamy teraz kupę roboty! Nie ma w ogóle mowy, żebym gdzieś wyjechała.
– Poradzą sobie bez ciebie. To tylko dwa tygodnie.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
Miała minę taką, że zrobiło mi się jej szkoda
– Słuchaj, należy ci się odpoczynek, sama mówiłaś. Jeśli będą mieli coś przeciwko temu, zabierzesz torebkę, wyjdziesz i nigdy tam już nie wrócisz. Wyluzuj się. To twoje życie. Nasze.
– Moja praca jest moim życiem.
– Co ty powiedziałaś?
– Że moja praca jest moim życiem. Kropka. Nigdy nie zamierzałam z niej rezygnować i nie będę ryzykować jej utraty.
– Ada, czy ty na głowę upadłaś? Nienawidzisz tej roboty, wykańcza cię, wysysa z ciebie wszystkie siły, i co, tak ci tego żal? I tak cię przecież nie wyrzucą, za dużo forsy im przynosisz. Będą cię jeszcze wyżej cenić, jak zagrasz im na nosie.
– Wojtek, ja jestem zbyt poważną osobą, żeby to zrobić. Dojrzałą i odpowiedzialną.
– Jak chcesz, kochanie. Ja lecę.
– Proszę bardzo, baw się dobrze.
– Będę, obiecuję.
Byłem pewien, że przemyśli sprawę i się złamie. Wytłumaczy całą sytuację temu swojemu głupiemu szefowi, przeprosi, pokaja się, naobiecuje na przyszłość. Jutro wieczorem będzie czekać na mnie spakowana i gotowa do wylotu, rozświergotana niczym ptaszek, szczęśliwa. Powie mi: „Dobrze to wymyśliłeś, Wojtusiu, tak o mnie dbasz, starasz się, a ja jeszcze mam pretensje, a przecież kocham cię, mój cudowny, wspaniały mężu. Co ja bym bez ciebie zrobiła?”. Nic takiego się nie stało. Na pożegnanie, rano, zrobiła jeszcze wielką awanturę. Wygarnęła mi, że zawsze miałem w nosie jej pracę i karierę, że nie doceniam jej zdolności i talentów, że powinienem był się ożenić z kurą domową bez żadnych ambicji, takie tam bzdury.
Aż się we mnie flaki poprzewracały
– Leć w cholerę – usłyszałem na koniec. – Przynajmniej uratujesz połowę kosztów, więc wiele się nie zmarnuje i wąż w tej twojej kieszeni na śmierć cię nie pokąsa.
– O czym ty mówisz, Ada?
Nie odpowiedziała. Trzasnęła drzwiami i tyle ją widziałem. Poszła do swojej nagle ukochanej pracy, a ja podreptałem do autobusu na lotnisko. Przyjechał spóźniony, a następnie ugrzązł w korkach. O mały włos przepadłby cały koszt wycieczki. Ale nie. Zdążyłem i poleciałem. Były to najgorsze wakacje w moim życiu. Nie podobały mi się ani hotel, ani plaża w jego sąsiedztwie, ani wysokie fale na oceanie. Nic mi się nie podobało, bo nie było obok mnie Ady. Od rana osuszałem szklanki i nie były to wcale kolorowe drinki z parasoleczkami, tylko konkretne męskie whisky z lodem. Koło południa byłem już ugotowany. Potem spałem. A wieczorami wydzwaniałem do Ady. Bezskutecznie. Nie przyjmowała telefonów i nie odpowiadała na esemesy czy maile. Najwyraźniej wciąż była na mnie obrażona. Samotność rozwaliła mnie kompletnie – jeszcze nigdy nie spędzałem urlopu sam, w dodatku w obcym kraju, pośród obcych ludzi i krajobrazów.
Egzotyka wyspy działała na mnie przygnębiająco, a ciągnące się kilometrami hotele budziły niesmak. Co ja tu robię – myślałem zrozpaczony. Ada miała stuprocentową rację, to był głupi pomysł. Chociaż przecież z nią byłoby zupełnie inaczej. Chwilami ogarniała mnie złość, to ona wszystko popsuła. Ale tęskniłem jak głupi. Nie mogłem doczekać się powrotu. Wreszcie koszmar się skończył. Tak w każdym razie myślałem, póki nie znalazłem się w domu i nie zrozumiałem, że to dopiero początek. Ada wyprowadziła się. Z niedowierzaniem chodziłem po mieszkaniu i zaglądałem do kolejnych szaf, szafek, szuflad.
Wzięła wszystko!
Ubrania, kosmetyki, książki. Nawet kubek do kawy z kogutem. Na kuchennym stole zostawiła list, strasznie melodramatyczny i głupi: „Nigdy mnie naprawdę nie kochałeś, zrozumiałam to, gdy wyszło na jaw, jak bardzo się ze mną nie liczysz. Jesteś egoistą kierującym się wyłącznie swoimi zachciankami. Dosyć tego. Nic już nas nie łączy. Odchodzę szukać swojej własnej drogi w życiu, podobno na to nigdy nie jest za późno. Spróbuję. Nie wydzwaniaj do mnie i nie szukaj kontaktu. Wszystko przemyślałam i wiem, co robię. Zdania nie zmienię. Żegnaj”.
To było takie beznadziejne, nieprawdziwe, idiotyczne. Jakie „nieliczenie się”, jakie „zachcianki”? Czy ta kobieta oszalała? Okej, wolała zasuwać w robocie niż polecieć na Kanary, dobrze, ukarała mnie wystarczająco tymi dwoma tygodniami wycia z tęsknoty i żalu. Ale żeby odchodzić z takiego powodu? Że niby co? Taką jej krzywdę zrobiłem? W pierwszym odruchu po raz kolejny wybrałem jej numer, ale też po raz kolejny się nie dodzwoniłem. I wtedy to ja się obraziłem. Nie to nie, niech jej będzie. W końcu oprzytomnieje, przecież to inteligentna kobieta, przejrzy na oczy. Zrozumie, jakie brednie napisała w tym liście. Wytrzymałem kilka dni, znowu próbowałem nawiązać kontakt, znów się nie udało. Załamałem się i pojechałem warować pod jej biurem. Praca kończyła się u nich koło siedemnastej, ale przecież Ada zawsze wychodziła później. Schowałem się za załom w murze i czekałem. Rozpoznawałem niektóre z jej koleżanek, do jednej z nich, Pauliny chciałem nawet podejść i zagadać, tak bardzo byłem ciekaw, co słychać u mojej żony. Ale nie odważyłem się, przecież w tym samym momencie mogła wyjść Ada. Bałem się jej reakcji na mój widok, przecież zapowiedziała, że nie chce mnie widzieć. Jak by się zachowała, gdyby zobaczyła mnie gawędzącego na ulicy z Pauliną? Puściłyby jej nerwy, rozpłakałaby się, rozmazała? I nagle…
Tak, to była ona, chociaż trudno mi było w to uwierzyć. W botkach na wysokich obcasach i króciutkim płaszczyku, który razem jej kupiliśmy, na głowie nowa kolorowa czapka. Śliczna, zgrabna i roześmiana. Bardzo roześmiana, bardzo wesoła i… uwieszona na męskim ramieniu. Czyim? Nie miałem żadnych wątpliwości, do kogo należy ta wysoka, postawna sylwetka. Widziałem go tylko raz, podczas jakiejś imprezy, na którą zaproszeni zostali również małżonkowie. Że też mnie od razu nie tknęło. Taki facet, i to nieżonaty, w tym babińcu. Pozostałem za załomem, nie dostrzegli mnie, chociaż i tak Ada raczej by mnie nie zauważyła, nawet gdybym przeparadował metr przed nią, taka była rozanielona i wpatrzona w swojego bohatera.
Zero zmęczenia, zero przygnębienia albo chandry
Kobieta, która rozstała się z mężem kilka tygodni wcześniej! Drepcząca w swoich botkach niczym mała dziewczynka wracająca z tatusiem z przedszkola. Dobrze, że nie podskakiwała… Patrzyłem na nich, oddalających się w stronę parkingu, z nienawiścią. Dopiero gdy zobaczyłem, że odjechali, ruszyłem wściekły przed siebie. Sam nie wiedziałem, dokąd zmierzam. Przechodząc koło jakiegoś baru, pomyślałem, że wstąpię i napiję się drinka. Jak tylko wszedłem, zobaczyłem Paulinę. Siedziała sama, chyba na kogoś czekała, ale na mój widok pomachała ręką, jakby chciała, bym się do niej przysiadł.
– Ciężko, nie? – usłyszałem na powitanie.
Patrzyła na mnie smutnym, rozumiejącym wszystko wzrokiem. Już wiedziałem, że wie. Pewnie wszyscy tam u nich wiedzą.
– Cholernie. No i co ja takiego zrobiłem? Że chciałem na Wyspy Kanaryjskie babę zabrać? Do ciepełka, słońca, palm? Żeby sobie odpoczęła, drinki z parasolkami piła, w basenie tyłek grzała? Powiedz, Paulina, czy to nie jest jakieś chore, co ona wyczynia? Romans sobie funduje, żeby mnie za to ukarać, na złość mi zrobić.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Nie powiedziała ci, za co się na mnie obraziła? – Paulina pokręciła głową. – To szkoda!
– Powiedziała tylko, że jednak od ciebie odchodzi, że to dobry moment, gdy wyjechałeś. Łatwiej jej się było wyprowadzić z pustego domu, wiesz. Bała się dramatycznych scen, a miała już dosyć kłamstw, za długo to trwało.
– Co za długo trwało, na Boga?!
– Jak to co? TO.
Trochę jeszcze czasu minęło, zanim do mnie doszło to, co powiedziała. Fioletowy kolor podkrążonych zielonych oczu… Smutek, apatia, przemęczenie… Późne powroty do domu… Nerwowe weekendy. Doprawdy wspaniale rozwijająca się kariera. Absolutny profesjonalizm. Za długo „to” trwało. Jak długo trwałoby jeszcze, gdyby nie mój głupi pomysł?
– Napijesz się ze mną, Paulina?
– Jasne, ta praca mnie wykańcza.
Rzuciłem jej kose spojrzenie.
– Nie mam nic przeciwko temu, żeby się na poważnie upić. Najwyżej rano będę miała kaca. Najwyżej nie pójdę do roboty. Niech mnie wyrzucą, a niech tam.
– Kelner!
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”