„Odrzuciła najlepszą partię w okolicy, żeby wyjść, wbrew woli rodziców, za starszego od siebie wdowca z dwójką dzieci”

Panna młoda fot. Cavan for Adobe
„Wszystko omówione, panna przyrzeczona, a tu takie przeszkody się piętrzą? Niesforną córkę wzięła na rozmowę matka, żeby porozmawiać jak kobieta z kobietą. – Małżeństwo to obowiązek, a miłość często przychodzi po ślubie – mówiła, przekonana, że to życiowe niedoświadczenie skłania dziewczynę do nieprzemyślanych decyzji”.
/ 02.07.2023 07:15
Panna młoda fot. Cavan for Adobe

– Daję ci perły teraz, bo czasy się zmieniły – mama starała się ukryć wzruszenie. – Na początku XX wieku ślub był symbolicznym wyzwoleniem spod władzy rodziców, oznaką rozpoczęcia dorosłego życia. A teraz? Chyba już nie musimy czekać na weselne dzwony?

Wzięłam do ręki cenny naszyjnik. Milczałam, bo miałam ściśnięte gardło. Byłam dziewczyną nieskłonną do tanich wzruszeń, więc zdziwiłam się swoją reakcją. To przez te perły, pomyślałam, odruchowo przesuwając w palcach obłe kształty klejnotów.

Były ciepłe, jakby żyły własnym życiem

I bardzo kosztowne.

– Pradziadek się wykosztował – usłyszałam swój ironiczny głos.

„Co ja mówię?”, skarciłam się w myślach. Chciałam zamaskować chwilę słabości i wyszło, jak wyszło.

– To prezent dla żony z okazji urodzenia pierworodnego, czyli twojego dziadka Kazimierza.

Przecież wiem – powiedziałam zawstydzona.

Słyszałam tę historię wiele razy. Można powiedzieć, wychowałam się z nią. Karolina odrzuciła najlepszą partię w okolicy, żeby wyjść, wbrew woli rodziców, za dużo starszego od siebie wdowca z dwojgiem dzieci, Eustachego. Zachowała się ich wspólna fotografia, na której nijak nie mogłam się dopatrzyć powodów decyzji prababci. Była niebrzydką dziewczyną, miała solidny posag i mogła wybierać między kawalerami w powiecie. A ona uparła się na Eustachego. Sztywnego jegomościa z wypomadowanym wąsem i pustym spojrzeniem wbitym w obiektyw aparatu.

– Nie był fotogeniczny, to fakt – śmiała się mama, kiedy napomknęłam o swoich wątpliwościach. – Ale kochał Karolinę i zawsze traktował jak księżniczkę. A przede wszystkim był dobrym człowiekiem. I mądrym.

Karolina wiedziała, co robi. Musiała być bardzo zdecydowana, bo srogo zapłaciła za swój wybór. Obraziła nieposłuszeństwem ojca, który uważał, że wie najlepiej, co dla niej dobre, wybierając zupełnie innego kandydata na zięcia. Jak to było we zwyczaju, panowie najpierw doszli do porozumienia, uzgadniając sprawy majątkowe, a dopiero potem zapytali o zdanie Karolinę. To znaczy zapytał konkurent, zachodząc pannę w altanie, gdzie odpoczywała po konnej przejażdżce. Rekuzy się nie spodziewał. A jednak. Karolina śmiała sprzeciwić się woli rodziców i odpowiedziała zalotnikowi grzecznie, lecz przecząco. Nie, nie wyjdzie za niego za mąż, bo go nie kocha, a nie śmiałaby go obrazić innymi powodami przyjęcia pierścionka. Kawaler gładko przełknął odmowę, bo jak wówczas uważano, dobrze wychowana panna nie powinna tak od razu się zgadzać. Trzeba było o nią zabiegać. Kandydat na męża zaczął więc często bywać w ziemiańskim dworku jej rodziców, asystować dziewczynie jak dzień długi, aż w końcu Karolina straciła cierpliwość. Kawaler, którego imię zaginęło w pomroce dziejów, wyczuł w końcu, że panna mu nie sprzyja. Karolina raz za razem odmawiała mu swej ręki, aż w końcu nieszczęśnik poszedł na skargę do jej ojca.

Bo jakże to?

Wszystko omówione, panna przyrzeczona, a tu takie przeszkody się piętrzą? Niesforną córkę wzięła na rozmowę matka, żeby porozmawiać jak kobieta z kobietą.

Małżeństwo to obowiązek, a miłość często przychodzi po ślubie – mówiła, przekonana, że to życiowe niedoświadczenie skłania dziewczynę do nieprzemyślanych decyzji.

Karolina zalała się łzami. Łkając w ramionach matki, wyznała, że oddała już serce innemu, i choć obietnic żadnych nie czyniła, nie może przyjąć pierścionka nawet najzacniejszego mężczyzny. Usłyszawszy to, matka o mało nie dostała palpitacji. Jej córka mówi o uczuciu do kogoś, kto nawet u nich nie bywa, nie został przedstawiony i nie ma rekomendacji znajomych. Jak go poznała? Kto to jest? Ulotna nadzieja, że to jednak ktoś z sąsiedztwa, rozwiała się, kiedy Karolina wyszeptała nazwisko wybranka. Eustachy. Ekonom zatrudniony w największym majątku w powiecie. Człowiek, który nie ma własnej ziemi i musi zarabiać na życie. Matka nabrała przekonania, że jej córka oszalała. We dworze rozpętało się piekło. Karolina nie opuszczała pokoju, tonąc we łzach i odmawiając posiłków. Jej ojciec pozostał nieprzejednany. Żadnych ekonomów w rodzinie nie będzie i basta! Kilka dni później przyjechał Eustachy prosić o rękę panny. Nie miał wielkich nadziei, ale tak należało zrobić. Nie został przyjęty, chociaż w innej sytuacji ojciec Karoliny zachowałby się inaczej. Eustachy nie miał majątku, ale był człowiekiem wykształconym, ukończył rolnictwo i z powodzeniem wprowadzał nowe sposoby uprawy na ziemiach chlebodawcy.

To jednak nie upoważniało go, by myślał poważnie o posażnej pannie z dobrego domu. Tego dnia odjechał z kwitkiem, a następnego zniknęła Karolina. Uciekła jak stała, na ulubionej klaczy, którą zresztą Eustachy odesłał później do dworu. Honorowo. Rodzina interweniowała, ale z opóźnieniem, bo ojciec panny był na pograniczu apopleksji i musiano wezwać lekarza, zaś Eustachy i Karolina wzięli pośpieszny ślub, pieczętując przysięgą swoje uczciwe zamiary. Skandal jednak nie ucichł, plotki huczały, z ust do ust podawano sobie informacje – te prawdziwe i wyssane z palca.

Jedno było pewne

Karolina nie mogła już powrócić do własnej sfery. Ojciec oświadczył publicznie, że nie ma córki, matka milczała, poddając się jego woli. Młodzi małżonkowie byli zdani tylko na siebie. Pierwsze tygodnie w domu męża musiały być dla niej trudne. Nowe obowiązki i dwoje małych dzieci, od śmierci matki pozbawionych kobiecej ręki. Eustachy nie zostawił żony na pastwę losu. Był przy niej zawsze, kiedy tego potrzebowała, ułatwiał co mógł i nie miał nadmiernych oczekiwań. Karolina uczyła się jak gospodarować, mając do pomocy tylko jedną dziewkę z folwarku, więc przez dłuższy czas trudno było o regularne posiłki. Kiedy ludzie się kochają, nie widzą trudności, więc i u nich wszystko się ułożyło. Jan i Franciszek, dzieci z pierwszego małżeństwa, pokochały macochę, a potem i Kazimierza – wspólne dziecko pary. To właśnie wtedy Eustachy kupił sznur pereł. Wszedł do pokoju, gdzie leżała w połogu jego żona, przysiadł ostrożnie na łóżku i otworzył pudełko.

– Tylko tyle mogę ci dać, najdroższa, ale w tym naszyjniku zaklęta jest cała moja miłość, a większej na świecie nie ma – powiedział.

Naszyjnik był długi, jak nakazywała najświeższa moda, złożony ze wspaniałych okazów pereł, Eustachy musiał być skromnym człowiekiem, umniejszając wagę prezentu. A może chciał podkreślić, że wartość klejnotów nie jest tu najważniejsza? Tych dwoje naprawdę się kochało. Żyli szczęśliwie, może za szczęśliwie, bo upomniał się o nich złośliwy los.

– Niech pani prędko biegnie! Nieszczęście! – zawodziła służąca do Karoliny.

Eustachego przygniotło drzewo podczas nadzorowania wycinki w lesie. Żył jeszcze, kiedy udało się go wyciągnąć spod uniesionego pnia. Eustachy umarł kilka dni później, we własnym domu, otoczony bliskimi.

Karolina została sama z trojgiem dzieci

Czy rozpaczała? Jeżeli tak, to w samotności. Na zewnątrz pokazywała twarz o wyostrzonych bólem rysach, ale spokojną. Miała obowiązki, a liczyć mogła tylko na siebie. O miłości, którą utraciła na zawsze, przypominał jej tylko sznur pereł, z którym nigdy się nie rozstała, nawet gdy sprzedaż naszyjnika wydawała się jedynym sensownym pomysłem na życie. Nie chciała się z nim rozstać, a jednak go podarowała. Nie miała córki, więc naszyjnik dostała w prezencie ślubnym żona najmłodszego, Kazimierza.

– Tak powinno być, perły potrzebują młodej szyi, aby tym bardziej zajaśnieć – wyjaśniła Karolina. – W szufladzie matowieją, a gdzie mnie, wdowie, je nosić. Eustachy jest w moim sercu, nie potrzebuję pamiątek, by nie zapomnieć o mężu.

Tym gestem Karolina stworzyła rodzinną tradycję. Kobiety przekazywały naszyjnik najstarszej córce, jako wotum miłości, na nową drogę życia. Nie od rzeczy będzie wspomnieć o materialnej wartości prezentu. Oczywiście nikt nigdy nie myślał o spieniężeniu naszyjnika, ale myśl, że ma się takie zabezpieczenie, czyniła życie spokojniejszym. Tak myślałam, kiedy jako osiemnastolatka dostałam je od mamy. Byłam dumna, że z zaufaniem powierza mi prawdziwe klejnoty, od razu poczułam się bardziej dorosła. To jednak ja o mało nie zburzyłam rodzinnej legendy. Kilka lat później oddałam perły do wyceny. Naprawdę nie wiem, co mi przyszło do głowy.

– Wyjątkowo piękne, świetnie dobrane okazy – powiedział uprzejmie jubiler. – Oczywiście sznur ma pewną wartość, ale sama pani rozumie... perły słodkowodne są pospolite i dość tanie.

– To imitacja? – wykrztusiłam.

Ależ skąd, po prostu tańsza wersja. Perły hodowlane nigdy nie osiągną ceny słonowodnych, ale są równie piękne. Prawie nie do odróżnienia.

Zaniosłam naszyjnik do domu

Położyłam na stole i wpatrywałam się w niego oszołomiona. W końcu nie co dzień informują nas, że nasz złoty skarb to zwykły tombak. Czułam, że postępuję nielojalnie wobec Eustachego, ale zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej o wszystkim. Przecież powinna wiedzieć.

Tak? I co z tego? – zareagowała dość obojętnie.

– Wiedziałaś, że to nie są prawdziwe perły? – jej spokój naprawdę mnie zdumiał.

– Coś tam podejrzewałam – powiedziała niedbale – bo skąd u ekonoma taka fortuna? Żyli skromnie, to jak? Klejnoty by kupował, a żonie i dzieciom skąpił?

Usiadłam przygnieciona logiką jej rozumowania. Eustachy by tak nie postąpił. Wzięłam do rąk perły i znowu poczułam ich ciepło. To był prawdziwy dar z serca. Bezcenny. 

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA